"Nie pamiętam już..." [psychologiczne]

1
Czytelników wrażliwych na wizualny aspekt tekstu zachęcam przed lekturą do skopiowania niniejszego fragmentu do jakiegoś bardziej zaawansowanego edytora tekstu (ja używam "Writtera" z darmowego pakietu OpenOffice), skasowania rozpoczynającej go linii oraz pojedynczych liter pełniących na forum funkcję spacji, wyśrodkowania przerywników w postaci gwiazdek i nadania mu kształtu czcionki DejaVuSansLight w rozmiarze 12 lub 11. W przeciwnym wypadku pewne jakości immanentnie w utworze zawarte mogą się nie zamanifestować w całej swojej krasie.
Pornografii tutaj nie ma - ani jaskrawej, ani zawoalowanej - ale tzw. podteksty erotyczne są, co moim (nie)skromnym zdaniem wcale nie dyskwalifikuje najmłodszych odbiorców. Jeden jedyny wulgaryzm, zaczynający się na "k", najprawdopodobniej nie przysporzy nikomu uszczerbku na psychice ani nie przyczyni się w żaden sposób do zepsucia obyczajów.
Tekst zakrzepł w fazie in statu nascendi i nie stanowi koherentnej, zorganizowanej bezbłędnie autonomicznej całości, tym niemniej uważam, że zasługuje na uwagę.

