Sprawa zabójcy nr 2

1
WWWKoszary położone były w cetrum miasta. Kompleks wojskowy, o ile można było tak nazwać to miejsce (nie robiąc przy tym gafy) składał się z kilku budynków, których tynk miał ten sam rdzawoczerwony kolor. Wszystkie wzniesione z czerwonej cegły w podobnym, surowym, poniemiekcim stylu, przylegające do siebie. Same koszary znajdowały się na wschodzie kompleksu, skąd droga prowadziła przez bramę artyleryjską do wyjazdu; a także z czterech innych budynków (w tym kancelarii parafialnej wp oraz kwatery oficerów) i budynków służby. Po drugiej stronie ulicy znajdowały się kwatery generałów. W mieście stacjonowało ich paru.

WWWByła zimna listopadowa noc. Słońce zaszło niespodziewanie. Zdawałoby się, że nastąpiło nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Tak to jest, jak się cały dzień siedzi z dupą w tej budzie i nie robi nic poza tym; wstajesz w nocy, żyjesz w nocy i zasypiasz, myślał porucznik Malczewski, wychodząc na miasto. Był umówiony na 22 przy Heliosie, razem z kumplami mieli obejrzeć jakiś dobry film.
- Malczewski! - Tylko on mógł tak krzyczeć. Wiedział o co chodzi. Wrócił.
- Tak, panie Chodorkowski?
- Przepustke pokażcie. - sierżant Chodorkowski starał się przybrać groźną minę. Otworzył szerzej okienko, tak by mógł lepiej zobaczyć Malczewskiego. Wszystko było tak, jak myślał.
- Trzymaj. - Nie zdążył jej schować, rzucił niedbale przez okienko wprost w ręce żołnierza, uśmiechniętego od ucha do ucha. Chodorkowski był spasłym, leniwym człowiekiem. Od nasady włosów aż po brodę ciągnęła się blizna o bladoróżowym odcieniu. Sierżant tak naprawdę nigdy nie powiedział, kto mu ją sprezentował. Zaraz zmieniał temat na nieco przyjemniejszy dla siebie. Malczewski zawsze chciał to z niego wyciągnać. Kiedyś spróbował. I żałował tej decyzji. Co tydzień ten sam cyrk. Co tydzień Chodorkowski przy okienku. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby ten sobie odpuścił i go nie wzywał. - No i? Już?
- Co – już? Czekajcie grzecznie. Gdzie wam sie tak spieszy? Można wiedzieć? - Sierżant uważnie przeglądał kartka za kartką wypłowiałą z zewnątrz przepustkę.
- A nie można.
- A czemu?
- A bo temu, że wam za przeproszeniem gówno do tego, co ja robię, kiedy i z kim.
- Malczewski! Wyrażaj się! - Ściszył głos.- Bo ktoś usłyszy...
- Nie bądź gad i daj mi już wyjść wtedy...
- Eh. Dobrze, dobrze. Nie mam dzisiaj na was siły, ale uważajcie na siebie, to wam zapomniałem powiedzieć, jak tu byliście ostatnio. A przepustka jest fałszywa. - Malczewski był zaskoczony. Na ogół Chodorkowski wołał go tylko po po to, żeby ten mu najwyżej kawę przyniósł z sekretariatu, bo jak nie, to groził, że go nie wypuści. Sterował elektrycznym wichajstrem, otwierającym drzwi i to on decydował, kto wchodzi, a kto wychodzi z koszar. Tym razem było inaczej. I tym razem spostrzegł się, że przepustka jest fałszywa. Wszystko było jak zawsze, ta sama pora, ten sam wartownik, ta sama przepustka nawet... I jak to możliwe, że akurat teraz...
- Na kogo padnie na tego bęc, nie? Co, Malczewski? Co tak milczycie? Idźcie, nie doniosę. Ale rafaello mi przynieście dla żony. A jak nie, to wiesz jakie są zasady...
-...
- No co, Malczewski? Nie rób gęby. Mam dobry humor.
- Jak zawsze, chciałbym zaznaczyc, panie Chodorkowski.- powiedział, uśmiechając się lekko
- Idźcie, idźcie. Wrócić przed szóstą macie! 0 szóstej kończę zmiane, a jak zobaczą, że nie masz przepustki, to mogą robić problemy. A przecież będziesz miał moje rafaello przy sobie, więc problemy są... Malczewski! Problemy są niepotrzebne! Weź tę uwage do serca.
- Jo...
- Co, jo?
- Jo, w sensie, że równy gość jesteś...
- Wyrażaj się, Malczewski! Mówcie jak żołnierz. Jak żołnierz do żołnierza.
- W sensie, że jak?
- Nie ma „mnie”. Są „oni”, jesteśmy „my”... oni szorUJĄ kible, my patrzyMY jak oni szorUJĄ kible a na końcu ładnie donosiMY oficerowi dyżurnemu, że Maćkowiak sie obijALI i tak dalej. Kpw?
- Dobrze, dobrze. I... - Już miał odejść. Nie lubił dziękować. Nie lubił prosić, obiecywać, ale tym razem, nie wiedzieć czemu, postanowił inaczej. - Dziękuję.

