WWWZapytała minie o woreczek foliowy z dwoma tabletkami w środku. Odpowiedziałem jej prawdę, że nie wiem co to jest, podobno dobre, zupełnie niegroźne. Tak mi powiedział Mefisto, przyjaciel mój z dzieciństwa jeszcze. Dał mi je bez powodu, wciskając swoją kościstą dłoń w moje łapsko. Spojrzał mi w oczy i powiedział, że nie pożałuje. Potem jeszcze mówił coś o natchnieniu, a ja czułem już wtedy, że nie może się to skończyć, w żadnym wypadku za dobrze. Pamiętam ten dzień dobrze, bo w drodze do domu o mało nie potrącił mnie samochód, a ja kurczowo ściskałem tą ciepłą torebeczkę jakby naprawę był w niej kawałek mojej duszy. Założę się, że gdyby mnie ten idiota potrącił wtedy, nie wypuścił bym jej z ręki, kurczowo trzymając do ostatniej chwili. Dzień ten był cały wyjątkowy bo spadł bym również ze schodów. Przed wejściem na klatkę schodową kamienicy spędziłem dziesięć minut na poszukiwaniu kluczy, tylko po to by znaleźć je dokładnie tam gdzie być powinny. Po otwarciu drzwi owiał mnie smród kociego moczu. Uwielbiały się tu załatwiać, jak zresztą i niektórzy lokatorzy, wracający z nocnej libacji. Najwyraźniej nie mogąc wejść te parę cholernych kroków by zrobić to jak normalny człowiek, u siebie w domu. Koty niewinne, raczej to ich właścicielka. Powinno się ją zamknąć i to już dawno w jakimś miłym, spokojnym miejscu. Klatka schodowa w tym domu powinna zostać wliczona w poczet zabytków architektury. Nie remontowana chyba nigdy, mieszkałam tu całe życie i przez ten czas nie zrobiono kompletnie nic. Drewniane schody skrzypiące, gdzieniegdzie połamane, czasem tylko niezdarnie połatane przez jednego z mieszkańców. Farby na ścianach prawie już nie było, tak jak i tynku który odsłaniał nagą cegłę. To co odpadło już tam zostawało, ludziom nie chciało się tego już sprzątać, ja nie byłem gorszy. Odgarniałem to butem na swoim piętrze tworząc małe kopce - wały obronne. Utkwiły mi w pamięci te dziwne dźwięki, które wydawały schody, różnił się on od tego „naturalnego” skrzypienia. Głupio to brzmi jak o tym myślę, ale układały się one niemal w melodię, której tempo nadawałem swym niepewnym krokiem. Chodzę tak zawsze i zauważyłem, że sąsiedzi robią to samo, po takim wchodzeniu dajemy się rozpoznać, my mieszkańcy z Przemysłowej 4. To środowisko nas tak ukształtowało, niepewne stopnie, poręcz która chwiejąc się, straciła swoją funkcję już lata temu i światło, a właściwie jego brak. Nie zupełny, na całe szczęście. Jeśli na piętrze świeciła żarówka, to robiła to bardzo niedbale. Oczywiście winni byli mieszkańcy, którzy wkręcali jak najtańsze i za razem najsłabsze dostępne w sklepie. Podejrzewam, że gdyby istniały tanie żarówki o mocy nie w watach a mili watach zapewne zostały by tu przyjęte z entuzjazmem i podziwem dla geniuszu ludzkiego postępu. Czuje się tu jak w lochu średniowiecznym, dusząc się za każdym razem gdy muszę przebyć tą całą drogę do swojego mieszkania. Okna małe, pozamykane i tak cholernie brudne, ledwo istniejące. Pocieszam się myślą, że jest gdzie wracać, wysiłek ten wart jest poświęcenia.
