Diamentowy stół

1
Zapowiadał się ładny, słoneczny dzień. Marcus – wysoki, ciemnowłosy chłopiec zjadł pospiesznie przygotowane przez siebie śniadanie, po czym najedzony, opuścił swój dom.
Znajdował się teraz na brukowanej alejce, a dookoła niego znajdowało się wiele jednakowych, drewnianych domów. Jego ojciec był już zapewne w pracy. Prowadził on niewielką, miejscową piekarnię, która przynosiła wystarczające dochody. Chłopiec przystanął na chwilę, gdyż jego uszu dochodziły z oddali jakieś szmery i krzyki. Dźwięki dochodziły zapewne ze znajdującego się przed nim niewysokiego wzgórza. Znajdował się tam zamek miejscowego barona, a także rynek i domy najważniejszych osób w mieście.
Marcus postanowił pobiec w tamtą stronę. Po niecałych pięciu minutach był na miejscu. Pospiesznie przeszedł przez bramę, wyjątkowo nie strzeżoną dzisiaj przez strażników. Następnie pospiesznie maszerował przez długi park, by ostatecznie znaleźć się na rozległym dziedzińcu. Miejsce to było najczęściej puste, lecz w tej chwili wyjątkowo zatłoczone. Tłum zaczynał się na szczęście już po woli rozchodzić.
- Hej, Marcus! – usłyszał chłopiec bardzo dobrze znany głos. Podszedł do niego wyjątkowo chudy, blond włosy chłopiec o długim, zakrzywionym nosie.
- Cześć, Matt – powitał kolegę czternastolatek – Czy możesz mi powiedzieć, co się tutaj właściwie dzieje?
- Chodź ze mną, wszystko opowie ci Henry.
Obaj przebili się z trudem przez tłum, po czym znaleźli się przy stojącym na środku dziedzińca mężczyźnie ubranym w długą, czerwoną szatę. Była to osoba w sędziwym wieku, jednak mimo tego trzymała się jeszcze całkiem dobrze. Był to mag Kręgu Trzech Mocy i Marcus podejrzewał, że jego zdrowie ma dużo wspólnego z magią.
- Henry, co się stało? – zapytał nastolatek bez powitania.
- Odejdźmy może na ubocze, bo tutaj nie słyszę własnych myśli! – zawołał mag. Postanowili pójść do miejskiej biblioteki, w tym momencie zupełnie pustej. Matt sprawdził dla pewności, czy pomiędzy regałami z książkami nikt się nie znajduje. Troje usiedli następnie przy niewielkim okrągłym stoliku.
- Chodzi o to – zaczął Henry – że od kilku miesięcy my, magowie wyczuwaliśmy duży niepokój. Okazało się, że był on uzasadniony. Już od dawna król Asany, Fryderyk tworzy wielką armię, aby za jakiś czas wypowiedzieć wojnie naszemu krajowi, Derdeni.
- Co można zrobić? – przejął się Matt.
- Właściwie jest tylko jeden, lecz bardzo niebezpieczny sposób. Jego żołnierze to zwykli rycerze wprowadzeni przez miejscowego czarodzieja w stan głębokiego transu, przez który wykonują każdy największy rozkaz. Jak dobrze wiecie, za Górami Wschodnimi, już po stronie państwa Gibet, jest ogromny Czarny Las. Dosłownie w jego środku znajduje się jezioro. Właśnie tam należy się wybrać. W jeziorze tym rośnie od setek lat pewien kwiat – złota lilia. To ona może zepsuć mroczne plany.
- W jaki sposób? – wyszeptali jednocześnie Matt i Marcus.
- Należy ją zerwać, a następnie odszukać zbudowany z diamentów stół. To obiekt stworzony przez samego króla Fryderyka wiele lat temu. Wykorzystał on do tego cały swój skarbiec. Następnie schował w każdym z diamentów jakąś swoją cechę oraz kawałek mocy.
- Co należy zrobić? – mruknął któryś z chłopców.
- Kwiat sprawi, że stół się załamie i ulotni się z niego cała moc władcy. Stanie się on bezsilny. Wtedy będziemy mogli go wreszcie pokonać. Jednak krąży legenda, że złotej lilii bronią magiczne istoty, przez co misja staje się trudna i niebezpieczna…

