Opowiadanie fantasy. Prolog i kawałek pierwszego rozdziału
Bystrymi oczami patrzył na jarzącą się w płomieniach gospodę. Pogładził brudnymi rękami niedogoloną brodę i z satysfakcją uśmiechnął się.
To będzie jego koniec- szepnęła do ucha trzymając z ręce niedogaszoną pochodnię.
Trzeba tylko dopilnować by jakiś sprzyjający mu jegomość szlachcic nie przysłał wojska...
Spokojnie wszystko dopilnowane- krzyknął ubrany na czarno mężczyzna trzymający dwa prychające konie.
Jedziemy- szepnął do kobiety- weźmiemy tylko moją matkę i brata i uciekamy- nagle zza gęstwiny leśnej ukazały się uzbrojone po zęby postacie. Zbledli. Nie myśląc wiele zaczęli uciekać
To zbrodniarze, brać ich!- echo tych słów odbiło się po całej wsi. Ledwo udało się im wsiąść na konie. Zaczęli galopować przed siebie. Gdy tylko zgubili pościg otoczyła ich głucha cisza.
Obudził się z twarzą w błocie. W nocy padało. Konie przywiązane do drzewa okryte były niedźwiedzimi skórami.
Olifierze nie wiem czy dobrze zrobiliśmy- szepnęła drżącym głosem kobieta w kierunku budzącego się mężczyzny. Twarz miała całą siną od zimna. Drżące ręce obejmowały gołe kolana.
Moja droga Milo, nie było innego wyjścia, ten wariat, Zygmunt wymordowałby nas wszystkich gdyby tylko mógł. Zagrabiłby nasze ziemie i zostalibyśmy z niczym. Trzeba było go zabić.
Teraz też jesteśmy z niczym...
Mirosławie, nie przesadzaj. Wrócimy, gdy wszystko przycichnie i zyskamy nasze dobra. I przy okazji jego też zagrabimy. Mamy sojuszników.- Zwrócił się w kierunku szatyna opierającego się o drzewo. Ten sceptycznie kiwnął głową.
Teraz już nam na pewno nie pomogą. Ktoś w końcu musiał donieść, że chcemy go zabić. Inaczej nie przyjechaliby Ci wszyscy Strażnicy i nie próbowali by nas powstrzymać.
Trudno. I tak wrócimy.- odrzekł sucho na sceptycyzm towarzysza i ponownie zwrócił się w kierunku kobiety. Ta ze łzami w oczach patrzyła w kierunku nieba.
A jak nie wrócimy
Zamilcz- krzyknął sfrustrowany po czym wstał i szybki krokiem udał się w kierunku koni. Miał śniadą, pociągłą twarz. Czarne jak heban włosy lepiły się do jego twarzy. Delikatnie je przeczesał po czym rozwarł wąskie usta. Ciemne oczy z uwagą przyglądały się otoczeniu. Wysokie, ogołocone dęby kołysały się na wietrze. Uschłe runo szeleściło z każdy jego ruchem. Niezadowolony mruknął coś pod nosem, po czym zaczął odwiązywać wodze.
To gdzie teraz jedziemy?- spytała Mila patrząc w kierunku Mirosława. Ten uśmiechnął się tylko. - A co powie na to matka?
Że w końcu zrobiliśmy z tym wariatem porządek. Taka jest kolej rzeczy. Jak nie my jego to on nas. - odpowiedział Olifier po czym podał jemu lejce. Mężczyzna poprawił siodło po czym pomógł kobiecie wspiąć się na konia.
Siostro suń się, tym razem ja z Tobą jadę. Niech twój mąż trochę ochłonie, bo jeszcze zabić by Ciebie mógł, by tylko udowodnić swoje racje. - mruknął czekając aż towarzysz będzie gotowy. Ten nie śpiesząc się pogłaskał konia po grzywie. Gdy tylko wsiadł z obojętnością zmierzył rodzeństwo po czym ruchem pięt ruszył konia. Udali się na wschód.