*

WWWUlica była pusta. Prawie. Na drugim końcu, czyli w tym miejscu, gdzie ulica przecinała park miejski i tym samym w miejscu, spod którego wypływał kanał rzeczny, przechodziło dwóch spitych mężczyzn. Szli na drugą stronę, do kolejnej części parku, gdyż z jednej zostali wyrzuceni. Z tej, którą zamykano na noc. Jedna część była zadbana, trawnik pielęgnowany a sadzawka czysta. Druga nie była zaraz licha, ale wszystko rosło sobie jak chciało. Na dziko. Tu i tam.
WWWNie licząc paru samochodów zaparkowanych na chodniku i tych mężczyzn ulica była pusta. Jak zwykle o tej porze. Mimo że było to centrum miasta.
WWWSamo miasto było niewielkie. Było jednak na tyle duże, by nie móc o nim powiedzieć po prostu – małe. Nikitowo leżało na stromej skarpie. Miasta w czasie ulewy nie zalewało, nigdy nie było tutaj za zimno ani za ciepło, woda nie wybijała ze studni zaraz tak często, a na rubieżach rosły lasy. Ba, do najbliższego jeziora było niecałe półgodziny idąc z marszu. Słowem - mieszkańcom nie żyło się źle. Mimo że wiekszość z nich nie miała pracy, to jednak... wszyscy wychodzili z założenia, że zawsze może być gorzej. Było to jedno z tych nielicznych miast, o których można by powiedzieć – zwyczajne.

WWWPo każdej ze stron ulicy Wyzwolenia mieścił się jakiś budynek wojskowy. Była to jak najbardziej wojskowa ulica. Jedynie pralnia, w dalszym ciągu czynna, wojskowa nie była. Chociaż sam budynek wyglądał jak koszary. Te same kraty w oknach, te same czerwone cegły i drewniane dachy sklepione rzeźbionym, starym drewnem. Rzędy betonowych latarni ciągnęły się na całej długości ulicy. Na jej drugim końcu mieścił się plac zabaw, a nieopodal kino - Helios i kiosk ruchu. Kino w weekendy było czynne przez całą dobę. DKF wiodło się dobrze, filmy puszczane były w miarę przyzwoitej jakości, a bilety na każdą kieszeń. Dyrektorem kina był Jewgienij Kłukanow, Rosjanin. Miał dobre kontakty ze światkiem wojskowym i jako cywil cieszył się sympatią tutejszych żołnierzy. Zwłaszcza pułkownik Samson, Żyd polskiego pochodzenia i Rudolf, polski niemiec a także cała zgraja szorujbutów, wszyscy przepadali za hojnym i wdzięcznym dyrektorem kina. Wieczorami puszczał przeboje, nocą były filmy na życzenie, a nad ranem znowu przeboje a potem filmy dla dzieciarni i reszty.