_________________

a
a
a

aaaNie pamiętam już, skąd się tam, pośród pól, wziąłem. Wyłoniłem się zza zakrętu, przy którym stał zwykły mieszkalny budynek (sąsiadowały z nim, co istotne, inne zabudowania tego samego rodzaju) - tyle tylko mogę skonstatować. Droga pod moimi kończynami (ruszającymi się regularnie) stanowiła po prostu szeroki pas ziemi i rozgraniczała interwały. Słońce sięgało zenitu, a nieobecność obłoków na całym firmamencie gwarantowała pogodę. Była wiosna - to trzeba koniecznie odnotować. Późna, dojrzała.
aaaNieopodal, w błoni, pasły się krowy. Stosunkowo słabe podmuchy powietrza kołysały końcówkami pojaśniałych blaskiem kończyn i łodyg. W oddali, na tle błękitu, stało drzewo. Rozwibrowany szwargot ptasząt mięszał się z szumem wietrzyku lub wiatru. Ponad wszystkimi dźwiękami dominowało zaś nawoływanie lawirującego nade mną skowronka. Niestety koncert przyrody przedzierzgnął się zaraz w drażniący, rozrzępolony dysonans. Obróciłem się.
aaaW kłębach powłóczystego kurzu sunęło bladożółte auto. Zszedłem na pobrzeże. W środku, za utytłaną plamami tylną szybą spostrzegłem wykrzywioną uwłaczającym uśmiechem fizjonomię jakiegoś junaka. Towarzyszyła mu rozkiełznana płeć piękna. Musiałem odwrócić się po raz wtóry, ponieważ ciągnąca za samochodem kurzawa wciskała mi się w oczy, w nozdrza. Odkaszlnąłem i pośród białawych woalów zauważyłem w pewnej chwili niewielki przedmiot leżący tuż, tuż. Podszedłem bliżej, przykucnąłem, pochwyciłem to.
aaaMoim nieoczekiwanym znaleziskiem okazała się zużyta szminka.
aaaCały bieg jej istnienia, od momentu, w którym opuściła halę produkcyjną i uzupełniła asortyment sklepu kosmetycznego - przeciągnął poprzez mą imaginację różnolitym pasmem, apodyktycznie wiążąc ze sobą spódniczki, rajstopy, nieświeże już wieczorem biustonosze, majtki, różnorakie utensylia, którymi obkładają swoje półki wystrzałowe dziewczęta... Pomimo bezdyskusyjnej tęsknoty za wspaniałościami kobiecego ciała, zaktualizowanej bezlitośnie tym niepozornym drobiazgiem, przepełniającą mnie fascynację zachowałem bez najmniejszego zadraśnięcia. Cisnąłem przedmiotem przed siebie, gdzieś w łany i poczułem, że w gruncie rzeczy jestem wolny. Miałem bowiem do dyspozycji ekwiwalent wszystkiego tego, co afiszują filmy, kiepskie książki, pisma z obscenicznymi ilustracjami i kilka innych mediów. Miałem go na własność, w samym sobie. Byłem niezależny.
aaaRaz jeszcze odwróciłem głowę, ażeby ogarnąć spojrzeniem pozostawiony w tyle zakręt, za którym mieniąca się w słońcu żużlówka, niczym olbrzymia strzała, wskazywała moje rodzime miasteczko. Koniec, pomyślałem. Koniec.
aaaI wówczas, zupełnie nieoczekiwanie, usłyszałem znajomy mi odgłos. Samochód, który niedawno mnie minął, zbliżał się teraz pospiesznie; tablica rejestracyjna, najpierw zaledwie możliwa do zidentyfikowania, rosła stopniowo, aż wreszcie przedstawiła uzasadniający ją kod. Kierowca, uchyliwszy szybę, zapytał, czy nie widziałem szminki. Zaprzeczyłem.
aaaWysiadł tedy, razem z parą, i jął lustrować drogę. Największą gorliwość w poszukiwaniach wykazywała blondynka. Spomiędzy podkręconych efektownie rzęs sączyły się, widziałem, łzy. Po paru minutach bezowocnego wysiłku cała trójka zrezygnowała wreszcie, wsiadła do pojazdu i zniknęła.
aaaZafrasowała mnie ta sytuacja.
aaaBydło, o ile sobie przypominam, przypatrywało mi się ze szczególnym wyrazem - jak gdyby ono również pojęło niecodzienność zjawiska.
aaaDokąd szedłem - nie wiem; czasem sądziłem, że po przygodę, ale przemawiała przeciwko temu wszechobecna pustka. Pojedyncze gospodarstwa, rozrzucone to tu, to tam, poprzez kontrast z naturą potęgowały jeszcze samotność uroczyska. Niczego szczególnego chyba nie oczekiwałem. A jeżeli, przeciwnie, antycypowałem cuda, to pozostawałem widocznie pod wpływem jakiejś niepohamowanej chimery.
***
aaaZanim niewytłumaczalny entuzjazm, który niósł mnie naprzód, zdążył ucichnąć, po mojej lewej stronie wypiętrzył się dach. Troszeczkę niżej połyskiwały odbitym światłem szyby. Drzwi frontowe mieściły się po innej, węższej ścianie murowańca, prostopadłej względem drogi. Pośród ujadania unieruchomionych smyczami czworonogów przestąpiłem furtkę i podszedłem bliżej.
aaa- Dzień dobry - powiedziałem, kiedy we framudze ukazała się gospodyni. Jej twarz nosiła ślady prozaiczności, uczułem przeto rozczarowanie.
aaa- Dzień dobry... czego pan chce?
aaa- Dobre pytanie, łaskawa pani - podjąłem po chwili, nieco teatralnie podnosząc palec wskazujący i głos.
aaaKobieta zmierzyła mnie od góry do dołu badawczym spojrzeniem, a następnie bezceremonialnie wyraziła wątpliwość dotyczącą sprawności moich władz umysłowych.
aaa- Proszę pani, ja jestem filozofem - odrzekłem, ujmując dłonią szczeciniasty zarost, jakim miałem nadzieję uwiarygodnić tę autoprezentację. Gest okazał się jednak płonny, ponieważ grubiańsko nakazano mi natychmiast opuścić podwórze, czemu akompaniowało nieustające szczekanie.
aaa- Ani mi się śni - odparowałem, założywszy rękę na rękę.
aaaWówczas impertynentka wykrzyknęła męskie imię o wyjątkowo niepoetycznym wydźwięku, wyjaskrawionym jeszcze jej intonacją oraz innymi właściwościami artykulacyjnymi, które ewidentnie wzbraniały jej kariery piosenkarskiej.
Wkrótce na tle przedpokoju pojawiła się zwalista, prostokątna sylwetka.
aaa- Pójdź no do konia, zobacz, czy mu owsa nie trzeba - zakomenderowało babsko, po czym zwróciło się do mnie, znacznie już grzeczniej: - A pan niech wejdzie, skoro taki uparty.
aaaMieszkanie zalegała nieprzyjemna woń, co w połączeniu z wszechobecnym brudem oraz innymi widomymi oznakami zaniedbania przemawiało za tym, że próżno byłoby oczekiwać obecności jakiejś młodej niewiasty w tych progach. Usiadłem na leciwym krześle, powiodłem spojrzeniem to tu, to tam, wysłuchałem perswazji gospochy, odwodzącej mnie od projektu przeniknięcia życia zarówno jej, jak i barczystego mężczyzny, któremu poruczyła skontrolowanie szkapy, uszczknąłem kawałek poczęstunku, popiłem kompotem, a następnie, przyznawszy kobiecinie słuszność, pożegnałem się i - za udzieloną mi radą - skierowałem kroki ku oddalonemu nieco kolejnemu gospodarstwu. Pomiędzy nim a drogą rozciągał się odcinek długości stu, może stu pięćdziesięciu metrów. Oba punkty łączyła wąska ścieżyna idąca szpalerem pszenicy.
aaa- Dzień dobry! - zawołałem.
aaa- Dzień dobry, dzień dobry...
aaa- Może pomogę?
aaa- Nieee... nie trzeba.
aaaPoobserwowałem trochę niezrozumiałe manipulacje, którymi adresat mego powitania usiłował przywrócić uszkodzonemu ciągnikowi dawną dyspozycyjność, ale nie zajęło to mojej uwagi na długo (zresztą o tyle tylko ją przykuło, o ile było punktem wyjścia do zaanimowania różnorakich fantazmatów), więc otrzymawszy odpowiedź twierdzącą na pytanie, czy Andżelika, scharakteryzowana mi pokrótce przez mą minioną interlokutorkę, znajduje się obecnie w domu, podążyłem tam.
aaaDo pokoju "białogłowy" poprowadziła mnie pani Teresa. Przedłożyła mi naprędce parę dyrektyw dotyczących traktowania jej czarującej, jak prawiła, latorośli. Obiecałem, że postaram się im nigdy nie uchybić.
aaaAndżelika oglądała telewizję. Kiedy rezerwuar popcornu zaprezentował wreszcie próżnię, po raz pierwszy zobaczyłem, jak dziewczyna wstaje. Wzięła zegarek, popatrzyła, powiedziała:
aaa- Już dwie godziny siedzisz...
aaa- Rzeczywiście - przytaknąłem, rzuciwszy okiem na wskazówki.
aaaWówczas nastolatka podfrunęła ku kanapie i zbliżyła tarczę mechanizmu tuż przed czubek mojego nosa. Podniosłem szybko źrenice, brwi i spostrzegłem, że jej okrągłe oczy odbijają zdziwienie. Oblicze, okolone orzechowymi włosami, w tak niewielkiej odległości zdradziło niezauważalne przedtem mankamenty. Filmy pornograficzne, pomyślałem, kłamią.
aaa- Pozwolę - rzekła - ale pod jednym warunkiem.
aaa- Pod jakim?
aaa- Dasz Jackowi, memu koledze. A ja będę patrzyła.
aaa- Ale...
aaa- To ultimatum; nieodwołalne.
aaaCisza.
aaa- Cóż, dobrze...
aaaPani Teresa, uchyliwszy drzwi, zakomunikowała, że stół już nakryty.
aaa- Zaraz zejdziemy - odpowiedziała Andżelika.
aaa- Posłuchaj - zaczęła, gdy gospodyni znikła - dzisiaj o dwudziestej przyjdziesz tutaj, powiesz moim starym, że będziesz mnie korepetytował, weź, oczywiście, książkę jakąś, dla ściemy, powiedz, że cię prosiłam, no i...
aaa- Andżeliko - wtrąciłem, odsyłając w niebyt dalszą część jej wypowiedzi - przecież jeżeli Jacek będzie ci wówczas towarzyszył, moje kłamstwo nie odniesie skutku!
aaa- Maćku - przemówiła, przydając brzmieniu swego głosu protekcjonalny charakter - pewnych rzeczy tłumaczyła ci nie będę, bo to bez sensu. Masz robić to, co ci każę, i pod żadnym pozorem nie przerywać mi, kiedy mówię, jasne?
aaaPonieważ zrozumienie jej repliki nie nastręczyło mi najmniejszego kłopotu, zapewniłem ją skwapliwie o czytelności tej ostatniej wyświechtanym porównaniem, które bywa w takich razach na usługach. Szkarłatny paznokieć, jakim Andżelika podtrzymywała mą brodę, musnął lekko, obrysował moje usta.
aaa- Niedługo - oznajmiła - ja stanę się dla ciebie słońcem - po czym spuściła spojrzenie jeszcze niżej, a ujrzawszy oznakę podniecenia, jakim mimo woli zapałałem, odsłoniła w uśmiechu lekko żółte zęby.
aaa- Chodź - rozkazała, ciągnąc mnie za koszulkę.
aaaNiebawem znaleźliśmy się w jadalni, gdzie królowały apetyczne zapachy. Pani Teresa przeglądała czasopismo epatujące krzykliwymi kolorami, gospodarz natomiast - dokonywał jakichś skomplikowanych operacyj naokoło przytarganych skądinąd akcesoriów motoryzacyjnych. Zauważywszy nasze przybycie, kobiecina zsunęła się z żyrandola i wylądowała na podłodze. Drgania, które temu zawtórowały, najwyraźniej rozzłościły zaprzątniętego agregatami mężczyznę, gdyż spiorunował on małżonkę wzrokiem, podszedł, ciężko sapiąc, do telewizora, chwycił pilot, wycelował nim w odbiornik i wypełnił cały parter uciążliwym hałasem. Na ekranie półnaga gwiazda popowa symulowała artystyczną ekspresję.
aaa- Przepraszam, Andżeliko - przemówiłem pośród zgiełku - czy mogłabyś mi wskazać drzwi do toalety?
aaaKiedy na fizjonomii mej nowej znajomej zagościło zdziwienie, pomyślałem, że popełniłem może jakąś gafę. Otworzyłem więc usta, aby swoim wątpliwościom nadać klarowny wyraz, lecz od powziętego zamiaru powstrzymała mnie sama Andżelika. Powiedziawszy bowiem: "no to chodź", ruszyła w kierunku przedsionka. Tam, jak się okazało, było wejście prowadzące do piwnicy. Zstępowaliśmy zatem po cienistych schodach, a nad nami tlącą jasnością emanowała żarówka. Powab płynący z ruchów mej przewodniczki podszepnął mej imaginacji nieco różnych świństw, lecz perspektywa perwersyj, na które dziewczyna przystała, pomogła odłożyć mi ich realizację do stosownego czasu.
aaaPrzeszedłszy wreszcie stopnie, postawiliśmy trzy, może cztery kroki - i stanęliśmy. Andżelika obmacywała ścianę.
aaa- Kurwa - zaklęła - włącznik nie działa. Muszę pójść po latarkę. - I poszła.
aaaMinęło około pięciu minut, a jej dalej nie było. Postanowiłem tedy wrócić.
aaaGospodarz nadal uparcie naprawiał ustrojstwa, gospodyni zaś, wespół z córką, oddawała się zapamiętale poszukiwaniu latarki. Wnętrzności szafek, szuflad, szkatułek - zaścielały podłogę niczym ekscentryczny dywan. Przypatrywałem się temu wszystkiemu, o ile sobie przypominam, z rosnącą ciekawością.