Po drodze nie spotkali żadnych ludzi. Wąskimi ścieżkami dotarli w kierunku Mokoszy, niewielkiej wsi uściełanej wokół wielkimi, żyznymi polami. Ziemia leżała odłogiem. Gdy tylko podjechali do niewielkiej chatki wybiegła z niej starsza kobieta cała we łzach.
Wzięli matkę i oćca. I bratanicę też wzięli. Na szubienicy chcą ich powiesić! Wy głupi!
Gdzie ich zawieźli?!
To twierdzy Nitry! - gdy tylko to usłyszał. Trzasnął lejcami i galopem. Pognał w dal. Nie wiadomo dlaczego obejrzał się za siebie. Gromada wieśniaków stała wygnana ze swoich domostw. Wszędzie śmierdziało dymem. Było słychać donośmy płacz i lament. Coś go zakuło w sercu. Nie miał już nigdy zobaczyć domu.
Rozdział I
Rusz się Janie i podajże mi miód, bo zdeche z pragnienia- krzyknął gruby jegomość w kierunku młodzieniaszka. Ten ze strachem w oczach pobiegł w kierunku bogato zdobionego wozu po czym zniknął w środku. Usiadł z dumą na miękkich, owczych skórach, które otaczały ognisko. Z zadowoleniem kiwnął ręką na dosiadającego konia mężczyznę. Ten powoli zszedł usiawszy visa via i lekko uśmiechnął się.
Tak Mój Panie?
Na ile cenisz tego chłopaka?
Na 100 sztuk złota Mój Panie. Co najmniej. Nawet nie ma się co targować. Jest pracowity i posłuszny a rzadko się tacy zdarzają
Oj prawda Dariuszu, prawda. Teraz to to przestraszone i niezdyscyplinowane. Często uciekają, a to nie dobrze wpływa na nasze interesy.
Tak Mój Panie. Słyszałem, że na południu, u samego ujścia Rojnicy do rzeki Effusio uciekinierzy mają twierdzę i tam się zatrzymują.
A gdzie to jest?
Na samym południu, pod samymi Żywymi Górami. Wieści o nich krążą niesłychane. Nikt tam się nie zapuszcza, prócz zdrajców, zbrodniarzy i innego plebsu. Zbliżyć się tam, to tak jak popełnić samobójstwo Mój Panie.
W ile tam dotrzeć można?
Stąd tydzień, o ile warunki są dobre.
Mamy szanse trafić na tych degeneratów?
Zima się zbliża, to raczej nie.
I dobrze- odezwał się Pan, po czym sięgnął po kawałek pieczonego na ogniu mięsa. Jan z przejęciem przybiegł i uklęknąwszy podał wielki puchar z napojem w środku.
Bardzo dobrze Janie. Możesz się poczęstować- i kiwnął w kierunku bochna chleba. Młodzieńcowi zaświeciły oczy z podniecenia. Ostrożnie sięgnął po pajdę po czym delikatnie ugryzł rozkoszując się każdym jej kęsem. Dariusz z satysfakcją spojrzał na niego ukradkiem sięgając pod koszulę i łapiąc rękojeść małych rozmiarów ostrza. Pan jednak uspokoił go zdecydowanym ruchem ręki.
Nie przyzwyczajaj się tylko. Bo dużo z ciebie nie zostanie- rzekł Strażnik, po czym wybuchnął gromkim śmiechem. Nagle zza drzew pojawiły się dwie postacie wlokące za sobą osłabionego po walce mężczyznę.
Nowy?
Tak Panie. Kierował się w stronę Nitry. Silny, ale nie wyszkolony.- burknął jeden z nich powalając Olifiera po nogi swojego Pana. Ten wstawszy przyglądał się jemu uważnie. Kopnął Go mocno. Olifier jęknął.
I zdrowy.
