Pomyłka, czyli na boku spisane przygody...

1
Pomyłka, czyli na boku spisane przygody Calluma i Twiddlepopa


– Atmosfera tego miejsca jest przytłaczająca – powiedział Callum Kruczy Dziób, absolwent Uniwersytetu Pięciu Wiatrów, znawca sztuki tajemnej oraz zawodowy barbarzyńca i najemnik, którego sława sięgała najodleglejszych krańców znanych krain. Towarzyszący mu skrzat, ubrany w czerwony kubrak i szpiczastą czapeczkę tego samego koloru, poprawił niemal dwa razy większy od siebie magiczny plecak bez dna, stęknął i pociągnął solidny łyk rumu z metalowej piersiówki, strachliwie rozglądając się wokół. Znajdowali się w zapomnianej przez czas świątyni mrocznego boga Gargulatha, Pająka o Siedmiu Odwłokach. Gęsty mrok znaczyły tu i owdzie niewielkie plamy słabego światła, których źródłem były rzadko rozsiane wieczne pochodnie, przymocowane do ścian z surowego, grubo ciosanego kamienia. Ściany pokrywało dziwne pismo, wyglądające na bardzo stare i bardzo magiczne, a w powietrzu roznosił się niemiły zapach stęchłej wody i zgnilizny. Z ciemności co i rusz dochodziły tajemnicze odgłosy, stuki i puki.
Korytarz, którym podążali bohaterowie zarastały olbrzymie pajęczyny, niemal uniemożliwiające poruszanie się. Podłoże było spękane i nierówne, co jeszcze bardziej utrudniało wędrówkę. Skrzat co chwila potykał się i stękał; Callum natomiast parł do przodu nie oglądając się za siebie. Krótkim mieczem bezustannie siekł pajęczyny, przecierając szlak. Eksplorowali świątynię na zlecenie pewnego podstarzałego hrabiego, który wyczytał w jakiejś rozpadającej się księdze o cudownym specyfiku, poprawiającym sprawność w łożnicy. Hrabina zeszła z tego świata ponad rok wcześniej i od tamtej pory wdowiec rozhulał się nieco. A że wiek nie pozwalał na zbyt intensywne harce z młódkami, hrabia szukał sposobu na wzmocnienie potencji. No i doszukał się – przepisu na wywar, którego głównym składnikiem był sproszkowany róg jednorożca. Specyfik podobno sprawiał, że chłop mógł przez całą noc czynić swe powinności względem białogłowy, przyrodzenie jego bowiem na długie godziny stawało się twarde niczym ów róg jednoroży.
Jedynym mankamentem był powszechnie znany fakt, że jednorożce dawno wyginęły. Pewien uznany magik, za słoną opłatą, sobie tylko znanym sposobem dowiedział się, że pozostał jednak na świecie ostatni przedstawiciel tego gatunku. Spędził długie miesiące na magicznych badaniach, aż w końcu udało mu się ustalić, że jednorożec przebywa w pozawymiarowej sferze, chroniony potężnymi zaklęciami. Jedna z dwóch par wrót do tej sfery znajdowała się głęboko w świątyni dawno zapomnianego, starożytnego pajęczego boga. Hrabia, powodowany chęcią uszczęśliwienia rzeszy łasych na prezenty białogłów, do zdobycia artefaktu wynajął najdroższego (bo najlepszego, jak głosiło proste hasło reklamowe najemnika) barbarzyńcę na kontynencie – i tak oto Callum i jego skrzaci pomocnik przedzierali się teraz przez las pajęczyn wśród cuchnącej ciemności.
Korytarz skończył się nagle. Klinga miecza odbiła się od ściany, wydając metaliczny dźwięk.
– Co jest, do stu chędożonych sobak? – zaklął Callum i ze złości posiekał wszystkie otaczające ich pajęczyny. W ślepym zaułku zrobiło się nagle trochę przestronniej.
– Uff, uff – stęknął skrzat i dodał piskliwym głosem: – Chwila odpoczynku nie zaszkodzi.
– Cichajże, Twiddlepop. Coś tu nie gra. Wyciągnij pochodnię, jękliwy kurduplu. Do tej pory nie napotkaliśmy zagrożenia, wiec myślę że dość nabijania sobie guzów w ciemności.
Twiddlepop mruknął coś pod nosem i zrzucił plecak na ziemię. Otworzył klapę i wczołgał się do środka. Przez chwilę z wewnątrz dochodziły gniewne pomruki, odgłosy szarpaniny i przestawiania bliżej nieokreślonych przedmiotów. W końcu skrzat wydostał się i tryumfalnie uniósł pochodnię. Callum, któremu sukces towarzysza ani trochę nie zaimponował, wyrwał mu ją z ręki i pogmerał palcami nad głownią, mrucząc zaklęcie. Pochodnia zajęła się ogniem i oczom ich ukazała się kamienna ściana, którą kończył się korytarz.
– Dziwne, to jedyna droga w głąb świątyni. – Callum mówił do siebie, uważnie oglądając ściany, sufit i podłogę.
– Bolą mnie nogi i głowa – poskarżył się Twiddlepop. – I skończył mi się rum.
– Jak wykonamy to zlecenie, będziesz mógł codziennie brać rumowe kąpiele, żałosny alkoholiku.
– Tylko nie alkoholiku! – zapiszczał skrzat. – Mogę przestać, kiedy tylko będę chciał. Tyle, że na razie nie chcę.
– Lepiej usiądź gdzieś na boku i przestań pałętać się pod nogami.
– Sam nie wiem, dlaczego z tobą pracuję – powiedział obrażony Twiddlepop, ale posłusznie usunął się pod jedną ze ścian.
– Bo nikt inny nie chce kurdupla–nałogowca za partnera – odparł uszczypliwie barbarzyńca. Skrzat nie odezwał się, ostentacyjnie odwracając głowę w drugą stronę. Usiadł na wystającym kamieniu pod ścianą i podparł brodę dłońmi. Kamień wsunął się w podłogę. Do ich uszu doszedł zgrzyt metalu, jakby długo nie używany mechanizm nagle ożył. Skrzat pisnął. Ściana, przy której siedział odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Razem z półokrągłym kawałkiem podłogi i Twiddlepopem. Callum zaklął pod nosem. Po chwili coś znowu zazgrzytało i ściana wróciła do poprzedniej pozycji.
Twiddlepop siedział sztywno, a jego twarz przybrała barwę bladego papirusu, którego magowie używają do zapisywania zaklęć. Callum wykorzystał okazję, chwycił plecak bez dna i jednym skokiem znalazł się przy skrzacie. Wciąż wciśnięty w podłogę kamień na nowo uruchomił mechanizm i ściana przekręciła się po raz kolejny.