aaaPo przetrząśnięciu całego mieszkania udało nam się wreszcie odnaleźć pożądany przedmiot. Wyposażeni weń, ostrożnie stąpając pomiędzy kanciastymi bambetlami, jakich na posadzce - następstwem naszych penetracyj - było bez liku, opuściliśmy piętro i rozdzieliliśmy się (panią Teresę, jak sama mówiła, oczekiwały liczne obowiązki). Ja i Andżelika ponownie zapuściliśmy się w piwniczną głąb. Tam, wodząc plamą światła wzdłuż murów, załomów, słoików wypełnionych wiktuałami, natrafiliśmy ostatecznie na coś, co spowodowało, że nastolatka stanęła.
aaa- No - oświadczyła - to tutaj.
aaaWiązka blasku pokazywała stare, podniszczone drzwi. Postąpiłem naprzód. Cóż, mniemałem, alternatywnego rozwiązania raczej nie ma. Objawiając degustację, mógłbym Andżelikę tylko urazić. Zwłaszcza, że cały dom obróciliśmy wcześniej w stajnię Augiasza.
aaaOdwróciłem głowę, aby po raz ostatni upewnić się, że dziewczyna nie blaguje - i struchlałem. Na jej twarzy malowało się bowiem nieopisane zdumienie.
aaaZ góry dolatywał odgłos roztrajkotanego telewizora.
aaa- Andżeliko - wyszeptałem, chcąc rozproszyć lęk, który mnie ogarnął.
aaaAndżelika jednak milczała. Wybałuszonymi oczętami przenikała jeden punkt.
aaa- Andżeliko... - powtórzyłem. Trwożliwie wyciągnąłem ku niej rękę. - Powiedz... dlaczego... dlaczego tak na mnie patrzysz?
aaaWówczas jej rysy nieznacznie złagodniały. Zdobyła się na odpowiedź (a w istocie na pytanie):
aaa- Co ty właściwie chciałeś zrobić?
aaaPrzeniosłem spojrzenie z niewieściej postaci na enigmatyczne drzwi i z powrotem.
aaa- Wejść - wyjaśniłem.
aaa- Gdzie?
aaa- Do ustępu.
aaa- Do jakiego ustępu?
aaa- No, do tego - wskazałem niecierpliwie na cel naszej piwnicznej eskapady.
aaa- Przecież tutaj nie ma żadnego ustępu.
aaa- To dlaczego mnie tutaj przyprowadziłaś?
aaa- Bo poprosiłeś, abym pokazała ci drzwi od toalety. Oto one. aaaSłużyły nam przez całe pół roku, zanim zawiasy się nie zepsuły i nie musieliśmy zastąpić ich przepierzeniem.