Mówił, że jest szlachcic- Pan wybuchł śmiechem na te słowa. Kucnął i poklepał Go po obolałej twarzy.
No i dobrze. Sprzedamy Go za 200 sztuk złota. Rzadko nam się trafia taki dobytek.
A może zachować Go tutaj. Miło by było w końcu mieć własnego niewolnika.
Własnego Szlachcica- poprawił Dariusza Jegomość po czym zaczął macać Olifiera po kieszeniach. Gdy tylko wyczuł sakwę przepełnioną monetami z satysfakcją kopnął Go ponownie. Miał mroczki przed oczami. - wrzućcie Go na wóz i przykryjcie sianem. Nie chce, by ktokolwiek wiedział o naszej profesji. Handlarze niewolników nie są tutaj dobrze widziani. Jeszcze zbrojnych na nas naślą i dopiero wtedy będziemy mieć kłopoty.- Dariusz usadowił się na skórach, powierzając rozkaz Strażnikom, którzy Go przytargali, po czym sięgnął po mięso. Jegomość nic się nie odezwał, tylko począł rozmyślać. Gdy tylko przyszli odepchnęli Jana, od ogniska każąc przygotować powóz do odjazdu. Ten pozbierał luzem leżące skóry i pędem pobiegł szykując legowisko dla Jegomościa i siedzisko dla Woźnicy. Dariusz wlepił oczy w konar, licząc w myślach złoto, które dostaną, za towar.
Gotowe. Ruszamy. Przed nami jeszcze szmat drogi Panie. Sto dni, jeżeli nie więcej. Targi niewolników są dopiero w Wenedi.
Więc ruszamy na moi panowie. - rzekł Pan, po czym udał się do powozu, powoli i ociężale wspinając się na schodkach i znikając w powozie. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi jeden ze strażników splunął z niezadowoleniem w jego stronę.
Wio!- krzyknął Woźnica. Powóz i wóz powoli ruszyły po kamienistej drodze i kierunku wschodzącego Słońca.
Gdy tylko Olifier otworzył oczy ujrzał zachmurzone niebo. Nie do końca pamiętał co się wydarzyło, jedynie jakieś krzyki, zmartwioną twarz Mili i dwóch uzbrojonych mężczyzn z siekierami, którzy wypadli nagle z krzaków. Żądali złota i chyba konia. A i pamiętał jeszcze, że zgubił się w lesie. Więc zdziwiły Go, przestraszone, zielone oczy patrzące z uwagą w jego kierunku. Drżącymi rękami przykrył Olifiera płaszczem.
Masz- szepnął wyjmując zza pazuchy kawałek chleba- tylko tyle zdołałem ukryć
Słucham? Kim jesteś? Gdzie jestem? O co chodzi?- wymamrotał niewyraźnie próbując się podnieść. Młodzieniec jednak rzucił się na niego nie pozwalając mu się nawet ruszyć
Nie ruszaj się. Usłyszą, to karzą Ci iść za wozem. Mi na początku też tak kazali. Udawaj, że śpisz.- zdziwiony Olifier nie odezwał się zmuszając się do milczenia. Młodzieniec widząc jednak jego ciężki oddech wstał i lekko się uśmiechnął.
Przepraszam, nie wiedziałem, że nie mogłeś złapać oddechu. Jestem Jan. A Ci ludzie to Handlarze Niewolników. Jedziesz na wschód do krainy Wenedi. A gdzie dokładnie jesteśmy to sam nie wiem. Jadę już tak długo, że straciłem orientację.
Kim jesteś?
Chłopem. Sprzedali mnie rodzice, bo nie mieli za co jeść.
Słucham?- Jan zmarkotniał i zbladł. W jego oczach pojawił się smutek.