WWWDochodząc do drugiego piętra słyszałem znów te same przekleństwa, ten sam ton pełen wyrzutów, te same głuche uderzenia i płacz stłumiony, zwykłą kobiecą dumą. Kiedyś reagowałem, ale się uodporniłem, bo zawsze po przyjeździe policji to ja zostawałem cholernym durniem. Te ich cholerne pieszczoty. W naszym kraju funkcjonują pod archaiczną nazwą przemoc w rodzinie, gdy natomiast w krajach postępowych przyjmują nazwę zabaw sadomasochistycznych. Zawsze byliśmy w tyle za resztą świta, choć nigdy nie uważałem, by konieczne było tak ślepo za nim gonić. Można to zwać zacofaniem, ale ja wolę myśleć, że tli się w nas jeszcze iskiereczka nie wymuszonego ludzkiego współczucia. Zamyślony nad stanem fizycznym sąsiadów, bo jak by nie patrzeć Kowalski musiał mieć niezłą kondycję jak na pijaka. Zbierać ciosy to jedno, ale zadawanie ich to dość wyczerpująca praca. Trzeba mu było uczciwe przyznać, że się nie obijał i jak już zaczął, to robił to porządnie i fachowo. Stąpałem sobie wolno otoczony miłą odprężającą atmosferą, gdy wchodząc na piętro trzecie niespodziewanie otworzyły się drzwi. Niespodziewanie nie odnosiło się w tym przypadku do szybkości z jaką rozwarły się wrota piekielne. Bardziej chodzi o sam fakt ich otwarcia. Maszkara pod postacią starej kobiety, nigdy nie otwierał drzwi gdy ktoś znajdował się na klatce. Unikała ludzi lepiej niż niejeden karaluch. W ciągu całego mojego życia widziałem ją może ze trzy razy i nigdy tak dokładnie jak wtedy. Ta kobieta mogłaby mieć zarówno pięćdziesiątkę jak i setkę na karku. Stojąc tak bez ruchu wpatrzony w nią nie potrafiłem się poruszyć, dopiero kot wybiegający z jej nory wyrwał mnie z pod uroku rzuconego przez tą meduzę. Trwało to ułamki sekund, ale dla mnie wydawało się minutami. Gdy stało się. Biorąc wdech przed ruszeniem dalej poczułem coś czego nie da się określić. Smród, fetor, gnój to przy tym nazwy markowych perfum. To coś co mieszało wszystkie najgorsze wyziewy tego świata w ten oto jeden. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, poczułem jak tracę oparcie pod lewą noga, potem prawą. Chyba machałem rękami niczym kura, której łeb odrąbali. Szukałem czegoś czego mógłbym się uchwycić, może to brzmieć zabawnie i nie twierdzę, że na takie nie wyglądało, ale wpadłem w panikę nie wiedząc zupełnie co się ze mną dzieje. W jakiś sposób znalazłem się na półpiętrze oparty o ścianę. Przed oczami zrobiło się trochę jaśniej i mogłem rozróżniać już kształty. Spojrzałem w górę i dostrzegłem tylko tyle, że podwoje piekieł zatrzasnęły się z powrotem bez litości. Biorąc głęboki wdech rzuciłem się biegiem, nie zważając już na nic. Myślałem tylko o tym by dostać się do domu. Nie pamiętam ile to trwało, czy znowu musiałem się macać w poszukiwaniu kluczy, ale po przejściu przez próg wparowałem szybko do łazienki, by paść na kolana i modlić się do porcelany. Wymiotowałem długo, wymiotowałem drugim śniadaniem, pierwszym śniadaniem, wczorajszą kolacją, wczorajszym obiadem. Wymiotowałem nawet wtedy gdy nie miałem już czym. Przemyłem twarz, przepłukałem usta płynem i poszedłem się położyć, rozbierając się w drodze do łóżka znalazłem w kieszeni woreczek foliowy. Rzuciłem go na stolik przy łóżku. Zamknąłem oczy. Obudziło mnie szturchnięcie i pytanie o zawartość torebeczki.
Nie rozumiem ludzi którzy mają problem z połykaniem tabletek.