Chłopcy właściwie nie wiedzieli, kto podejmie się tego czynu. I na tym polegał problem Henry’ego. On, czyli mag nie mógł dostać się do Czarnego Lasu. Król Fryderyk specjalnie kazał rzucić taki czar swojemu czarownikowi, aby do puszczy mógł dostać się tylko zwykły, nie obdarzony żadną mocą człowiek.
Matt i Marcus postanowili więc się poświęcić. Oznajmili Henry-emu, że to oni podejmą się tego trudnego wyzwania. Spotkali się oczywiście ze stanowczym ,,nie”. Jednak po kilku tygodniach, kiedy czasu było coraz mniej, mag się w końcu zgodził, choć miał z tego powodu nie raz potem wyrzuty sumienia.

Pewnej nocy, kiedy wszyscy już spali, postanowili oni opuścić wioskę. Pożegnanie obu chłopców z rodzicami było bardzo trudne. Każdy z nich wziął ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Przechodząc przez wielki, opuszczany most zauważyli, że strażnicy jak zwykle śpią. Henry miał im towarzyszyć do samej granicy Czarnego Lasu. Jednak nie pozwolił im iść dalej samym. Za lasem otaczającym miasto miał czekać na nich trzeci uczestnik podróży.
Las nie należał do zbyt dużych. Przez cały czas otoczeni byli wielkimi, kilkusetletnimi dębami, brzozami i bukami. W powietrzu unosił się zapach wielu gatunków kwiatów. Przechodząc koło niewielkiego strumyka postanowili nabrać w skórzane bukłaki chłodnej, świeżej wody.
Kiedy zaczęło się rozwidniać, znaleźli się na skraju lasu. Wyszli pośpiesznie na rozległą, obsypaną kwiatami łąkę, a przed ich oczami malował się piękny krajobraz. Widzieli teraz wielkie Góry Wschodnie – naturalną granicę Derdeni i Gibetu. U podnóża wielkiego kamiennego szczytu dostrzegli oni niewielką, krytą strzechą chatę, pobudowaną z grubych sosnowych bali, gdyż tych drzew w okolicy akurat nie brakowało.
Henry podszedł do domu, po czym zastukał mocno w drzwi. Po chwili się otworzyły i stanął w nich mężczyzna, mający na oko dwadzieścia pięć lat. Była to osoba wysoka o szarych, przeszywających na wylot oczach. Jego lewy policzek zaś przecinała długa, biała blizna.