Tutaj mam nawet lepiej niż w domu. Przynajmniej jem częściej. - i lekko wykrzywił kąciki ust. Olifier nie wiedział co powiedzieć. Dopiero patrząc na chłopca przypomniał sobie wszystko. O morderstwie i spaleniu gospody. O zbrojnych którzy Go gonili. O Mili i Mirosławie. Przerażenie zalało jego twarz.
Muszę uciekać, ratować rodzinę...- szepnął. I tym razem Jan zablokował Go ciałem, nie pozwalając mu nawet drgnąć. Olifier chciał Go odepchnąć, jednak czuł paraliżujący ból w członkach.
Byłeś nieprzytomny dwa dni. Już teraz jest za późno. I tak nigdzie nie pojedziesz. Teraz już jest za późno na ratowanie kogokolwiek. - Olifier nie mógł uwierzyć w słowa towarzysza. Otrząsnął się lekko i powoli oparł głowę na sianie, które otaczało Go z każdej ze stron. Jego ciało było całe w skrzepniętej krwi. Miał liczne siniaki i blizny. Czuł się jakby, ktoś walił w jego głowę młotkiem. W jego uszach coś zaświstało. Pojawiły się łzy bólu. Jan z zapałem wycierał jego ciało mokrą szmatką usuwając z ran wszelakie brudy. Szczypanie. Łzy. Zacisnął pięści. Młodzieniec z przestrachem co chwila oglądał się wokół wypatrując Strażników. Najwyższy z nich, był woźnicą i nie zwracając uwagi na nic i na nikogo z obojętnością prowadził konie. Po bokach stali dwaj pozostali uzbrojeni w łuki i krótkie, ale ostre szable. Gdyby przyjrzeć im się bliżej, można było zauważyć noże ukryte pod kamizelką. Na rękach mieli grube, skórzane rękawice. Wszyscy ścięci byli na krótko, tak, że ledwo można było określić ich kolor włosów. Z twarzy byli bardzo do siebie podobni. Trudno było ich rozróżnić. Nagle jeden z nich zatrzymał się i spojrzał w kierunku Jana. Ten szybko zakrył oczy Olifierowi i ze strachem zaczął drżeć.
Widzę, że nie masz co bratku robić.- powiedział zadowolony.- Dariusz, nasz Jan nie ma co robić!- wrzasnął z całej siły w kierunku woźnicy. Ten lekko się obrócił
Niech mi buty wyliże, jak nie ma co robić!- wszyscy trzej wybuchnęli śmiechem. Gdy tylko zamilkli, jeden z nich zbliżył się do ich wozu, po czym wskoczył na niego przyczepiając do rogu lejce. Janek oddalił się jak najdalej tylko mógł. Strażnik nie zwrócił na to uwagi. Gdy tylko zobaczył, że Olifier się obudził z radością gwizdnął.
Co jest?
Nowy się obudził!- krzyknął po czym uśmiechnął się złowieszczo.- Może za wozem go przyczepić i niech biegnie?
Nie- odpowiedział ostro Dariusz- bardziej nam się przyda, jak będzie mógł chodzić. Za kalekę mniej biorą!
No tak, toż to szlachcic- mruknął kopiąc Go z całej siły w brzuch. Olifier skulił się. Z ust popłynęła mu krew. Strażnik powoli wspiął się zgrabnie na konia po czym oddalił się nieznacznie.
Głupi!
Toż mu nic nie będzie- mruknął w odpowiedzi na niezadowolenie ze strony Dariusza. Ten podrapał się nerwowo brodę po czym ponownie wlepił oczy przed siebie. Zapadła cisza.
Mówiłem- szepnął cicho Jan zbliżając się do Olifiera.- to są potwory nie ludzie. Ale da się przyzwyczaić- i uśmiechnął się nieznacznie próbując dodać towarzyszowi otuchy. Ten spojrzał tylko błędnym wzrokiem w jego kierunku. Zamknął oczy. Ponownie zasnął.