WWWObróciłem się na bok i wiatr ze śniegiem nieoczekiwanie zmienił kierunek, wiał teraz przez ścianę, te zachodnią z obrazkiem świętym. Wstałem by poczuć na skórze ten chłód kojący, lekarstwo na żar mój wewnętrzny. Patrzyłem i stałem, stojąc wpatrując się w truchełko muchy od wczoraj martwej, której byłem sędzią i katem. Gdy wzrok mój osiągnął niemal stan idealnego zeza, wiatr się wzmógł i płatki śniegu w niebywałej ilości uderzył prosto we mnie. Zabolało. Walcząc z żywiołem, próbowałem piąć się pod górę. Na moje szczęście nie było ślisko, góra obrosła mchem, tak przyjemnym w dotyku. Przez to poczułem się pewniej. Szedłem dalej i dalej choć czułem gdzieś w środku, że jestem nadal w tym samym miejscu. Cała moja determinacja zniknęła dokładnie w momencie pojawienia się zadyszki. Gdy już chciałem się poddać i siarczyście zakląć, z ust moich wydobyło się zupełnie bez mojej zgody słowo. Nie takie zwyczajne a takie którego nie mogłem do niczego dopasować. Asymilacja. Powtórzyłem je raz, a potem kolejny. Potem kolejny i tak doszedłem aż do siedmiu i ogarnął mnie śmiech, którego nie umiałem powstrzymać. Bo jakże zabawne to słowo jak łaskocze samo wypowiedzenie go na głos, gdy język dotyka podniebienia tuż za zębami. Mój śmiech rozniósł się echem trwając jeszcze długo po tym gdy nagle zamilkłem. Nie bez powodu, bo tuż przede mną w niewyjaśniony sposób pojawiła się lina. Pomoc której tak bardzo potrzebowałem, pomoc nieoczekiwana. Ponowiłem wspinaczkę teraz z większym już zapałem mocno zapierając nogami, szorstką linę przerzucając z ręki do ręki parłem na przód, skały kruszyły się pod moimi nogami spadając w dół z wielkim hukiem. Gdy za plecami usłyszałem trzepot czarnych skrzydeł. Powstrzymywałem się by nie obejrzeć za siebie. Ciepło na mym ramieniu sprawiło, że skierowałem swoją głowę w lewą stronę i ujrzałem tam kruka o niesamowicie zielonych oczach. Odezwał się do mnie, takim słodkim, kobiecym głosem. Kotek dywan prujesz. Jak mogłem zapomnieć? Pazury! Przecież to ich mogę użyć. Ruchem ręki strąciłem tego małego oszusta. Dywany nie rosły na tej wysokości i on dobrze o tym wiedział. Nie dam się oszukać. Jakaś siła próbowała mnie powstrzymać, ale od teraz miałem przewagę.
WWWSam nie wiem ile zajęła mi ta wyprawa na szczyt. Ostatni etap był najbardziej wyczerpujący, był taki zimny i twardy. Wspiąłem się na pulkę skalną, by w końcu stanąć przepełniony dumą zdobywcy, a być może większej bo odkrywcy. Ten spokój, brak powiewu najmniejszego i cisza zupełna. Rozpostarłem swe ręce niczym ptak drapieżny w poszukiwaniu bezbronnego małego ssaka. Z politowaniem patrzyłem w dół na wszystko i wszystkich. Na ich nic nie znaczące problemy, na ich nic nie warte samochody. Bo dopiero po dotarciu tu, na samą górę, pojąłem, że wszystko co ludzkie jest mi już obce. Byłem olbrzymem, gdy tam w dole byli tylko oni. Określenie „człowiek” przestało cokolwiek znaczyć, nie czując różnicy pomiędzy zwykłymi kamieniami a ludźmi doznałem kolejnego olśnienia. Patrząc w dół dostrzegałem żyłki, nitki kolorowe które łączyły wszystko ze sobą. Uderzyło to we mnie, bo wiedziałem, że wszystko ma sens. W jednej chwili dostrzegłem mechanikę świata. Miałem świadomość, że mogę przejąć kontrolę nad tym, poprawiać, odwracać, przestawiać a w końcu i zniszczyć. Mógłbym zakończyć wszystkie wojny i spory, zapobiec wszystkim katastrofom czy też zmienić ludzi w lepsze istoty. Tylko po co? Nie warto. Każda akcja pociąga za sobą jakąś reakcje, nawet mała zmiana, którą bym uczynił, zmusiła by mnie do następnej, tak bez przerwy. Dążąc do nieskończoności nie miał bym czasu dla siebie a to co było na dole nie było warte mojego poświęcenia. Wtedy zawiało od strony drzwi. Płatki śniegu pojawiały się rzadko, spadając leniwie, okazały się być ogromne większe od mojej dłoni. Z upływem czasu stawały się bardziej obfite, pęczniejąc wydawały pisk, który drażnił moje biedne uszy. Pęczniejąc tak bezwstydnie na moich oczach, najwyraźniej uznały, że starczy. Osiągając najwyraźniej stan całkowitego nasycenia. Pękły wszystkie w jednym momencie. Zrobiło się nagle ciemno. A wśród tych ciemności ujrzałem ponownie tego samego kruka, lecz teraz już nie czarnego jak smoła a białego zupełnie, nawet dziób miał zupełnie biały. Zielone oczy nadal błyszczały jak przedtem. Zatrzymał się przede mną trzepocząc skrzydłami. Zapytał czy chce jajko. Chcę - odpowiedziałem. O ile jeszcze symbolika jajka, była mi dobrze znana o tyle kolejne pytanie czy chce do tego majonez zbiła mnie zupełnie z tropu...