Był wieczór. Młody gospodarz domu nosił imię Boris. To właśnie z nim Matt i Marcus mięli udać się w dalszą część swojej podróży. Obaj zajmowali teraz wygodne fotele przy kominku, ogrzewając się, gdyż w tym rejonie noce należały do wyjątkowo chłodnych. Po kolacji wszyscy zgromadzili się przy wielkim stole, na którym leżała stara mapa pobliskich terytoriów.
- Teraz znajdujemy się tu – rzekł Boris, wskazując palcem na niewielką czarną kropkę – Jak widzicie, za oknami domu malują się góry. I to właśnie one będą naszym największym utrapieniem. Żyje tam wiele niebezpiecznych stworów, przez co musimy poruszać się ostrożnie. Ale mam nadzieję, że w razie niebezpieczeństwa Henry wesprze nas swoją mocą – mówiąc ostatnie zdanie, lekko się uśmiechnął – Najpierw wejdziemy stromą ścieżką na samą górę. Następnie znajdziemy się w niewielkiej przełęczy, skąd doskonale widoczna będzie puszcza – nasz cel wyprawy. Stamtąd będziemy schodzili powoli i ostrożnie, gdyż brak tam łagodnej i bezpiecznej ścieżki. Nie wiemy niestety, co czeka nas w samym Czarnym Lesie…
Ich rozmowę przerwał nagle głośny ryk. Wszyscy momentalnie wybiegli na dwór, mając nadzieję, że dowiedzą się, co to. Centralnie nad nimi, na czarnym niebie malowały się dwie ciemne, skrzydlate istoty.
- To górskie smoki! – krzyknął Boris – Najgorsze, co można spotkać w tym rejonie.
- Co to takiego?! – zawołał Marcus.
- Wyglądem przypominają wielkie lwy, posiadające oprócz łap długie kolczaste skrzydła. Są wyjątkowo niebezpieczne! Ale tej nocy ktoś wyraźnie nimi kieruje. Nigdy nie niszczą mojego domu!
Budynku i tak się już nie dało uratować, gdyż cała drewniana chata stała w pomarańczowych płomieniach. Jednak najbardziej zadziwiające było to, że niebezpiecznych istot dosiadały jakieś dwie zakapturzone istoty.
- To na pewno najemnicy Fryderyka – powiedział mag.
Nie czekając ani chwili, zaczął on szeptać niezrozumiałe dla pozostałych słowa oraz wymachiwać rękoma. W potwory zaczęły uderzać co chwilę błyskawice, a dookoła Henry’ego, Borisa, Matta i Marcusa unosiła się gęsta mgła, ochraniająca ich przed czarami i ogniem. Na początku smoki bardzo sprawnie unikały pocisków. Jednak po około dwudziestu minutach zaczęły trochę słabnąć. Ich skrzydła nie pracowały już tak szybko jak na początku, a pomimo rozkazów jeźdźców nie walczyły zacięcie. W końcu przeciwnicy zdecydowali się na odwrót. Kierując się w stronę gór, zniknęli w otchłaniach nocy.
Ostatnio zmieniony czw 05 sty 2012, 13:14 przez Xnnady, łącznie zmieniany 3 razy.

