Pornografii tutaj nie ma - ani jaskrawej, ani zawoalowanej - ale tzw. podteksty erotyczne są, co moim (nie)skromnym zdaniem wcale nie dyskwalifikuje najmłodszych odbiorców. Jeden jedyny wulgaryzm, zaczynający się na "k", najprawdopodobniej nie przysporzy nikomu uszczerbku na psychice ani nie przyczyni się w żaden sposób do zepsucia obyczajów.
Tekst zakrzepł w fazie in statu nascendi i nie stanowi koherentnej, zorganizowanej bezbłędnie autonomicznej całości, tym niemniej uważam, że zasługuje na uwagę.
_________________
a
a
a
aaaNie pamiętam już, skąd się tam, pośród pól, wziąłem. Wyłoniłem się zza zakrętu, przy którym stał zwykły mieszkalny budynek (sąsiadowały z nim, co istotne, inne zabudowania tego samego rodzaju) - tyle tylko mogę skonstatować. Droga pod moimi kończynami (ruszającymi się regularnie) stanowiła po prostu szeroki pas ziemi i rozgraniczała interwały. Słońce sięgało zenitu, a nieobecność obłoków na całym firmamencie gwarantowała pogodę. Była wiosna - to trzeba koniecznie odnotować. Późna, dojrzała.
aaaNieopodal, w błoni, pasły się krowy. Stosunkowo słabe podmuchy powietrza kołysały końcówkami pojaśniałych blaskiem kończyn i łodyg. W oddali, na tle błękitu, stało drzewo. Rozwibrowany szwargot ptasząt mięszał się z szumem wietrzyku lub wiatru. Ponad wszystkimi dźwiękami dominowało zaś nawoływanie lawirującego nade mną skowronka. Niestety koncert przyrody przedzierzgnął się zaraz w drażniący, rozrzępolony dysonans. Obróciłem się.
aaaW kłębach powłóczystego kurzu sunęło bladożółte auto. Zszedłem na pobrzeże. W środku, za utytłaną plamami tylną szybą spostrzegłem wykrzywioną uwłaczającym uśmiechem fizjonomię jakiegoś junaka. Towarzyszyła mu rozkiełznana płeć piękna. Musiałem odwrócić się po raz wtóry, ponieważ ciągnąca za samochodem kurzawa wciskała mi się w oczy, w nozdrza. Odkaszlnąłem i pośród białawych woalów zauważyłem w pewnej chwili niewielki przedmiot leżący tuż, tuż. Podszedłem bliżej, przykucnąłem, pochwyciłem to.
aaaMoim nieoczekiwanym znaleziskiem okazała się zużyta szminka.
aaaCały bieg jej istnienia, od momentu, w którym opuściła halę produkcyjną i uzupełniła asortyment sklepu kosmetycznego - przeciągnął poprzez mą imaginację różnolitym pasmem, apodyktycznie wiążąc ze sobą spódniczki, rajstopy, nieświeże już wieczorem biustonosze, majtki, różnorakie utensylia, którymi obkładają swoje półki wystrzałowe dziewczęta... Pomimo bezdyskusyjnej tęsknoty za wspaniałościami kobiecego ciała, zaktualizowanej bezlitośnie tym niepozornym drobiazgiem, przepełniającą mnie fascynację zachowałem bez najmniejszego zadraśnięcia. Cisnąłem przedmiotem przed siebie, gdzieś w łany i poczułem, że w gruncie rzeczy jestem wolny. Miałem bowiem do dyspozycji ekwiwalent wszystkiego tego, co afiszują filmy, kiepskie książki, pisma z obscenicznymi ilustracjami i kilka innych mediów. Miałem go na własność, w samym sobie. Byłem niezależny.
aaaRaz jeszcze odwróciłem głowę, ażeby ogarnąć spojrzeniem pozostawiony w tyle zakręt, za którym mieniąca się w słońcu żużlówka, niczym olbrzymia strzała, wskazywała moje rodzime miasteczko. Koniec, pomyślałem. Koniec.
aaaI wówczas, zupełnie nieoczekiwanie, usłyszałem znajomy mi odgłos. Samochód, który niedawno mnie minął, zbliżał się teraz pospiesznie; tablica rejestracyjna, najpierw zaledwie możliwa do zidentyfikowania, rosła stopniowo, aż wreszcie przedstawiła uzasadniający ją kod. Kierowca, uchyliwszy szybę, zapytał, czy nie widziałem szminki. Zaprzeczyłem.
aaaWysiadł tedy, razem z parą, i jął lustrować drogę. Największą gorliwość w poszukiwaniach wykazywała blondynka. Spomiędzy podkręconych efektownie rzęs sączyły się, widziałem, łzy. Po paru minutach bezowocnego wysiłku cała trójka zrezygnowała wreszcie, wsiadła do pojazdu i zniknęła.
aaaZafrasowała mnie ta sytuacja.
aaaBydło, o ile sobie przypominam, przypatrywało mi się ze szczególnym wyrazem - jak gdyby ono również pojęło niecodzienność zjawiska.
aaaDokąd szedłem - nie wiem; czasem sądziłem, że po przygodę, ale przemawiała przeciwko temu wszechobecna pustka. Pojedyncze gospodarstwa, rozrzucone to tu, to tam, poprzez kontrast z naturą potęgowały jeszcze samotność uroczyska. Niczego szczególnego chyba nie oczekiwałem. A jeżeli, przeciwnie, antycypowałem cuda, to pozostawałem widocznie pod wpływem jakiejś niepohamowanej chimery.
***
aaaZanim niewytłumaczalny entuzjazm, który niósł mnie naprzód, zdążył ucichnąć, po mojej lewej stronie wypiętrzył się dach. Troszeczkę niżej połyskiwały odbitym światłem szyby. Drzwi frontowe mieściły się po innej, węższej ścianie murowańca, prostopadłej względem drogi. Pośród ujadania unieruchomionych smyczami czworonogów przestąpiłem furtkę i podszedłem bliżej.aaa- Dzień dobry - powiedziałem, kiedy we framudze ukazała się gospodyni. Jej twarz nosiła ślady prozaiczności, uczułem przeto rozczarowanie.
aaa- Dzień dobry... czego pan chce?
aaa- Dobre pytanie, łaskawa pani - podjąłem po chwili, nieco teatralnie podnosząc palec wskazujący i głos.
aaaKobieta zmierzyła mnie od góry do dołu badawczym spojrzeniem, a następnie bezceremonialnie wyraziła wątpliwość dotyczącą sprawności moich władz umysłowych.
aaa- Proszę pani, ja jestem filozofem - odrzekłem, ujmując dłonią szczeciniasty zarost, jakim miałem nadzieję uwiarygodnić tę autoprezentację. Gest okazał się jednak płonny, ponieważ grubiańsko nakazano mi natychmiast opuścić podwórze, czemu akompaniowało nieustające szczekanie.
aaa- Ani mi się śni - odparowałem, założywszy rękę na rękę.
aaaWówczas impertynentka wykrzyknęła męskie imię o wyjątkowo niepoetycznym wydźwięku, wyjaskrawionym jeszcze jej intonacją oraz innymi właściwościami artykulacyjnymi, które ewidentnie wzbraniały jej kariery piosenkarskiej.
Wkrótce na tle przedpokoju pojawiła się zwalista, prostokątna sylwetka.
aaa- Pójdź no do konia, zobacz, czy mu owsa nie trzeba - zakomenderowało babsko, po czym zwróciło się do mnie, znacznie już grzeczniej: - A pan niech wejdzie, skoro taki uparty.
aaaMieszkanie zalegała nieprzyjemna woń, co w połączeniu z wszechobecnym brudem oraz innymi widomymi oznakami zaniedbania przemawiało za tym, że próżno byłoby oczekiwać obecności jakiejś młodej niewiasty w tych progach. Usiadłem na leciwym krześle, powiodłem spojrzeniem to tu, to tam, wysłuchałem perswazji gospochy, odwodzącej mnie od projektu przeniknięcia życia zarówno jej, jak i barczystego mężczyzny, któremu poruczyła skontrolowanie szkapy, uszczknąłem kawałek poczęstunku, popiłem kompotem, a następnie, przyznawszy kobiecinie słuszność, pożegnałem się i - za udzieloną mi radą - skierowałem kroki ku oddalonemu nieco kolejnemu gospodarstwu. Pomiędzy nim a drogą rozciągał się odcinek długości stu, może stu pięćdziesięciu metrów. Oba punkty łączyła wąska ścieżyna idąca szpalerem pszenicy.
aaa- Dzień dobry! - zawołałem.
aaa- Dzień dobry, dzień dobry...
aaa- Może pomogę?
aaa- Nieee... nie trzeba.
aaaPoobserwowałem trochę niezrozumiałe manipulacje, którymi adresat mego powitania usiłował przywrócić uszkodzonemu ciągnikowi dawną dyspozycyjność, ale nie zajęło to mojej uwagi na długo (zresztą o tyle tylko ją przykuło, o ile było punktem wyjścia do zaanimowania różnorakich fantazmatów), więc otrzymawszy odpowiedź twierdzącą na pytanie, czy Andżelika, scharakteryzowana mi pokrótce przez mą minioną interlokutorkę, znajduje się obecnie w domu, podążyłem tam.
aaaDo pokoju "białogłowy" poprowadziła mnie pani Teresa. Przedłożyła mi naprędce parę dyrektyw dotyczących traktowania jej czarującej, jak prawiła, latorośli. Obiecałem, że postaram się im nigdy nie uchybić.
aaaAndżelika oglądała telewizję. Kiedy rezerwuar popcornu zaprezentował wreszcie próżnię, po raz pierwszy zobaczyłem, jak dziewczyna wstaje. Wzięła zegarek, popatrzyła, powiedziała:
aaa- Już dwie godziny siedzisz...
aaa- Rzeczywiście - przytaknąłem, rzuciwszy okiem na wskazówki.
aaaWówczas nastolatka podfrunęła ku kanapie i zbliżyła tarczę mechanizmu tuż przed czubek mojego nosa. Podniosłem szybko źrenice, brwi i spostrzegłem, że jej okrągłe oczy odbijają zdziwienie. Oblicze, okolone orzechowymi włosami, w tak niewielkiej odległości zdradziło niezauważalne przedtem mankamenty. Filmy pornograficzne, pomyślałem, kłamią.
aaa- Pozwolę - rzekła - ale pod jednym warunkiem.
aaa- Pod jakim?
aaa- Dasz Jackowi, memu koledze. A ja będę patrzyła.
aaa- Ale...
aaa- To ultimatum; nieodwołalne.
aaaCisza.
aaa- Cóż, dobrze...
aaaPani Teresa, uchyliwszy drzwi, zakomunikowała, że stół już nakryty.
aaa- Zaraz zejdziemy - odpowiedziała Andżelika.
aaa- Posłuchaj - zaczęła, gdy gospodyni znikła - dzisiaj o dwudziestej przyjdziesz tutaj, powiesz moim starym, że będziesz mnie korepetytował, weź, oczywiście, książkę jakąś, dla ściemy, powiedz, że cię prosiłam, no i...
aaa- Andżeliko - wtrąciłem, odsyłając w niebyt dalszą część jej wypowiedzi - przecież jeżeli Jacek będzie ci wówczas towarzyszył, moje kłamstwo nie odniesie skutku!
aaa- Maćku - przemówiła, przydając brzmieniu swego głosu protekcjonalny charakter - pewnych rzeczy tłumaczyła ci nie będę, bo to bez sensu. Masz robić to, co ci każę, i pod żadnym pozorem nie przerywać mi, kiedy mówię, jasne?
aaaPonieważ zrozumienie jej repliki nie nastręczyło mi najmniejszego kłopotu, zapewniłem ją skwapliwie o czytelności tej ostatniej wyświechtanym porównaniem, które bywa w takich razach na usługach. Szkarłatny paznokieć, jakim Andżelika podtrzymywała mą brodę, musnął lekko, obrysował moje usta.
aaa- Niedługo - oznajmiła - ja stanę się dla ciebie słońcem - po czym spuściła spojrzenie jeszcze niżej, a ujrzawszy oznakę podniecenia, jakim mimo woli zapałałem, odsłoniła w uśmiechu lekko żółte zęby.
aaa- Chodź - rozkazała, ciągnąc mnie za koszulkę.
aaaNiebawem znaleźliśmy się w jadalni, gdzie królowały apetyczne zapachy. Pani Teresa przeglądała czasopismo epatujące krzykliwymi kolorami, gospodarz natomiast - dokonywał jakichś skomplikowanych operacyj naokoło przytarganych skądinąd akcesoriów motoryzacyjnych. Zauważywszy nasze przybycie, kobiecina zsunęła się z żyrandola i wylądowała na podłodze. Drgania, które temu zawtórowały, najwyraźniej rozzłościły zaprzątniętego agregatami mężczyznę, gdyż spiorunował on małżonkę wzrokiem, podszedł, ciężko sapiąc, do telewizora, chwycił pilot, wycelował nim w odbiornik i wypełnił cały parter uciążliwym hałasem. Na ekranie półnaga gwiazda popowa symulowała artystyczną ekspresję.
aaa- Przepraszam, Andżeliko - przemówiłem pośród zgiełku - czy mogłabyś mi wskazać drzwi do toalety?
aaaKiedy na fizjonomii mej nowej znajomej zagościło zdziwienie, pomyślałem, że popełniłem może jakąś gafę. Otworzyłem więc usta, aby swoim wątpliwościom nadać klarowny wyraz, lecz od powziętego zamiaru powstrzymała mnie sama Andżelika. Powiedziawszy bowiem: "no to chodź", ruszyła w kierunku przedsionka. Tam, jak się okazało, było wejście prowadzące do piwnicy. Zstępowaliśmy zatem po cienistych schodach, a nad nami tlącą jasnością emanowała żarówka. Powab płynący z ruchów mej przewodniczki podszepnął mej imaginacji nieco różnych świństw, lecz perspektywa perwersyj, na które dziewczyna przystała, pomogła odłożyć mi ich realizację do stosownego czasu.
aaaPrzeszedłszy wreszcie stopnie, postawiliśmy trzy, może cztery kroki - i stanęliśmy. Andżelika obmacywała ścianę.
aaa- Kurwa - zaklęła - włącznik nie działa. Muszę pójść po latarkę. - I poszła.
aaaMinęło około pięciu minut, a jej dalej nie było. Postanowiłem tedy wrócić.
aaaGospodarz nadal uparcie naprawiał ustrojstwa, gospodyni zaś, wespół z córką, oddawała się zapamiętale poszukiwaniu latarki. Wnętrzności szafek, szuflad, szkatułek - zaścielały podłogę niczym ekscentryczny dywan. Przypatrywałem się temu wszystkiemu, o ile sobie przypominam, z rosnącą ciekawością.
aaaPo przetrząśnięciu całego mieszkania udało nam się wreszcie odnaleźć pożądany przedmiot. Wyposażeni weń, ostrożnie stąpając pomiędzy kanciastymi bambetlami, jakich na posadzce - następstwem naszych penetracyj - było bez liku, opuściliśmy piętro i rozdzieliliśmy się (panią Teresę, jak sama mówiła, oczekiwały liczne obowiązki). Ja i Andżelika ponownie zapuściliśmy się w piwniczną głąb. Tam, wodząc plamą światła wzdłuż murów, załomów, słoików wypełnionych wiktuałami, natrafiliśmy ostatecznie na coś, co spowodowało, że nastolatka stanęła.
aaa- No - oświadczyła - to tutaj.
aaaWiązka blasku pokazywała stare, podniszczone drzwi. Postąpiłem naprzód. Cóż, mniemałem, alternatywnego rozwiązania raczej nie ma. Objawiając degustację, mógłbym Andżelikę tylko urazić. Zwłaszcza, że cały dom obróciliśmy wcześniej w stajnię Augiasza.
aaaOdwróciłem głowę, aby po raz ostatni upewnić się, że dziewczyna nie blaguje - i struchlałem. Na jej twarzy malowało się bowiem nieopisane zdumienie.
aaaZ góry dolatywał odgłos roztrajkotanego telewizora.
aaa- Andżeliko - wyszeptałem, chcąc rozproszyć lęk, który mnie ogarnął.
aaaAndżelika jednak milczała. Wybałuszonymi oczętami przenikała jeden punkt.
aaa- Andżeliko... - powtórzyłem. Trwożliwie wyciągnąłem ku niej rękę. - Powiedz... dlaczego... dlaczego tak na mnie patrzysz?
aaaWówczas jej rysy nieznacznie złagodniały. Zdobyła się na odpowiedź (a w istocie na pytanie):
aaa- Co ty właściwie chciałeś zrobić?
aaaPrzeniosłem spojrzenie z niewieściej postaci na enigmatyczne drzwi i z powrotem.
aaa- Wejść - wyjaśniłem.
aaa- Gdzie?
aaa- Do ustępu.
aaa- Do jakiego ustępu?
aaa- No, do tego - wskazałem niecierpliwie na cel naszej piwnicznej eskapady.
aaa- Przecież tutaj nie ma żadnego ustępu.
aaa- To dlaczego mnie tutaj przyprowadziłaś?
aaa- Bo poprosiłeś, abym pokazała ci drzwi od toalety. Oto one. aaaSłużyły nam przez całe pół roku, zanim zawiasy się nie zepsuły i nie musieliśmy zastąpić ich przepierzeniem.
***
aaaZa feralnym nieużytkiem, jak się przekonałem, stała po prostu ściana. Przejście pozorowała pionowa nieomal pozycja, w jakiej przylegał on do muru. Wobec zaistniałych wypadków wiedziałem już, że powinienem bezzwłocznie opuścić progi tego kuriozalnego domu. Postępująca przede mną dziewoja wydała mi się naraz istnym horrendum. Poczułem wstręt.aaaPóki byliśmy na dole, nie musiałem maskować abominacji ani uśmiechem, ani żadnym innym instrumentem hipokryzji, moja towarzyszka nie wykazywała bowiem najmniejszej ochoty zażegnania konfundującego nastroju, który nami owładnął. Kroczyła bez słowa, nieprzenikniona; nie zarejestrowała mojej postaci ani jednym spojrzeniem, dopóki światło przedsionka nie zaostrzyło naszych konturów. Gdy to się wszakże stało, ledwo zahaczyła nim o moją garderobę - i popędziła ku obramowaniu zastawionego jadłem stołu oraz kołyszącej się nad nim lampy, okupowanej w dalszym ciągu przez panią Teresę.
aaaJa natomiast stałem. Patrzyłem. Macierz, wysłuchawszy czegoś, co półgłosem przedłożyła jej pociecha, posłała mi nieufne, podejrzliwe nawet wejrzenie. Chwilę potem pociecha zamruczała ponownie. Nic nie słyszałem, zaledwie wibracje. Z miny, jaką przybierało oblicze uwieszonej żyrandola rodzicielki, mogłem wnosić, że Andżelika albo konfabulowała, albo wiernie relacjonowała przebieg minionej ekskursji - jeżeli oszczędziła opowiadaniu wypaczających wypadki łgarstw, nasuwało to wniosek następujący: jej osobliwe cechy stanowiły po prostu wysoce niefortunną schedę.
aaaZanim zdążyłem zaoponować, jowialnie ujęto moje dłonie i siłą przyprowadzono mnie do jadalni, skąd zresztą widać było, jak zaabsorbowany pracą gospodarz kontynuuje w salonie swoje wysiłki.
aaa- Paweł jest zajęty, dlatego będziemy musieli obyć się bez niego - poinformowała kobieta, przypieczętowując wypowiedź sztucznym, konwencjonalnym uśmiechem, zza którego przezierała rezerwa.
aaaZważywszy jednoznaczne apele mego żołądka oraz zupełną beznadziejność mojej ówczesnej sytuacji, zaakceptowałem zaproszenie pomimo wszelkich niedogodności, z jakimi wiązało się przebywanie pośród tego panoptikum.