Co to ma być?!?- wrzasnął Jegomość wskazując na Olifiera.- Jakże, za to poobijane zwierze dostaniemy 200 sztuk złota
Toż to szlachcic
Za pochodzenie nie płacą! Komuż się spodoba skatowane resztki czegoś co kiedyś było podobne do człowieka! Na głowę upadli?
Panie Mój- rzekł jeden ze strażników starając się uspokoić swojego zwierzchnika.- Nic mu nie będzie...
Milczeć!- wrzasnął waląc pięścią wóz. Nikt się nie odezwał. Olifier otworzył oczy. Gdy tylko to zrobił Strażnicy zrzucili Go na ziemię i opłukali wiadrem lodowatej wody. Miał całe spuchnięte ciało. Ledwo stał na obolałych nogach. Któryś z nich rzucił mu mięso, jednak nie miał nawet siły jeść. Dopiero teraz zauważył, że brakuje mu dwóch tylnych zębów. Westchnął zrezygnowany. Mężczyźni zaczęli Go rozbierać. Poczuł ból w klatce piersiowej. Miał złamane dwa żebra. Na brzuchu widniała długa, głęboka, świeżo zagojona rana.
Musi dojść do siebie. Na pewno nie jedna kobieta chciałaby by dołączył do jej haremu- rzekł szorstko macając Go po pośladkach i prąciu. Gdy tylko odszedł wytarł z obrzydzeniem ręce. Dariusz uśmiechnął się dyskretnie.
Może Go wypróbować?
Wypróbować to sobie możesz dziwki w burdelu.- odpowiedział sucho Jegomość po czym rzucił mu suche ubrania. - ubierz Go Janie.
Tak jest Panie- szepnął. Starał się Go nie dotykać widząc, że sprawia mu do ból. Pomógł mu usiąść wejść na wóz. Olifier zacisnął zęby. Świat wirował mu przed oczami. Minęło kilka dni i znowu nie był w stanie zapamiętać co się wokół niego dzieje. Janek lekko Go podniósł i przyłożył mu do ust kubek.
Co to jest?
Wódka. Złagodzi ból. I szybciej zaśniesz.- powiedział wlewając mu do gardła ciepłą ciecz. Na twarzy Olifiera pojawił się grymas. Świat zaczął mu wirować przed oczami. Złapał za dłoń towarzysza starając się przełknąć. Ciepło. Westchnął. Ruszyli.
Dopiero po tygodniu mógł normalnie funkcjonować. Normalnie chodzi i jadł, ale cały czas czuł ból. Tym razem nie jechali już na wozie. Strażnicy przywiązali ich do niego. Olifier poczuł jak ręce mu sinieją. Zacisnął zęby starając się nie zwracać na to uwagi. Oglądał się wokół siebie. Tym razem nie jechali już lasem. Jegomość zdecydował, że będą jechali wąwozem, który miał skrócić ich drogę i odciągnąć uwagę od ciekawskich gapiów. Nie byli już co prawda na terenie Zachodniego Królestwa, ale bali się, że ktoś inny może odbić ich towar.
Jak on ma na imię?- spytał się cicho idącego pokornie Janka. Ten obejrzał się wokół siebie, sprawdzając czy Strażnicy ich nie podsłuchują.
Ich przywódca? Nie ma imienia
Każdy ma
Ale on nie. Nikt nie może jego znać. Anonimowość. Gdyby ktokolwiek się dowiedział, mógłby donieść. A za taki handel w niektórych królestwach każą nawet ścięciem głowy.
Możliwe... Ucieknij ze mną- szepnął starając się nie zmieniać wyrazu twarzy
Nie. To jest nie możliwe
Wszystko jest możliwe- stwierdził poważnie Olifier- daj mi dwa, trzy dni. Teraz nie mogę biegać.
O czym ty mówisz? Nie mogę uciec. Moi rodzice mnie sprzedali. Widocznie taki mój los. Bogowie mnie na to skazali. Nie mogę im się sprzeciwić- odpowiedź zdziwiła Olifiera. Spojrzał pytająco w kierunku towarzysza. Ten szedł ze spuszczoną głową. Smutek oblewał jego twarz. - Matka była u samego kapłana Geolora i on taki los mi przepowiedział.
Brednie- stwierdził Olifier. - wolność jest dla każdego człowieka.
Tyś szlachcic, pan ziemski. Masz gdzie wrócić. A ja tylko zwykły chłop, który..
Który ucieknie razem ze mną, gdy tylko będzie pełnia księżyca.- dokończył zdanie nie patrząc już na Jana. Nie odezwał się już. Ponownie zmarkotniał.- Zresztą widzisz, jak ja ucieknę to ty dostaniesz baty. Kim bym nie był, swój honor mam, a on nie pozwala mi na zostawianie człowieka, który mi pomaga. I głowa do góry- szepnął uśmiechając się w stronę Jana. Ten ze zdziwieniem oglądał satysfakcję na twarzy Olifiera. Nie umiał zrozumieć z czego on się tak cieszy. Widział tylko otaczający Go mrok i strzałę w plecach. Zamknął oczy próbując zgasić przerażenie modlitwą. Zacisnął ręce. Nie umiał zrozumieć jego pewności siebie i przekonania o tym, że nic im się nie stanie. Pamiętał jeszcze groźby, które wykrzyczeli mu, że jak ucieknie to wrócą do jego krewnych i powybijają ich w pień. Ledwo powstrzymywał łzy. Nawet pogoda nie sprzyjała podróżnym. Porywisty wiatr spowalniał ich. Gdzieniegdzie znajdowały się powalone przez niego drzewa. Wszystko tańczyło. Zimno przeszywało podróżnych, szczególnie Jana, który miał obdarte obuwie, lekką skórę cielęcą zarzuconą na plecy i sięgające do kolan spodnie. Ślizgali się na zamarzniętym błocie. Z zachmurzonego nieba sypał delikatnie śnieg, rozjaśniając szarość otaczającego ich krajobrazu. Jechali niedaleko przepaści. Gołe skały straszyły surowością. Jeden nierozważny krok i można było się stoczyć na sam dół. W dolinie widać było jeszcze kolorowe od liści lasy. Gdzieniegdzie odbijały się echem głosy zwierząt lub potworów. Żadnych na szczęście nie spotkali, tylko dlatego, że żaden z nich nie zapuszcza się w tak niebezpieczne rejony. Nagle Dariusz zatrzymał powóz.
Zostaniemy tutaj do rana. -stwierdził szorstko.
Głupi? Przecież zasypie nas! - odezwał się jeden ze Strażników.- możemy się cofnąć i zejść do doliny
Wytłumacz to staremu zgredowi...- stwierdził drugi spluwając na ziemię. Koń z niezadowoleniem prychnął.
Zostaniemy. Pół dnia drogi stąd jest rozwidlenie dróg. Ominiemy przepaść i najwyżej okrążymy wzniesienia.
Dariuszu, w takim tempie to my nigdy nie dojdziemy...
Nie moja wina, że zimą wam się zachciało na tą zaplutą ziemię jechać!- wrzasnął w odpowiedzi- a ten nie musi nic wiedzieć.
Będziemy mieć dwa dni opóźnienia...- na te słowa Olifier uśmiechnął się szeroko. O tych terenach wiedział tylko tyle, że są pełne stworów wszelkiej maści, od pojedynczych orków, po Odary, małe ale niebezpieczne psy. Ale teraz Go to nie interesowało. Rozejrzał się wokół siebie. Gdyby nawet uciekli strażnicy baliby się ich łapać. Jak udałoby im się znaleźć w miarę łagodny mogliby powoli zsunąć się po nim do doliny. Mężczyzna z satysfakcją pokiwał głową. Strażnik od razu to zobaczył.
