Wędrowiec maszerował w milczeniu. Dziwny był to podróżny. W tych stronach nie było ich
nigdy zbyt wielu. Ten z widoczną chwiejnością stawiał kolejne kroki. Ubrany w długą, zieloną,
zimową kurtkę z kapturem, w której sprawiał wrażenie większego, niż był w rzeczywistości. Na tle
białej, nienaruszonej pokrywy śnieżnej pozostawał widoczny z daleka. Zmęczony długą drogą.
Idealna ofiara dla potworów i dzikich zwierząt.
Nick trzymał ręce jak najgłębiej mógł pod ramionami próbując ratować przed zabójczym
mrozem swoje sztywne, już od dłuższego czasu bez czucia, dłonie. Kieszenie kurtki były już
całkowicie zimne i oszronione. Małe obłoczki pary unosiły mu się z ust, by szybko rozpłynąć się
wśród otaczającego zewsząd mrozu. Usta popękane z zimna krwawiły, lecz krew nim zdążyła,
wycieknąć do końca stygła na wargach pojedynczymi kropkami. Puste, znużone oczy wskazywały
na długie wyczerpanie. Człowiek tak zmęczony nie chce i nie może nawet myśleć o rzeczach
bardziej wzniosłych niż ciepło, odpoczynek i jedzenie. Te trzy rzeczy nagle stały się dla Nicka
religią, bogami w, których przybycie szczerze wierzył. Kolejny, coraz to bardziej chwiejny krok
spowodował, że śnieg pod butem zsuną się ze skały i Nick mało co nie upadł. Przystaną na chwilę.
Poprawił zapięcie ciemnej kurtki, ułożenie rąk i wyrównując oddech spojrzał po okolicy. Wszędzie
gdzie okiem nie sięgnął mógł dostrzec jedynie śnieg zbierający się na szczytach wzgórz i
największą jaką w swoim życiu widział liczbę drzew. Nick nigdy nie widział nawet zwykłego,
małego lasu. Park z kilkunastoma schorowanym drzewami był dotychczas dla niego istną dżunglą.
Gdy był mały nie chciał wychylać się poza podwórko, osiedle. Później nadszedł Koniec Świata i
nie można już było poruszać się za daleko poza wielkie miasta. W dodatku po co? Las, dzicz i daw
ne rezerwaty stały się niebezpieczne dla ludzi. Każdy o tym wie. Łatwiej zostać zeżartym przez
wiedźmę czy demona, niż wrócić żywym do cywilizacji. Jednak teraz dla Nicka góry, lasy i
wszystko co wypluło, odrzuciło od siebie ludzkość było jedynym schronieniem.
Pomimo wielkiego chłodu skorzystał z chwili postoju by napawać się widokiem okolicy.
Widział góry i niezmiennie towarzyszące im leśne ostępy. Las zdziczały, pełen powykręcanych
drzew i widocznych z daleka pasm obumarłych od zanieczyszczeń środowiska i chorób świerków.
Człowiek kiedyś próbował uporządkować tą puszczę, w niektórych miejscach sadząc tylko jeden
gatunek drzewa, by szybko je wyciąć i wykorzystać. Teraz słabe osobniki opuszczone przez
ludzkość dogorywały, ale zawsze było ich mało. Las był zbyt wielki by człowiek mógł zawładnąć
nim całym. Dookoła malowało się niezliczone morze zielonych gałęzi grających kojące wariacje
pod dyrygenturą zimowych podmuchów powietrza. Spomiędzy nagromadzeń iglaków wyrastały
jakby znikąd, niczym przebiśniegi wczesną wiosną, czarcie kręgi. Kamienne, zapomniane obeliski,
miejsca kultów lub po prostu zostawione przez jakiegoś bożka niedokończone rzeźby.
-Jak ja się w to wszystko wpakowałem?-Powiedział półgłosem. Spróbował poruszyć się w miejscu,
rozgrzać się jakoś, lecz zimno nie ustępowało. Czuł je, płynące coraz większym strumieniem z
wnętrza, wszechogarniające i wiecznie głodne. Zionące czarną pustką.
Ruszył dalej po dawno zarośniętej ścieżce w głąb ciemnej zieleni. Mijał na swojej drodze
młode kosodrzewiny i choinki wybijające się spomiędzy ledwo widocznych kamieni, dawniej
tworzących drogę. Nick zmierzał do ziemi mało przyjaznej człowiekowi. Świata kiedyś
skrzywdzonego przez władczą, zadufaną istotę.
°
W tym samym czasie w innej części Dzikiej Strefy1 duża, porośnięta gęsto futrem,
czworonożna istota pędziła pomiędzy wysokimi drzewami. Wiem, że niestety taki opis nie jest ani
pełny, ani konkretny, lecz wszystkie inne próby opisania Tego byłyby kłamstwem. Na szczęście
żyjąc w świecie przesiąkniętym zakłamaniem można przyjąć jeszcze jedno, małe kłamstewko.
Załóżmy więc, że istota ta wygląda jak niedźwiedź. Wielkie, potwornie silne i szybkie
niedźwiedzisko.
Bestia pędziła, nie zważając na łamiące się pod naporem jej pędu gałęzie i młode drzewa.
Czujnie rozglądała się, to na prawo, to na lewo na wyrastające z obu stron wzniesienia. Już prawie
ją mają. Dawne blizny Niedźwiedzia, w kształcie krzyży,znów zaczynały się otwierać. Cienie
śledziły stwora, prawie dorównując mu tempem. Niezauważalne i pewnie kroczące po dzikich
ziemiach, lecz Niedźwiedź czuł je. Zwierzęcy instynkt ostrzegał go przed łowcami, czekającymi
tylko na jedno jego potknięcie. Czuł coraz większą wściekłość. Ścigano go na ziemiach, którymi
władał przed wiekami i które zawsze należały się tylko jemu.
On, Władca, goniony przez
zwierzynę.
Zręcznie przeskoczył kolejny na drodze głaz leżący bezwładnie między drzewami i już
pędził dalej. Powoli zbliżał się do jaru, przyśpieszył, by zyskać czasową przewagę nad pościgiem.
Doskonale znał te tereny, więc będąc już blisko celu, przesuną się w biegu na prawo. Jak
zaplanował, uderzył bokiem w wielkie, stare drzewo. To, poruszone momentalnie upadło, blokując
przejście. Nie oglądając się nawet na swoją pracę, unosząc swoje ciężkie łapy, ruszył dalej.
-Cholera!-usłyszał za sobą Niedźwiedź.-Ruszać się, co tak stoicie!
Wciąż gnając, wyczuł nagle, że ktoś go obserwuje. Nie mając wrogich zamiarów śledzi jego
kroki. Niedźwiedź zwolnił, by się rozejrzeć i już po chwili dostrzegł stojącego z boku, wśród
krzewów jelenia. Rozpoznał bijącą od niego energię.
-Dawno się nie widzieliśmy, Liczący.- Niedźwiedź przemówił. Milcząc, nie otwierając nawet pyska.
-Słońce nie musi widzieć pyłu. Chodź, mam ci coś do pokazania.-Odpowiedział równie bez dźwięku
Jeleń i znikną za ścianą roślinności.
Poirytowana bestia prychnęła i zmieniając całkiem kierunek biegu, podążyła za
1 Nazwa potoczna Obszaru Odseparowanego. Teren wyjęty z pod jurysdykcji ludzi po Końcu
Świata.
rogaczem. Razem przeszli z nisko położonej partii lasu do niezalesionych wzniesień, w całości
zapełnionych skałami.
-Idź tam-Jeleń przekręcając pysk, wskazał kierunek.- Może znajdziesz coś ciekawego.
Nim Niedźwiedź zdążył jakkolwiek zareagować, rozmówca dodał.
-Lepiej się śpiesz, twoi nowi kompani są tuż za nami.- W tej samej chwili pomiędzy wysokimi
sosnami coś zaszeleściło. Bestia odwróciła się, by zauważyć czarne, jednolite kominiarki zbliżające
się do wzgórza. Chciała coś jeszcze powiedzieć Jeleniowi, lecz ten zniknął. Dostrzegła tylko kruka,
który z miarowymi uderzeniami skrzydeł oddalał się. Wznosząc się coraz bardziej w oblepione
białym puchem niebieskie niebo.
Niedźwiedź przyjrzał się dokładnie wskazanemu kierunkowi. Nagle, ku swojemu
zdziwieniu zobaczył emanującą w dalekim borze czerń. Niematerialną i wiecznie głodną. Już
zaczynał rozumieć co miał na myśli jego tajemniczy, rogaty przyjaciel, więc czym prędzej ruszył w
zionącym ciemnością kierunku.
nigdy zbyt wielu. Ten z widoczną chwiejnością stawiał kolejne kroki. Ubrany w długą, zieloną,
zimową kurtkę z kapturem, w której sprawiał wrażenie większego, niż był w rzeczywistości. Na tle
białej, nienaruszonej pokrywy śnieżnej pozostawał widoczny z daleka. Zmęczony długą drogą.
Idealna ofiara dla potworów i dzikich zwierząt.
Nick trzymał ręce jak najgłębiej mógł pod ramionami próbując ratować przed zabójczym
mrozem swoje sztywne, już od dłuższego czasu bez czucia, dłonie. Kieszenie kurtki były już
całkowicie zimne i oszronione. Małe obłoczki pary unosiły mu się z ust, by szybko rozpłynąć się
wśród otaczającego zewsząd mrozu. Usta popękane z zimna krwawiły, lecz krew nim zdążyła,
wycieknąć do końca stygła na wargach pojedynczymi kropkami. Puste, znużone oczy wskazywały
na długie wyczerpanie. Człowiek tak zmęczony nie chce i nie może nawet myśleć o rzeczach
bardziej wzniosłych niż ciepło, odpoczynek i jedzenie. Te trzy rzeczy nagle stały się dla Nicka
religią, bogami w, których przybycie szczerze wierzył. Kolejny, coraz to bardziej chwiejny krok
spowodował, że śnieg pod butem zsuną się ze skały i Nick mało co nie upadł. Przystaną na chwilę.
Poprawił zapięcie ciemnej kurtki, ułożenie rąk i wyrównując oddech spojrzał po okolicy. Wszędzie
gdzie okiem nie sięgnął mógł dostrzec jedynie śnieg zbierający się na szczytach wzgórz i
największą jaką w swoim życiu widział liczbę drzew. Nick nigdy nie widział nawet zwykłego,
małego lasu. Park z kilkunastoma schorowanym drzewami był dotychczas dla niego istną dżunglą.
Gdy był mały nie chciał wychylać się poza podwórko, osiedle. Później nadszedł Koniec Świata i
nie można już było poruszać się za daleko poza wielkie miasta. W dodatku po co? Las, dzicz i daw
ne rezerwaty stały się niebezpieczne dla ludzi. Każdy o tym wie. Łatwiej zostać zeżartym przez
wiedźmę czy demona, niż wrócić żywym do cywilizacji. Jednak teraz dla Nicka góry, lasy i
wszystko co wypluło, odrzuciło od siebie ludzkość było jedynym schronieniem.
Pomimo wielkiego chłodu skorzystał z chwili postoju by napawać się widokiem okolicy.
Widział góry i niezmiennie towarzyszące im leśne ostępy. Las zdziczały, pełen powykręcanych
drzew i widocznych z daleka pasm obumarłych od zanieczyszczeń środowiska i chorób świerków.
Człowiek kiedyś próbował uporządkować tą puszczę, w niektórych miejscach sadząc tylko jeden
gatunek drzewa, by szybko je wyciąć i wykorzystać. Teraz słabe osobniki opuszczone przez
ludzkość dogorywały, ale zawsze było ich mało. Las był zbyt wielki by człowiek mógł zawładnąć
nim całym. Dookoła malowało się niezliczone morze zielonych gałęzi grających kojące wariacje
pod dyrygenturą zimowych podmuchów powietrza. Spomiędzy nagromadzeń iglaków wyrastały
jakby znikąd, niczym przebiśniegi wczesną wiosną, czarcie kręgi. Kamienne, zapomniane obeliski,
miejsca kultów lub po prostu zostawione przez jakiegoś bożka niedokończone rzeźby.
-Jak ja się w to wszystko wpakowałem?-Powiedział półgłosem. Spróbował poruszyć się w miejscu,
rozgrzać się jakoś, lecz zimno nie ustępowało. Czuł je, płynące coraz większym strumieniem z
wnętrza, wszechogarniające i wiecznie głodne. Zionące czarną pustką.
Ruszył dalej po dawno zarośniętej ścieżce w głąb ciemnej zieleni. Mijał na swojej drodze
młode kosodrzewiny i choinki wybijające się spomiędzy ledwo widocznych kamieni, dawniej
tworzących drogę. Nick zmierzał do ziemi mało przyjaznej człowiekowi. Świata kiedyś
skrzywdzonego przez władczą, zadufaną istotę.