WWWTakże Malczewski, jako bliski przyjaciel Samsona, z dyrektorem miał dobre relacje i gdy tylko chciał mógł liczyć na zniżki czy darmowe piwo, o ile znalazłby się już w barze na piętrze. Było to tuż nad salą kinową. Tym większe było jego zaskoczenie zachowaniem Kłukanowa.
- Wołaj Samsona! - krzyczał z rosyjskim akcentem w stronę Malczewskiego. Wybiegł zza rogu ulicy. Od przeciwnej strony do wejścia do parku. Głos miał roztrzęsiony i sprawiał wrażenie człowieka, która lada chwila miałby stracić rozum.
- Wołaj Samsona!
- Dyre... Panie dyrektorze, noc jest, co ja? - Starał się zobaczyć mężczyznę w poświacie rzucaną przez latarnię. Mówił głosem pewnym, choć cała sytuacja go bardzo zdziwiła.- Samson miał wyjechać do rodziny w Warszawie.
- W stolicy?
- W stolicy. Kino dzisiaj nieczynne, rozumiem? - Wiedział, że było to głupie pytanie. Ale nie mógł oprzeć się pokusie, by o to nie spytać. Bo przecież w razie czego, mógłby zaraz wrócić i nie zawracałby sobie głowy jakimś rafaello.
- Człowieku, nie wiesz w jakiej znalazłem się sytuacji... Wy... Musicie! Musicie mi pomóc..
- To może z dowództwem pan porozmawia? - Zobaczył go. W tej chwili, gdy dyrektor przybliżył się do stojącego tuż przy latarni Malczewskiego. Mił wymizerowaną, nieumytą twarz. Cały blady. Ręcę trzęsły mu się jak u epileptyka, a oczy były dziwnie podkrążone, jakby nie spał już od kilku dobrych paru dni. Miał na sobie brudne, wymięte rzeczy. Jeansy, poplamione zieloną farbą na wysokości ud a także kremowy płaszcz, wyświniony na piersi bodaj od tłuszczu czy czegoś innego o równie gęstej konsystencji. Rękawy miał podwinięte do łokci a na rękach rysowały się wielobarwne tatuaże. To też zaskoczyło żołnierza. Z opowieści dyrektor wydawał mu się spokojnym, bezproblemowym człowiekiem. O ile mu było wiadomo, tacy ludzie nie robili se tatuaży. Jewgienij przysunął się jeszcze bliżej do żołnierza. Kulał. Na dłoniach widoczne były wyraźnie zarysowane żyły, pulsujące gwałtownie, lecz miarowo. Złapał się płaszcza żołnierza.
- Tu chodzi o dowództwo właśnie, ty bezmyślna, tępa, głupia kupo gówna...!
- Nie rozumiem...
- Więc masz ode mnie dobrą radę. Słuchaj uważnie. Wypierdalaj stąd, póki możesz. Teraz rozumiesz? Idziesz czy zostajesz?
- Panie dyrektorze, pan dyrektor się, że tak powiem, urżnął, ujebał, jak to zwał tak zwał. - Niepewnie złapał się rąk Jewgienija i odsunął je od płaszcza gwałtownym ruchem. - To może ten.... położy się u nas w koszarach i będzie dobrze, co? Pułkownicy będą zadowoleni a i pan wytrzeźwieje, no i też będzie...