2
To zaczynamy.
Xnnady pisze: Marcus – wysoki, ciemnowłosy chłopiec zjadł pospiesznie przygotowane przez siebie śniadanie, po czym najedzony, opuścił swój dom.
Podkreślona fraza mogłaby wypaść z tego zdania i niczego by to nie zmieniło. Jeśli chciałeś podkreślić z jakiegoś powodu, że się najadł to mogłeś w kolejnym zdaniu. np.: " Po raz pierwszy od trzech dni porządnie się najadł." Zastanów się tylko czy ta informacja jest potrzebna.
Xnnady pisze:Zapowiadał się ładny, słoneczny dzień. Marcus – wysoki, ciemnowłosy chłopiec zjadł pospiesznie przygotowane przez siebie śniadanie, po czym najedzony, opuścił swój dom. ????????????????????????????????????
Znajdował się teraz na brukowanej alejce, a dookoła niego znajdowało się wiele jednakowych, drewnianych domów. Jego ojciec był już zapewne w pracy. Prowadził on niewielką, miejscową piekarnię, która przynosiła wystarczające dochody.
Dlaczego w miejscu ??????????? nie ma cd? "...po czym najedzony, opuścił swój dom.
Szedł brukowaną alejką, biegnącą pomiędzy..." Bez akapitu, przecież to cd tej samej myśli, pokazujesz bohatera i jego najbliższe otoczenie.
Poza tym wydaje mi się, że zdanie ojcu i jego pracy mogło być wcześniej. Niepotrzebnie chłopca i ojca rozdziela zdanie o alejce i domkach.
Xnnady pisze:Chłopiec przystanął na chwilę, gdyż do jego uszu dochodziły z oddali jakieś szmery i krzyki.
Wstawiłam przyimek do, bo gdzieś zginął. Pomyśl jeszcze nad zestawieniem "szmery i krzyki". Szmer jest cichy, trudno go wyłapać w krzykach, a ty każesz bohaterowi słyszeć je jednocześnie je razem.
Xnnady pisze:Pospiesznie przeszedł przez bramę, wyjątkowo nie strzeżoną dzisiaj przez strażników. Następnie pospiesznie maszerował przez długi park, by ostatecznie znaleźć się na rozległym dziedzińcu.
powtórzenie
Xnnady pisze:Tłum zaczynał się na szczęście już po woli rozchodzić.
ortografia
Xnnady pisze:- Hej, Marcus! – usłyszał chłopiec bardzo dobrze znany głos. Podszedł do niego wyjątkowo chudy, blond włosy chłopiec o długim, zakrzywionym nosie.
Powtarzasz słowo "chłopiec". Pierwsze wyrzuć, do niczego nie jest potrzebne, a nawet zawadza. Ortografia - jaki? blondwłosy, niby jak rudowłosy, ale mnie osobiście ten przymiotnik nijak nie brzmi. A nie możesz napisać blondyn?
Xnnady pisze:- Cześć, Matt – powitał kolegę czternastolatek kropka – Czy możesz mi powiedzieć, co się tutaj właściwie dzieje?
Xnnady pisze:Obaj przebili się z trudem przez tłum, po czym znaleźli się przy stojącym na środku dziedzińca mężczyźnie ubranym w długą, czerwoną szatę. Była to osoba w sędziwym wieku, jednak mimo tego trzymała się jeszcze całkiem dobrze.
Za wiele słów. Po pierwsze już wiemy, ze jest tłoczno, więc można wyeliminować tłum. Po drugie wiemy, że Marcus wszedł na dziedziniec, więc po co powtarzać tę informację. Czy fakt, ze gość ma długą czerwoną szatę coś znaczy? Jeśli nie, to powiedz o tym gdzie indziej. Na przykład w bibliotece, niech ją zagarnie przy siadaniu (na ten przykład).
Xnnady pisze:Już od dawna król Asany, Fryderyk tworzy wielką armię, aby za jakiś czas wypowiedzieć wojnie naszemu krajowi, Derdeni.
Czy Marcus mieszka w Derdeni (Swoją drogą, czy nie powinno się zapisywać Derdenii bo Derdenia?)? Tak. Więc po co Henry mówi mu, jak nazywa się ich kraj? Ja wiem, ze chcesz w ten sposób powiedzieć czytelnikowi, jak nazywa się państwo, w którym mieszkają chłopcy, ale przyznasz, ze brzmi mało zgrabnie.
Xnnady pisze:Co można zrobić? – przejął się Matt.
- Właściwie jest tylko jeden, lecz bardzo niebezpieczny sposób.
Tak sformułowane pytanie aż się prosi o krótką odpowiedź, np. "raczej nic", "niewiele" i potem w kolejnym zdaniu dopiero podać ale...
Xnnady pisze:Jego żołnierze to zwykli rycerze wprowadzeni przez miejscowego czarodzieja w stan głębokiego transu, przez który wykonują każdy największy rozkaz.
...głęboki trans, w którym wykonują...