***
aaaZa feralnym nieużytkiem, jak się przekonałem, stała po prostu ściana. Przejście pozorowała pionowa nieomal pozycja, w jakiej przylegał on do muru. Wobec zaistniałych wypadków wiedziałem już, że powinienem bezzwłocznie opuścić progi tego kuriozalnego domu. Postępująca przede mną dziewoja wydała mi się naraz istnym horrendum. Poczułem wstręt.
aaaPóki byliśmy na dole, nie musiałem maskować abominacji ani uśmiechem, ani żadnym innym instrumentem hipokryzji, moja towarzyszka nie wykazywała bowiem najmniejszej ochoty zażegnania konfundującego nastroju, który nami owładnął. Kroczyła bez słowa, nieprzenikniona; nie zarejestrowała mojej postaci ani jednym spojrzeniem, dopóki światło przedsionka nie zaostrzyło naszych konturów. Gdy to się wszakże stało, ledwo zahaczyła nim o moją garderobę - i popędziła ku obramowaniu zastawionego jadłem stołu oraz kołyszącej się nad nim lampy, okupowanej w dalszym ciągu przez panią Teresę.
aaaJa natomiast stałem. Patrzyłem. Macierz, wysłuchawszy czegoś, co półgłosem przedłożyła jej pociecha, posłała mi nieufne, podejrzliwe nawet wejrzenie. Chwilę potem pociecha zamruczała ponownie. Nic nie słyszałem, zaledwie wibracje. Z miny, jaką przybierało oblicze uwieszonej żyrandola rodzicielki, mogłem wnosić, że Andżelika albo konfabulowała, albo wiernie relacjonowała przebieg minionej ekskursji - jeżeli oszczędziła opowiadaniu wypaczających wypadki łgarstw, nasuwało to wniosek następujący: jej osobliwe cechy stanowiły po prostu wysoce niefortunną schedę.
aaaZanim zdążyłem zaoponować, jowialnie ujęto moje dłonie i siłą przyprowadzono mnie do jadalni, skąd zresztą widać było, jak zaabsorbowany pracą gospodarz kontynuuje w salonie swoje wysiłki.
aaa- Paweł jest zajęty, dlatego będziemy musieli obyć się bez niego - poinformowała kobieta, przypieczętowując wypowiedź sztucznym, konwencjonalnym uśmiechem, zza którego przezierała rezerwa.
aaaZważywszy jednoznaczne apele mego żołądka oraz zupełną beznadziejność mojej ówczesnej sytuacji, zaakceptowałem zaproszenie pomimo wszelkich niedogodności, z jakimi wiązało się przebywanie pośród tego panoptikum.
Ostatnio zmieniony czw 29 mar 2012, 20:26 przez A., łącznie zmieniany 2 razy.

2
A. pisze:Droga pod moimi kończynami (ruszającymi się regularnie) stanowiła po prostu szeroki pas ziemi i rozgraniczała interwały.
O kurcze, w sumie nie zamierzałam komentować, ale to zdanie mi się w oczy rzuciło.
Te kończyny to się tak same ruszały? Pomijam karkołomność brzmienia tej konstrukcji.
Interwał = przerwa, odstęp więc droga rozgraniczała przerwy? Eee?
A. pisze:Nieopodal, w błoni, pasły się krowy.
Na błoniach.
A. pisze:Stosunkowo słabe podmuchy powietrza kołysały końcówkami pojaśniałych blaskiem kończyn i łodyg.
Zwyczajowo nazywamy to lekkim wiatrem.
Pojaśniałe blaskiem? Co to za konstrukt językowy?
A. pisze:Rozwibrowany (1) szwargot ptasząt (2)mięszał się z szumem (3) wietrzyku lub wiatru.
(1) Chyba świergot. Szwargotać to można w obcym języku np. niemieckim.
(2) Mieszał.
(3) To wietrzyku czy wiatru? Dobrze by było by narrator to wiedział.
A. pisze:W kłębach powłóczystego kurzu sunęło bladożółte auto.
Kurz nie może być powłóczysty. Składa się z drobinek.
A. pisze:W środku, za utytłaną plamami tylną szybą spostrzegłem wykrzywioną uwłaczającym uśmiechem fizjonomię jakiegoś junaka. Towarzyszyła mu rozkiełznana płeć piękna.
Okay, na tym wymiękam i dalej nie tylko nie komentuję, ale i nie czytam.
Tekst naładowany przeintelektualizowanym słownictwem, całkowicie dla mnie niezjadliwy.
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst

3
Jest i wątek fantastyczny
A. pisze:Po paru minutach bezowocnego wysiłku cała trójka zrezygnowała wreszcie, wsiadła do pojazdu i zniknęła.

Czary :)
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

4
Po całości:
Mam wrażenie, ze w tym tekście zabrakło odpowiedzi na najważniejsze - moim zdaniem pytanie - ale o co chodzi?

Jest eksplozją języka, rozgrywa się w cudaczeniu, mieszaniu kategorii stylistycznych, odmian, zwrotach niespodziewanych, zawijasach leksykalnych.
Mnie się nie podobało. Cały czas byłam poza. Poza światem, poza sensem tego. Walczyłam z narracją i czułam się zmęczona.

Rozumiem konwencję oniryczną (tak mi się wydaje - że to oniryzm i że rozumiem)
ale coś w utworze nad tym musi panować.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

5
Caroll pisze:Tekst naładowany przeintelektualizowanym słownictwem, całkowicie dla mnie niezjadliwy.
Z pierwszą częścią się zgodzę. Tak się nie pisze, stary. Jeżeli chcesz żeby zrozumieli cię tylko i wyłącznie ludzie z wyższym wykształceniem - w porządku, twoja sprawa, dla kogo chcesz pisać. Pojawiają się tu jednak dwa problemy:
1. błędnie używasz pewnych słów (patrz niżej)
2. zwyczajny czytelnik nie zrozumie i/lub odrzuci tekst z pogardą z powodu słówek takich jak skonstatować i interwały; ludzie tak nie mówią na codzień - to dla nich obcy i dziwnie brzmiący język; w rozprawach naukowych możesz sobie tak pisać, lecz w literaturze- nie bardzo