WWWJewgienij nie zastanawiał się długo. Złożył rękę w pięść i szybkim ruchem, biorąc zamach z dołu, zadał cios w brzuch. Malczewski zgiął się w pół i potoczył pod mur. Kolejny cios, w szczękę. Był zbyt oszołomiony, by mógł reagować na ciosy. Wszystko działo się bardzo szybko. Zbyt szybko. Kolejne ciosy. Coraz więcej krwi. Próbował odskoczyć, odejść, odbiec, pomyśleć przez chwilę. Kurwa, za co? Ale ciosy były szybkie i celne. Zbyt szybkie. Nie minęła minuta, gdy obaj znaleźli się poza zasięgiem światła rzucanego przez latarnie.

Jewgienij na moment odpuścił.

Po czym nagle z wściekłym wrzaskiem naparł na żołnierza, przypierając go do muru. Turlali się w ten sposób po murze, cisnąc jeden na drugiego, plując sobie w twarz i targając własne rzeczy w bitewnym amoku, dopóki nie znaleźli się przy parku. Coś zabłysło w ciemności.. Dało się słyszeć z ust Kłukanowa ciche przekleństwo i stęknięcie, jak gdyby...

WWWZłapał raz jeszcze Malczewskiego za płaszcz i przechylił przez barierkę, stracając obu do kanału. Woda była lodowato zimna.

WWWMówią, że czasami lepiej pozwolić dać sobię w mordę. I żyć...
Ostatnio zmieniony czw 10 sty 2013, 18:12 przez Ollars, łącznie zmieniany 3 razy.
wyje za mną ciemny, wielki czas

2
Koszary położone były w cetrum miasta. Kompleks wojskowy, o ile można było tak nazwać to miejsce (nie robiąc przy tym gafy)
Nigdy nie spotkałam się z wyrażeniem "zrobić gafę". Gafę można popełnić.
Po drugiej stronie ulicy znajdowały się kwatery generałów. W mieście stacjonowało ich paru.
To ostatnie zdanie powinno się wykreślić. Poza tym paru generałów w jakiejś średniej wielkości mieścinie?
Był umówiony na 22 przy Heliosie, razem z kumplami mieli obejrzeć jakiś dobry film.
Nie wystarczyłoby normalnie : mieli obejrzeć film?
- Przepustke pokażcie. - sierżant Chodorkowski starał się przybrać groźną minę. Otworzył szerzej okienko, tak by mógł lepiej zobaczyć Malczewskiego. Wszystko było tak, jak myślał.
Przepustkę. Ostatniego zdania nie rozumiem. Jak myślał Malczewski czy Chodorkowski?
- Malczewski! Wyrażaj się!
Albo "Nie wyrażaj się!" albo "Wyrażaj się porządnie!"
- Nie bądź gad i daj mi już wyjść wtedy...
Daj mi już wyjść wtedy? A teraz nie?
I tym razem spostrzegł się, że przepustka jest fałszywa.
Jakoś mi to chrzęści tutaj.
I jak to możliwe, że akurat teraz...
Po co ta kursywa?

Samo miasto było niewielkie. Było jednak na tyle duże, by nie móc o nim powiedzieć po prostu – małe.
Powtórzenie
Ba, do najbliższego jeziora było niecałe półgodziny idąc z marszu.
Pół godziny

Dalej nie zdążę wyszukać błędów. Ogólnie początek mnie zaciekawił, ale końcówka rozwinęła się za szybko. Tutaj opis koszar, jakieś machlojki z przepustką a później rach ciach bójka i lądowanie w wodzie. Czuję niedosyt...

