Przesyłam short. Opowiadanie jest nieco brutalne i wulgarne, jednak sądzę, że w uzasadniony sposób.
Będę bardzo wdzięczny za opinie, zwłaszcza związane ze stylem, tym "jak się czyta" i ogólnym poziomem, czyli odpowiedź na fundamentalne pytanie: czy to już jest tekst, który można uznać za literacki?
Dodam, że tekst został napisany podczas jednego posiedzenia i później tylko nieco poprawiony.
Przemiana
WWWPet poszybował niemal idealnym łukiem, odbił się od ścianki śmietnika i upadł na chodnik. Derek przydepnął go butem, nowym vansem z zajebistymi paskami. Buty kosztowały sporo kasy, ale przecież matka mogła mu od czasu do czasu kupić coś ekstra. Derek zarzucił plecak na ramię. Zasadniczo istniały dwie drogi do domu. Krótka, przecinająca całe Kolorowe razem z najgorszą jego częścią gdzie można było dostać wpierdol, jeżeli było się łajzą, albo kupić zioło i pozaczepiać trochę lasek, jeżeli było się gościem takim jak Derek.
WWWDruga droga prowadziła łagodnym łukiem, omijając większość Kolorowego, przebiegając przez kilka zagajników, które opierały jeszcze developerom i nad starą cegielnią, ulubionym miejscem Dereka.
WWWW domu czekał na niego zimny obiad, który mógłby odgrzać w mikrofali, pornosy albo xbox przez dwie godziny, dopóki matka nie wróci z pracy i nie zacznie truć dupy o jakieś pierdoły. Jak nauka. Najśmieszniejsze było to, że uczył się nieźle. Pierdoleni nauczyciele i ich zaszufladkowanie. Bo to było właśnie to, pomyślał skręcając w stronę cegielni, wrzucą Cię do tej z głąbami i będziesz tam siedział do końca szkoły. Nie to, żeby Derekowi zależało na budzie. Lał na cały ten szajs, po prostu wkurwiała go niesprawiedliwość.
W zagajniku para żuli siedziała na plastikowych krzesłach i rozpijała wiśnie, mętny wzrok jednego z nich spoczął na Dereku. Derek zacisnął usta i spojrzał na niego. To w zupełności wystarczyło, menel spuścił głowę. Dereka śmieszyło, jak bardzo się go bali. Nie był nawet zbyt duży jak na 15 lat, do tego chudy. Czasem żałował, że wyleciał z zajęć boksu, ale stracił szacunek instruktora po sprawach z gandzią i tą bójką, w której jeden frajer prawie stracił oko.
WWWDerek włączył kawałki z nowej płytki, którą ściągnął poprzedniego dnia. Bam, bam, dawało radę, dawało power. Przeszedł pod wiaduktem pozdrawiając ziomka z osiedla, który poprawiał mural; nic wielkiego, koślawe litery i źle dobrane kolory. Nie w typie Dereka. Chociaż nie przyznałby się do tego kręciły go stare obrazy, np. Delacroix. Kupił sobie nawet album z jego obrazami. Ale co z tego, Delacroix z niego nie będzie. Rysował dobrze, ale to za mało. Za mało mu się chciało cokolwiek, to był jego problem.
WWWZrobiło się gorąco, co w naturalny sposób łączyło się z zimnym browarem. Kupił lecha w monopolowym niedaleko cegielni; w jednym z tych, w których trzeba mieć pecha, żeby zamiast piwa otrzymać pytanie o dowód.
WWWJuż na miejscu usiadł na pokrytej rdzą barierce i otwierając piwo patrzył na płaską powierzchnie stawu. Od tafli wody dzieliły go może trzy metry. W chaszczach po przeciwległej stronie zobaczył kolorową wędkę i brodatego staruszka. Ludzie są naprawdę pierdolnięci. Czy nie można kupić sobie wszystkiego w sklepie? Nie tknąłby niczego, co pływało w tym bagnie. Otworzył piwo i zaczął pić szybkimi łykami. Zaczął myśleć o kolejnym tygodniu, w którym będą ważyły się oceny końcowe i o wyborze liceum. Słońce sprawiało, że tafla wody srebrzyła się miliardami iskier. Było to całkiem piękne, trochę jak u tego gościa, który namalował Erupcję Wezuwiusza.
WWW- Hej cioto!
WWWOdwrócił się gwałtownie. Pytanie nie było skierowane do niego. Gość, który to powiedział nawet go nie widział. Stał odwrócony plecami, oparty o rozpadający się murek. Miał szerokie bary, naprawdę duży typ, nie tylko większy od Dereka, ale od większości dorosłych. Obok niego stał Turbo, bardzo dziwny gnojek z Kamiennej , którego Derek znał z boksu. Wylecieli zresztą z zajęć w tym samym czasie. Teraz tych dwóch stało na ścieżce i blokowało przejście młodemu Rutkowskiemu. Derek nie znał go, poza tym, że raz czy dwa trochę go sponiewierał. To był już taki typ, że prosił się o baty. Z drugiej strony szkoda go było bić bo, przynajmniej dla Dereka, nie było przyjemności w walce z kimś, kto boi się oddać. Rutkowski zaczynał gimnazjum. Miał wielki tornister, jakieś komunijne laczki i szalik, pomimo tego, że było z 20 stopni.
WWWWiadomo było, co będzie dalej. Derek odwrócił się. Pociągnął łyk piwa i na nowo zapatrzył się w wodę.
WWW- Mówię do ciebie łajzo. Co masz w tym plecaczku? Książeczki?
WWWDerek wyciągnął zeszyt i w paru kreskach machnął rozpadający się, stojący na drugim brzegu barak. Gdyby miał farby, mógłby spróbować namalować wodę. Ciężka sprawa: biel, czerń, bo przecież nie złoto, a tam, gdzie na wodę padały cienie olch, kolor był tak ciemny, że wyglądał jakby zapadał się wewnątrz siebie.
WWWRozległo się uderzenie, tępy odgłos, jak cios w worek treningowy. Tylko bardziej mięsisty, bardziej wilgotny. Derek w kilku kreskach naszkicował wędkarza, wyszło nieźle; trochę matizowy rysunek, a Derek całkiem lubił Matisse’a.
WWWCiało upadło na ziemie i rozległ się cichy szloch. Szloch! Co za słowo, skąd Derek mógł je znać? Chyba z tych kretyńskich lektur o małych chłopcach, którzy poświęcają się dla innych a potem umierają albo cierpią. Takie właśnie małe łajzy jak Rutkowski. Życie to jednak nie bajka. Rozległo się chrząknięcie zbierające ślinę, a potem splunięcie. Derek zgniótł puszkę i rzucił do stawu. Zeskoczył z barierki i złapał kontakt wzrokowy z dryblasem, który właśnie przydeptywał Rutkowskiemu głowę, podczas gdy Turbo wsadzał małemu rękę w gacie. Rutkowski kwiknął zupełnie jak prosiak. Derek odwrócił się i ruszył do domu. Akurat zdąży, zanim wróci matka i trochę się ogarnie. Rutkowski zawył.
WWWDerek przeszedł jakieś dwadzieścia metrów; zaczęły mu drżeć dłonie. Potem poczuł jak ściska mu się żołądek i coś spłynęło do niego, jakby połknął kroplę gorącego żelaza. Ale na zewnątrz czuł zimno. Lubił to uczucie. Przypominało upadek do lodowatej wody albo oglądanie najlepszych obrazów. Ściągnął plecak i bluzę. Odwrócił się i zaczął iść; nie za cicho, tak żeby go usłyszeli.
Rutkowski tarzał się na ziemi, a Turbo przyciskał mu krocze butem. Większy gość popijał piwo i chichotał zaskakująco wysokim, pedalskim głosem. Usłyszał Dereka w chwili, gdy ten był tuż za nim; odwrócił się i spojrzał zaskoczony. Był o głowę wyższy i cięższy pewnie o 20 kilogramów, ale miał tępą, tłustą gębę tchórza, tyle Derek potrafił powiedzieć.
WWW-Hej ziomuś, chyba Ci się coś pomyliło…
WWWNie skończył, do Derek uderzył go bardzo szybko i bardzo mocno. Ciosem, który jak mówił trener, walili tylko zawodnicy. Poczuł miazgę szkliwa na swoich kłykciach. Po raz drugi w życiu. Uczucie nie mogło się równać z niczym. Był jak na lodowej pustyni. Gość cofnął się, ale nie upadł, co było prawdziwym wyczynem. Turbo już był przy Dereku i pierdolnął go pod żebra, chyba w żołądek, bo Derek prawie się porzygał, ale było już za późno na słabość. Oplótł szyję turbo ramieniem i podciął go. Nie było to bokserskie, ale na ring nie wchodziło też trzech na raz. Ten większy złapał go za ramiona i przez ułamek sekundy zastanawiał się, co zrobić. Derek wyskoczył do przodu i uderzył go czołem w nos. Tamten złapał się za twarz, krew buchnęła mu przez palce. Bardzo jasna, jak krew na filmach.
WWWPoczuł dotkliwy ból w boku, to musiał być jakiś wredny cios, a potem pięść Turbo trafiła go w skroń. Nieudany cios amatora. Odwinął łokciem i usłyszał chrzęst. Czyżby dwa złamane nosy w pół minuty?
WWWTurbo okrążył go, jego oczy wyrażały taką nienawiść, jaką Derek lubił widzieć. Gniew bezsilności. No i trochę strachu. Turbo miał zakrwawioną twarz, ale ogółem wyglądał dobrze, na pewno na jeszcze jedną albo dwie rundy. Gorzej było z grubym. Nie był nieprzytomny, ale patrzył szkliście, a z nadłamanych zębów ciekła mu krew zmieszana za śliną. Turbo uciekł. To było dziwne, ale nie niemożliwe. Nie było już też małego Rutkowskiego. Żadnego podziękowania, ale Derek przecież na to nie liczył. Podszedł do dużego, ale tamten skulił się, więc Derek go zostawił.
WWWRuszył do domu. Adrenalina opuszczała go powoli, ale dłonie wciąż drżały mu po walce. Obmacał głowę, mały guz; będzie większy ale to nic, wrzuci to na wf. Minął brodatego wędkarza, który spojrzał na niego przeciągle, a potem zatrzymał się i po prostu gapił na niego. Nie zwracał na to uwagi, ponieważ zrobiło się sennie. Poczuł dziwny smak w ustach, kiedy napłynęła do nich krew. Przysiadł na ławce i krew nagle była też na niej. Zapragnął położyć się na trawie, więc tak zrobił. Zobaczył słońce odbijające się w wodzie, lecz był już chyba zmierzch, bo nie było w nim blasku. Wędkarz stał nad nim i krzyczał coś do komórki. Miał brodę jak Matisse.
WWWDerek sięgnął do boku i wymacał rękojeść noża. Była tylko ona. A więc całe ostrze było w nim; 8 centymetrów, a jeżeli miał pecha to może nawet 12. Nie miało to znaczenia, ponieważ był to już koniec.