Piątek
Kapliczka. Pełna ludzi. Ludzi zupełnie mi nieznanych.
Co to w ogóle za rytuał pełen fałszu?
Ojciec ojczyma leży w przeszklonej chłodni. Ojciec ojczyma, nie dziadek.
Nie żebym miał jakiekolwiek problemy z którymkolwiek z nich. Z jednym zwyczajnie się mijam, drugiego praktycznie nie znałem.
Pomieszczenie jest już zapełnione zatęchłym poczuciem obowiązku.
Wyciągamy go z zamrażarki.
Jedni podchodzą, chwilę popatrzą na zwłoki, inni chwytają za rękę. Słychać pochlipywanie z końca sali, łkanie z loży dla rodziny. Tej prawdziwej.
Jestem jedynie obserwatorem.
Do trumny ustawia się kolejka.
Groteska.
-Byłem sąsiadem, potrzymam dłoń przez pięć sekund. Byłem przyjacielem, muszę potrzymać dłużej. Może coś powiem pod nosem.
Mdli mnie z obłudy, gry i patetyzmu.
Jestem jedynie obserwatorem. Niemy i głuchy. Czasem nawet nie obserwuję zatapiając się w myślach. Pogrzeb pogrzebem ale wczorajsza noc, wieczór w zasadzie jest dużo ciekawszym tematem do rozmyślań.
Wyjechała.
Noc pożegnań.
Nie chciałem, żeby wyjeżdżałam ale kim ja jestem żeby ją o to prosić? A jeśli bym poprosił i na nic by się to zdało?
Herbata, początkowo zdawkowa rozmowa o niczym, później tematy poważniejsze. I czas było się zebrać. Napięcie przy drzwiach. Obezwładniająca żądza. Odsunięta. Zaprzepaszczona. Jednostronna?
Nie, na pewno nie. Upewniłem się. Żal.
Złość.
Msza, chociaż dawno na żadnej nie byłem, okazała się strasznie męcząca. Spacer na cmentarz. Pośród tłumu nieznajomych, z garstką widywaną cyklicznie: wesele, pogrzeb, czasem komunia. Zdziwieni widząc mnie w garniturze z białą różą w dłoni. Pytania. Standardowe: ‘Co u Ciebie? Jak żyjesz? Masz dziewczynę/narzeczoną/żonę?’ -‘Ok Powoli. Nie’.
Kolejny bezsensowny rytuał. Wkładanie do dwumetrowej dziury. Grabarz się śpieszy bo za godzinę ma kolejna fuchę. Zniesmaczony ojczym opieprza go. Niemy tłum obserwuje, ocenia.
Kiedyś lepiej się zwłoki traktowało. Wielki kopiec rzeczy codziennego użytku, pełno chrustu no i pieśni pisane specjalnie na cześć zmarłego. I przynajmniej spore ognicho było.
Epitafium. Mowa starego strażaka. O niczym, ale ciekawsza niż kazanie.
W końcu opuszczają trumnę.
Punkt kulminacyjny.
Podnoszą się szlochy. Płaczą kobiety. Mężczyźni patrzą gdzieś w dal beznamiętnie.
Jestem tylko obserwatorem.
Wątpliwości minęły.
Trzeba wrócić, zrobić romantycznie- dramatyczną scenę.
Pukam do drzwi. Nie chcę wchodzić. Chcę się tylko pożegnać jakbyśmy mieli się już nie zobaczyć.
Widzę światełko zrozumienia w jej oczach, które powoli zastępuje zdziwienie. Ale nie, to nie tylko to. Przejrzała mnie. Od razu. Pełne zrozumienie po co przyjechałem. Dostrzegam bitwę jej myśli. Bycie złośliwą wygrywa z pożądaniem.
Niszczy mój plan, moją idealną wizję tej chwili.
Masakruje mnie.
Żal.
Furia.
Poczucie zatracenia tamtego momentu.
Tu nie jestem obserwatorem, jestem mniej lub bardziej świadomie działającym podmiotem- przedmiotem swoich skrajnych emocji.
Pożegnanie się nie udało.
Trumna jest już na dnie dziury wykopanej w zamarzniętej ziemi. Ksiądz zamilkł. Ludzie podchodzą, rzucają po garści ziemi, odchodzą. Organista przerzuca strony pieśniarza. Grabarz nerwowo trzyma łopatę, gotów w każdej chwili zabrać się do roboty.
Już prawie.
Teraz nie obserwuję, nie oceniam. Podchodzę do mogiły i cały drżąc rzucam kwiat. Ten głucho pada na dębową deskę.
Mam wielką ochotę skoczyć za nim. Powstrzymuję się.
Nie potrafię podnieść głowy, spojrzeć na kogokolwiek.
Miało być idealne pożegnanie.
Może na zawsze.
Jest na zawsze. Nie jest idealne.
A Jej też już nie ma.
piątek /suspens/
1
Ostatnio zmieniony czw 28 cze 2012, 14:33 przez coolph, łącznie zmieniany 3 razy.