3
Ollars pisze:Kompleks wojskowy, o ile można było tak nazwać to miejsce (nie robiąc przy tym gafy)
Gafa jest potknięciem natury towarzyskiej. To zastrzeżenie w nawiasie jest zbędne.
Ollars pisze:składał się z kilku budynków, których tynk miał ten sam rdzawoczerwony kolor. Wszystkie wzniesione z czerwonej cegły
Jeśli widać cegłę, to nie ma na niej tynku. Podejrzewam, że budynki są po prostu licowane czerwoną cegłą.
Ollars pisze:Same koszary znajdowały się na wschodzie kompleksu, skąd droga prowadziła przez bramę artyleryjską do wyjazdu;
Po co Ci ten wschód? Dalej nie okreslasz położenia względem stron świata. Można to zastąpić jakimś: najbliżej ulicy, przy samej bramie albo podobnie.
Ollars pisze:budynków służby.
W wojsku obecnie nie ma służby, tzn. służących.
Ollars pisze:Słońce zaszło niespodziewanie. Zdawałoby się, że nastąpiło nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia.
Drugie zdanie powtarza informację z pierwszego, i to dwukrotnie.
Ollars pisze:- Malczewski! - Tylko on mógł tak krzyczeć. Wiedział o co chodzi. Wrócił.
- Tak, panie Chodorkowski?
- Przepustke pokażcie. - sierżant Chodorkowski starał się przybrać groźną minę.
O, rety. Malczewski jest porucznikiem, czyli oficerem. Chodorkowski sierżantem, czyli podoficerem. Wojsko jest instytucją ściśle zhierarchizowaną.
Tu będzie o całym ich dialogu, nie tylko o zacytowanym fragmencie.
Niezależnie od tego, co myśli sobie sierżant o poruczniku, ile ma lat, jakie doświadczenie, itp., w hierarchii wojskowej lokuje się znacznie niżej od oficera. Dlatego, jeśli nawet ma prawo sprawdzać mu przepustkę (nie wiem, lecz załóżmy, że jako wartownik może to zrobić), musi zachować odpowiednie formy. A zatem: panie poruczniku (Malczewski), a nie po nazwisku. Forma wy, i ile się nie mylę, nie jest już stosowana, a ty, jak to w kontaktach prywatnych, musi być wzajemne. Przerób wszystkie dialogi, bo nie do pomyślenia jest, żeby sierżant zwracał się do porucznika per ty, jeśli nie są ze sobą po imieniu. A nie wiadomo, czy są, gdyż Malczewski raz mówi do sierżanta ty, raz wy i nawet panie Chodorkowski, jak do stróża.
Ollars pisze: - Malczewski był zaskoczony. Na ogół Chodorkowski wołał go tylko po po to, żeby ten mu najwyżej kawę przyniósł z sekretariatu, bo jak nie, to groził, że go nie wypuści. Sterował elektrycznym wichajstrem, otwierającym drzwi i to on decydował, kto wchodzi, a kto wychodzi z koszar.
Stek nieporozumień. Podoficer nie będzie wołał oficera i wysyłał go po kawę, przepustki wydaje przełożony i wartownik może je co najwyżej obejrzeć, a oficerowi zasalutować na drogę. Porucznik to nie rekrut przed przysięgą, na którym sierżant może się powyżywać.
Ollars pisze: Na drugim końcu, czyli w tym miejscu, gdzie ulica przecinała park miejski i tym samym w miejscu, spod którego wypływał kanał rzeczny, przechodziło dwóch spitych mężczyzn.
Nie bardzo potrafię wyobrazić sobie miejsce, spod którego wypływa kanał rzeczny. W ogóle opis topografii tego fragmentu miasta jest dość niezgrabny. Można by go uprościć, pozbawiając niepotrzebnych detali. Może tak: Ulica dzieliła park na dwie części. Z tej bardziej zadbanej, zamykanej na noc, właśnie wyproszono dwóch pijanych albo podobnie.
Ollars pisze:Samo miasto było niewielkie. Było jednak na tyle duże, by nie móc o nim powiedzieć po prostu – małe.