Troll jaskiniowy o imieniu Rattlebaum potwornie nudził się na służbie. Od jakiegoś tysiąca lat. Właśnie wtedy dostał tę robotę, a właściwie wyrok. Za zjedzenie dwóch wysoko postawionych w hierarchii Kręgu wiedźm, które podczas podróży na doroczny Sabat na Łysej Górze złapał potworny huragan. Wiedźmy schroniły się w wielkiej jaskini, która okazała się rozwartą paszczą Rattlebauma.
Wielkie Gremium Magicznego Kręgu bezapelacyjnie zasądziło wyrok skazujący i próżne okazały się tłumaczenia oskarżonego, że to nie jego wina, bowiem odruchowo przełknął ślinę, kiedy wiedźmy rozpaliły mu ognisko na języku. Sąd był bezlitosny i uznał zeznanie za kłamstwo, za którym troll chciał ukryć zbrodnię. Dostał do wyboru unicestwienie przez depetryfikację albo roboty społeczne. Zdecydował się na to ostatnie, w tym wypadku pilnowanie magicznych wrót, strzegących wstępu do pozawymiarowego schronienia ostatniego przedstawiciela ginącego gatunku. W zasadzie mu to odpowiadało.
Rattlebaum był stary, miał ponad siedem tysięcy lat. Potrzebował czasu na myślenie i odpoczynek. Ponad millenium przesiedział bez ruchu. Pożywienie w postaci surowych żył szlachetnych kamieni miał w kontrakcie. Nie były to co prawda delikatne diamenty czy słodkie rubiny, ale pośledniejsze gatunki też dobrze smakowały.
Nagle usłyszał jakiś zgrzyt, dochodzący daleko z góry. Po chwili odgłos powtórzył się. I jeszcze raz. Rattlebaum, który jak wszystkie trolle miał nadzwyczaj wrażliwy słuch pomyślał, że to dość irytujące, a w dodatku nietypowe. Powoli podniósł głowę i wytężył przyzwyczajony do ciemności wzrok. Nic jednak nie dojrzał.
– Hm – mruknął do siebie troll, a brzmiało to, jakby żarna wielkiego młyna na chwilę ożyły i starły się ze sobą w boju. Ponieważ tajemniczy odgłos nie powtórzył się, Rattlebaum wrócił do rozważań nad dostawami pożywienia. Po dłuższej chwili coś znowu przykuło jego uwagę. W ciemności, wysoko w górze, pojawił się mały, świecący punkcik, który wydawał się zbliżać z dużą prędkością. Zanim troll zdążył pomyśleć, co to może być, punkcik zamienił się w pochodnię i spadł na ziemię, uprzednio odbiwszy się od wskazującego palca kamiennego olbrzyma.
– Hmmm – znowu zamruczał Rattlebaum i tym razem podniósł się z ziemi. Podszedł do marmurowej tablicy kontrolnej międzywymiarowych wrót i nacisnął kilka gustownych, jadeitowych przycisków. Całkiem smakowicie wyglądających swoją drogą.
Wrota rozjarzyły się. Oznaczało to, że magiczna bariera została aktywowana. Rattlebaum miał polecenie oszczędzania energii, stąd osłona wrót przez większość czasu była wyłączona. Troll aktywował ją tylko z okazji kontroli Wielkiego Gremium, które miały miejsce raz na sto lat. Oraz w wypadku zagrożenia, które miejsca jak dotąd nie miało. Aż do teraz. Być może.



Po drugiej stronie była przepaść. Jedynym solidnym gruntem pod nogami był półokrągły kawałek podłogi przy obrotowych drzwiach. Callum stal w rozkroku, a skrzat siedział obok, wciąż skamieniały z przerażenia. Barbarzyńca schylił się i przesadził go sobie pod nogi. Kamień uruchamiający mechanizm wysunął się ze szczeliny w podłodze.
Komnata, w której się znajdowali, nie była częścią świątyni, a przynajmniej tak nie wyglądała. Wydawała się raczej ogromną, naturalną jaskinią, ale to też ciężko było stwierdzić, bowiem zarówno sklepienie jak i podłoże ginęły w ciemnościach. Callum ostrożnie wychylił się poza krawędź podłogi i cisnął zapaloną pochodnię w przepaść. Długo patrzył jak spada, stając się coraz mniejsza i bledsza. W końcu całkiem zniknęła w ciemności.
Barbarzyńca głośno przełknął ślinę.
Wtem na dole coś zajaśniało. Głęboko, bardzo głęboko, pojawiło się bladoniebieskie światełko. Zaledwie mały punkcik, nie większy niż główka od szpilki. Callum nie potrafił odgadnąć czym było. Wiedział jedynie, że to ich jedyny punkt zaczepienia. Nagle barbarzyńca przypomniał sobie, że w plecaku powinna znajdować się mikstura, która sprawia, iż ciało staje się lekkie jak piórko. Wygrał ją niedawno w kości od pewnego przygodnie spotkanego, niemożliwie grubego jegomościa, który miał ich całkiem spory zapas – ułatwiał sobie w ten sposób poruszanie się. Na pytanie, w jaki sposób stał się posiadaczem tak pokaźnej ilości magicznego napoju, grubas napomknął tylko o nieszczęśliwym wypadku magicznego transportu, którego był jedynym świadkiem, a w którym to obydwaj magowie prowadzący wóz zginęli. I coś o zbiegach okoliczności.
Niestety, Callum nie był w stanie samodzielnie wyciągnąć napoju – był zdecydowanie za duży, żeby zmieścić się do plecaka. Szturchnął stopą skrzata.
– Ocknij się, Twiddlepop! No już, przestań udawać! – mały ani drgnął. Nadal siedział sztywno na ziemi, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w pustkę. Callum podniósł go i ostrożnie podszedł do krawędzi kamiennej półki, po czym wyprostował rękę.
– Przestań udawać, ty podstępny skrzacie, albo przysięgam na tego cholernego Pająka o Siedmiu Odwłokach, że zrzucę cię na dół! – Twiddlepop nagle drgnął. Kiedy zobaczył pod sobą bezdenną pustkę, wrzasnął ile miał sił w skrzacich płuckach, po czym gwałtownie się szarpnął. Jego czerwony kubrak wyślizgnął się z dłoni Calluma i malec poleciał prosto w otchłań. Barbarzyńca na sekundę spanikował. Nie na darmo był jednak najdroższym najemnikiem po tej stronie Oceanu Niespokojnego. Złapał plecak i bez namysłu rzucił się za skrzatem. Zobaczył go daleko w dole, jak bezwładnie spada, obracając się w powietrzu. Człowiek był oczywiście o wiele cięższy, wiec w dość szybkim tempie udało mu się doścignąć towarzysza. Pochwycił go wolną ręką i przyciągnął do siebie. Odważył się zerknąć w dół. Niebieskie światełko trochę się powiększyło, ale niewiele. Mieli czas.
– Właź do plecaka i szukaj mikstury! Tej błękitnej, którą wygraliśmy twoimi znaczonymi kośćmi! – Callumowi z trudnością udało się wrzasnąć wprost do ucha Twiddlepopa. Zębami otworzył plecak i cisnął małego do środka. Skrzat zdążył tylko pisnąć.



Rattlebaum stał bez ruchu i wpatrywał się w ciemność. Coś tam się działo, wysoko w górze majaczył jakiś bliżej nieokreślony obiekt, który powoli zbliżał się do trolla. Po dość długim czasie dało się rozróżnić sylwetkę postawnego mężczyzny, który majestatycznie opadał na ziemię. Jego szyi uczepiona była mała postać, a znad prawego ramienia wystawała zdobiona rękojeść miecza.



Callum nudził się potwornie podczas powolnego opadania. Wokół panowała ciemność; niebieskie światełko na dole było jedynym punktem, na którym można było zaczepić wzrok. Twiddlepop kurczowo trzymający się jego szyi irytował go niezmiernie, co chwila spoglądając w dół i biadoląc, że na pewno za chwilę mikstura przestanie działać i obydwaj skończą jako mokra plama w tym zapomnianym przez bogów miejscu. Barbarzyńca postanowił nie wdawać się z nim w dyskusję i uparcie milczał.
Kiedy wreszcie opadli na ziemię, Callum bez słowa odstawił skrzata na bok i rozejrzał się. Znajdowali się na dnie wielkiej studni, otoczeni przez pionowe skały. Źródłem niebieskiego światła okazała się kula energii, w środku której były drewniane drzwi, stojące pośrodku podłogi. Obok nich wznosiła się pojedyncza skała, wysokości pięciu rosłych elfów.
– No to rzyć – powiedział Twiddlepop, wymachując na prawo i lewo wątłymi skrzacimi rączkami, kojarzącymi się z witkami bazi.
– Zdrętwiały mi – wyjaśnił, widząc zdziwione spojrzenie Calluma.
Barbarzyńca przewrócił oczami i wskazał na drzwi.
– Wydaje mi się, że to jest to, czego szu… – zaczął, ale jego wypowiedź została przerwana przez głośny dźwięk. Brzmiało to, jakby żarna wielkiego młyna na chwilę ożyły i starły się ze sobą w boju.
– Hmmm... – powtórzyła skała i odwróciła głowę w ich stronę. Twiddlepop pobladł i czmychnął do plecaka bez dna, zamykając się od środka. Callum błyskawicznie wyciągnął półtoraręczny miecz z pochwy na plecach i odskoczył, przyjmując bojową pozycję.
– Pierwsza wizyta od tysiąca lat i tacy dziwni goście – powiedziała skała. Żarna toczyły regularną bitwę. Barbarzyńca zaczął wreszcie rozróżniać masywne, kamienne nogi, olbrzymie ręce i nieregularnych kształtów głowę, pośrodku której lśniła para jadeitowych oczu.
– No proszę, troll jaskiniowy – mruknął do siebie i dodał głośniej: – Witaj, trollu. Jestem Callum Kruczy Dziób, podróżnik i odkrywca, a to… – barbarzyńca przerwał i spojrzał na plecak. – A ten strachliwy skrzat to Twiddlepop, mój towarzysz i pomocnik. Podczas burzy natrafiliśmy na starożytną świątynię, w której znaleźliśmy schronienie. Niestety, w wyniku nieszczęśliwego wypadku spadliśmy w przepaść. Udało nam się wyjść z opresji cało, jak widzisz.
– Cóż za nieszczęśliwa sytuacja, współczuję – zazgrzytał olbrzym. – Nazywam się Rattlebaum i jestem strażnikiem tego miejsca. Od tysiąca lat tkwię w tej studni. Mam czas na myślenie, ale jestem bardzo samotny.
– O, to bardzo ciekawe – skłamał Callum i chowając miecz przeklął w duchu wylewną szczerość, którymi nacechowane były trolle. Z drugiej strony czuł się uspokojony, bowiem istoty te nie potrafiły kłamać.
– Ależ tak, bardzo ciekawe. – Klapa plecaka odchyliła się i ze środka wyjrzał Twiddlepop. – Nie masz może kropelki czegoś mocniejszego, panie Rattlebaum? Słyszałem, że trolle lubują się w mocnych trunkach, chroniąc w ten sposób żołądek przez erozją. Gdzieś nawet czytałem, że mają przez to straszne gazy i niektórzy magowie celowo, że tak powiem, hodują trolle z kłopotami żołądkowymi. Trzymają je w podgrzewanych basenach. Trolle, hm, produkują bąbelki, żeby kąpiel była przyjemniejsza. To się nazywa hakuzzi, czy jakoś tak…
– Tak się składa, że mam akurat beczułkę rumu – przerwał mu Rattlebaum. Wydawał się nieco urażony. – Przyszła na specjalne zamówienie z ostatnim transportem z Kręgu.
Troll sięgnął za plecy i ze specjalnie wyciosanego w tym celu za młodu schowka wyciągnął pokaźną beczkę, po czym postawił ją na ziemi. Twiddlepop pisnął z radości i zniknął we wnętrzu plecaka, by po chwili wynurzyć się z metalowym kubkiem. Callum westchnął głęboko, ale nic nie powiedział. Jako że troll wydawał się przyjaźnie nastawiony, postanowił grać na zwłokę i obmyśleć jakiś plan wtargnięcia do pozawymiarowej sfery.
Wielce ukontentowany skrzat tymczasem hożo podbiegł do beczułki i odkręcił kranik, podstawiwszy podeń swój kubek.
– Straszniem ciekawy pańskiej historii, panie Rattlebaum – rzekł, próbując napitku. – Mmm, cóż za aromat, cóż za moc! Zdecydowanie zna się pan na trunkach! Niechże pan opowie, jak znalazł się pan na tym zad… w tej dziu… w tym miejscu – dokończył.
Troll, z dającym się zauważyć entuzjazmem usiadł, aż lekko zatrzęsła się ziemia.
– Chętnie opowiem wam swoją historię – zazgrzytał. – Skoroście podróżnicy, to pewnie dzienniki piszecie. Może znajdziecie ciekawym mój przypadek, godnym uwiecznienia dla potomnych. Stary jestem, może jakiś ślad po mnie zostanie, a nie tylko kupa gruzu.
– O tak, pewnie, że prowadzimy dziennik! – Twiddlepop spojrzał błagalnie na Calluma, i wymownie wskazał na beczkę rumu. Barbarzyńca wzruszył ramionami:
– Jak mówiłem, to bardzo ciekawe. Chętnie wysłuchamy opowieści. Wyciągnij z łaski swojej drugi kubek, ty samolubny lilipucie.



– Od tyziąza lat…
W głowie Calluma zrodził się zalążek planu. Podniósł do ust kubek i jednym haustem dopił zawartość.
– Od tyziąza lat… – powtórzył niewyraźnie Twiddlepop, lekko się chwiejąc i czkając przeciągle. – Szczerze wzpółłżuję, panie Rattlebaum.
– Nie narzekam, jak mówiłem – odrzekł troll. – Stary jestem i dobrze mi tu. Tylko samotny. Raz na sto lat magowie przychodzą, sprawdzają czy wszystko w porządku i znikają w dziurach teleportów.
– Ale zaraz. Przecież wy, trolle, nie potraficie kłamać. Czy sędziowie z Kręgu nie wzięli tego pod uwagę? – zapytał Callum. Teraz musiał tylko odpowiednio poprowadzić tę rozmowę.
– Nie było o tym mowy. To były inne czasy. Jako oskarżony nie miałem w zasadzie nic do powiedzenia – zazgrzytał troll.
– No ale teraz mamy demokrację! Mógłbyś się odwołać, złożyć apelację, dojść sprawiedliwości. Przecież to był wypadek.
– Nigdy o tym nie pomyślałem…
– Sąd na pewno uznałby twoją rację. Mógłbyś pójść do nich choćby teraz. Dostałbyś duże odszkodowanie, jakąś podgrzewaną jaskinię. Za same odsetki mógłbyś do końca życia żywić się diamentami i rubinami, których tak ci tutaj brakuje. Lepiej rozmyślać w komfortowych warunkach niż na samym dnie zapomnianej przez czas wilgotnej studni.
– Zapomnianej, tak. Odszkodowanie, hm, diamenty… – zająknął się troll. Chwilę się zastanawiał, aż w końcu – ewidentnie poirytowany – uderzył pięścią w ziemię. Siedzący obok Twidllepop przewrócił się i kubek wypadł mu z ręki. Był w takim stanie, że momentalnie zwinął się w kłębek i po chwili z tamtej strony dobiegało już tylko cichutkie, skrzacie chrapanie.
– Masz rację, Kruczy Dziobie! – Rattlebaum powoli podniósł się z ziemi. – Niezwłocznie udam się do Kręgu i zażądam zadośćuczynienia! Milenium odsiadki w tym miejscu to zdecydowanie za dużo. Nabawiłem się reumatyzmu i erozyjnych żylaków. To koniec, nie dam sobą pomiatać! Od razu ruszam w drogę! Jeśli chcecie, mogę was zabrać ze sobą.
– O, nie, spójrz tylko na mojego przyjaciela. Biedak przedawkował rum i musi odespać swoje. Dobrze go znam, za nic go nie dobudzisz. Jakoś sobie poradzimy. Daliśmy radę w dół, damy i w górę – odrzekł Callum.
– No dobrze, wasza wola. Żegnam w takim razie, miło było poznać i dziękuję za otworzenie mi oczu. Jeśli kiedyś się jeszcze spotkamy, odwdzięczę się. Tylko nie manipulujcie przy tej konsoli. To magiczne urządzenie, grozi wypadkiem – wyrecytował. – Jeśli uwolnicie energię z kuli, to miejsce wyparuje, a wy razem z nim. Krąg zapewne przyśle tu wkrótce jakiegoś innego strażnika. Czas na mnie. Bywajcie, podróżnicy.
Wyrzekłszy te słowa, troll złapał się skały kamienną dłonią i podciągnął w górę. Zaczął się powoli i niezgrabnie wspinać, a Callum patrzył za nim i nie mógł uwierzyć, że jego plan się powiódł. Miał niezmierną ochotę pomachać olbrzymowi białą chusteczką na pożegnanie. Rattlebaum okazał się bądź co bądź całkiem przyzwoitym trollem.



W czasie, kiedy Callum Kruczy Dziób, absolwent Uniwersytetu Pięciu Wiatrów głowił się jak zdezaktywować barierę chroniącą wrota, trzeźwy już Twidllepop przelewał pozostałą zawartość beczułki do różnorakich butelek, pojemników i tykw wygrzebanych z plecaka bez dna.
Barbarzyńca co prawda nigdy nie był prymusem z kombinatoryki magicznej stosowanej, ale wszystkie egzaminy z tego przedmiotu zaliczył na studiach bez ściągania, był więc co nieco obeznany w temacie. Po niedługim czasie wydał z siebie tryumfalny okrzyk i zdecydowanym ruchem wcisnął kilka przycisków na marmurowym panelu. Przez chwilę nic się nie działo. Nagle kula niebieskiej energii rozbłysła jaskrawym światłem, po czym rozległ się dźwięk wyładowania elektrycznego i bariera zniknęła.
– Ha! – wykrzyknął Callum. – Skończyłeś, skrzacie? Droga stoi otworem. Kto wie, co czeka nas po drugiej stronie tych wrót.
Złapał mosiężną, okrągłą klamrę służącą za klamkę i mocno pociągnął do siebie. Drzwi otworzyły się bezgłośnie. Były wypełnione oślepiającą światłością.
– Jesteś gotowy?
Skrzat niepewnie skinął głową, zakładając na ramiona plecak.
– To w drogę – raźno rzekł Callum i przestąpił świetlisty próg. Skrzat nabrał w płuca powietrza i zrobił to samo.
Znaleźli się na dość dużej polanie cudownie zalanej słonecznym blaskiem. Pokrywał ją kobierzec różnokolorowych kwiatów. Nad sobą mieli błękitne niebo poznaczone białymi chmurami, a wokół gęsty, zielony las. Zewsząd dochodziło ćwierkanie ptaków. Sielankowa atmosfera była niemal namacalna.
Callum wciągnął świeże powietrze głęboko w płuca i zamarł. Na środku polany zobaczył najdziwniejsze stworzenie, jakie kiedykolwiek spotkał. Istota posiadała tułów konia, ale zamiast czterech nóg, miała tylko jedną. Umięśniona kończyna kończyła się szerokim kopytem.
Jednonogi koń zarżał.
– Przybysze, tutaj! – krzyknął ze zdziwieniem ludzkim głosem. – Jak się tutaj znaleźliście? To miejsce jest strzeżone od tysiąca lat!
– Szukamy ostatniego jednorożca – powoli powiedział Callum, podejrzliwie spoglądając na bestię. Ta nagle zgięła nogę i potężnym susem wybiła się w powietrze, lądując tuż przy barbarzyńcy. Stojący za nim Twiddlepop przetarł oczy i wyciągnął z kieszeni kubraka piersiówkę, po czym pociągnął z niej obficie.
– To źle trafiliście – odrzekł dziwny koń, obwąchując Calluma. – Macie może kostkę cukru? – zapytał nagle.
– Znajdzie się – powiedział barbarzyńca i wymownie spojrzał na skrzata. – Zajrzyj no do plecaka, Twiddlepop.
– Bogowie, sprawcie, żeby to były pijackie zwidy – zamruczał do siebie malec, wczołgując się do środka.
– Nie wyglądasz mi na jednorożca – Callum zmierzył stworzenie wzrokiem, od grzywy po kopyto. – Za wrotami, którymi tu weszliśmy, miał znajdować się ostatni jednorożec. Pewien mag wykalkulował to po miesiącach żmudnych badań.
– Musi pomyłka – odparł koń i zrobił gest, który przypominał wzruszenie ramionami.
– Niemożliwe. To renomowany i bardzo solidny mag.
– Musiał pomylić się w obliczeniach, bo ja co prawda jestem ostatnim, ale j e d n o n o ż c e m – trzeźwo oznajmił jednonożec.
– No to rzyć – dobiegło z plecaka. Callum nie mógł uwierzyć własnym uszom. Zrezygnowany obejrzał się za siebie. Magiczne wrota zniknęły.
– Przepraszam, którędy do wyjścia? – zapytał.


Leeds, sierpień 2011
Ostatnio zmieniony ndz 06 maja 2012, 21:34 przez rootsrat, łącznie zmieniany 3 razy.
[img]http://pmalacha.files.wordpress.com/2011/06/rr-350-x-22.jpg[/img]
Sleep is a baby-mama of death.

2
Początek czytało mi się całkiem dobrze, miałeś fajne wprowadzenie.

Dobry był też pomysł na fabułę, odnalezienie jednorożca celem sporządzenia z jego rogu miłosnego eliksiru - to akurat mi się podobało.
Niestety im dalej w las tym gorzej.
Szczególnie leżą u Ciebie dialogi. Ja ledwo się mogłem przemóc.
Jeśli miała być to humoreska, to też nie specjalnie wyszła, nie śmiałem się wcale.
Pomysł z trollem, można by rzec, że dość oklepany. I trochę naiwny. Jak pisałem, humor siermieżny, jeśli w ogóle jest to humor.

Czyli wracamy do podstaw: nauka warsztatu. Czytać, pisać, czytać, pisać, podglądać jak robią to inni, bardziej wydawani. :)

Mi się nie spodobało. Poza początkiem.

Aha. Nie rozpoczynaj opowiadania długim zdaniem. Większość ludzi tego nie lubi.

Także powtórzę jeszcze raz. Warsztat. Wszyscy jak siedzimy na tym forum jesteśmy zmuszeni do poprawy warsztatu. Tak, że nie łam się, nie jesteś sam.

Na pocieszenie dodam, że zasób słownictwa masz całkiem spory, zdania, o ile byłyby krótsze przyjemnieby się połykało.

To chyba tyle.

Pozdrawiam i Wesołych Świąt życzę.

Ipswich, kwiecień 2012.

3
– Atmosfera tego miejsca jest przytłaczająca – powiedział Callum Kruczy Dziób, (1) absolwent Uniwersytetu Pięciu Wiatrów, znawca sztuki tajemnej oraz (2) zawodowy barbarzyńca i najemnik, którego sława sięgała (3) najodleglejszych krańców znanych krain.
O rany, na początek poczułam się przytłoczona ogromem informacji jakie wrzuciłeś w to jedno zdanie.
1. Ta informacja tu jeszcze nic nam nie mówi. Wywaliłabym ją i ewentualnie wrzuciła później w tekście.
2. Nie wiem czy można być zawodowym barbarzyńcą. W ogóle bycie barbarzyńcą to nie profesja - nieważne co na ten temat mówią gry RPG! To określenie osoby nieokrzesanej, dzikiej, spoza kręgu danej cywilizacji.
3. Jak krańce to wiadomo, że odległe. Kraniec - skraj, brzeg, m-ce, gdzie coś się kończy.
rootsrat pisze:Towarzyszący mu skrzat, ubrany w czerwony kubrak i szpiczastą czapeczkę tego samego koloru, poprawił (1) niemal dwa razy większy od siebie magiczny plecak bez dna, (2) stęknął i pociągnął solidny łyk rumu z metalowej piersiówki, strachliwie rozglądając się wokół.
Kolejne zdanie-tasiemiec. Stanowczo protestuję! Koniecznie skracaj, takie zdania sprawiają, że łatwo można pogubić ich sens.
1. niemal - to był dwa razy większy czy nie? Jak nie, to wystarczy chyba napisać "większy od niego" . Ponadto coś tu mi nie pasuje. Skoro był magicznym plecakiem bez dna to czy musi być wielki? Przecież jego rozmiar nie ma znaczenia. No i tym samym waga też, bo inaczej byłoby to bez sensu. Na co komu magiczny plecak, do którego co prawda można zmieścić nieograniczoną ilość rzeczy ale ważą one odpowiednio?
2. Trochę za dużo tych czynności wykonanych na raz.
Ściany pokrywało dziwne pismo, wyglądające na bardzo stare i bardzo magiczne, a w powietrzu roznosił się niemiły zapach stęchłej wody i zgnilizny.
Jak wygląda dziwne, bardzo stare i magiczne pismo? Tu właśnie przydałby się opis.
rootsrat pisze:Z ciemności (1)co i rusz dochodziły (2) tajemnicze odgłosy, stuki i puki.
1. wywaliłabym
2. tajemnicze stukanie i pukanie Sam odgłos nie jest tajemniczy, skoro bohater go rozpoznaje. Tajemnicze w tym przypadku jest jego przeznaczenie.
rootsrat pisze:Korytarz, którym podążali (1)bohaterowie zarastały olbrzymie pajęczyny, (2) niemal uniemożliwiające poruszanie się.
1. wiemy
2. co to znaczy niemal uniemożliwiać poruszanie się? Za chwilę dowiadujemy się, że w sumie wcale im to nie przeszkadzało, bo C. nawet nie zwolnił, a skrzat jak się potykał, to zapewne nie o pajęczyny.
rootsrat pisze:Nagle usłyszał jakiś zgrzyt, dochodzący daleko z góry. Po chwili odgłos powtórzył się. I jeszcze raz. Rattlebaum, który jak wszystkie trolle miał nadzwyczaj wrażliwy słuch pomyślał, że to dość irytujące, a w dodatku nietypowe. Powoli podniósł głowę i wytężył przyzwyczajony do ciemności wzrok.
A to tajemnicze stukanie i pukanie dochodzące z mroku? Gdzieś się zgubiło.
rootsrat pisze:Brzmiało to, jakby żarna wielkiego młyna na chwilę ożyły i starły się ze sobą w boju.
To już było.
rootsrat pisze: Callum błyskawicznie wyciągnął (1) półtoraręczny miecz z (2) pochwy na plecach i (3) odskoczył, przyjmując (4) bojową pozycję.
No tak... Tutaj się doczepię kilku rzeczy.
1. Nie ma takich. dzięki wspaniałym tłumaczeniom gier RPG (znów) ta nazwa cudownie się rozpleniła, ale miecz półtoraręczny to po prostu miecz długi (long sword). Nawet Wiki już to wie!
2. Oj rany, skąd ta maniera noszenia miecza na plecach. Przy boku naprawdę jest wygodniej wyjąć go z pochwy! Z pleców to na pewno nie błyskawicznie...
(3) po co odskoczył? Jak daleki musiałby to być odskok, aby cokolwiek mu dał w walce z czymś wielkości góry.
(4) Tzn. jaką?
Wielce ukontentowany skrzat tymczasem hożo podbiegł do beczułki i odkręcił kranik, podstawiwszy podeń swój kubek.
Chyba: chyżo Hoży - bujny, obfity.
rootsrat pisze:Straszniem ciekawy pańskiej historii, panie Rattlebaum
Pomieszanie stylów:
Straszniem ciekaw... albo Jestem strasznie ciekawy... Ale dotychczas C. mówił zupełnie zwyczajnie.
rootsrat pisze:Istota posiadała tułów konia, ale zamiast czterech nóg, miała tylko jedną. Umięśniona kończyna kończyła się szerokim kopytem.
Tutaj brakuje dalszej części opisu, bo wyobraziłam sobie sam tułów na jednej nodze, bez głowy... Ale może to tylko ja:)

Ogólnie, tekst czyta się płynnie, o ile akurat nie ma nieznośnie długich zdań. One niestety zniechęcają, dlatego radziłabym ci znacząco je skracać. Sam pomysł ciekawy, oczywiście operujesz na stereotypach, ale jak rozumiem takie było założenie. Rozmowa z trollem zbyt krótka - trochę jakbyś chciał już skończyć, stąd i nazbyt szybkie przeskoczenie do konkluzji pasującej głównemu bohaterowi. To z opowieści trolla moglibyśmy się dowiedzieć o niefortunnym wypadku jaki doprowadził do jego wyroku, zamiast wrzucać to w narracji. Myślę, że dałoby to większe pole do docenienia komizmu sytuacji. A tak trochę ten humor się gubi.
A, przy okazji - polecam ci, jeżeli jeszcze nie czytałeś "Heroizm dla początkujących" J. Moora.


Weryfikacja zatwierdzona przez Adriannę
Ostatnio zmieniony ndz 06 maja 2012, 17:21 przez Caroll, łącznie zmieniany 1 raz.

4
Gęsty mrok znaczyły tu i owdzie niewielkie plamy słabego światła, których źródłem były rzadko rozsiane wieczne pochodnie, przymocowane do ścian z surowego, grubo ciosanego kamienia.
Ówdzie.
Korytarz, którym podążali bohaterowie zarastały olbrzymie pajęczyny, niemal uniemożliwiające poruszanie się.
No to korytarz czy świątynia?
...a jego twarz przybrała barwę bladego papirusu...
...a jego twarz przybrała barwę papirusu...
Zanim troll zdążył pomyśleć,(BEZ PRZECINKA) co to może być, punkcik zamienił się w pochodnię i spadł na ziemię, uprzednio odbiwszy się od wskazującego palca kamiennego olbrzyma.
Po drugiej stronie była przepaść. Jedynym solidnym gruntem pod nogami był półokrągły kawałek podłogi przy obrotowych drzwiach.
– Ocknij się, Twiddlepop! No już, przestań udawać! – mały ani drgnął.
- Ocknij się, Twiddlepop! No już, przestań udawać!
Mały ani drgnął.
Źródłem niebieskiego światła okazała się kula energii, w środku której były drewniane drzwi, stojące pośrodku podłogi. Obok nich wznosiła się pojedyncza skała, wysokości pięciu rosłych elfów.
Pogubiłam się. Drzwi stojące pośrodku podłogi w kuli energii? I gdzie znajduje się pojedyncza skała?

Ciekawie poprowadzona akcja, wyrazisty świat, historia opowiedziana dowcipnie, choć czasem zbyt skrótowo. Masz własny styl, co jest plusem. Jedyne do czego mogę się przyczepić to monotonny język, który lekko psuje odbiór. Jako całość, bardzo mi się podobało.

5
Haha, przeczytałem dwa dni temu ale jakoś nie miałem czasu skomentować i dobrze zrobiłem, po przetrawieniu i ponownej lekturze trochę inaczej to widzę:P

Mnie się podoba, dałbym temu takie mocne 3+. No ale rozwijając, nie zgodzę się na początku z moją poprzedniczką. Patrząc że to ma być humorystyczne fantasy to styl jaki przyjmujesz według mnie bardzo pasuje, jest taki trochę Pratchettowski, a poza tym co to za bohater fun-fantasy bez miliona stałych epitetów hę? Więc początek mi pasuje ale potem stok niestety, może nie jakiś bardzo stromy ale jednak. Trochę rzeczywiście przesadzasz z długością zdań i kulejesz przez to stylistycznie, aczkolwiek sama w sobie idea opowiadania jest na tyle zajmująca że nie razi to bardzo w oczy. Jednakowoż pomysł dobry tylko ciut ciut oklepany, czytam i ciągle nie mogę się oprzeć wrażeniu de ja vu, to już po prostu było :) Wielki wojownik i mały zapijaczony fajtułapa mają za zadanie zdobyć składnik magicznego napoju gdzieś w opuszczonej świątyni... brakuje tylko żeby odkryli wioskę mrocznych elfów, aczkolwiek może to uratowałoby zakończenie. Bo zakończenie jest złe. To opowiadanie nawet wciąga, może nie dałeś rady zrobić z tego tekstu zabawnego, ale udało Ci się zrobić lekkie opowiadanko w sam raz na dobry początek dnia. Więc człowiek tak się łapie na to i z przyjemnością się zajada a tu nagle kość. Niby jest puenta ale nie przemawia do człowieka i tyle, pomyśl nad tym bo fajny kawałek lektury a tak bez sensu popsuty. Tak samo ,pomimo tego że wiadomo że to ma być nie na poważnie, to motyw z pokonaniem trolla również jest zbyt naciągany. Są pewne granice, bo poza tym od kiedy to żywiące się kamieniem trolle piją alkohol? Pomijając fakt że po co mu cała beczka rumu zachomikowana jeśli jej w ogóle nie pije (a nie pije skoro po kilkudziesięciu latach nadal może nią częstować hmm?? Trolle chyba kamienny łeb mają :D jak studenci medycyny co najmniej a tam to taka beczka się nie ostanie :D )? Wiem że to czepianie się ale podobne detale to są diabły które mogą popsuć dłuższe formy literackie a przy powtórnej lekturze nawet takie krótkie :)

Ale pomimo tego co napisałem podoba mi się, ładny kawałek naśladownictwa który jest przyjemny ale ma pewne wady (największą jest brak oryginalności! wyobraźnia to podstawa w pisaniu więc warto nowe schematy tworzyć a nie powielać :D ! ). W każdym razie chciałbym więcej przeczytać jeśli stworzysz i będziesz tak miły by wrzucić do oceny albo podesłać przez wiadomość :))

Pozdrawiam!
Tarmas


PS.
No tak... Tutaj się doczepię kilku rzeczy.
1. Nie ma takich. dzięki wspaniałym tłumaczeniom gier RPG (znów) ta nazwa cudownie się rozpleniła, ale miecz półtoraręczny to po prostu miecz długi (long sword). Nawet Wiki już to wie!
2. Oj rany, skąd ta maniera noszenia miecza na plecach. Przy boku naprawdę jest wygodniej wyjąć go z pochwy! Z pleców to na pewno nie błyskawicznie...
(3) po co odskoczył? Jak daleki musiałby to być odskok, aby cokolwiek mu dał w walce z czymś wielkości góry.
(4) Tzn. jaką?
1. Lekcja korzystania z wikipedii: każda z wytłuszczonych nazw jest obowiązująca :) czyli miecz bastardowy, półtoraręczny lub długi. Nazwa półtoraręczny wynika z faktu że można było go używać jednoręcznie lub dwu w odróżnieniu od mieczy np. katowskich których nie dało się utrzymać w jednej ręce.
2. Hmmm pomyśl... masz półtoraka który zazwyczaj jako broń kawaleryjska sięgał m/w do łokcia co najmniej i chcesz go nosić przy pasie?! Powodzenia!
3. Odruch szermierczy?

Przepraszam za komentarz do komentarza no ale nie wprowadzajmy tutaj zamętu nieprawdziwymi zarzutami....
Stałem ze zdumieniem w oku, sny śniąc, jakich nikt z śmiertelnych nie śmiał śnić.

6
Tarmas pisze:1. Lekcja korzystania z wikipedii: każda z wytłuszczonych nazw jest obowiązująca :) czyli miecz bastardowy, półtoraręczny lub długi. Nazwa półtoraręczny wynika z faktu że można było go używać jednoręcznie lub dwu w odróżnieniu od mieczy np. katowskich których nie dało się utrzymać w jednej ręce.
2. Hmmm pomyśl... masz półtoraka który zazwyczaj jako broń kawaleryjska sięgał m/w do łokcia co najmniej i chcesz go nosić przy pasie?! Powodzenia!
3. Odruch szermierczy?
Dzięki Bogu, w pisaniu tego komentarza nie korzystałam z wikipedii tylko z doświadczenia i treningu szermierczego!
Nazwa półtoraręczny została błędnie wprowadzona w odniesieniu do miecza, który miał już swoją nazwę - miecz długi. Przez co przez pewien okres panowało przekonanie, że są to dwa różne miecze. I tak, owszem, należy go wyjmować z pochwy przy pasie. To, że służył również jako broń kawaleryjska, to inna sprawa (bo wtedy jest przytroczony w pochwie do siodła). Niemniej, spróbuj coś tej długości wyjąć z pochwy na plecach. Wystarczy spróbować na kijku długości metra (dł.całkowita miecza ok 100-110 cm).
Co to jest odruch szermierczy? Odskakuję jak widzę wroga? Kiepsko. Jak w walce kierują tobą odruchy (czyli ruchy wykonywane automatycznie, bez zastanowienia) to szybko przegrywasz.
Nie są to żadne zarzuty, tylko co najwyżej fakty. Chcesz o tym podyskutować - najlepiej w oparciu o specjalistyczne źródła a nie Wiki- zapraszam do oddzielnego tematu.
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst

7
Dzięki Bogu, w pisaniu tego komentarza nie korzystałam z wikipedii tylko z doświadczenia i treningu szermierczego!
Nazwa półtoraręczny została błędnie wprowadzona w odniesieniu do miecza, który miał już swoją nazwę - miecz długi. Przez co przez pewien okres panowało przekonanie, że są to dwa różne miecze. I tak, owszem, należy go wyjmować z pochwy przy pasie. To, że służył również jako broń kawaleryjska, to inna sprawa (bo wtedy jest przytroczony w pochwie do siodła). Niemniej, spróbuj coś tej długości wyjąć z pochwy na plecach. Wystarczy spróbować na kijku długości metra (dł.całkowita miecza ok 100-110 cm).
Co to jest odruch szermierczy? Odskakuję jak widzę wroga? Kiepsko. Jak w walce kierują tobą odruchy (czyli ruchy wykonywane automatycznie, bez zastanowienia) to szybko przegrywasz.
Nie są to żadne zarzuty, tylko co najwyżej fakty. Chcesz o tym podyskutować - najlepiej w oparciu o specjalistyczne źródła a nie Wiki- zapraszam do oddzielnego tematu.
Człowiek się uczy czegoś nowego każdego dnia. Nie znam się, po prostu jak napisałaś o tej wikipedii to aż postanowiłem przeczytać a tam co innego niż piszesz :P Ale co do odruchu szermierczego to jak masz blisko wroga to odruch zrobienia sobie miejsca przed sobą na początku walki wydaje mi się całkiem sensowny :)

Ale żeby nie było offtopu dodam jeszcze tylko że w tym typie fantasy jaki mamy w tym opowiadaniu istnieje dowolność literacka wynikająca chociażby z faktu że to jest fantasy. Jak pisałem w swoim poście wcześniej jest to opowiadanie korzystające z wielu schematów a schemat olbrzyma z mieczem na plecach i setką stałych epitetów jest jednym z popularniejszych w literaturze że tak powiem lekkiej. [/quote]
Stałem ze zdumieniem w oku, sny śniąc, jakich nikt z śmiertelnych nie śmiał śnić.