Chciałem, naprawdę chciałem, przeczytać tekst i powiedzieć ci "Ej, całkiem spoko, spodziewałem się czegoś gorszego - może faktycznie powinieneś zająć się pisarstwem na pełen etat", ale nie mogę tego zrobić. Prosta przyczyna - jesteś intelektualnym onanistą. ;)
A. pisze:Droga pod moimi kończynami (ruszającymi się regularnie) stanowiła po prostu szeroki pas ziemi i rozgraniczała interwały.
Kończyny ruszały się regularnie same z siebie? Bo to właśnie z tego zdania wynika... Jak idziesz do sklepu to oznajmiasz "Regularnymi poruszeniami swych kończyn spowoduję teraz przemieszczenie się swojego organizmu do miejsca, w którym z powodzeniem uda mi się pozyskać podstawowe produkty spożywcze"? Nie? To dlaczego tak piszesz?
A. pisze:Nieopodal, w błoni, pasły się krowy.
Hmm... główy bym nie dał, ale czy przypadkiem nie "na błoniach"? Nigdy nie widziałem tego słówka w liczbie pojedyńczej i z "w" miast "z".
A. pisze:Stosunkowo słabe podmuchy powietrza kołysały końcówkami pojaśniałych blaskiem kończyn i łodyg.
Ruszające się rytmicznie kończyny (narratora) jaśniały dodatkowo, tak? Nie wiem jak chcesz zostać pisarzem... Nie odróżniasz koniczyny od kończyny.
A. pisze:Rozwibrowany szwargot ptasząt mięszał się z szumem wietrzyku lub wiatru.
Ptaki nie szwargoczą. Mogą co najwyżej świergotać. Wietrzyku lub wiatru lub zefirka, a może nawet powiewu - co dokładnie uzasadnia użycie dwóch słów na określenie wiatru? Bo jak nic, to mogłeś równie dobrze użyć pięciu. Dla efektu. Dodatkowo: mięszał? Interesujące...
A. pisze:Ponad wszystkimi dźwiękami dominowało zaś nawoływanie lawirującego nade mną skowronka.
lawirować
1. «poruszać się naprzód, zręcznie omijając przeszkody»
2. «postępować sprytnie w sytuacjach kłopotliwych»
A. pisze:Niestety koncert przyrody przedzierzgnął się zaraz w drażniący, rozrzępolony dysonans.
Przeistoczył, nie przedzierzgnął. Przedzierzgnąć się może człowiek w inne ubranie.
A. pisze:Zszedłem na pobrzeże.
Pobocze. Drogi nie mają pobrzeża. Rzeki mają.
A. pisze:Towarzyszyła mu rozkiełznana płeć piękna.
rozkiełznana? Nie ma takiego słowa.
A. pisze:W środku, za utytłaną plamami tylną szybą spostrzegłem wykrzywioną uwłaczającym uśmiechem fizjonomię jakiegoś junaka.
junak
1. «odważny młody mężczyzna»
2. «w PRL: członek młodzieżowych ochotniczych hufców pracy»
Czy może chodzi ci o trzecie znaczenie, czyli markę motocyklu?
Naprawdę sądzisz, że "fizjonomia' zabrzmi lepiej niż "twarz" albo "oblicze"? I że zrobi wrażenie na kimkolwiek? Jak już chcesz szpanować słówkami to pisz "fizjognomia".
Słowo "jakiegoś" jest zbędne w miażdżącej większości przypadków - nie dodaje do tekstu absolutnie nic.

Dobra, dość. Spróbuję się przebić przez tekst bez wytykania dalszych błędów. Końcowa uwaga: praktycznie KAŻDE zdanie jest do poprawy, mniej lub bardziej gruntownej. Odnoszę wrażenie, że używasz słów, których nie rozumiesz, żeby zaimponować czytelnikowi. Czytelnikowi to nijak nie imponuje, wolałby normalny tekst. Taki wiesz, literacki.

Nie dałem rady - jedną czwartą przeczytałem. Jak się ignoruje błędy, odstrasza i odrzuca styl. Moja rada w kwestii twojego życia z pisarstwa - lepiej jednak studiuj dalej, bo inaczej możesz umrzeć z głodu. Może po śmierci cię docenią, ale raczej swojej niż twojej. ;)
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

6
<wersja> EDIT: ancepa
Moderatorów proszę o zastąpienie pierwszego posta w tym temacie tą wersją. Nic poza akapitami i jednym, niedostrzeżonym jeszcze przez nikogo błędem nie uległo zmianie. Niemało się nabiedziłem nad przystosowaniem tekstu do forumowych warunków, dlatego proszę, aby doceniono mój trud i przychylnie ustosunkowano się do mojej prośby.

[ Dodano: Czw 29 Mar, 2012 ]
Jeszcze jedna uwaga: proszę nie kasować wstępnego paratekstu z 1-szego postu.

[ Dodano: Czw 29 Mar, 2012 ]
Drodzy Czytelnicy,

a niech mnie gęś kopnie! Rzeczywiście wkradło mi się sporo błędów i należy przyznać

słuszność Czytelnikowi, który napisał:
(...)używasz słów, których nie rozumiesz, żeby zaimponować czytelnikowi (...)
Dotychczas myślałem, że "szwargot" pozostaje względem "świergotu" w relacji

synonimicznej, a tu proszę. "Świergot" to taki wyświechtny mi się wydał, a ja nie lubię

popłuczyn... Ale cóż, poza "śpiewem", jeszcze bardziej wyeksploatowanym, nie ma

chyba w polszczyźnie innego wyrazu bliskoznacznego.

"Interwały", "błonie" - tutaj też się potknąłem. Ale jeżeli idzie o przymiotnik

"rozkiełznana" to poszedłem w tym przypadku śladem Jana Parandowskiego, który w

"Alchemii słowa" takiego właśnie neologizmu użył (od czasownika "rozkiełznać").

Przypadł mi on do gustu, więc go sobie zapamiętałem. Pamiętajmy, że język jest

medium podatnym na zmiany i jak najbardziej można pozwolić sobie na pewne

innowacje, o ile usprawiedliwia je brak adekwatnego do myśli środka leksykalnego w

tradycyjnym zasobie słownictwa.
To samo odnosi się do "mięszał". Celowo użyłem formy archaicznej. Lubował się w

niej m.in. S. I. Witkiewicz. "Mięszał" i "mieszał" nie brzmią jednakowo, "mięszał" jest

nieco dłuższe i bardziej konweniuje z kontekstem dźwiękowym mojego zdanka.

"Ruszające się regularnie kończyny" zaś miały na celu oddać w sposób

niekonwencjonalny zjawisko spaceru, chodzenia. Wyrażenie to, jak mi się zdawało

(zdaje), ma cenny walor obrazotwórczy. Czy wynika z tego, że one same z siebie się

poruszały? Nie wydaje mi się, chociaż oczywiście taka interpretacja może się

asocjacyjnie narzucić. Ale właśnie moja proza miała nie być, jak to się mówi,

"transparentna", przezroczysta.

"Lawirować" to również "manewrować" i "kluczyć". O skowronku chyba można

powiedzieć, że kluczy po niebie?

"Pobrzeże" to, według sjp.pwn.pl, m.in. «miejsce przy samym brzegu, krawędzi czegoś».

"Przedzierzgnął" najzupełniej poprawnie użyłem. Zaproponowane przez Ciebie,

Michael, "przeistoczył" słabo korespondowałoby z "drążniącym, rozrzępolonym" z

uwagi na brak obecności głoski "rz" (ew. "ż"), a ponadto przez wzgląd na brak

dźwiękowej wartości ekspresywnej w kontekście zdania. Czyżby uszło Twojej uwadze

nagromadzenie w tym zdaniu dźwięków, które uchodzą za nieprzyjemne dla ucha?

Przeczytaj sobie głośno: "(...) koncert prz[b/]yrody przedzierzgnął się zaraz

w drażniący, rozrzępolony dysonans". Widać tutaj, że warstwa

dźwiękowa odwołuje się do znaczeniowej warstwy, sygnalizując dyskomfort

odczuwany przez narratora, wynikający z zakłócenia sielskiego spokoju poprzez

odłgłos bardzo wyraźnie kolidujący z eufonią natury.
Zatrzymałem się nad tym fragmentem, aby dać do zrozumienia, że wiele jest w tekście

podobnych zabiegów.

Przypatrzmy się temu:
uj[b/]rzałem fizjonomię jakiegoś junaka

Czy rzeczywiście jest nieprawdopodobne, aby narrator pierwszoosobowy (a więc nie

wszechwiędzący) na podstawie rysów fizjonomii mógł przypisać komuś butę? I czy

rzeczywiście zaimek nieokreślony "jakiegoś" możnaby zastąpić, dajmy na to, epitetem, który przecież konkretyzowałby owego "junaka", a co za tym idzie - obarczałby tekst niepotrzebnym balastem semantycznym?

Natasza pisze:mieszaniu kategorii stylistycznych


Mogłabyś tę myśl trochę rozwinąć? Wszystko pozostałe jest dla mnie jasne i cieszę się, że właściwości językowej sfery utworu zostały przez Ciebie dostrzeżone.

Mam wrażenie, ze w tym tekście zabrakło odpowiedzi na najważniejsze - moim zdaniem pytanie - ale o co chodzi?


Dla eksperymentu pokuszę się niebawem o przełożenie newralgicznych treści utworu na język dyskursywny, ale zanim to zrobię, poczekam, aż może ktoś zauważy o co mniej więcej kaman.

Rozumiem konwencję oniryczną (tak mi się wydaje - że to oniryzm i że rozumiem)
ale coś w utworze nad tym musi panować.


No właśnie nie ma tej naczelnej zasady organizującej, bo pracę nad tekstem zarzuciłem, zanim uzyskał on stadium, w którym wszystko byłoby czytelne. Tym niemniej są jednak, jak sądzę, pewne cenne jakości, które można uchwycić.

____
Proszę nie odbierać moich zastr
Ostatnio zmieniony czw 29 mar 2012, 20:28 przez A., łącznie zmieniany 1 raz.

7
1. Właściwości językowe twojego opowiadania nie tyle uchwyciłam, co przecierpiałam.
Na serio. A lubię (nawet kocham) wszelkie manewry językowe, gry, ilustracyjność, symboliczność, niecodzienność. I dźwignę słownikiem własnym od gwary i staropolszczyzny po poetyzmy i filozofizmy.
Mówiąc jednak zupełnie po prostu, po polsku i po przyjacielsku - ten rodzaj rozbabrania językowego jest dla mnie niestrawny.
Po pierwsze - nie dostrzegam motywacji dla takiego skomplikowania stylistycznego.
Mogłabym założyć, że istotą jest psychologizacja narracji - tworzenie "ja" poprzez narysowanie go schizofrenicznym stylem - niestabilność na poziomie organizacji komunikatu.
Ale- ja nie wiem, po co to? Co powiedział mi ten tekst jako przekaz?
Nie zachwycił mnie w warstwie artystycznej - bo jest w tej warstwie efekciarski.
Nie dostrzegłam problemu - bo go nie ma. Nie dostrzegam go.

Gimnastykuję się, żeby zrozumieć dlaczego gość nie chodzi na nogach, tylko na ruszających się regularnie kończynach i dlaczego obłoki muszą być na firmamencie. I jak to się ma - ten firmament gwarantujący pogodę do regularnie rozruszanych kończyn. Bo jakoś ma się mieć, prawda? Czego to jest obrazem? jeżeli "odlotu" narratora - to na czym mam się skupić?

Nie tłumacz mi, proszę, o co chodziło pisarzowi - dokonaj analizy własnego tekstu. Wskaż dominanty, organizujące motywy i ich funkcję. Słowo - rozbiorowi analitycznemu ten tekst się nie poddaje. Jest zbiorem granulatów, mam wrażenie, że przypadkowych.

Chaos w utworze NIE MOŻE BYĆ CELEM - jest środkiem, narzędziem organizacji.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

8
Natasza pisze:Nie tłumacz mi, proszę, o co chodziło pisarzowi - dokonaj analizy własnego tekstu.
Mnie też nie tłumacz. Nikomu nic nie tłumacz, tekst ma bronić się sam. Jeżeli uważasz się za pokrzywdzonego geniusza - wyślij tekst choćby do Qfantu. Jeżeli ci go opublikują - odszczekam absolutnie wszystko, co powiedziałem o tekście.

Jeżeli jednak zdecydują się nie opublikować - bądź łaskaw przedstawić ichnie uzasadnienie tej decyzji. ;)

Brzmisz jakbyś przekonywał nas, prostaczków, że twój tekst jest ósmym cudem świata, a tylko my go nie doceniamy w swej głupocie. Serio.

Brzmisz, o zgrozo, jak grafoman.

Bynajmniej nie mityczny.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

9
Proponuję pozostawić osobę autora w spokoju, Michael. Ja rzeczowo przedstawiłem racje uzasadniające pewne moje zabiegi, żeby przekonać Cię, iż nie jesteś nieomylny. Tak, rzeczywiście, jest to tłumaczenie, wyjaśnienie, komentarz autorski - ale najwyraźniej był potrzebny!

Gdyby sytuacja komunikacyjna, że tak to ujmę, była inna, np. gdybyście mieli możność przeczytania tekstu w jakimś e-zinie, gdzie nie byłoby możliwości komentowania, to wówczas jakiekolwiek odautorskie eksplikacje byłby oczywiście nie na miejscu. Ale tutaj dialog wydaje mi się czymś najzupełniej naturalnym.

Czuję się tak, jakby usiłowano mnie, żywą osobę, zdeprecjonować. Ja to ja, tekst to tekst. Mówimy o tekście. Ja przynajmniej mówię.
____
Po pierwsze - nie dostrzegam motywacji dla takiego skomplikowania stylistycznego.
Jedyną motywacją było wykazanie stopnia opanowania tworzywa językowego przez autora.
Mogłabym założyć, że istotą jest psychologizacja narracji - tworzenie "ja" poprzez narysowanie go schizofrenicznym stylem - niestabilność na poziomie organizacji komunikatu.
Zafrapowało mnie to. Czytałaś na temat schizofrenii? W czym się rzeczona niestabilność przejawia? O ile mnie rozum nie zawodzi, formułowane przeze mnie zdania są jak najbardziej logiczne i nie widzę jakichkolwiek znamion chaosu na płaszczyźnie syntaktycznej (bo na semantycznej, owszem, chaos jest; wynika on z tego, że tekst jest płodem kalekim, niepełnym, cząstkowym).
Ale- ja nie wiem, po co to? Co powiedział mi ten tekst jako przekaz?
Wydaje mi się, że literatura piękna może"formułować" takie komunikaty, które nie będą posiadały ekwiwalentu znaczeniowego w ramach żadnego innego rodzaju komunikacji. Przykładowo weźmy Kafkę. Można oczywiście powiedzieć, że jego powieści są o samotności, o cierpieniu i totalnym zagubieniu - ale przecież w najmniejszym stopniu taka konstatacja nie oddaje ładunku emocjonalnego ani myślowego przysługującego spuściźnie praskiego pisarza.

Skoro tekst nic Ci, Nataszo, dotąd nie powiedział, tzn. że najwyraźniej moje próby oddania pewnego nastroju poniosły fiasko.

Intencją moją była głównie hiperbolizacja chorobotwórczych właściwości środowiska społecznego niektórych jednostek. Taka alegoria. Najwyraźniej chybiona. I nie jest to oniryzm, raczej sur(nad)realizm.

Przed "publikacją" zdawałem sobie sprawę z niedostateczności linii fabularnej i wielu innych elementów wchodzących w zakres semantyki, ale zależało mi przede wszystkim na reakcjach wobec mojego bombastycznego stylu językowego. Chciałem wiedzieć, czy opłaca się pisać w ten sposób i czy recepcja takiej formy okaże się pozytywna.

10
A. pisze:Jedyną motywacją było wykazanie stopnia opanowania tworzywa językowego przez autora.
A to ci:) Mówiłam o motywacji immanentnej, wewnątrztekstowej. Ale nie ma sprawy.
A. pisze:W czym się rzeczona niestabilność przejawia?
Niestabilność stylistyczna - czyli przenikanie się odmian stylistycznych - stosowanie słownictwa z różnych odmian języka, tworzenie zdań przez nadprodukcję figur stylistycznych (fajne określenie styl bombastyczny) (pokazałam na przykładzie kończyn i firmamentu), przypomina próbę stworzenie idiolektu - języka osobniczego i to wskazującego na pewną dewiację "ja"
A. pisze:Cytat:
Ale- ja nie wiem, po co to? Co powiedział mi ten tekst jako przekaz?
Powiedziałeś - płód kaleki, niepełny, cząstkowy? Więc pewnie dlatego nic mi nie powiedział.
Kafkę lubię.
A. pisze: hiperbolizacja chorobotwórczych właściwości środowiska społecznego niektórych jednostek.


Sorry, ale tego też nie rozumiem. Syntaktycznie to jest całkiem ok, ale semantycznie... ech.
A. pisze:Chciałem wiedzieć, czy opłaca się pisać w ten sposób i czy recepcja takiej formy okaże się pozytywna.
Myślę, że doświadczenie owocne.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

11
Natasza pisze:A to ci:) Mówiłam o motywacji immanentnej, wewnątrztekstowej.
Wobec tego - czy gdybym napisał coś, co pod względem językowym wpisywałoby się w jakąś utartą konwencję, to język narracji wymagałby również usprawiedliwienia? Ostentacja stylistyczna często przecież bywa wyznacznikiem literackości. Równie dobrze można by zapytać: "a dlaczego posłużyłeś się językiem, a nie np. środkami audio-wizualnymi?".
Myślę, że doświadczenie owocne.
Jak najbardziej :) Cieszę się, że zreflektowano mnie w porę, zanim nie podzieliłem losu Ikara.

12
A. pisze:Ostentacja stylistyczna często przecież bywa wyznacznikiem literackości.
Także. Że także bywa. Ale nie jest decydująca ani wystarczająca sama w sobie.

Stosujesz argumenty o charakterze erystycznym, a nie merytorycznym.

Powiem kodem otwartym - to jest złe opowiadanie. O niczym. Jego język jest pretensjonalny, efekciarski, naszpikowany absurdem, który potocznie nazwałabym haftem erudycyjnym.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

13
hiperbolizacja chorobotwórczych właściwości środowiska społecznego niektórych jednostek
Głowę dam se uciąć, że to i ładne i poprawne. Kropka.

[ Dodano: Czw 29 Mar, 2012 ]
Natasza pisze:
A. pisze:Ostentacja stylistyczna często przecież bywa wyznacznikiem literackości.
Także. Że także bywa. Ale nie jest decydująca ani wystarczająca sama w sobie.
Zgodzę się, zgodzę.
Chciałem Ci zwrócić uwagę na fakt, że językowa ornamentyka to także pewna konwencja i nie wymaga ona jakiegoś specjalnego usprawiedliwienia.
Stosujesz argumenty o charakterze erystycznym, a nie merytorycznym.
Cóż za kalumnia!

14
A. pisze:Chciałem Ci zwrócić uwagę na fakt, że językowa ornamentyka to także pewna konwencja i nie wymaga ona jakiegoś specjalnego usprawiedliwienia.
A. Byłem ciekaw, jak piszesz...
Wiesz, ornamentyka może być wartością dodatkową. Wyłącznie. Z trudem przebiłem się przez ten tekst, a zdanie, którym chciałbym ci swoją lekturę spuentować, brzmi tak: był czas, kiedy zaczytywałem się francuskimi surrealistami, ale było to jeszcze w ubiegłym wieku.
Może nie powinienem tego pisać, jednak jeśli masz chęć zostać dobrym pisarzem, to nie powinieneś wyważać otwartych drzwi. I skupiać się na sensach. Bo ja bym Ci wybaczył zdania kulawe czy błędnie zastosowane słowa, natomiast kiedy mówisz, że skupiałeś się na języku, a nie na fabule i swoim przekazie, to wiesz... uważam, że to nie jest uczciwe traktowanie czytelnika. Szanuj go, serio :)
Z pozdrowieniami,
RP
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

15
Mnie się wydaje, że jesteście za bardzo rygorystyczni w stosunku do pana A. Skupiacie się na "wyłomach", lapsusach, przeinaczeniach. A tu nie o to chodzi.

Skupiliście się na jednej stronie medalu, a mianowicie na kryterium komunikatywności.
Owszem, zgadzam się z "wami". Autor sprawia wrażenie, jakby wziął do ręki dobrze napisany tekst i połowę słów, które się w nim znajdują, zastąpił (przekornie bądź nieprzekornie) wyrazami bliskoznacznymi z osobnych... nazwijmy to... przestrzeni frazeologicznych. Ale! - skąd pomysł, by definiować to jako błąd?!

Moim zdaniem autor tego opowiadania...

(które notabene jest bardzo obrazowe, tylko wy tej obrazowości nie dostrzegacie, ponieważ wasze mózgi zżyły się za bardzo ze STEREOTYPOWYMI ZWIĄZKAMI FRAZEOLOGICZNYMI)

...tak dalece zdezintegrował swój pogląd na temat komunikacji, języka i semantycznego przejawiania się w rzeczywistości wzrokowo-słuchowej... Tak głęboko sięgnął do jej podstaw i rudymentarnych początków, aż wszystkie dotychczasowe związki, obowiązujące stereotypowo między "rzeczą", a "symbolem słownym" - ROZLUŹNIŁY SIĘ. Skutkiem tegoż rozluźnienia jest większa tolerancja autora dla związków niestereotypowych i rzadko - bądź nawet w ogóle - "nieuczęszczanych".

Coś, co dla zwykłego pisarza i czytelnika jest drzazgą w oku, gdyż nie jest on skłonny zrezygnować z dotychczasowych "spójni i monolitów semantycznych",...

(powody, dla których tak się dzieje można mnożyć w nieskończoność, ale powodem nadrzędnym jest oczywiście TCHÓRZOSTWO i ASEKURACYJNY stosunek do szeroko rozumianej problematyki komunikowania się)

...dla początkującego pisarza w osobie A. - staje się materiałem dla niekończących się rozważań formalnych i eksperymentalnych na tematy semantycznie uniwersalne. Tak bardzo "ciacha" on dotychczasowe przyzwyczajenia, tak bardzo mnoży ekwilibrystyczne wręcz "sytuacje", oddalone od zimnych i martwych (lecz łatwych i przyjemnych - Mou Die!) powtarzalności, że dostajemy ostatecznie tekst balansujący na granicy para-poezji, para-literackości i (przepraszam za to słowo, ale rozumiem je ze wszech miar awangardowo) - "kiczowatości" zarazem.

Któż ma w sobie tyle odwagi by wywrócić wszystko na lewą stronę i WCIĄŻ patrzeć czytelnikowi prosto w oczy! Konfrontować się z nim bez wstydu i hańby!
Coś podobnego musiał czuć Picasso, o którym słynny brytyjski historyk Paul Johnson pisał:
"Jego największą siłą było to, że nie rozpoznawał różnicy między piękną, a brzydotą".
(Swoją drogą, czy można sobie wyobrazić większy komplement w świecie, gdzie wszystko jest przesiąknięte amerykańską zasadą "keep smiling, look good"?!).

Przy czym "piękno" trzeba tu rozumieć jako coś stereotypowego i rutynowo zaadaptowanego. "Brzydotę" natomiast jako coś niestereotypowego i innowacyjnie prze-adoptowanego.

"Wy" - jak sądzę - rozumiecie to bardzo dosłownie - i - (że pozwolę sobie przypomnieć słynną przypowieść o Adamie i Ewie) - jesteście dziećmi swoich rodziców!
Bez dwóch zdań!

Mało tego - wyrażam wielką wątpliwość, by ktokolwiek z "was" zachwycał się (albo nawet rozumiał - ha - cóż by to był za luksus!) czymś takim, jak SZTUKA PERFORMANCE (znana również jako "sztuka aktu"), którą w Polsce reprezentuje m.in. (słynny na cały świat) Zbigniew Warpechowski (> zainteresowanych odsyłam do jednej z jego książek - notabene bardzo wyzwalających artystycznie - pt. "ZASOBNIK - autorski opis trzydziestu lat życia poprzez sztukę performance").

Sądzę również, że wszyscy krytycy "szczekający" tutaj jak "pospolite mieszańce (przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać ;D Czasami trzeba dać komuś "po mordzie" [bez urazy], żeby sprawdzić - eksperymentalnie - co w ludziach siedzi) uzależnieni są niewolniczo od tradycjonalistycznych sposobów patrzenia na ZNAK. Oni chcą mieć koniecznie wszystko podane na tacy! Znaczenia... Łatwo identyfikowalne związki... Przyczynowo-skutkowe sumy... A więc wszystko to, co bezpośrednio łączy się z ich wielokrotnie (czy jakby to powiedzieli Brytyjczycy: "on and on...") wywoływanymi wspomnieniami. Każda innowacja, każdy przekręt, każdy ślepy zaułek... Parawan, enigmatyczna soczewka, nakrapiany okular... Wszystko to - haniebnie - zaburza pole widzenia przeciętnego lumpen-proletariusza. Masowego troglodyty, który prosi o prostotę. Prosi o łatwość. Błaga wręcz o przyczynowo-skutkowe zależności między rzeczami.

Skąd to pragnienie, by tkwić w tak przyjemnym, wręcz hedonistycznym - transie? Skąd ta asekuracyjna potrzeba? Dlaczego nie dostrzegacie zasadzki?! Przyjemność, do której zdążacie, ostrzy na was noże! Wpycha was na siłę do słoika pozbawionego tlenu. Gdzie się podziała wolność, o którą "zabijali się" romantyczni poeci?... Gdzie się podziała idealistyczna "chcica" (cóż za parszywe słowo!), która jeszcze nie tak dawno wzbudzała w ludziach podniety ku drogą mlecznym, zasobnym w obłoki...

Tak!
Znudzone panny w kapciach i papilotach.
Tak!
Bezrobotni wolnomyśliciele! Szczerzący zęby do wody w pisuarach.
Tak!
Znudzone życiem harlekinowate lolitki.
Tak!
Nałogowi onaniści i alkoholicy,
siedzący po dziesięć lat w tym samym, pozbawionym perspektyw akademiku!

Jakże zaściankowy jest wasz poglądy na sprawy znaku, języka i szeroko rozumianej komunikacji (zarówno "inter-" jak i "mono-")personalnej!

Brońcie się!

Z***y i szansonistki.
Au garde!

EDIT : ancepa - Twój post może obrażać innych użytkowników. Proszę o zaprzestanie ataków na innych komentujących. Dziękuję.
Ostatnio zmieniony pt 30 mar 2012, 21:27 przez Epejos22, łącznie zmieniany 5 razy.
Zablokowany

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”