Znowu uściślasz coś, co uściślenia nie wymaga. Niewielkie to niewielkie, a nie małe. Więcej zaufania do słów.
Ollars pisze:drewniane dachy sklepione rzeźbionym, starym drewnem.
Dachy nie mogą być sklepione. Mogą być wykończone jakimiś drewnianymi ozdobami. A "drewniane dachy" są po prostu kryte gontem.
Ollars pisze: Wybiegł zza rogu ulicy. Od przeciwnej strony do wejścia do parku. Głos miał roztrzęsiony i sprawiał wrażenie człowieka, która lada chwila miałby stracić rozum.
Strona, z której wybiegł, nie ma tu żadnego znaczenia, nikt go nie goni, nie wybiega naprzeciw... I chyba: który lada chwila straci rozum.
Ollars pisze:- Wołaj Samsona!
- Dyre... Panie dyrektorze, noc jest, co ja?
Znowu to samo. Ja rozumiem, że człowiek w stanie wzburzenia nie dba o formy, ale w dalszej części dialogu ciągle tak jest, jakby dyrektor rozmawiał z uczniakiem.
Ollars pisze:kremowy płaszcz, wyświniony na piersi bodaj od tłuszczu czy czegoś innego o równie gęstej konsystencji.
Konsystencja tłuszczu może być również całkiem rzadka, vide oliwa. I po co Ci te szczegóły?
Ollars pisze:Z opowieści dyrektor wydawał mu się spokojnym, bezproblemowym człowiekiem. O ile mu było wiadomo, tacy ludzie nie robili se tatuaży.
sobie
E tam. Przecież teraz tatuaże robią sobie nawet spokojne, bezproblemowe dziewczyny.
Ollars pisze:Niepewnie złapał się rąk Jewgienija i odsunął je od płaszcza gwałtownym ruchem.
Jak ktoś łapie niepewnie za cokolwiek, to znaczy, że potrzebuje oparcia, a to chyba właśnie Jewgienij był w takiej sytuacji, a nie jego rozmówca. I jeszcze to odsuwanie od płaszcza... Wystarczyłoby: Złapał Jewgienija za ręce.
Ollars pisze:Po czym nagle z wściekłym wrzaskiem naparł na żołnierza, przypierając go do muru. Turlali się w ten sposób po murze, cisnąc jeden na drugiego, plując sobie w twarz i targając własne rzeczy w bitewnym amoku, dopóki nie znaleźli się przy parku. Coś zabłysło w ciemności.. Dało się słyszeć z ust Kłukanowa ciche przekleństwo i stęknięcie, jak gdyby...

WWWZłapał raz jeszcze Malczewskiego za płaszcz i przechylił przez barierkę, stracając obu do kanału. Woda była lodowato zimna.
Po murze jednak się turlać nie mogli, chyba po prostu szarpali się przy ścianie.
Co zabłysło w ciemności? I jakie ma to konsekwencje?
Obu strącił do kanału? Przecież tam było tylko ich dwóch. Siebie samego strącił? Czyli: pociągając go za sobą, skoczył do kanału?

Nie bardzo widzę sens zastosowania kursywy w całym tekście, skoro niczego nie cytujesz.

Nie wypisałam wszystkich usterek, gdyż one mają wspólny mianownik: szczegółowo opisujesz coś, co kompletnie nie ma znaczenia. Czasem używasz określeń dosyć nieporadnych. Największym mankamentem jest jednak dla mnie samo ustawienie postaci. Zawodowi wojskowi to grupa dosyć specyficzna, trzeba znać ją od środka, żeby dobrze opisać. Znajdź kogoś, kogo będziesz mógł wypytywać o różne szczegóły. Po śmierci żołnierza zacznie się śledztwo... Przewiduję nowe komplikacje.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