8
Tarmas pisze: 1. Lekcja korzystania z wikipedii: każda z wytłuszczonych nazw jest obowiązująca :) czyli miecz bastardowy, półtoraręczny lub długi. Nazwa półtoraręczny wynika z faktu że można było go używać jednoręcznie lub dwu w odróżnieniu od mieczy np. katowskich których nie dało się utrzymać w jednej ręce.
2. Hmmm pomyśl... masz półtoraka który zazwyczaj jako broń kawaleryjska sięgał m/w do łokcia co najmniej i chcesz go nosić przy pasie?! Powodzenia!
3. Odruch szermierczy?

Przepraszam za komentarz do komentarza no ale nie wprowadzajmy tutaj zamętu nieprawdziwymi zarzutami....
Radze samemu zastosować się do własnej rady i na początek przyswoić trochę wiedzy, a potem dopiero dyskutować.
W szczególności należy w dyskusji podeprzeć się czymś bardziej wiarygodnym niż wikipedia. A materiału jest sporo szkoda, że przeważnie leży zakurzona i ludzie wolą przepisywać brednie z wikipedi.

Przyrównanie do miecza katowskiego jest tak jeszcze bardzie nie na miejscu. Podążając tą myślą mogę powiedzieć że miecze ważyły 10 kg bo miecze ceremonialne tyle ważyły. A co ma jeden do drugiego dokładnie tyle samo co miecz katowski do miecza dwuręcznego. Co więcej miecz katowski jest specjalnym rodzajem miecza z konkretnie przypisaną funkcją. Czy powinniśmy wnioskować o ostrości obecnych noży kuchennych z ostrości skalpela chirurgicznego ?

Noszenie miecza długiego skośnie przy pasie podkreślę jeszcze raz przy pasie a nie za pasem pozwala na bezproblemowe operowanie tym rodzajem broni. Warto zauważyć że w ten sam sposób noszono rapiery które z natury prześcigały swą długością miecze i jakoś nikt nimi po ziemi nie haczył.

Miecz długi dodatkowo był tak samo wykorzystywany jako miecz piechoty jak i miecz kawaleryjski. Większość traktatów średniowiecznych w walce pieszej odnosi się właśnie do tego rodzaju broni. Czyżby sztuka dla sztuki ?

Odruch szermierczy - kolejne fajne sformułowanie, a co to właściwie jest. W szermierce nie ma odruchów są konkretnie wyuczone ruchy, nawykowe odpowiedzi, otwarte działania. Jeżeli walczący ma odruchy to jest to pierwsza rzecz jaką doświadczony szermierz wykorzysta, dlaczego bo jeżeli jest odruch to wykonywany jest bezwiednie i w cały czas tak samo w odniesieniu na konkretny bodziec. Nie panujesz nad swoim ciałem to masz przerąbane w walce.

Jest także wątek na tym forum na którym można podyskutować o wszelkich wątpliwościach dotyczących broni białej i sposobu walki nią.

9
Tarmas pisze:Ale co do odruchu szermierczego to jak masz blisko wroga to odruch zrobienia sobie miejsca przed sobą na początku walki wydaje mi się całkiem sensowny :)
A nie lepiej go rąbnąć od razu mieczem?:P Dalej nie zawsze znaczy lepiej:) Niemniej chodzi tu raczej o fakt, że robienie w walce czegoś odruchowo może być bardzo bolesne.
Kanon fantasy to jedno, ale zazwyczaj korzysta on z praw fizyki i logiki naszego świata, stąd i moje uwagi.
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst

10
Caroll pisze:
Tarmas pisze:Ale co do odruchu szermierczego to jak masz blisko wroga to odruch zrobienia sobie miejsca przed sobą na początku walki wydaje mi się całkiem sensowny :)
A nie lepiej go rąbnąć od razu mieczem?:P Dalej nie zawsze znaczy lepiej:) Niemniej chodzi tu raczej o fakt, że robienie w walce czegoś odruchowo może być bardzo bolesne.
Kanon fantasy to jedno, ale zazwyczaj korzysta on z praw fizyki i logiki naszego świata, stąd i moje uwagi.
No lepiej :) dzięki za naprowadzenie na dobrą drogę ;)

A jeszcze tak mi się skojarzyło teraz co do opowiadania.
Realizm i prawa logiki świata fantasy to jedno, wiem że nie muszą być zachowane w formie humorystycznej, ale ten mały Twiddlepop spada właśnie w dół. W realnym świecie samobójcy skaczący z wieżowca umierają często na zawał nim uderzą w ziemię, a On złapany przez wojownika nie tylko że nie schodzi na zawał to na dodatek dostaje się do plecaka i nim uderzą w ziemię ma czas i przytomność umysłu na znalezienie, wykopanie, podanie wojownikowi i wypicie samemu eliksiru. Pomijam fakt że eliksir zmniejszający masę byłby dobry na początku lotu, ale tutaj już mają pewną określoną prędkość i zmniejszenie masy raczej już ich nie uratuje... Do tego przepaść w którą spadają musi być naprawdę olbrzymia, pomyśl jak szybko spada ciężki wojownik z mieczem... Nie pasowało mi to ale zapomniałem o tym pisząc komentarz ;p
Stałem ze zdumieniem w oku, sny śniąc, jakich nikt z śmiertelnych nie śmiał śnić.

11
Tarmas pisze:Pomijam fakt że eliksir zmniejszający masę byłby dobry na początku lotu, ale tutaj już mają pewną określoną prędkość i zmniejszenie masy raczej już ich nie uratuje... Do tego przepaść w którą spadają musi być naprawdę olbrzymia, pomyśl jak szybko spada ciężki wojownik z mieczem...
A ja proponuje poczytać podręcznik fizyki żeby sprawdzić jak masa wpływa na prędkość spadania ciał o tej samej gęstości. A sam dojdziesz do odpowiedzi kto spada szybciej ciężki wojownik z mieczem czy dziecko z tym samym mieczem :)
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

12
Grimzon pisze:
Tarmas pisze:Pomijam fakt że eliksir zmniejszający masę byłby dobry na początku lotu, ale tutaj już mają pewną określoną prędkość i zmniejszenie masy raczej już ich nie uratuje... Do tego przepaść w którą spadają musi być naprawdę olbrzymia, pomyśl jak szybko spada ciężki wojownik z mieczem...
A ja proponuje poczytać podręcznik fizyki żeby sprawdzić jak masa wpływa na prędkość spadania ciał o tej samej gęstości. A sam dojdziesz do odpowiedzi kto spada szybciej ciężki wojownik z mieczem czy dziecko z tym samym mieczem :)
Wiem że nie wpływa. Źle to sformułowałem, chodziło mi o pokazanie tego że nie trzyma się kupy motyw z eliksirem nawet jeśli uznamy że prawa fizyki się nie stosują.
Stałem ze zdumieniem w oku, sny śniąc, jakich nikt z śmiertelnych nie śmiał śnić.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”