WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW1
WWWAlbert Manson, Ordynator szpitala psychiatrycznego w Windspring, stał spokojnie z rękami splecionymi za plecami. Czysty biały fartuch opadał mu schludnie po same kostki, identyfikator ze zdjęciem przypięty był do kieszeni tuż nad sercem. Mężczyzna wpatrywał się we własne, niewyraźne odbicie w szybie. Na zewnątrz niebo był ciemno-atramentowe a chmury gęste.
WWWMimo to był w dobrym humorze. Przed chwilą otrzymał telefon z FBI, potwierdzający wizytę gościa, na którego czekał od bliska dwóch godzin. Według raportu złożonego przez Agenta Specjalnego Thomsona, furgonetka powinna się tu zjawić za niecałe dwadzieścia minut a wtedy będzie mógł zejść na dół i wszystkich przywitać.
WWWOdszedł od okna i zasiadł w fotelu przy biurku. Nacisnął przycisk interkomu, a po paru sekundach usłyszał głos Niny, która siedziała właśnie w recepcji.
WWW- Albert? Chciałeś czegoś?
WWW- Tak, skarbie. Jak pojawią się nasi goście proszę poinformuj mnie niezwłocznie. Zejdę na dół w towarzystwie dwóch sanitariuszy. Zawiadom też Quitensteina i Hillarego. Mają dzisiaj dyżur.
WWW- Dobrze. Czy to wszystko, Al?
WWW- Tak, złotko.
WWWAlbert cofnął palec z przycisku w interkomie i połączenie z Niną zostało przerwane. Znowu był sam.
WWWDźwignął się z wygodnego fotela obitego skórą i podszedł do okna. Śnieg nie przestawał sypać. Zapowiadały się urocze święta. Kiedy załatwi już sprawę z furgonetką, będzie mógł wrócić do domu a tam przywita go Katy z dzieciakami. Jutro usiądą do stołu, później udadzą się na spacer i może ulepią bałwana? Tak, na pewno to zrobią. Bałwany są w porządku.
WWWPozostało mu jedynie czekać.
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW2
WWWO 23.49 opancerzona furgonetka wjechała na parking szpitala psychiatrycznego Im. Świętego Benedykta przy Riverside Avenue. Łukowate ślady opon, które po sobie zostawiła w mgnieniu oka przysypał śnieg.
WWWStary Walter dostrzegł pojazd i wyłączył telewizor. Czym prędzej nałożył wojskowy płaszcz – ostatnią pamiątkę po Wietnamie i wyszedł na dziedziniec. Kuśtykając pośród zasp trzymał latarnie nad głową, rozświetlając ciemność dookoła siebie. Był lekko przygarbiony. W tym roku dobiegał siedemdziesiątki i czuł się podle. Ostatnimi czasy nawet whiskey nie przynosiła ukojenia. Kolejne święta a on sam jak ten kundel. Pieprzone życie!
WWW- Wesołych Świąt – przywitał policjantów wysiadających z wozu swoim ochrypłym, cynicznym głosem.
WWWPozdrowili go, kiedy chłodny zimowy wicher otarł ich twarze lodowatym dotykiem.
WWW- W końcu go złapali, co? Ileż to lat minęło? Ze dwadzieścia? – zapytał Walter pocierając dłonie i chuchając w nie.
WWW- Jedenaście – odpowiedział mu wyższy z policjantów. Facet o nazwisku Johnson.
WWW- Jedenaście… – powtórzył Walter w zamyśleniu i umilkł.
WWWPolicjanci obeszli wóz.
WWW- Ulrich!! Otwieram drzwi, bez żadnych numerów!!
WWWCisza...
WWWPrzyłożył ucho do pojazdu.
WWWCisza…
WWWW końcu uchylił drzwiczki pozwalając by cienka poświata księżyca wdarła się do środka. Blade smugi wpłynęły głęboko wewnątrz samochodu oświetlając postać siedzącą na tyłach. Tkwiła w totalnym bezruchu niczym jakiś groteskowy posąg. Jej głowa była spuszczona ku ziemi. Miała na sobie pomarańczowy więzienny drelich i mocne skórzane buty.
WWWPolicjant wykonał parę kroków w głąb pojazdu, gdy nagle mężczyzna poderwał głowę a w ciemności zalśniły przekrwione oczy. Więzień o szalonych oczach wpatrywał się w Johnsona i uśmiechał się do niego. Nie był to jednak uśmiech kogoś serdecznego. Raczej odwrotnie, uśmiech sadysty gotowego zadać ból.
WWW- Wstawaj! – rozkazał Johnson. Więzień zrobił jak mu kazano. Zadźwięczały łańcuchy i zaszeleścił materiał. Po chwili nastąpiły kroki.
WWWWyszli z pojazdu w noc otoczoną wysokimi murami szpitala. Cegły szkliły się od mrozu. Wielkie okna osadzone na żelaznych ramach odbijały światło księżyca. Wydawało się, że konwój obserwowany jest przez niezliczone pary morderczych ślepi przemykające przez to miejsce jak diabelskie zjawy.
WWW- Ponure miejsce – powiedział Forrester rozglądając się dookoła.
WWW- Idzie się przyzwyczaić – wycedził Walter i zaczął kaszleć.
WWWPoprowadzili więźnia przez dziedziniec a portier oświetlał im drogę. Weszli po kamiennych schodach na piedestał gdzie znajdowało się główne wejście do szpitala. Przeszli przez wysokie drzwi frontowe, następnie przez wyłożony marmurem holl aż w końcu dotarli do recepcji oszklonej kuloodporną szybą.
WWW- Dobry wieczór – przywitał się Johnson. Kobieta siedząca za biurkiem odwzajemniła uśmiech. Miała miłą twarz o odcieniu dojrzałej brzoskwini.
WWW- Czy to on? – zapytała niepewnie i wskazała palcem na mężczyznę w więziennym ubraniu. W jej oczach dało się dostrzec strach, jak i fascynację.
WWW- Tak. To jest Stanley Ulrich. A teraz, czy zechciałaby pani wezwać doktora Mansona?
WWW- Naturalnie. Doktor już idzie.
WWWPo paru minutach pojawił się doktor w towarzystwie dwóch sanitariuszy.
WWW- Wybaczcie panowie, że kazałem wam czekać – powiedział i obdarzył ich ciepłym uśmiechem. Doktor Manson liczył sobie około czterdziestu lat. Był wysoki, szczupły i miał bardzo bladą skórę. Jego głowę porastały kruczo-czarne włosy, a twarz okalała gęsta broda. Nosił okulary połówki, nieskazitelnie biały fartuch i krawat. Jego niebieskie oczy wyglądały jakby cały czas coś analizowały.
WWW– Zapraszam za mną.
WWWPolicjanci wymienili spojrzenia. Wcale nie mieli ochoty zagłębiać się w głąb szpitala. Widząc zmieszanie wypisane na ich twarzach dodał pośpiesznie.
WWW- Spokojnie. Chodzi tylko o formalności. A wy panowie – zwrócił się do sanitariuszy – zaprowadźcie Ulricha do jego nowej komnaty.
WWWMarshal Quitenisten i Owen Hillary momentalnie chwycili więźnia i po chwili zniknęli w ciemności korytarzy prowadząc go pod rękę jak staruszkę.
WWWKobieta siedząca za szybą o imieniu Nina nacisnęła jakiś przycisk, dało się słyszeć brzęk otwieranego zamka i żelazna krata prowadząca do części, w której rozciągało się skrzydło szpitalne, rozwarła się otworem.
WWW- Mój gabinet znajduje się w zachodnim skrzydle. Nim się tam jednak udamy, chciałbym was nieco zaznajomić z okolicą. Jak się panowie nazywają?
WWW- Jestem Jack a to jest Fred – powiedział Jack Johnson. Był równie wysoki, co doktor, choć zdecydowanie szerszy w barkach i masywniejszy. Równy garnitur białych zębów pobłyskiwał od czasu do czasu, gdy mężczyzna rozchylał usta.
WWW– Rozumiem, że dziś wigilia i, że śpieszycie się do swoich domów, Jack. Ale to nie potrwa długo. Nie można tak po prostu wejść do szpitala bez wcześniejszego rekonesansu. To tak jakby opisywał pan stan upojenia alkoholowego nigdy nie kosztując szklanki piwa. Potraktujcie wszystko, jako lekcje z psychologii. Jestem pewien, że wyciągniecie same pozytywne wnioski.
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW3
WWWProwadził ich zawiłymi, ciemnymi korytarzami. Wzdłuż obszarpanych ścian rozstawiono metalowe drzwi, wijące się przygnębiającym rzędem. Za nimi - jak sądził Fred Forrester - czaili się mordercy, psychopaci i umysłowo chorzy, którzy kiedyś stąpali poza tymi murami. Przyglądał się wszystkiemu z delikatnym zdumieniem na twarzy. Koniuszkami palców, wodził po wilgotnych ścianach czując chłodny, szorstki kamień. W powietrzu unosił się zapach szlamu, tak jakby znajdowali się na dnie studni.
WWWMinęli kolejne, być może setne już drzwi ciągnące się w nieskończoność. Fred zaczął powątpiewać, że jest tu cokolwiek innego do oglądania oprócz wrót prowadzących do odległych światów schizofrenicznych wizji. I wtedy ich oczom ukazała się szeroka, wydrążona w ścianie szczelina. Żadne światło nie obmywało jej swoim strumieniem. Widzieli jedynie klatkę bez podłogi, stalowe pręty skąpane w ukośnym głębokim cieniu i drewniany podest, na którym ów klatka była wzniesiona.
WWWCzyjaś ręka o długich kościstych palcach wynurzyła się z mroku i zastygła na pojedynczym pręcie. Poczerniałe żyły odznaczające się sinym odcieniem na nadgarstkach i śródręczu oblegały dłoń jak spirale, wżynając się w przedramię jak makabrycznie olbrzymie igły. Wykrzywiona twarz o rzadkich włosach przywarła do krat a była tak szpetna, że aż absurdalna. Strzępy nadjedzonych przez robactwo zwisających mięsni, obnażały się ropowatą żółcią wyciekając z licznych bruzd i zadrapań.
WWWForrester zamarł w przerażeniu. Niespodziewany ruch wewnątrz celi sprawił, że serce podskoczyło mu do gardła i teraz czuł je w przełyku, lecz to ta twarz była odpowiedzialna za to, że omal nie krzyknął. Nogi się pod nim ugięły, skóra zjeżyła unosząc porastające ją włoski. Cóż to był za widok. Najbardziej zastanawiające pytanie dręczące Forrestera brzmiało; kim był ten człowiek?
WWWPotworny mężczyzna przyglądał im się sennym wzrokiem przypominającym narkotyczne upojenie. Wydawał się nie reagować na otoczenie. W jego oczach nie tliła się ciekawość, nie dało się też dostrzec żadnych oznak poruszenia. Po prostu wisiał tak bezwładnie w swojej groteskowej brzydocie, kompletnie odizolowany od świata zewnętrznego.
WWW- Dlaczego on jest w celi a nie w normalnym pokoju (o ile istnieje coś takiego jak normalny pokój w szpitalu psychiatrycznym), doktorze… – zapytał Forrester. Miał krótko przycięte jasne blond włosy, gładko ogoloną twarz i ciemne jak otchłań oczy.
WWW- Tomasz cierpi na klaustrofobie... Gdybyśmy zamknęli go w czterech ścianach, prawdopodobnie wrzeszczałby dzień i noc – odpowiedział spokojnie doktor i uśmiechnął się serdecznie.
WWWI nagle Tomasz zaczął krzyczeć a korytarz wypełniły jęki przypominające skowyt. Forrester odskoczył w tył uderzając plecami o ścianę podtrzymującą sklepienie wąskiego korytarza. Sięgnął po broń, lecz jej nie wyjął. Spojrzał na swojego przełożonego i odetchnął z ulgą wypuszczając powietrze ustami. To tylko krzyk, pomyślał.
WWWDoktor uśmiechnął się. W ogóle odkąd się tu znaleźli uśmiech doktora przywarł do jego lica, jak nieśmiałe dziecko do spódnicy swojej matki.
WWW- To się zdarza tutaj często. Ktoś krzyczy, ktoś płacze, ktoś wyje, ktoś recytuje wiersze. Wszystkie odchyły osobowości są widoczne jak na tacy. Chorzy szepczą, bluźnią, snują dyrdymały a nawet i grożą zmarłym członkom własnych rodzin albo nam, sobie samym… - zamyślił się na chwilę i dodał spokojnie - to jest piękne.
WWWPiękne? - pomyślał Forrester. To jest szalone!
WWWW końcu opuścili skrzydło szpitalne i dostali się do części budynku, którą zajmowały gabinety psychiatrów, lekarzy i reszty członków załogi Świętego Benedykta w tym sanitariuszy, pielęgniarek, sprzątaczy i ogrodników.