"...wykonują każdy największy rozkaz." - a małego nie? Chyba nie o wielkość ci chodziło, raczej pewnie o stopień trudności, więc proponuję przymiotnik - najtrudniejszy.
Xnnady pisze:Jak dobrze wiecie, (przecinek niepotrzebny) za Górami Wschodnimi, już po stronie państwa Gibet, jest ogromny Czarny Las.
Czy jeśli wyrzucisz słowo "państwa" to zdanie będzie niezrozumiałe? Czy powiesz: Rzeka leży po stronie NIemiec. czy Rzeka leży po stronie państwa Niemiec. ?
Xnnady pisze:Dosłownie w jego środku znajduje się jezioro. Właśnie tam należy się wybrać. W jeziorze tym rośnie od setek lat pewien kwiat – złota lilia
Powtórzenia i za dużo słów. Może tak: W środku lasu znajduje się jezioro, a w nim rośnie od setek lat złota lilia. Po ten tajemniczy kwiat trzeba się wybrać.
Xnnady pisze: - Należy ją zerwać, a następnie odszukać zbudowany z diamentów stół. To obiekt stworzony przez samego króla
Znowu za bardzo gmatwasz. Może: ...należy odszukać zbudowany przez króla diamentowy stół.
Xnnady pisze:Wykorzystał on do tego cały swój skarbiec.
Skarbiec to budowla, a król wykorzystał jego zawartość. No, chyba że to metonimia. :)
Xnnady pisze:Następnie schował w każdym z diamentów jakąś swoją cechę oraz kawałek mocy.
Schował? Może zaklął? Jak widać stół jest przedmiotem o magicznej mocy i chyba lepiej by król w nim coś zaklął, niż schował. Takie sformułowanie bardziej trzyma się konwencji.
Xnnady pisze:Król Fryderyk specjalnie kazał rzucić taki czar swojemu czarownikowi, aby do puszczy mógł dostać się tylko zwykły, nie obdarzony żadną mocą człowiek.
A gdybyś zamiast tej nieco rozbuchanej frazy użył prostego zwrotu "zadbać o coś"?
Xnnady pisze:Przechodząc przez wielki, opuszczany most zauważyli, że strażnicy jak zwykle śpią.
opuszczany most - most zwodzony
Xnnady pisze:Za lasem otaczającym miasto miał czekać na nich trzeci uczestnik podróży.
Las nie należał do zbyt dużych.
powtórzenia
Xnnady pisze:W powietrzu unosił się zapach wielu gatunków kwiatów.
zapach kwiecia, kwiatów, aromat wielu kwiatów - pomiń te gatunki, przecież to nie wykład z biologii.
Xnnady pisze:U podnóża wielkiego kamiennego szczytu dostrzegli oni niewielką, krytą strzechą chatę, pobudowaną z grubych sosnowych bali, gdyż tych drzew w okolicy akurat nie brakowało.
oni - niepotrzebne;
Niepotrzebnie piszesz, że tych drzew w okolicy akurat nie brakowało. Co to ma do opisu domu?
Xnnady pisze:zastukał mocno w drzwi.
zastukać (pukać) do drzwi; walić (uderzać) w drzwi;

Spójrz na poniższe przykłady.
Xnnady pisze:Po chwili się otworzyły i stanął w nich mężczyzna, mający na oko dwadzieścia pięć lat. Była to osoba wysoka o szarych, przeszywających na wylot oczach. Jego lewy policzek zaś przecinała długa, biała blizna.
Xnnady pisze:Obaj przebili się z trudem przez tłum, po czym znaleźli się przy stojącym na środku dziedzińca mężczyźnie ubranym w długą, czerwoną szatę. Była to osoba w sędziwym wieku, jednak mimo tego trzymała się jeszcze całkiem dobrze. Był to mag Kręgu Trzech Mocy i Marcus podejrzewał, że jego zdrowie ma dużo wspólnego z magią.
Myślę, że jeśli zrezygnujesz z takich opisów to twój tekst tylko zyska. Rozprosz te informacje w całym opowiadaniu. To ładniejszy sposób pokazywania czytelnikowi jaki jest świat i jego bohaterowie.
Xnnady pisze:Jego lewy policzek zaś przecinała długa, biała blizna.

Był wieczór. Młody gospodarz domu nosił imię Boris.
Dlaczego zdanie o wieczorze umieściłeś w tym miejscu? Między jedną informacją o bohaterze a drugą z tej samej bajki?
Xnnady pisze:To właśnie z nim Matt i Marcus mięli udać się w dalszą część swojej podróży.
mięli? ort
Zaimek swojej niepotrzebny.
Xnnady pisze:- Teraz znajdujemy się tu – rzekł Boris, wskazując palcem na niewielką czarną kropkę kropka – Jak widzicie, za oknami domu malują się góry. I to właśnie one będą naszym największym utrapieniem. Żyje tam wiele niebezpiecznych stworów, przez co musimy poruszać się ostrożnie. Ale mam nadzieję, że w razie niebezpieczeństwa Henry wesprze nas swoją mocą – mówiąc ostatnie zdanie, lekko się uśmiechnął kropka – Najpierw wejdziemy stromą ścieżką na samą górę. Następnie znajdziemy się w niewielkiej przełęczy, skąd doskonale widoczna będzie puszcza – nasz cel wyprawy. Stamtąd będziemy schodzili powoli i ostrożnie, gdyż brak tam łagodnej i bezpiecznej ścieżki. Nie wiemy niestety, co czeka nas w samym Czarnym Lesie…
Jak na mój gust to za bardzo rozwlekłe, łopatologicznie. Wiem, że Boris tłumaczy to dwóm nastolatkom, ale skoro wybrali się na taka niebezpieczna wyprawę, to chyba nie trzeba im powtarzać, że każde miejsce i ścieżka jest groźna. Już mag to mówił.
Xnnady pisze:- To górskie smoki! – krzyknął Boris kropka – Najgorsze, co można spotkać w tym rejonie.
- Co to takiego?! – zawołał Marcus.
Coś ten Marcus mało rozgarnięty, przecież usłyszał, że górskie smoki! Pytanie nieco idiotyczne, przyznasz...
Xnnady pisze:Są wyjątkowo niebezpieczne! Ale tej nocy ktoś wyraźnie nimi kieruje. Nigdy nie niszczą mojego domu!
A skąd Boris wie, że ktoś kieruje smokami? Jasnowidz! Może jakbyś uzasadnił tę opinię, to bym ją przyjęła bez wątpliwości.
Xnnady pisze:Budynku i tak się już nie dało uratować, gdyż cała drewniana chata stała w pomarańczowych płomieniach.
Smoki przyleciały, zaryczały i chata się spaliła? Może by zionęły ogniem? Tu zabrakło opisu ziejącego ogniem smoka. Kocham ziejące ogniem smoki! Uwielbiam te bestie, kocham ich szaloną naturę i umiejętności. Napisz o nich, będę zachwycona. Niech płomień bucha, niech żar się leje z ich paszcz, niech smród siarki powala na kolana. Chcę poczuć ten pożar, a nie przeczytać, że się chata spaliła. Tak to ci już z tymi chatami z sosnowych bali bywa. Normalka. A taki smok, to jest magiczny cud nie z tego świata. Ale cóż, nie ma go w tekście, a powinien być. Konwencja.

Potem wredny Boris nasyła na nie pioruny. Piszesz, że smoki walczą, ale znowu nie piszesz jak. :(

Tyle tu elementów, które mogą wessać czytelnika - obce wojska, magia, smoki, dziwne lasy, magiczne kwiaty, stoły, młodzi dzielni...

Popracuj nad tym, napisz kilka razy inaczej ten sam akapit. Walcz z nadmiarem słów.

Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

3
Dzięki za weryfikację. Powiem tak: co do samej fabuły, to jest rzeczywiście może za mało rozwinięta. Mam napisaną jeszcze jej drugą część, a wszystko jest takie krótkie, ponieważ opowiadanie to pisałem na polski (między innymi) i starałem się, aby nie było zbyt długie. Rzeczywiście trochę akcji tu może zabrakło. Ale napisałaś, że ę w słowie mięli to błąd. W szkole uczą, że mieli jest błędem, także w podręcznikach pisze się z ę.

4
miąć (gnieść coś) - cz. przeszły, 3 os. l. mn. - oni mięli;

mieć (posiadać) - cz. przeszły, 3 os. l. mn. - oni mieli;

Jak jest u ciebie?

Pozdro.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

5
Marcus – wysoki, ciemnowłosy chłopiec zjadł pospiesznie przygotowane przez siebie śniadanie, po czym najedzony, opuścił swój dom.
Zobacz, że zdanie poprzedzające jest krótkie i plastyczne. Mówi wiele, pokazuje wiele, chociaż oszczędzasz w słowach. Po tym, jakże ładnym zdaniu, następuje to. To, co ma za zadanie ukazać bohatera. Ale robisz to w sposób prosty, bez polotu. To, jakie ma włosy i jak wygląda może znaleźć się na początku tekstu, ale może też zostać wprowadzone nieco dalej - w obu przypadkach niech stanowi część opowiadania, a nie wyskok, gdzie autor mówi łopatologicznie: Marcus wyglądał tak i tak (choć i czasem taki zabieg ma rację bytu). Uważam, że jego opis i to co zrobił nie idą tutaj w parze.
[1][2]Znajdował się teraz na brukowanej alejce, a dookoła niego [2a]znajdowało się wiele jednakowych, drewnianych domów. [3]Jego ojciec był już zapewne w pracy. Prowadził on niewielką, miejscową piekarnię, która przynosiła wystarczające dochody. Chłopiec [1a]przystanął na chwilę, gdyż jego uszu dochodziły z oddali jakieś szmery i krzyki.
[1] i [1a] - Te znajdował się przywodzi na myśl, że tam stoi, albo magicznie się przemieścił, a wychodzi, że on szedł tą ścieżką.
[2] i [2a] - powtórzenie
[3] - Zdanie o ojcu ma uchylić rąbka fabuły, a wygląda, jak wklejone z innego akapitu. W ogóle tu nie pasuje.
Chłopiec przystanął na chwilę, gdyż jego uszu dochodziły z oddali jakieś szmery i krzyki. Dźwięki dochodziły zapewne ze znajdującego się przed nim niewysokiego wzgórza. Znajdował się tam zamek miejscowego barona, a także rynek i domy najważniejszych osób w mieście.
Powtórzenia - ograniczasz konstrukcję zdań do identycznych wyrazów. To trzeba zmienić - szukając synonimów, zmieniając zdanie uczysz się używania nowych narzędzi słownych. Wielce pomocna lekcja.
Marcus postanowił pobiec w tamtą stronę. Po niecałych pięciu minutach był na miejscu.
Oj, logika... usłyszał szmery i krzyki z odległości..., no policzmy... ponad kilometra? (podajesz czas, więc miarą będą mile lub kilometry). Mało realne - nielogiczne.
Pospiesznie przeszedł przez bramę, wyjątkowo nie strzeżoną dzisiaj przez strażników.
Powtarzasz informację - bramę strzegą strażnicy. Drobna zmiana ulepszy tekst:
Pospiesznie przeszedł przez bramę, tego dnia wyjątkowo nie pilnowaną. Resztę dopowie wyobraźnia czytelnika.
Podszedł do niego wyjątkowo chudy, blond włosy chłopiec o długim, zakrzywionym nosie.
Nadużywasz słów. Z braku laku, sięgasz po to, co chcesz pokazać. Robisz to kolejno. Blondyn. Włosy. Chłopiec. I zapisujesz w taki sposób. Ale zobacz na:
Podszedł do niego wyjątkowo chudy. blondyn z garbatym nosem.
Obaj przebili się z trudem przez tłum, po czym znaleźli się przy stojącym na środku dziedzińca mężczyźnie ubranym w długą, czerwoną szatę. Była to osoba w sędziwym wieku, jednak mimo tego trzymała się jeszcze całkiem dobrze. Był to mag Kręgu Trzech Mocy i Marcus podejrzewał, że jego zdrowie ma dużo wspólnego z magią.
Przebuduję te zdanie - wnioski wyciągnij sam.
Z trudem przebili się przez rozkrzyczany tłum, po czym znaleźli się przy stojącym na środku dziedzińca starym magu. Mężczyzna w czerwonej todze wyglądał dobrze, mimo sędziwego wieku.

1. Dodałem rozkrzyczany tłum, aby podtrzymać w czytelniku scenę wprowadzoną wcześniej.
2. Starego maga od razu wprowadziłem - bo to przy nim się znaleźli.
3. Szatę zamieniłem na togę, skracając tym samym liczbę słów i ulepszając plastykę zdania.
4. Na koniec dodałem wzmiankę o jego dobrym wyglądzie.
Troje usiedli następnie przy niewielkim okrągłym stoliku.
Masz dziwny nawyk nie ufania sobie i czytelnikowi> Piszesz o tym, że dwóch chłopaków przeszło przez tłum, to i dajesz taką informację na tacy. Jak przeszli we trzech, to piszesz troje. Zaufaj temu, kto czyta - widzi dwóch cały czas, to i dwóch poszło. Widzi trzech, to trzech poszło. Tekst tylko na tym zyska. Co innego, gdy stoi i rozmawia trzech, a poszło tylko dwóch - ale jasno z twojego tekstu wynika, co i jak się dzieje.

Przerwałem w tym miejscu. Z jakichś powodów widzę tutaj kopię znanego dzieła, tyle tylko, że pewne zmiany zaszły, coby spełnić twoje oczekiwania. Nie lubię kalkowania historii, zwłaszcza, kiedy jakość opowiadania jest tak marna. Wielokrotnie oceniałem twoje teksty i za każdym razem przejawiają się podobne błędy - tym bardziej zły to fakt, iż nie zamierzasz nad sobą pracować. Pisz, jak chcesz, nie bronię, ale wiedz, że jeśli nie zaczniesz szlifować warsztatu, nigdy się należycie nie rozwiniesz. Przede wszystkim czytaj na głos swoje teksty - sprawdź, co powtarzasz, dziel (czytając na głos) akapity i słuchaj, które elementy nie pasują do historii. Jeśli to nie pomoże, po prostu czytaj dobre książki i licz na to, że czyjś styl wpadnie ci w ucho. Fragment mnie się nie podobał.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

6
W tym fragmencie jest wszystko, czego potrzeba, żeby napisać ciekawe opowiadanie: przedmiot, który należy odnaleźć i zniszczyć, żeby zło straciło swą moc oraz dwaj młodociani bohaterowie, którzy na razie mają tylko dobre chęci. Są też wspierające ich osoby, mające wiedzę i siłę przydatną do wykonania zadania. Nie jest to wprawdzie zestaw szczególnie oryginalny, lecz jednak dobrze rokujący.

Niestety, wszystko psuje wykonanie. Masz skłonność do łopatologicznego wyjaśniania czytelnikowi rzeczy dosyć oczywistych, jak tutaj:
Xnnady pisze:chłopiec zjadł pospiesznie przygotowane przez siebie śniadanie, po czym najedzony, opuścił swój dom.
Warto byłoby o tym wspomnieć, gdyby chłopiec po śniadaniu nadal był głodny (bieda w domu, aż piszczy), albo wychodził z domu nie swojego.
Tutaj też:
Xnnady pisze:Ich rozmowę przerwał nagle głośny ryk. Wszyscy momentalnie wybiegli na dwór, mając nadzieję, że dowiedzą się, co to.
Podkreślony człon zdania jest zupełnie zbędny.

Niepotrzebnie rozbudowujesz i komplikujesz opisy.
Xnnady pisze:Las nie należał do zbyt dużych. Przez cały czas otoczeni byli wielkimi, kilkusetletnimi dębami, brzozami i bukami. W powietrzu unosił się zapach wielu gatunków kwiatów.
Skoro są w lesie, to wiadomo, że drzewa otaczały ich "przez cały czas".
Las był nieduży. Szli pośród wysokich, kilkusetletnich dębów, brzóz i buków, czując zapach kwiatów albo podobnie. Nawiasem mówiąc, niewiele kwiatów pachnie nocą.
Xnnady pisze:stanął w nich mężczyzna, mający na oko dwadzieścia pięć lat. Była to osoba wysoka o szarych, przeszywających na wylot oczach.
Po co ta "osoba wysoka"? Nie możesz napisać po prostu: stanął w nich wysoki mężczyzna, liczący może dwadzieścia pięć lat. Miał szare oczy o przeszywającym spojrzeniu? "Na oko" trudno zresztą ocenić wiek z dokładnością do roku. I to nie oczy przeszywają, lecz wzrok.
Narrację prowadzisz niespójnie, przeskakując z przedmiotu na przedmiot, jak tutaj:
Xnnady pisze:Był wieczór. Młody gospodarz domu nosił imię Boris.
Ten wieczór jest tu całkowicie zbędny, gdyż potem piszesz, że zaczęli naradzać się po kolacji.

Mogę właściwie powtórzyć to, co napisał Martinius: czytaj dobre książki, analizuj, w jaki sposób autorzy opisują ludzi i ich otoczenie, a w jaki wydarzenia.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron