Dobry wieczór, wstawiam tu tekst, bo jestem ciekawa, co jeszcze można w nim poprawić. Może wy mi pomożecie.
Siedziałem na korytarzu, bezmyślnie wpatrując się w ścianę.
Mijały godziny; pielęgniarki przeklinały pod nosem, bo dawno minęły już godziny odwiedzin, a ja nie odchodziłem. Po prostu nie mogłem. Coś trzymało mnie w miejscu; czułem ucisk w gardle, bo wiedziałem, że to długo już nie potrwa.
Jeden z pielęgniarzy musiał użyć całej siły perswazji, by wreszcie wyrzucić mnie z pokoju; przez cały czas wpatrywałem się w jej twarz, zastanawiając się, gdzie mogła się udać, gdy rozstaliśmy się w gniewie. Poszło o drobiazg; jak zawsze w jej przypadku.
Ciągle powtarzała, że nigdy za mnie nie wyjdzie, bo jestem starym nudziarzem, a ona, wychowywana w bogatej, przyzwyczajonej do podróżowania po całym świecie rodzinie, chciała zasmakować życia.
Nie pasowało jej mieszkanie w nadbrzeżnej dzielnicy, nie była też stworzona do jakiejkolwiek fizycznej pracy. Była w ciągłym ruchu; nie umiałem za nią nadążyć, gdyż interesowało ją zawsze kilka rzeczy na raz.
Zrywała się z miejsca nagle i bez uprzedzenia; brała to, co akurat wpadło jej w oko i wręczała mi to bez skrępowania, jakby nie obchodziło jej to, że wcale za to nie zapłaciła.
Odbiegała tak szybko, że żaden z nas, ani ja ani sprzedawca, nie miał czasu wydusić ani słowa. Zostawiała tak nas obu; prawdopodobnie z bardzo zdziwionymi i bardzo głupimi minami wymalowanymi na twarzach. Zawsze uiszczałem rachunek. Stało się to niemal regułą, choć ona narzekała, że jestem za bardzo porządny i że nigdy w życiu nie związałaby się na zawsze z takim mężczyzną. Nadaremnie szukała we mnie czegoś, czego tam z pewnością nie było.
Chciała, żebym stał na granicy prawa; życie powinno być nieustanną zabawą, powtarzała, a ty jesteś dla mnie zdecydowanie za porządny. Upij się i zrób w barze dziką awanturę, rozbierz się i biegaj tak po mieście przez cały dzień, nalegała często. Nigdy się nie ugiąłem, choć kilka razy byłem tego bliski. Zostałem jednak za dobrze wychowany; reguły, które ojciec wbił mi do głowy, zapuściły korzenie tak głęboko, że nic nie było w stanie mnie przekonać. Chętnie jej jednak towarzyszyłem. Nie dlatego, by w końcu dać się przekonać, lecz dlatego, by móc spędzać z nią każdą wolną chwilę.
Bo życie bywa tak zaskakująco krótkie.
Za nic nie mogłem jej powiedzieć, że wiem o jej wyjeździe. Nie przeszłoby mi to przez gardło. Zamiast tego wspierałem ją na każdym kroku; dbałem, by niczego jej nie brakowało, pozwalałem na dzikie ekscesy, choć wiedziałem, że żaden z nich nie ma najmniejszego sensu. Ona robiła to dla zabawy, ja by zagłuszyć sumienie, które co rusz podpowiadało, że nie jestem wobec niej uczciwy.
Nie byłem. Ani wobec niej, ani wobec siebie, lecz tak się bałem, że wkrótce mogę ją stracić, iż sam całkiem straciłem głowę. Dla niej, nie dla siebie.
Wypadek na autostradzie przewrócił nasze życie o sto osiemdziesiąt stopni. Nie wiadomo, kto tak naprawdę zawinił ani co konkretnie się wydarzyło. Zadzwonili do mnie ze szpitala; przyjechałem tak szybko, jak tylko mogłem, ale było już za późno, by zrobić coś, co mogłoby uratować jej życie. Teraz to maszyny, a nie ja, podtrzymywały ją przy życiu.
Odeszła w taki sam sposób, w jaki żyła. Niemal na granicy prawa; gdy się obudziła, zażądała ode mnie, bym kazał lekarzowi odłączyć ją od aparatury.
Kiedy odmówiłem, nazwała mnie mięczakiem i poprosiła siostrę, by wezwała doktora. Gdy i on odmówił, nie zawahała się ani chwili. Zadzwoniła do kogoś, komu udało się w końcu namówić lekarza, by odłączył ją od aparatury. Nie dała mi nawet znać, że robi coś tak potwornie głupiego, choć zawsze twierdziła, że byłem jej bliski.
Pogrzeb, choć ona z pewnością by sobie tego nie życzyła, był wyjątkowo krótki i cichy. Poza mną i starym małżeństwem, które kiedyś, jak dopiero teraz się dowiedziałem, zabrało ją do siebie z ulicy, nie miała nikogo. Nawet psa z kulawą nogą.
Tak mało o niej wiedziałem; głównie patrzyłem jak biega po ulicach, robiąc to lub owo. Nie miałem pojęcia, gdzie się podziewa, kiedy ze mną nie mieszka i nie uszczupla mojego portfela.
Z kim się wtedy spotyka, wymienia uśmiechy, uściski i pocałunki...
Wtedy wystarczało mi, że jestem z nią tu i teraz. Nic innego mnie nie obchodziło. Gdy odeszła, zdałem sobie sprawę, że to przestało mi pasować. Chciałem się dowiedzieć o niej czegoś więcej.
Zacząłem szukać informacji na temat jej rodziny; niestety stare małżeństwo, które razem ze mną uczestniczyło w jej pogrzebie, nabrało wody w usta. Twierdzili, że o niczym nie wiedzieli, niczego z tamtej chwili nie pamiętali. Trudno mi było w to uwierzyć. Pragnąłem odnaleźć jakiś ślad, choćby najmniejszy, by znów poczuć, że choć w części nadal jest ze mną. I że tak jak kiedyś, gdy byłem całkiem sam, znów może mnie ogrzać jej ogromna, choć bardzo nieuporządkowana miłość.
Niektórzy twierdzą, że miłość jest jak wiatr, nie widzisz jej, lecz możesz ją poczuć.
Ona była niczym letnia burza, która pojawia się nagle, przewraca twoje życie do góry nogami i momentalnie, wcale cię o tym nie uprzedzając, znika.
Właśnie taką pragnę ją teraz zapamiętać!
Czasem, gdy stoję na wzgórzu i spoglądam na dzikie spienione morze, wierzę, że ona stoi i patrzy wraz ze mną. Czuję ją na niemal każdym kroku i dobrze wiem, że cokolwiek, by się ze mną działo, ona mnie nigdy nie opuści.
Zawsze będzie ze mną duchem...
2
Pat pisze:Siedziałem na korytarzu, bezmyślnie wpatrując się w ścianę.
To gdzie siedzi bohater? Potem piszesz o wpatrywaniu się w twarz dziewczyny, tak, jakby był przy jej łóżku. Jesli go wyprosili z pokoju i teraz tak tkwi na korytarzu, napisz to wprost. Choćby tak: Nie pozwolili mi z nią zostać, więc siedziałem... Albo podobnie.Pat pisze:Jeden z pielęgniarzy musiał użyć całej siły perswazji, by wreszcie wyrzucić mnie z pokoju;
Zrywać się można z krzesła w salonie, z kanapy, z ławki w parku - jest wiele możliwości, żeby się zerwać i uciec, ale Ty wybrałaś jedną z najmniej prawdopodobnych: po sklepie na ogól się chodzi, oglądając towary. Poza tym, jeśli bierze się jakiś przedmiot z półki, to jest dosyć oczywiste, że nikt jeszcze za niego nie zapłacił, więc co ma do tego skrępowanie? A jeśli chodziło Ci o to, że dziewczyna nie krępuje się tym, że bohater ma płacić za jej zakupy, inaczej sformułuj zdanie.Pat pisze:Zrywała się z miejsca nagle i bez uprzedzenia; brała to, co akurat wpadło jej w oko i wręczała mi to bez skrępowania, jakby nie obchodziło jej to, że wcale za to nie zapłaciła.
Trudno, żeby mina była wymalowana na innej części ciała, niż twarz. I dlaczego: prawdopodobnie? Minę sprzedawcy bohater mógł obejrzeć, nie musiał niczego przypuszczać.Pat pisze: prawdopodobnie z bardzo zdziwionymi i bardzo głupimi minami wymalowanymi na twarzach.
Sugerujesz tu jakieś drugie dno tej historii, lecz potem nie znajduje to rozwinięcia, ani żadnego wyjaśnienia. Cóż to za wyjazd, o którym bohater nie może nawet wspomnieć? Dziewczyna twierdzi, że pochodzi z bogatej rodziny, podróżującej po całym świecie, więc w czym problem? Nie piszesz też o niczym, co by wskazywało, że bohater nie jest uczciwy, wprost przeciwnie, wydaje się, że jest dziewczynie całkowicie podporządkowany, więc skąd te wyrzuty sumienia? Żeby chociaż zamierzał ją wykorzystać i porzucić, ale nie, to przecież ona nie chce za niego wyjść...Pat pisze:Za nic nie mogłem jej powiedzieć, że wiem o jej wyjeździe. Nie przeszłoby mi to przez gardło. Zamiast tego wspierałem ją na każdym kroku; dbałem, by niczego jej nie brakowało, pozwalałem na dzikie ekscesy, choć wiedziałem, że żaden z nich nie ma najmniejszego sensu. Ona robiła to dla zabawy, ja by zagłuszyć sumienie, które co rusz podpowiadało, że nie jestem wobec niej uczciwy.
A to jest kompletnie nieprawdopodobne. Dziewczyna jest przytomna, ludzi poznaje, domaga się od nich czegoś, dzwoni do kogoś, więc rękami też potrafi poruszać, nie jest kompletnie sparaliżowana - jak tu można w ogóle mówić o "odłączaniu od aparatury" podtrzymującej życie? Kto i w jaki sposób miałby do tego przekonać lekarzy? Przecież to morderstwo.Pat pisze: gdy się obudziła, zażądała ode mnie, bym kazał lekarzowi odłączyć ją od aparatury.
Kiedy odmówiłem, nazwała mnie mięczakiem i poprosiła siostrę, by wezwała doktora. Gdy i on odmówił, nie zawahała się ani chwili. Zadzwoniła do kogoś, komu udało się w końcu namówić lekarza, by odłączył ją od aparatury. Nie dała mi nawet znać, że robi coś tak potwornie głupiego, choć zawsze twierdziła, że byłem jej bliski.
Decyzję o odłączeniu podejmuje rodzina, i to wówczas, kiedy lekarze mają całkowitą pewność, że pacjent nigdy już nie odzyska świadomości, potrzebna jest komisja lekarska - lekarz nie ma prawa decydować o tym jednoosobowo.
Decydujące jest jednak to, że dziewczyna ma świadomość tego, co się z nią dzieje. Nawet gdyby chciała popełnić samobójstwo, to przecież lekarze nie są od tego, żeby jej w tym pomagać.
Pat pisze:Poza mną i starym małżeństwem, które kiedyś, jak dopiero teraz się dowiedziałem, zabrało ją do siebie z ulicy, nie miała nikogo.
Z jakiej chwili niczego nie pamiętali? Jak zabierali dziewczynę z ulicy? Nie pamiętali, czy była małym dzieckiem, czy może nastolatką?Pat pisze:Zacząłem szukać informacji na temat jej rodziny; niestety stare małżeństwo, które razem ze mną uczestniczyło w jej pogrzebie, nabrało wody w usta. Twierdzili, że o niczym nie wiedzieli, niczego z tamtej chwili nie pamiętali.
To jedynie część nielogiczności, jakie wyłapałam w Twoim opowiadaniu. Sugerujesz, że dziewczyna jest postacią złożoną, z jakimś skomplikowanym, tajemniczym życiem. Niestety, nie wypadło to przekonująco. Wszystko zawarłaś w zapewnieniach bohatera, że trafił na osobę niezwykłą. Piszesz, że pomysły ma dzikie, szalone -ale to sprowadza się do jakichś nieprzemyślanych, nagłych zakupów. Namawianie chłopaka, żeby się upił albo pobiegał nago, to również szaleństwa na poziomie gimnazjalnym.
Owszem, istnieją takie trochę postrzelone dziewczyny ze skłonnościami do mitomanii, które potrafią owijać sobie mężczyzn wokół palca. To jest bardzo dobry temat na opowiadanie, jednak wszystkie wydarzenia muszą mieścić się w granicach prawdopodobieństwa. U Ciebie tego zabrakło. Taka dość złożona historia z odsłanianiem przeszłości nadawałaby się zresztą bardziej na jakieś dłuższe opowiadanie, w którym mogłabyś rozwinąć te wątki, ledwo tutaj zaznaczone.
Piszesz dość sprawnie, bez fajerwerków, ale też bez większych potknięć. Moje zastrzeżenia dotyczą głównie logiki tekstu. Myślę, że powinnaś bardziej zatroszczyć się o realia historii, którą opowiadasz.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
3
Uhm.Rubia pisze:Piszesz dość sprawnie, bez fajerwerków, ale też bez większych potknięć.
Mnie tam jeszcze logicznie końcówka zazgrzytała.
Zakładając, a bohater to chyba zakłada, że duch człowieka żyje po śmierci i ma jakąś wolę gdzie i z kim chce przebywać, to ja bohaterowi nie wierzę. Już to widzę, ona - nieskrępowana, wolna, szalona, po śmierci uwolniona jeszcze bardziej. Będzie obecna przy smutasnym porządnisiu, który potrafi się już tylko snuć brzegiem morza i wspominać ją?Czasem, gdy stoję na wzgórzu i spoglądam na dzikie spienione morze, wierzę, że ona stoi i patrzy wraz ze mną. Czuję ją na niemal każdym kroku i dobrze wiem, że cokolwiek, by się ze mną działo, ona mnie nigdy nie opuści.
Zawsze będzie ze mną duchem...
Oczywiście mogło chodzić o co innego, że ona zawsze będzie ją, jej obecność, bo to jest w nim. Ale powiedziane zostało co innego.
I o fabułę. Bo jest taka.Rubia pisze:Myślę, że powinnaś bardziej zatroszczyć się o realia historii, którą opowiadasz.
On siedzi przy łożu śmierci i wspomina. Była taka, była owaka. Ona umiera. On dalej wspomina, była taka, była owaka.
Nuuuda!
Niechby choć jej śmierć odcisnęła na nim jakieś piętno (nie to przewidywalne, jakie jest). Niechby on się zmienił, porzucił sztywne zasady, zaczął żyć inaczej. Niechby się coś zadziało. A tu nic.
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy