
Fragment wyrwany z całości, choć z założenia całkiem zamknięty. Krótka i brzemienna (nomen omen) w skutkach rozmowa w stajni.
Zapraszam do komentowania. I chyba przydałyby mi się jakieś ostrogi w bok. Niekoniecznie od razu do krwi, ale jednak.
wwwJakiś miesiąc później po jednej z takich eskapad, wspaniały rumak Oklanga okulał, więc zaprowadził go do Maleha, jednego z kharskich koniuszych, którzy służyli w posiadłości od samego początku inwazji. Był to człowiek w latach już posunięty, niezwykle spokojny, miły i posiadający szeroką wiedzę o koniach i sposobach leczenia ich chorób. Z tej też przyczyny schodziło się do niego wielu, prosząc o porady, pomoc w leczeniu rumaka bojowego lub szkapiny, która na wiosnę musiała ciągnąć pług, bo innego wyjścia nie było. Znali go i szanowali zarówno Kharowie jak i Draini. Pomagał jednym i drugim, a właściwie to, jak mówił, ich koniom. Brał za to antałek cidru, nogę kurczaka, monetę czy dobre słowo.
wwwMaleh zobaczywszy Oklanga, pokłonił się grzecznie i poklepał szlachetnego Khara po plecach, aż echo poszło po boksie, w którym stali. Właściciel ogiera spojrzał na starca zaskoczony taką poufałością, ale naprawdę wielkie oczy zrobił wtedy, gdy usłyszał powód tak wylewnej serdeczności.
www- Spisałeś się młodziaku - zaśmiał się koniuszy. - Ta zielarka to panna może nie najpiękniejsza wśród tutejszych, ale taka mądra i wykształcona! Wiele razy mi pomogła. Na lekach się zna jak nikt. Na ludzkich też! Jak wydorośleje na dobre, to będzie z niej pociecha. Zabierzesz ją i dziecko do Kharu?
wwwPochwała Alury miło połechtała Oklanga, ale końcowe pytanie zwaliło go z nóg. Oparł się o deski boksu i znieruchomiał. Koń chlastał go ogonem, koniuszy niecierpliwił się, bo musiał wracać do swojej roboty, a tu mu paniczyk czas zabierał i stał jak kołek w płocie. Popatrzył na oficera, coś zagadał raz i drugi, a potem wzruszył ramionami i brał się już odchodzić, kiedy oniemiały dotąd kawaler zerwał się i dziadka za kapotę chwyciwszy, wykrzyczał mu prosto w twarz:
www- Skąd ty to wiesz?!
wwwKoniuszy oburzony strzepnął z siebie jego ręce i już miał odpowiedzieć, żeby szedł do wszystkich diabłów, ale dostrzegł w oczach szlachetnego Oklanga jakieś szaleństwo. Zebrał się w sobie i zaczął opowieść.
www- A, bo panie, do mnie wielu przychodzi leczyć konie. I jeden taki gaduła też był kilka razy. Mówił o tym i o tamtym, ale jedno mnie zainteresowało, to go podpytałem - zaczął uczciwie jak na królewskim sądzie. - Coś na jesień zboże do spichlerza odwoził. Koń wtedy podkowę zgubił i okulał. I od tej pory ten chłopek kłopot ma z tą nogą. Znaczy, panie z konia nogą. Nieważne… - machnął ręką, bo sam się zaplątał w tym kto i z czym miał kłopoty. - Ten, co o nim mówię, spotkał pannę na trakcie. Musiała długo już iść, była zmęczona, blada jakaś i żal mu się jej zrobiło. Pogadali i zgodził się ją do domu podwieźć. Niedaleko zresztą całkiem, do tego miasteczka co za lasem jest. Zielonka, czy jakoś tak… Zły strasznie wracał, bo pannę odwiózł, ale zamiast odprawę dostać, to mało brakowało, żeby po gębie oberwał. Awantura tam ponoć była straszna, ojciec pannę wyzwał od najgorszych, bić się brał. Panna tobołek, co go miała, wzięła i uciekła. Ten, co to ją woził, za nią poszedł, ale ona w jakimś domu tych ichnich Przewodniczek stanęła, jemu podziękowała, choć smutna i płaczu bliska, grosz jakiś w podzięce dała. A ten grosz ledwo na podkowę starczył, co ją koń zgubił w drodze powrotnej.
www Zamilkł na chwilę i przyglądał się z uwagą Oklangowi, który słuchał go i nerwowo przestępował z nogi na nogę. Znali go wszyscy, że straszny nerwus i czasami trudno mu nad sobą zapanować. Bał się więc koniuszy, że może się mu przy okazji tej opowieści od szlachetnie urodzonego po gębie oberwać, ale nie. Oklang nerwowy był, i owszem, ale nie wyglądało, że ma zamiar koniuszemu przylać. Uspokoiwszy się nieco, dziadek podjął na nowo, co spotkało się z wyraźna aprobatą słuchacza.
www- Tyle mi powiedział, że to ponoć za pańską sprawą panna w te kłopoty wpadła. Ale ja sobie pomyślałem, że pan zachować się umiesz i panna nie ma się co tak bardzo martwić. Tylko nie pojmuję - zerknął uważnie na oficera - dlaczego ona do domu, do tego wściekłego ojca pojechała, zamiast z panem tu siedzieć. Przecież pan w Kharze to żony nie masz, co nie? Zamek pusty, ino przeciągi mieszkają. - Zamilkł na chwilę, ale nie doczekał się odpowiedzi, więc machnął ręką. - Za moich czasów tak nie było. Jak kawaler pannę przygruchał i swoje z nią odprawił, to się nią zajmował, jak trzeba było, a nie odsyłał do ojców. - Pokręcił głową, jakby zniesmaczony, ale widząc głupią minę Oklanga i wiedząc, kim ten jest, czym prędzej dodał: - Ale ja już stary i głupi, więc niewiele co z tego waszego świata rozumiem. A i na koniach łatwiej się wyrozumieć niż na ludziach. Pan swego zostaw, to się go do porządku doprowadzi.
wwwOdwrócił się i wyszedł z boksu. Oklang postał chwilę, a potem wypadł, jakby się paliło, zawołał na chłopaka stajennego o jakiego konia i pognał na złamanie karku. Jak zawsze zresztą, kiedy go brały nerwy.