4
W łapance starałam się uniknąć powtarzania tego, co wyłapała Rubia.
Ollars pisze:Same koszary znajdowały się na wschodzie kompleksu, skąd droga prowadziła przez bramę artyleryjską do wyjazdu; a także z czterech innych budynków (w tym kancelarii parafialnej wp oraz kwatery oficerów) i budynków służby. Po drugiej stronie ulicy znajdowały się kwatery generałów.
Podkreślone zdanie jest koślawe. Za dużo na raz chciałeś powiedzieć i w połączeniu z tym podziałem za pomocą średnika wszystko wyszło mocno po polskiemu.
Pogrubienie - wiadomo.
Ollars pisze: Otworzył szerzej okienko, tak by mógł lepiej zobaczyć Malczewskiego. Wszystko było tak, jak myślał.
- Trzymaj. - Nie zdążył jej schować, rzucił niedbale przez okienko wprost w ręce żołnierza, uśmiechniętego od ucha do ucha.
Tutaj się trochę gubię kto, co robi, kto, co myśli.
Ollars pisze:Ulica była pusta. Prawie. Na drugim końcu, czyli w tym miejscu, gdzie ulica przecinała park miejski i tym samym w miejscu, spod którego wypływał kanał rzeczny, przechodziło dwóch spitych mężczyzn. Szli na drugą stronę, do kolejnej części parku, gdyż z jednej zostali wyrzuceni.
Powtórzenia. A sam opis jakiś taki nieskładny. Rubia już na to zwracała uwagę.
Ollars pisze:Mimo że było to centrum miasta.
WWWSamo miasto było niewielkie. Było jednak na tyle duże, by nie móc o nim powiedzieć po prostu – małe. Nikitowo leżało na stromej skarpie. Miasta w czasie ulewy nie zalewało
Powtórzenia
Ollars pisze:w poświacie rzucaną przez latarnię.
rzucanej
Ollars pisze:Także Malczewski, jako bliski przyjaciel Samsona, z dyrektorem miał dobre relacje i gdy tylko chciał mógł liczyć na zniżki czy darmowe piwo, o ile znalazłby się już w barze na piętrze. Było to tuż nad salą kinową. Tym większe było jego zaskoczenie zachowaniem Kłukanowa.
- Wołaj Samsona! - krzyczał z rosyjskim akcentem w stronę Malczewskiego. Wybiegł zza rogu ulicy. Od przeciwnej strony do wejścia do parku. Głos miał roztrzęsiony i sprawiał wrażenie człowieka, która lada chwila miałby stracić rozum.
Ja się tutaj gubię w obrazowaniu. Opisujesz park, co, gdzie stoi, potem samo kino, bar nad salą kinową, relacje wszelkie... A potem nagle ktoś się drze i dopiero w trzecim zdaniu dowiaduję się, że jesteśmy na ulicy, rusek wybiega zza rogu itd. Niewygodne to wszystko w odbiorze.
Ollars pisze:- Tu chodzi o dowództwo właśnie, ty bezmyślna, tępa, głupia kupo gówna...!
- Nie rozumiem...
- Więc masz ode mnie dobrą radę. Słuchaj uważnie. Wypierdalaj stąd, póki możesz. Teraz rozumiesz? Idziesz czy zostajesz?
Ten wojskowy mnie rozwala. Nie znam faceta, który by się przynajmniej nie uniósł po takiej mówce (a część by pewnie na otrzeźwienie gościowi w mordę dała), a ten dalej zbiera obrazy i cięgi jak jakiś pięciolatek.
Ollars pisze: zadał cios w brzuch. Malczewski zgiął się w pół i potoczył pod mur. Kolejny cios, w szczękę. Był zbyt oszołomiony, by mógł reagować na ciosy. Wszystko działo się bardzo szybko. Zbyt szybko. Kolejne ciosy. Coraz więcej krwi. Próbował odskoczyć, odejść, odbiec, pomyśleć przez chwilę. Kurwa, za co? Ale ciosy były szybkie i celne.
Chyba widać...

Nie kupuję tego wszystkiego. Relacji, zachowań bohaterów. Nie znam bliżej wojska, ale to, co pokazujesz zupełnie mnie nie przekonuje.
Opisy dość męczące - ani otoczenie, ani bójka nie są plastycznie opisane. Dużo powtórzeń, miejscami koślawców. Ogólnie sporo do poprawienia.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”