Ostrzeżenie o wulgaryzmach
Strach? Opatrzność? Nie mogę zdecydować się na tytuł.
Jak jej to tym razem wytłumaczyć? Tej pieprzonej suce od wuefu? Znów mam okres? Trzeci raz w tym miesiącu? Zapomniałam stroju! Tak, to jest myśl.
Patrzy na mnie. Nic nie mówi, tylko kiwa głową... a potem tak z niczego cicho szepce: — Wysiłek fizyczny daje siłę. Pozwala się rozładować. A ja tępo patrzę w dal. Udaję, że nie słyszę. Wolę nie słyszeć. Jestem dziewczyną... dziewczynką nie dam rady. Próbowałam setki razy. Tężyzna fizyczna to za mało...
***
– W supermarkecie ojciec pobił trzylatka – grzmią media. – Sprawa została oddana do sądu.
Mama oniemiała słucha wiadomości dnia i nie dowierza:
— Jak to możliwe, że pozwali ojca do sądu?
Ja patrzę na nią i też nie wierzę: „Czy to w ogóle możliwe?”
***
Sortujemy leki. Porządkowanie to ostatnio nasze ulubione zajęcie. Robimy to razem od trzech dni. Tata, tatuś umiera na raka. Ból rozrywa jego ciało. Na szczęście mama nauczyła się robić zastrzyki i trzy razy dziennie ratuje od cierpienia morfiną. Ale ból wraca szybko. Szybciej niż pora następnej dawki leku. Widzę to po jego twarzy — nagle tężeje w grymasie cierpienia. Ból, rak to wielki niekończący się ból. Przerywany na kilka godzin narkotycznym snem na jawie, gdy zmysły przytępia morfina. Później wraz z powrotem jaźni, ból wraca i cierpienie staje się namacalne. Wypełnia powietrze zapachem rozkładającego się organizmu. Uwłaczający, poniewierający człowieczą godność ból.
Od siedemdziesięciu dwóch godzin jesteśmy nierozłączni. Na Wielkanoc dostał przepustkę ze szpitala. Oglądamy mszę z Watykanu. Słucham w skupieniu, a w duszy odmawiamy pacierz. Bóg, on jest Wszechmogący, pomoże. Bo jeżeli nie on, to kto? Tata leży na rozłożonym w salonie tapczanie. Już nie często wstaje. A ja masuję mu mięśnie łydek, żeby całkiem nie zanikły.
Dziś rano byliśmy na spacerze. Przeszliśmy zaledwie dwieście metrów do sąsiedniego domu. Zmęczył się. Oparł się na mnie. Kiedyś duży mężczyzna, teraz została z niego połowa. Ale i tak był dla mnie za ciężki. Resztką sił doniosłam go do domu. Dziwnie pachniał. Choroba rozkładała jego organizm. Oddech cuchnął, ale nie odwróciłam głowy.
— Wstydzisz się mnie? – zapytał.
Potrząsnęłam tylko głową w zaprzeczeniu. Słowa nie chciały mi przejść przez gardło… Nigdy nie przejdą. O tyn nie da się nie da opowiedzieć przy kawie, ani przy niczym mocniejszym. To sprawy o jakich się nie mówi. Bo nie ma słów, które oddadzą prawdziwy ból i upokorzenie. Może kiedyś znajdę słowa…
Tamtego ranka, nie wstydziłam się go. Bałam się tych mięśni, które teraz zanikały. Choć już nie było się czego bać, strach nie opuszczał mnie nawet na chwilę.
Może można to odwrócić, odwołać tę chorobę? Lekarze mówią, że zawsze jest nadzieja, nigdy nie należy jej tracić. Starałam się z całych sił trzymać tej nadziei, jak tonący łapie się brzytwy. Nie spodziewałam się, że sprawy przybiorą taki obrót... Uśmiechałam się, dodając mu otuchy… Ale podświadomie wiedziałam, co będzie dalej. On umierał. Umierał na moje życzenie.
***
— Wiesz, będziesz sławna — mówił, gdy kilka dni później odwiedzałam go w szpitalu, żeby zagłuszyć ból głośną lekturą. Później dostawał morfinę.
– Patrz, ktoś skacze po tych topolach – mówił. – Będziesz sławna. – podpowiadał mu mózg otępiały morfiną. – Obiecaj mi.
Obiecałam.
***
– Julka, leć do sąsiadów, niech dzwonią na policję. On nas wszystkich w końcu pozabija! – krzyczała mama. Początkowo uchylała się przed kolejnym ciosem w głowę, w kark i plecy. Aż nie miała siły dłużej walczyć. Poddała się. Teraz leżała na podłodze i łkała…
Ile razy Julka to widziała? Nie umiała do tylu liczyć. Jeszcze nie… Ale się nauczy! Pięciolatka wgapiona w matkę szerokimi oczami, stała w kącie sparaliżowana. Nie poruszyła się. Dlaczego nie poszła i nie zadzwoniła? Bo można było to załatwić raz na zawsze. Chciała wziąć nóż, albo tę siekierkę, której mama nie pozwoliła ruszyć, a którą tłukła mięso na kotlety. Chciała, bo jeszcze wierzyła, że to się może dobrze skończyć… Ale nie drgnęła. Strach paraliżował. Ciepłe łzy spływały po policzkach. Ale nie przynosiły ulgi. Wtedy jeszcze płakała, potem już nie. Szloch też potrafił wytrącić go z równowagi. A gdy się nakręcał, lepiej było nie prowokować.
„Niechby umarł! Jezusie i Maryjo, żeby on nie żył, tak nam dopomóż!”, modliła się Julka, wtulona w mokrą od łez poduszkę.
***
Krew na podłodze, dużo krwi miała piętnaście lat i pierwszy okres. Buty w przedpokoju nie stały na baczność, na meblach kurz. Nie dostał awansu. Później drżała z bólu i upokorzenia, oparta obolałymi plecami o twarde deski meblościanki. Będą sińce masa sińców i szramy. Najgorsze są te na udach. A na wuefie obowiązują krótkie szorty. Tego nie da się ukryć. Jutro ta suka znów zmierzy ją tym wszystko rozumiejącym wzrokiem, a pod warstwą fluidu dostrzeże jeszcze podbite oko.
„Kurwa, żebyś zdechł w bólach!”
– Choć na kolację – mówi on, ale ona nie wstaje. I tak nic nie przełknie. Drży, raczej z bezsilności niż z bólu. I wreszcie fala łez zalewa jej twarz. Przynosi ulgę. Gdy ją bił nie płakała, nie dałaby mu tej satysfakcji. Nigdy! Teraz nie przestaje, mimo że nie może już zapanować nad głośnym szlochem. Nie potrafi, mimo że on to usłyszy. Na pewno słyszy, przecież ona słyszy jak on podnosi się z taboretu w kuchni. Zaraz tu będzie, wściekły, że go nie posłuchała. „Nie muszą mnie kochać, wystarczy, że się mnie boją”, dźwięczą w głowie jego ulubione słowa.
Zaraz podejdzie i znów sobie ulży kablem od prodiża... Ona drży. Czuje, że ma pełen pęcherz. Boi się, że ze strachu nie utrzyma moczu. To się już zdarzało... Odpycha się stopami w róg pokoju. Musi zakryć tę kałużę krwi! To jej krew. Podpaska musiała się przesunąć, gdy uderzał ją kablem. Krew poplamiła linoleum. Nie da mu tej satysfakcji. Nie pokarze jak bardzo ją upokorzył!
On się zbliża. Zabije ją. Tak będzie lepiej. Niech to się już skończy!
– Zostaw ją w spokoju! – mama wrzasnęła przez łzy. Głos jej się łamał. Ale brzmiała bardziej stanowczo, niż by się na to zwykle odważyła... I on, tym razem jej posłuchał. Zawrócił do kuchni. Pieczeń pachniała przepysznie. Ona też zjadłaby porcję...
Tylko jak usiąść przy wspólnym stole? Jak patrzeć, żeby go nie wiedzieć. Jak przełknąć, żeby się nie zadławić. No, jak?
***
Jeżeli umrze, życie będzie łatwiejsze, powtarza sobie Julia, gdy z ciepłymi jeszcze drożdżówkami wsiada do autobusu. Za kilka przystanków dowiezie ją do szpitala. Rano to ona go odwiedza. Wieczorem po pracy zmienia ją matka. Teraz tuli te drożdżówki do piersi i patrzy na rozjazgotanych rówieśników, wybierających się na basen. Ani trochę im nie zazdrości. Jej myśli są gdzie indziej. Może nie umrze? Może go uratują? Jest preparat Tołpy! Ciotka Grażka stanie na głowie, na pewno załatwi, przywiezie. Trzeba mieć nadzieję. Nie wolno tracić nadziei. Mama tego nie przeżyje. Jak damy sobie radę? No, jak?
***
Umarł na jej życzenie. Przecież tego właśnie chciała, czyż nie? Codziennie zalewa się łzami. Od tygodni, nie może nic przełknąć, choć pieczeń pachnie przepysznie.
Aż któregoś dnia, mimo lata i wakacji, ubrana w czerń natyka się na koleżankę. Odruchowo ociera łzy, które nie chcą wyschnąć.
– Co się stało? – pyta tamta, nic nie rozumiejąc.
— Mój tata, tatuś zmarł – odpowiada i zanosi się nerwowym śmiechem. „Śmiechem? Boże, jak to możliwe, skąd ten śmiech. Przecież on nie żyje!”
To ona go zabiła, jej myśli.
Samo życie. Oby nie Twoje.
1
Ostatnio zmieniony pn 12 mar 2012, 21:09 przez k.sikora, łącznie zmieniany 4 razy.
Katarzyna Sikora
www.katarzynasikora.pl
www.katarzynasikora.pl