°
W tym samym czasie w innej części Dzikiej Strefy1 duża, porośnięta gęsto futrem,
czworonożna istota pędziła pomiędzy wysokimi drzewami. Wiem, że niestety taki opis nie jest ani
pełny, ani konkretny, lecz wszystkie inne próby opisania Tego byłyby kłamstwem. Na szczęście
żyjąc w świecie przesiąkniętym zakłamaniem można przyjąć jeszcze jedno, małe kłamstewko.
Załóżmy więc, że istota ta wygląda jak niedźwiedź. Wielkie, potwornie silne i szybkie
niedźwiedzisko.
Bestia pędziła, nie zważając na łamiące się pod naporem jej pędu gałęzie i młode drzewa.
Czujnie rozglądała się, to na prawo, to na lewo na wyrastające z obu stron wzniesienia. Już prawie
ją mają. Dawne blizny Niedźwiedzia, w kształcie krzyży,znów zaczynały się otwierać. Cienie
śledziły stwora, prawie dorównując mu tempem. Niezauważalne i pewnie kroczące po dzikich
ziemiach, lecz Niedźwiedź czuł je. Zwierzęcy instynkt ostrzegał go przed łowcami, czekającymi
tylko na jedno jego potknięcie. Czuł coraz większą wściekłość. Ścigano go na ziemiach, którymi
władał przed wiekami i które zawsze należały się tylko jemu.
On, Władca, goniony przez
zwierzynę.
Zręcznie przeskoczył kolejny na drodze głaz leżący bezwładnie między drzewami i już
pędził dalej. Powoli zbliżał się do jaru, przyśpieszył, by zyskać czasową przewagę nad pościgiem.
Doskonale znał te tereny, więc będąc już blisko celu, przesuną się w biegu na prawo. Jak
zaplanował, uderzył bokiem w wielkie, stare drzewo. To, poruszone momentalnie upadło, blokując
przejście. Nie oglądając się nawet na swoją pracę, unosząc swoje ciężkie łapy, ruszył dalej.
-Cholera!-usłyszał za sobą Niedźwiedź.-Ruszać się, co tak stoicie!
Wciąż gnając, wyczuł nagle, że ktoś go obserwuje. Nie mając wrogich zamiarów śledzi jego
kroki. Niedźwiedź zwolnił, by się rozejrzeć i już po chwili dostrzegł stojącego z boku, wśród
krzewów jelenia. Rozpoznał bijącą od niego energię.
-Dawno się nie widzieliśmy, Liczący.- Niedźwiedź przemówił. Milcząc, nie otwierając nawet pyska.
-Słońce nie musi widzieć pyłu. Chodź, mam ci coś do pokazania.-Odpowiedział równie bez dźwięku
Jeleń i znikną za ścianą roślinności.
Poirytowana bestia prychnęła i zmieniając całkiem kierunek biegu, podążyła za
1 Nazwa potoczna Obszaru Odseparowanego. Teren wyjęty z pod jurysdykcji ludzi po Końcu
Świata.
rogaczem. Razem przeszli z nisko położonej partii lasu do niezalesionych wzniesień, w całości
zapełnionych skałami.
-Idź tam-Jeleń przekręcając pysk, wskazał kierunek.- Może znajdziesz coś ciekawego.
Nim Niedźwiedź zdążył jakkolwiek zareagować, rozmówca dodał.
-Lepiej się śpiesz, twoi nowi kompani są tuż za nami.- W tej samej chwili pomiędzy wysokimi
sosnami coś zaszeleściło. Bestia odwróciła się, by zauważyć czarne, jednolite kominiarki zbliżające
się do wzgórza. Chciała coś jeszcze powiedzieć Jeleniowi, lecz ten zniknął. Dostrzegła tylko kruka,
który z miarowymi uderzeniami skrzydeł oddalał się. Wznosząc się coraz bardziej w oblepione
białym puchem niebieskie niebo.
Niedźwiedź przyjrzał się dokładnie wskazanemu kierunkowi. Nagle, ku swojemu
zdziwieniu zobaczył emanującą w dalekim borze czerń. Niematerialną i wiecznie głodną. Już
zaczynał rozumieć co miał na myśli jego tajemniczy, rogaty przyjaciel, więc czym prędzej ruszył w
zionącym ciemnością kierunku.