WWW- Napiszę list do pańskich przełożonych, panie Johnson. Pochwalę was za wspaniałą pracę, bo naprawdę świetnie się spisaliście – powiedział doktor, gdy znaleźli się w jego gabinecie.
WWWBył to nieduży pokój z jednym, szerokim oknem. Na środku stało biurko wyłożone starannie uporządkowanymi papierami.
WWW- Dziękujemy, będziemy bardzo wdzięczni. Zdaje się, że mamy podpisać jakieś pokwitowanie?
WWW- Proszę o to dokumenty – Manson wręczył Johnsonowi plik papierów.
WWWForrester w tym czasie rozglądał się po gabinecie.
WWWKsiążki, książki, książki: MEDYCYNA, PSYCHOLOGIA, EDGAR ALLAN POE, KRYMINOLOGIA I MORDERCY.
WWW- Wesołych Świąt Doktorze – życzył Johnson.
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW4
WWWAlbert Manson przeciągnął się na krześle i zapalił papierosa. Było już po wszystkim. Nareszcie mają Rzeźnika z Ontario. Mają człowieka odpowiedzialnego za brutalne morderstwa: szesnastu studentek w stanie Missisipi, ośmiu prostytutek w stanie Nevada, kolejnych pięciu prostytutek z Montany, dziewięciu dojrzałych kobiet z Alabamy i wielu innych kobiecych ofiar na terenie Stanów Zjednoczonych, których teraz nie potrafił sobie przypomnieć. Według doniesień FBI, sprawcą tych makabrycznych zbrodni miał być mężczyzna w średnim wieku; kanadyjski obłąkaniec z Ontario. Jego kariera trwała jedenaście lat i przez cały ten okres był nieuchwytny, nie pozostawiał po sobie śladów. Jednak w końcu na każdego przychodzi pora. Złapano go w Teksasie i ku zdumieniu opinii publicznej, facet wykaraskał się od kary śmierci ze względu na zdiagnozowaną chorobę psychiczną. PERTURBATIO PERSONALITATIS i wszystko jasne. Wydano wyrok: dożywocie pod ścisłym nadzorem w pokoju bez klamek, w szpitalu bez skazy, w Świętym Benedykcie!
WWWOczywiście Albert Manson cieszył się z tego powodu. Traktował swoich pacjentów z troską, prawie, że z miłością. Czy było coś piękniejszego na tym świecie niż nauka? Możliwość zgłębiania tajemnic ludzkiego mózgu, badania jego mrocznej natury, odkrywania obsesyjnych pragnień, wyznaczanie granicy moralności a nawet i jej braku? Najstraszliwsze potworności tego świata zamknięte w ludzkim ciele, szczelnie skrywane myśli nawarstwiające się przez lata. Izolacja, pustka, strach, cierpienie i krew… Doktor Manson kochał je wszystkie.
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW5
WWWJohnson i Forrester zjechali windą na dół.
WWWW hollu pożegnali się z Niną życząc jej wesołych świąt i wyszli ze szpitala. Na dworze ciągle padał śnieg a w powietrzu wisiała martwa cisza. Jedynie wiatr kołysał poszarpanymi sylwetkami wierzb i sosen porastających teren wokół szpitala. W budce przy bramie wjazdowej majaczyło nikłe światło telewizora.
WWWZaczęli iść w kierunku samochodu.
WWW- Dziwny ten doktor nie, Charlie?
WWW- A żebyś wiedział, kolego. Żebyś cholera wiedział.
[ Dodano: Sob 22 Paź, 2011 ]
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW5
WWWJohnson i Forrester zjechali windą na dół.
WWWW hollu pożegnali się z Niną życząc jej wesołych świąt i wyszli ze szpitala. Na dworze ciągle padał śnieg a w powietrzu wisiała martwa cisza. Jedynie wiatr kołysał poszarpanymi sylwetkami wierzb i sosen porastających teren wokół szpitala. W budce przy bramie wjazdowej majaczyło nikłe światło telewizora.
WWWZaczęli iść w kierunku samochodu.
WWW- Dziwny ten doktor nie, Fred? * Przepraszam za błąd. Chochik mi się wkradł.
WWW- A żebyś wiedział, kolego. Żebyś cholera wiedział.
Rzeźnik z Ontario [Thriller/Horror]
1
Ostatnio zmieniony ndz 24 cze 2012, 22:06 przez Jack Dylan, łącznie zmieniany 3 razy.
Na bezdrożach, jeszcze się spotkamy...