Z czego tak Mój szlachcicu się cieszysz?- warknął zdenerwowany gdy nie zobaczył nawet krzty przerażenia w oczach niewolnika. Nie odpowiedział. Spuścił tylko wzrok, na znak pokory.- i tak ma być- szepnął. Gdy tylko się oddalił Olifier spojrzał złowieszczo w jego stronę po czym przechylił kąciki ust na kształt złośliwego uśmieszku.
Proszę- szepnął Jan, tak jakby przeczytał w myślach plany towarzysza. Jednak nic to nie pomogło.
Nie mogę się doczekać, aż te gęby posmakują mojej szabli. - szepnął cicho- a ty się nie bój. Mam genialny...
Proszę, nie...- przerwał Jan drżącym głosem. Znowu przed jego oczy pojawiły się przeraźliwe obrazy zemsty. Ich ostrza grożące jego rodzinie.
Czemu?
Powiedzieli, że jak zrobię coś nie tak to zemszczą się na mojej rodzinie...
A skąd jedziesz?
Ze Sjen, wioski niedaleko Portu Królewskiego....
Przecież to jest ponad trzydzieści dni drogi stąd! Myślisz, że naprawdę nie mają co robić tylko wracać taki szmat drogi, by się zemścić. Toż to szaleństwo...
Ale oni nie są normalni. To szatany- szepnął Jan przerażonym głosem. Olifier pokiwał wątpiąco głową. Nie umiał zrozumieć towarzysza. Już wiedział, że nie przekona Go żadnym, racjonalnym argumentem. Zamilkł i zaczął udoskonalać plan ucieczki.
Droga, którą podążali zamiast do doliny, prowadziła na szczyt góry. Byłą coraz węższa i niebezpieczniejsza. Strażnicy ciągle się spierali. Zapasów było coraz mniej, więc Jan i Olifier nic nie dostali do jedzenia i tym razem. Las zrzedł. Młodzieniec z każdym krokiem coraz bardziej bał się o towarzysza. Przy kolacji udało mu się ukraść jeden z ostrzy strażniczych i powoli rozkrajał gruby sznur, którym był przywiązany. Gdy dał go Janowi ten na początku rezygnował, ale strach przed zostaniem sam na sam z Handlarzami był silniejszy. Drżącymi rękami próbował uwolnić się z więzów. Nie zwracał nawet uwagi na krew, która spływała mu po rękach od nieudolnego cięcia. Nie do końca był pewny czy dobrze robi. Dopiero obietnice Olifiera o możliwościach i tym, iż pomoże jemu i jego rodzinie zdołały Go w jakimś stopniu przekonać. Towarzysz złapał młodzieńca za rękę i stanęli patrząc na odjeżdżający powóz.
W nogi- szepnął Olifier po czym zaczęli biec na skraju przepaści. Jan przełknął ślinę starając się nie myśleć o upadku.
O cholera, uciekają!- wrzasnął Dariusz. Uciekinierzy słyszeli tylko tętent koni i świszczące w powietrzu ostrza. Olifier miał rację. Droga, którą biegli byłą tak wąska, że nie zmieściłby się na niej koń. Ostre skały, które dzieliły ich od pogoni dawały wrażenie bezpieczeństwa. Jednak nie na długo. Nagle ścieżka się skończyła. Przed nimi pojawiła się przepaść. Zza pleców słychać było dobiegających Strażników. Nagle Olifier złapał Jana i mocno Go uściskał.
Co ty robisz?
Możliwe, że się już więcej nie spotkamy- szepnął po czym zepchnął młodzieńca w dół.
fragment opowiadania fantasy
1
Ostatnio zmieniony czw 05 sty 2012, 13:16 przez Siemanko0704, łącznie zmieniany 4 razy.
"Aby zdobyć wielkość, człowiek musi tworzyć, a nie odtwarzać"
Antoine de Saint-Exupéry
Antoine de Saint-Exupéry