2
Chyba raczej mnieAdam Blitz pisze: minie
Jakoś dziwnie to brzmiAdam Blitz pisze:Gdy stało się.
Raz piszesz w liczbie pojedynczej, raz w mnogiejAdam Blitz pisze:Utkwiły mi w pamięci te dziwne dźwięki, które wydawały schody, różnił się on od tego „naturalnego” skrzypienia.
Gnój jakoś nie pasuje mi do tego zestawieniaAdam Blitz pisze:Smród, fetor, gnój
Ta, ptak z rękami. Powinno być "niczym ptak drapieżny skrzydła"Adam Blitz pisze: Rozpostarłem swe ręce niczym ptak drapieżny w poszukiwaniu bezbronnego małego ssaka.
Przydałoby się jakiekolwiek wyjaśnienie.Adam Blitz pisze:Wtedy zawiało od strony drzwi.
Odniosłem wrażenie, że próbowałeś tu zmieścić kilka wątków, ale zgubiłeś je gdzieś po drodze i w efekcie skupiłeś się na jednym. Po kilku pierwszych zdaniach przeskoczyłeś do czasów dzieciństwa, których trzymałeś się już do końca. Później wtrąciłeś coś o starej kobiecie, potem o efektach łykania białych tabletek. W gruncie rzeczy poszczególne akapity opowiadają różne historie, choć to może tylko moje odczucie. Dodatkowo w szyk niektórych zdań wkradł się chaos, nie wiem, czy zamierzony, np.
Akapity są zbyt obszerne. Akapit powinien mieścić jedną myśl, Twoje mieszczą o wiele więcej. Gdyby zwiększyć ich ilość (akapitów), wpłynęłoby to pozytywnie na przejrzystość tekstu.Adam Blitz pisze:Tak mi powiedział Mefisto, przyjaciel mój z dzieciństwa jeszcze
Jeszcze jedna rzecz rzuciła mi się w oczy - na początku piszesz, że ktoś tam zapytał głównego bohatera o torebkę z dwoma tabletkami. Potem retrospekcja, dzieciństwo i te sprawy. W tej retrospekcji bohater łyka tabletki, więc siłą rzeczy już ich nie ma. Skoro tak, to co te tabletki robią w przyszłości?
Ogółem opowiadanie raczej mi się podobało, Twoje opisy są barwne i obrazowe. Gdyby jeszcze ograniczyć chaos...
3
dwiemaAdam Blitz pisze:Zapytała minie o woreczek foliowy z dwoma tabletkami w środku.
zaimkozaAdam Blitz pisze: Tak mi powiedział Mefisto, przyjaciel mój z dzieciństwa jeszcze. Dał mi je bez powodu, wciskając swoją kościstą dłoń w moje łapsko. Spojrzał mi w oczy i powiedział,
już wtedy - do wywaleniaAdam Blitz pisze:Potem jeszcze mówił coś o natchnieniu, a ja czułem już wtedy, że nie może się to skończyć, w żadnym wypadku za dobrze. Pamiętam ten dzień dobrze, bo w drodze do domu o mało nie potrącił mnie samochód, a ja kurczowo ściskałem tą ciepłą torebeczkę jakby naprawę był w niej kawałek mojej duszy.
dobrze - brzydkie powtórzenie
tę, nie tą
Fragment kursywą - podoba mi się to porównanie
albo jedno, albo drugie. Nie ma co rozpychać niepotrzebnie zdań.Adam Blitz pisze:amiętam ten dzień dobrze, bo w drodze do domu o mało nie potrącił mnie samochód, a ja kurczowo ściskałem tą ciepłą torebeczkę jakby naprawę był w niej kawałek mojej duszy. Założę się, że gdyby mnie ten idiota potrącił wtedy, nie wypuścił bym jej z ręki, kurczowo trzymając do ostatniej chwili. Dzień ten był cały wyjątkowy bo spadł bym[/quot
e]powtórzenia
spadłbym, nie spadł bym
Podkreślone brzmi trochę po polskiemu
Koszmarek mały. Imiesłów robi z tego zdania karkołomną konstrukcję.Adam Blitz pisze:Najwyraźniej nie mogąc wejść te parę cholernych kroków by zrobić to jak normalny człowiek, u siebie w domu.
Drugi podkreślony fragment jest oczywisty po przeczytaniu pierwszego. Nie rozpychaj zdań.Adam Blitz pisze:Nie remontowana chyba nigdy, mieszkałam tu całe życie i przez ten czas nie zrobiono kompletnie nic.
Co to są "gdzieniegdzie połamane schody"? Chodzi o barierkę? Dziury w stopniach?Adam Blitz pisze:Drewniane schody skrzypiące, gdzieniegdzie połamane,
Za dużo tego wskazywania. Dużo za dużoAdam Blitz pisze:To co odpadło już tam zostawało, ludziom nie chciało się tego już sprzątać, ja nie byłem gorszy. Odgarniałem to butem
różniłyAdam Blitz pisze:Utkwiły mi w pamięci te dziwne dźwięki, które wydawały schody, różnił się on od tego „naturalnego” skrzypienia. Głupio to brzmi jak o tym myślę, ale układały się one niemal w melodię, której tempo nadawałem swym niepewnym krokiem.
podkreślenie do wywalenia
A w kwestii tych dźwięków, to unikaj cudzysłowu i przede wszystkim pomyśl nad bardziej sugestywnym opisem. Co w nich było wyjątkowego? Czym się różniły.
Motyw fajny, tylko źle napisany. "Chodzę" i "wchodzę" nie może być tak blisko siebie.Adam Blitz pisze: Chodzę tak zawsze i zauważyłem, że sąsiedzi robią to samo, po takim wchodzeniu dajemy się rozpoznać, my mieszkańcy z Przemysłowej 4.
"Sąsiedzi robią to samo" sugeruje, że chodzą tak samo jak bohater-narrator. A Tobie chyba chodzi o to, że każdy miał jakiś swój sytm, swoją melodię, którą za każdym razem powtarzał? Mógłbyś w ogóle te dźwięki trochę szerzej opisać, bo to chyba ciekawszy i bardziej klimatyczny motyw nie po raz setny opisana odłażąca farba.
zostałybyAdam Blitz pisze:zostały by
Adam Blitz pisze:dla geniuszu ludzkiego postępu.
Dobra, dojechaliśmy mniej więcej do konca pierwszego akapitu. Dalej walki z błędami się nie podejmę - za dużo tego. Piszesz jeszcze dość niewprawnie. Pomagasz sobie zaimkami, wskazaniami w olbrzymich ilościach. To zaburza płynność, czyni tekst nieporadnym. Do tego trochę nie panujesz nad konstrukcją zdań, szykiem itd. Do przepracowania.
Wydaje mi się natomiast, że w dobrych motywach szukasz klimatu. Jakby to płynniej opisać, to mogłoby wyjść całkiem przyjemnie.
Dalej przeczytałam już mocno po łebkach. Wybacz, po prostu język bardzo tutaj utrudnia, zwłaszcza, że tekst z takich, które potrzebują płynności, żeby oddziałać. Masz fajne obrazy w głowie, nawet niezłymi porównaniami momentami operujesz. Ale najpierw musisz okiełznać warsztat.
Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
4
Szedł klatką. Przez zamknięte drzwi słyszał krzyki, bluzgi. Ale nie sądzę, by usłyszał odgłosy uderzeń i stłumiony wstydem płacz.Adam Blitz pisze:Dochodząc do drugiego piętra słyszałem znów te same przekleństwa, ten sam ton pełen wyrzutów, 2.te same głuche uderzenia i płacz stłumiony, zwykłą kobiecą dumą.
ton pełen wyrzutu - lepiej mi brzmi w l.poj.
"Cholernie" się powtarzasz.Adam Blitz pisze:o ja zostawałem cholernym durniem. Te ich cholerne pieszczoty.
1. Wypada słowa "przemoc w rodzinie" wziąć w cudzysłów, albo odmienić - przemocy w rodzinie.Adam Blitz pisze:W naszym kraju funkcjonują pod archaiczną nazwą 1. przemoc w rodzinie, gdy natomiast w krajach postępowych przyjmują nazwę 2. zabaw sadomasochistycznych.
2. Systematyczne bicie i wyzywanie żony to zabawa sadomacho? Zdecydowanie nie zgadzam się z takim przedstawieniem sprawy. To sadyzm, do tego karalny, a nie zabawa w pieska i panią z pejczem.
Zamyśliwszy się nad stanem fizycznym sąsiadów, doszedłem do wniosku, że.../ stwierdziłem, że.../ Kowalski jest w niezłej niezłej kondycji jak na pijaka.Adam Blitz pisze:Zamyślony nad stanem fizycznym sąsiadów, bo jak by nie patrzeć Kowalski musiał mieć niezłą kondycję jak na pijaka.
Zbierać - zadawać...Adam Blitz pisze:Zbierać ciosy to jedno, ale zadawanie ich to dość wyczerpująca praca.
Zbieranie - zadawanie...
Słowo praca zamieniłabym na zajęcie. Praca uszlachetnia, bicie upodla.
Ach, te imiesłowy!Adam Blitz pisze:Stąpałem sobie wolno PRZECINEK otoczony miłą PRZECINEK odprężającą atmosferą,KROPKA gdy wchodząc na piętro trzecie niespodziewanie otworzyły się drzwi.
Gdy wszedłem na trzecie piętro PRZECINEK niespodziewanie otworzyły się drzwi.
piekielne wrotaAdam Blitz pisze: wchodząc na piętro trzecie niespodziewanie otworzyły się drzwi. Niespodziewanie nie odnosiło się w tym przypadku do szybkości z jaką rozwarły się wrota piekielne.
Gdybyś pominął drugie "niespodziewanie", to coś by się stało? Nie sądzę. Tylko trzeba nieco zmienić zdanie następne.
Gdy wszedłem na trzecie piętro, niespodziewanie otworzyły się drzwi i nie dotyczyło to szybkości,z jaką rozwarły się te piekielne wrota.
maszkara - brzydka gęba, straszydło, potwór, poczwara; ta maszkara - r. ż.Adam Blitz pisze:Maszkara pod postacią starej kobiety, nigdy nie otwierał drzwi PRZECINEK gdy ktoś znajdował się na klatce.
Maszkara, która kiedyś była starą kobietą, nigdy nie OTWIERAŁA ...
Stara kobieta wyglądająca jak maszkara, nigdy nie otwierała...
SPODAdam Blitz pisze:Stojąc tak bez ruchu PRZECINEK wpatrzony w nią PRZECINEK nie potrafiłem się poruszyć, dopiero kot wybiegający z jej nory PRZECINEK wyrwał mnie z pod uroku rzuconego przez tą meduzę.
TĘ
Dlaczego meduzę? Czy meduza jest dla ciebie synonimem okropieństwa? Poza tym - jeśli piszesz tę nazwę z małej litery, to oznacza, ze masz na myśli żyjątko wodne. Jeśli zaś z dużej to taką paskudę z greckiej mitologii, która miała węże zamiast włosów. A Meduza to było jej imię.
W ogóle nie ogarnęłam, o co chodzi.Adam Blitz pisze:Gdy stało się.
Ależ umiesz zagmatwać. Proponuję prostszą wersję: Zanim ruszyłem dalej, wziąłem oddech i poczułem coś (smród), czego(jakiego) nie da się opisać.Adam Blitz pisze:Biorąc wdech przed ruszeniem dalej poczułem coś czego nie da się określić.
Za wiele słówek, które nic nie znaczą. "Smród z jej mieszkania łączył w sobie wszystkie najgorsze wyziewy świata."Adam Blitz pisze:To coś co mieszało wszystkie najgorsze wyziewy tego świata w ten oto jeden.
Popatrz na to:Adam Blitz pisze:W jakiś sposób znalazłem się na półpiętrze PRZECINEK oparty o ścianę.
...znalazłem się ..., oparty ...
Brakuje mi jednego słowa: stałem (oparty o ścianę).
Szukanie kluczy po kieszeniach nazywasz "macaniem się". Fuj!Adam Blitz pisze:Nie pamiętam ile to trwało, czy znowu musiałem się macać w poszukiwaniu kluczy,
Adam Blitz pisze:Wymiotowałem długo, wymiotowałem drugim śniadaniem, pierwszym śniadaniem, wczorajszą kolacją, wczorajszym obiadem.
Podkreśloną część wyrzuć.
Składnia się posypała. Część po przecinku jest odrębnym zdaniem. Wyrzuć "do łóżka", jest niepotrzebne, wiadomo, że rozbierał się, by położyć do łóżka.Adam Blitz pisze: Przemyłem twarz, przepłukałem usta płynem i poszedłem się położyć, rozbierając się w drodze do łóżka znalazłem w kieszeni woreczek foliowy.
Drugi akapit za nami. Może ktoś się skusi na trzeci...

Nie czytało się miło. Nie było interesujące. Przeczytałam z obowiązku i szybko zapomnę. Wybacz tę ostrą opinię, ale naprawdę nie ma w tym tekście nic, co by mnie przyciągało. Ani temat, ani wykonanie.
Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf