WWW Zanim to przeczytacie, garść drobnych informacji.
WWW Pamiętajcie o jednym.
WWW Nigdy nie byłem do końca zły.
WWW Nie byłem do końca dobry, ale nie byłem też zły. Zupełnie zły.
WWW (Gdy to piszę, mój brat właśnie walczy nad Sommą. Podobno awansował. Może umrze jako oficer).
*
WWW Dziewczyna była piękna. Długie blond loki delikatnie opadały na jej kształtne ramiona. Opierając się plecami o ścianę powoli zsunęła z siebie białą bieliznę. Usmiechnęła się lekko.
WWW Wiedział, czego może oczekiwać. Zapłacił więcej niż zwykle.
WWW Uśmiechnął się. Przerzuciła nogę przez poręcz krzesła, odsłaniając udo. Odruchowo wyciągnął rękę. Odskoczyła w bok i uśmiechnęła się jeszcze bardziej. Ale mimo pozornej swobody jej ruchów, wiedział, że ruchy te były wyuczone. Wszystko przebiegało według jakiegoś schematu, którego on nie znał. Patrzył spokojnie, czując jak wzbiera się w nim podniecenie i ciepło.
WWW Dosypał do swojej fajki. Obok leżała tabakiera, a w niej utarty tytoń Forten. Na później, pomyślał... Powoli z ust wypuszczał kłęby gęstego dymu, patrząc na zwinne ruchy kobiety.
WWW Była sobota. Wieczór.
*
Jane
*
WWW Środa.
WWW Albercie,
WWW Liza poinformowała mnie, że w tę sobote wybiera się na bal wyprawiany u Clokestone`ów, jej bliskich krewnych. Powiedziała mi, że mogę jej potowarzyszyć jeśli chcę, oczywiście. W Londynie. Ale spokojnie, na East Endzie mieszka mój wuj Patryk, u którego przenocuję.
WWW Otworzyli obok nas sklep z butami. Już dla ciebie upatrzyłam parę, mój drogi! Jak tylko przyjedziesz, to zaraz przymierzysz. Myślę, że będą ci pasowały. Z takim fasonem, jaki lubisz. Czarne. Wiązane.
WWW Muszę ci jeszcze napisać, że ostatnio wracając z pracy, napatoczyłam się na bankiera Emmeta. Stary Goldszmit zatrzymał mnie przy Katedrze. Zaproponował mi pożyczkę. Dał jakiś świstek i wszystko na nim niby zapisał. Niby. Ja przecież się na tym nie znam... No a jak ty myślisz? W ogóle brać na poważnie tę jego propozycję? Poczekam na twoją odpowiedź i wtedy podejmę decyzję.
WWWTęsknie za tobę... i nie daj się tym Niemcom.
WWWWWWWTwoja Najdroższa Jane
WWW Dorożka zajechała o wpół do piątej. Jane obawiała się, że może jednak nie przyjedzie w porę, gdyż dorożkarz, który był umówiony na za kwadrans czwarta, nie przyjeżdżał, choć było już pod wieczór. Jednak czekała cierpliwie. Była bowiem wiosna, dni coraz cieplejsze a powietrze nieco bardziej przyjemne i już nie tak ostre jak podczas zimy. WWWChrzęst poruszanych kamieni i prychające konie wyrwały ją z zamyślenia. W końcu, pomyślała. Otworzyła drzwiczki, weszła starannie uważając na suknię. Woźnica odczekał kilka minut, następnie rozprostował lonżę, poprawił swoją czarnę rogatywkę i dzieląc konia palcatem, odjechał. Koń wierzgnął kopytami.
WWW W czwartek wysłała telegram do przyjaciółki. Liza była służącą u lorda Panisha. Jak sama mówiła do Jane, praca u niego była wdzięczna i dostarczała jej wiele radości. Lord Panish miał czwórkę dzieci. Jedno właśnie odbywało służbę w królewskiej marynarce, Josh; pozostała trójka zaś znajdowała się pod czułą opieką trzech służących, w tym Lizy Clokestone.
WWW Liza w telegramie zaznaczyła godzinę balu i gwarancję, że w razie czego, państwo Clokestone udostępnią jej jeden z pokoi służby. Ale z drugiej strony był też wuj Patryk i ciotka, których Jane uwielbiała. Pomyślała, że wpadnie do nich bez większej zapowiedzi i jakiś ceregieli. Pamiętała jeszcze numer ich domu i ulicę.
WWW Wyciągnęła lusterko. Jak ja wyglądam! Przypudrowała policzki. Wypinając usta, rozchylając policzki obserwowała zachowanie swojej twarzy.
WWW Mniej więcej w połowie drogi do Londynu zaczęło padać. Woźnica jechał szybko. Dorożka podskakiwała jak szalona na wybojach, nierównej drodze, czy na poboczach, umykając zwierzętom. Robiło się coraz ciemniej.
*
- Prr!
WWW Woźnica zatrzymał dorożkę. Byli na miejscu. Otworzył drzwiczki. Glos miał młody i przyjemny. Ręcę jednak dziwnie suche i stare, nie pasujące do aksamitnego głosu. Bardziej przypominały one dłonie spracowanego starca znużonego życiem niż zdrowego młodzieńca.
- Zapraszam panią - rzekł, nie zdejmując rogatywki i nie podnosząc głowy.
- Oh, nie trzeba było... - Zazwyczaj to nie w ten sposób rozmawiała z woźnicami. Najcześciej bywało tak, że woźnica nie kwapił się nawet z powiedzeniem drobnego „do widzenia”. Brał, ile tylko mógł i odjeżdżał też tak szybko, żeby tracić jak najmniej czasu. Była zmieszana...
- Pani nie musi płacić. – Nie odsłaniał swojej twarzy, jednak z tonu jego głosu można było wywnioskować, że jest z jakiegoś faktu niezmiernie zadowolony i najpewniej w tej chwili się uśmiechał. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Więc milczała. Jak to dobrze, że na nią nie patrzył! Jak ona wyglądała! Wyszedłszy zobaczyła jego posturę w całej okazałości. Był to wysoki, bardzo wysoki mężczyzna. Twarz miał ukrytą za czarną maską, spod której widać było tylko oczy lśniące niczym dwa reflektory. Wydała z siebie cichy jęk... Szybko odwrócił twarz, zamknął drzwiczki i wskoczył na miejsce przy koniach.
- Wio!
WWW Skonsternowanie szybko ustąpiło miejsca zdenerwowaniu. Było już po dziewiątej. Bal się zaczął, a ona mokła na deszczu, myśląc o woźnicy. Szybko wskoczyła do najbliższej kamienicy, chcąc raz jeszcze przyjrzeć sie w lustrze, a następnie wejść do właściwego budynku.
- Boże! - krzyknęła. Tym razem nie na widok tego, co zobaczyła w lustrze, ale tego, co pojawiło się przy niej. Był to mały, niski człowieczek. Blady i w garniturze.
- Dzień dobry, pani. Pani po mnie, prawda? - spytał, poprawiając krawat.
- O... o, przepraszam. Nie, nie wydaje mi się.- Szybko schowała lustro do torebki i zblizyła się do wyjścia.
- Widzi pani. Niech pani poczeka. Na dworze pada jak z cebra. - Z powrotem przysiadł na schodach.- Tak jak pani zależy mi na tym, by być w miare suchym. Dzisiaj mam występy na Brook Street.
- Słucham? Jesteś... pan... aktorem?
- Hmm... w pewnym sensie tak. Nie za wiele mówię. Jestem raczej jak rekwizyt. Rozumie pani.
- Wybaczy pan, ale nie. Wystraszył mnie pan!
- Bardzo przepraszam. To w sumie część mojej pracy. Straszenie.
- Bardzo mi sie spieszy... To zapewne jedna z tych ciekawych historii, ale spieszę się na bal, jak pan mógł przypuszczać, więc pozwoli pan, że wyjmę...
- Bal? Tutaj? - przerwał, niedowierzając.
- Tak.
- No proszę... To życzę udanej zabawy. O ile mi wiadomo, nic takiego tutaj się nie działo od bodaj dobrych kliku miesięcy, jeśli nie lat... No ale może mam stare informacje, proszę pani! Więc jeszcze raz życzę powodzenia! Marley! Wreszcie! - krzyknął w kierunku mężczyzny, który w tym momencie wszedł do kamienicy, rozglądając się dokoła. Był to dryblas z krwi i kości. Umięśniony i ze złym grymasem twarzy. Wyglądał jak bandzior. - Marley! Tutaj! Jedziemy?
- Miło było mi panią poznać. - skłoniwszy się podreptał przez korytarz. Wskoczył na barki Marleya. Zupełnie jak w cyrku.
- Tak, tak... - Stała przez dobre parę minut w tej samej pozycji, co jeszcze przed odejściem karła. Woźnica i jeszcze on, to nie na jej nerwy... Na jej słabe nerwy... Raz jeszcze wyciągnęła lusterko. Stwierdziła, że wygląda okropnie, ale przynajmniej włosy były jeszcze kręcone i suknia jako-taka. Zgasła ostatnia świeca, jaka paliła się na korytarzu. Nie lubiła ciemności. Wyszła szybko na sam środek pustej ulicy.
WWW Deszcze nie padał już tak intensywnie. Wyciągnęła z torebki pomięty fragment telegramu od Lizy. Avenue Street 134c, M.D Clokestone. Wszystko się zgadzało. To na pewno ta ulica, nie wiedziała o co mogło chodzić karłowi. Kamienica, z której wyszła była numeru 84. Nie pozostawało jej nic innego, jak odszukać właściwej. To musiało być niedaleko. Domy tutaj rosną gęsto jedno na drugim. Kamienica na kamienicy.
*
WWWZa oknami było ciemno. Między płotem a domem znajdowała się niewielka przestrzeń, porośnięta przystrzyżonymi równo krzakami i w miare zadbanym trawnikiem. Pod murowanym płotem rosła wiśnia, nieopodal na wysoki mur wspinały się krzewy winogrona. Było ciemno, Jane widziała niewiele. Ruszyła przez furtkę. Niemal krzyknęła, gdy jej niebieska suknia zahaczyła o żelazny fragment odstający od bramki. Odhaczywszy, trzymając suknię oburącz podbiegła pod drzwi.
- Chodź, chodź, moja droga! Nareszcie jesteś! - Drzwi się otworzyły, a zza nich wyskoczyła Liza. W kremowej sukni, z podkreślonym makijażem. Przepuszczała na dwór wąski snop światła dochodzący z wnętrza. Słychać było muzykę i śpiewy.
- Czemu za oknami jest tak ciemno? - Jane była tym faktem wyraźnie zirytowana.
- Co? A czemu pytasz? Czy wszyscy muszą wiedzieć o tym, że jest bal? Ludzie w tej dzielnicy są ostatnio dziwni i podejrzliwi. Lepiej gdy wiedzą mniej niż więcej. Co ja gadam, zawsze tacy byli! - Poprawiając suknię, oddychając głęboko, złapała koleżankę i spróbówała ją wciągnąć do środka - No wchodź, na co czekasz?
- Przepraszam, zamyśliłam się. Już wchodzę. Dobrze cię widzieć...
*
- Panie Clokestone, kiedy przeprowadzka? - Pan Clokestone postanowił odpocząc na chwilę od tańca. Zszedł z niewielkiego parkietu, by wypić szklankę wody. Przy stole siedział znajomy szewc, Mulkin. Lat trzydzieści pare, całkiem wysoki, żonaty. Żona, Kornelia, właśnie pomagała Pani Clokestone w obsługiwaniu pozostałych gości.
- Nie wiem, mój drogi. Od przyszłego roku... – Sapał jak dziki. - Pan wybaczy, ale tańce mnie wykończyły. To miejsce obok pana jest wolne? Gdzie Kornelia?
- Z pańską żoną w kuchni.
- Ah, jak to dobrze, że je mamy. No nic, to o co pan pytał?
- Przep...
- Wielkie nieba, no tak! Muszę odpocząć. A więc z żoną doszliśmy do wniosku, że zaczniemy przeprowadzkę za niecały miesiąc.
- Praca w ministerstwie, jak rozumiem, nadal aktualna, tak?
- Oczywiście.
- A jak się układa córce z lordem Panishem?
- Oj, piwa tu trzeba. - Wstał, wziąwszy kufel Mulkina nalał do niego.
- A pan?
- Co, ja? Pan wybaczy, ale nie pije. Przynajmniej nie na balach i w doborowym towarzystwie... Prawdę mowiąc, nie za bardzo potrafię panować nad językiem, gdy już wypiję.
- Rozumiem. No nic, to wracając do pytania, jak się układa z Panishem?
- Liza twierdzi, że to porządny człowiek. Nie pozostaje mi nic innego, jak jej wierzyć. Teraz zajmuje się jego dziećmi. On twierdzi, że Liza potrafi się dogadać z dziećmi jak mało kto i wynagrodzenie przez to ma dobre. Chociaż... Czemu pan nie pije?
- Słucham?
- Proszę pić. Naleję jeszcze, jak będzie potrzeba. Piwa mamy pod dostatek. Skończmy z lordami. Jak się kręci interes?
- Kiepsko. Coraz mniej mniej roboty, coraz mniej zamówień, coraz mniej pieniędzy. A wydatki, o ironio, rosną. Jak tak dalej pójdzie, to pracy u Marshalla przy fosforowych zapałkach, nie można wykluczać. Jak to jest, że panu się tak powodzi a innym nie?
- Nie rozumiem pytania, mój drogi... - Pan Clokestone sięgnął po winogrono.
- Może to i dobrze. - schował rękę w kieszeń. Był spocony, chociaż nie brał udziału w zabawie.
- Co ma pan na myśli? - spojrzał na Mulkina, zdezorientowany.
- Ah, może niepotrzebnie o to pytam... - wstał, trzymając rękę nadal w kieszeni.- Jest pan po prostu szcześliwcem, to też się zdarza... Ma pan piękną córkę!
WWWHuk. Trzęsie salą. Krzyk. „Szczęśliwcy! Miejcie się na baczności!”
Sprawa osadzonego w wieży numer cztery
1
Ostatnio zmieniony śr 04 kwie 2012, 23:29 przez Ollars, łącznie zmieniany 3 razy.
wyje za mną ciemny, wielki czas