Posłuchaj

1
Słuchaj, pytasz, jak to było, nie wiem. Po prostu jakoś, coś się stało, ktoś był przyczyną, ktoś skutkiem i tragedia, nic ponadto. A ja pośrodku, jak zwykle, zgodnie ze zwyczajem, którego nienawidzę, przez który jestem wręcz prześladowany.
No dobrze, chcesz wiedzieć, to posłuchaj. Uważnie, jakbyś miał się wtopić w każde ze słów. I nie przerywaj.
Dziewczyna, ta, co za nią biegałem, ona mnie lubiła i to ponoć bardzo, nie jak kolegę, rozumiesz, co mam na myśli. Uważałbym inaczej, gdyby nie pewien wieczorek, pewna impreza, na której był alkohol. Usiedliśmy przy jednym stole, przy jednej butelce, wreszcie przy jednym kieliszku i wtedy wyznała, że kto wie, może coś do mnie czuje.

Podniosłem na niego wzrok.
- No tak - mówi on - tak powiedziała.
- A ty? Jak zareagowałeś?

Dziewczyna się przymilała, a ja sobie przypomniałem, jak mnie poprzednio potraktowała. Bo widzisz, ignorowanie zalotów bywa sto razy gorsze od ich odrzucenia lub wyśmiania. Odepchnąłem ją, nie tak dosłownie, ale dałem do zrozumienia, że już po wszystkim, że już jej nie chcę, że zmieniłem co do niej zdanie. Zachowała się wówczas, jak gdyby to po niej spłynęło, chociaż oczy nagle jakby jej zgasły.

Wtedy go wyśmiałem. Tak typowo, po ludzku, bo moim zdaniem tylko na śmiech zasługiwał.
- Twierdzisz, że jestem głupi? - spytał.
- Dokładnie - odpowiedziałem.
Popatrzył spode łba.
- Teraz żałuję. Tamto to było, wiesz, takie spontaniczne, odruch dumy.
Rozumiałem, przeżywałem przecież identyczne rozterki. Wystarczyło, że dziewczyna sfotografowała się z innym kolegą, a dawałem jej do zrozumienia, że powinna odejść. I odchodziła, ponieważ żadna nie chce siedzieć z chorobliwym zazdrośnikiem. A mi było z tym dobrze.
- Co mam zrobić? - zapytał.
- Od kiedy jestem terapeutą? - sparowałem.
Opuścił głowę.
- Powiedz cokolwiek, jakoś mnie wspomóż, bo jestem na siebie strasznie wkurwiony.
- Może po raz pierwszy bądź wobec niej szczery?
Rada zdecydowanie popłynęła z serca.

Jak zaproponowałem, tak postąpił. Ale albo wyrzekł za dużo, albo okazałem się beznadziejnym przyjacielem, bo w miesiąc później stanął na moście i zagroził, że się z niego rzuci. Zakorkował przejazd, więc dałem mu kwadrans, ażeby otrzeźwiał. Lecz jako iż po kwadransie nie zmądrzał nic a nic, poszedłem z nim pogadać. Krzyknął, że skoczy. A ja mu w tym pomogłem. Karetki odjechały i ruch przywrócono do normy. W najbliższych wyborach zostałem radnym. Pamiętacie moje zasługi dla miasta? Tak, to ja stworzyłem przed mostem ten zjazd z osobnym parkingiem. Stamtąd można do woli skakać i nie utrudniać nikomu życia.
Ostatnio zmieniony pn 12 mar 2012, 21:05 przez gabim, łącznie zmieniany 4 razy.

2
Wygrzebuję tekst by nie został zapomniany i pominięty bez jakiejkolwiek subiektywnej oceny. Może autor jednak przeczyta :)
gabim pisze:A ja pośrodku, jak zwykle, zgodnie ze zwyczajem, którego nienawidzę, przez który jestem wręcz prześladowany.
Nie jestem pewna ale przed którego chyba nie powinno być przecinka. Jakoś nieprzyjemnie taktuje mi się w głowie.
gabim pisze:, nie jak kolegę, rozumiesz, co mam na myśli
Znowu po rozumiesz. Mam wrażenie, że na siłę starasz się właśnie robić takie pół-urywane zdania. A to męczy i w takiej ilości jest nieprzyjemne.
gabim pisze:pewna impreza, na której był alkohol
Hm nie do końca rozumiem zamierzenia tego tekstu. Czy to była taka wprawka zwyczajna, czy miał tu być większy sens? Zwykłe rozmowy o kobietach, do tego nie do końca wiarygodne, samobójczy skok, na którym kolega wspiął się na fotel burmistrza? Jakoś to do mnie zupełnie nie przemawia.
Jak już wspomniałam taka ilość przecinków bywa irytująca, ale to może tylko moje zdanie.

3
Ja to widzę tak. Przecinki, o których wspomniała Nenek, są wwstawione prawidłowo, zgodnie z regułami. Ale rozumiem jej wątpliwości, bo zdania koszmarnie się szarpią. Przecinek daje w wypowiedzi krótką pauzę, kropka dłuższą. Jakby opowiadający miał możliwość wzięcia oddechu, albo znaczącego spojrzenia na słuchacza. Dlatego sugerowałbym, gdy już mamy zdania tak, a nie inaczej zbudowane, dzielić je na mniejsze. I używać też innych znaków przestankowych, dla podkreślenia emocji wypowiedzi. Przykładowo.
Słuchaj, pytasz, jak to było... Nie wiem! Po prostu jakoś, coś się stało. Ktoś był przyczyną, ktoś skutkiem i tragedia, nic ponadto. A ja pośrodku, jak zwykle, zgodnie ze zwyczajem, którego nienawidzę. Przez który jestem wręcz prześladowany!
No dobrze, chcesz wiedzieć, to posłuchaj. Uważnie, jakbyś miał się wtopić w każde ze słów. I nie przerywaj.
Dziewczyna, ta, co za nią biegałem, ona mnie lubiła i to ponoć bardzo. Nie jak kolegę, rozumiesz, co mam na myśli. Uważałbym inaczej, gdyby nie pewien wieczorek, pewna impreza, na której był alkohol. Usiedliśmy przy jednym stole, przy jednej butelce, wreszcie przy jednym kieliszku. I wtedy... wyznała, że kto wie, może coś do mnie czuje.
Pogrubione - IMHO, przekombinowane. Prościej: "wtopić w każde słowo". A znaczenie to samo.
- Teraz żałuję. Tamto to było, wiesz, takie spontaniczne, odruch dumy.
Rozumiałem, przeżywałem przecież identyczne rozterki. Wystarczyło, że dziewczyna sfotografowała się z innym kolegą, a dawałem jej do zrozumienia, że powinna odejść. I odchodziła, ponieważ żadna nie chce siedzieć z chorobliwym zazdrośnikiem. A mi było z tym dobrze.
Pogrubione - nie zachowuje logiki. Jeden żałuje, ze się uniósł głupim odruchem i teraz mu z tym źle. Drugi go rozumie, poda własne przykłady, gdy robił tak samo i kończy konkluzją - było mi z tym dobrze. Logicznie byłoby gdyby: nie wykazał zrozumienia dla pierwszego, bo jemu po takich odruchach było OK, albo wykazał zrozumienie i skończył z konluzją - mnie później też zawsze to gniotło, że źle zrobiłem, czyli - nie było mi z tym dobrze.

O konstrukcji. Zamysł jest spójny, ale w mojej opinii wykonanie nieprzemyślane. W tekście jest dwóch narratorów pierwszoosobowych, z których jeden staje się bohaterem drugiej narracji. Trochę to wymuszone. Poprzeplatanie ze sobą sprawia, ze się gubię. Nie jest to przekombinowane? Nie byłoby czytelniej, gdyby główny narrator relacjonował po prostu rozmowę i pozostałe wydarzenia, zaś partia pierwszego narratora byłaby po prostu dialogiem?
Jak zaproponowałem, tak postąpił. Ale, albo wyrzekł za dużo, albo okazałem się beznadziejnym przyjacielem, bo w (spójnik do wywalenia) miesiąc później stanął na moście i zagroził, że się z niego rzuci. Zakorkował przejazd, więc dałem mu kwadrans, ażeby otrzeźwiał. Lecz jako iż po kwadransie nie zmądrzał nic a nic, poszedłem z nim pogadać. Krzyknął, że skoczy. A ja mu w tym pomogłem. Karetki odjechały i ruch przywrócono do normy.
W najbliższych wyborach zostałem radnym. Pamiętacie moje zasługi dla miasta? Tak, to ja stworzyłem przed mostem ten zjazd z osobnym parkingiem. Stamtąd można do woli skakać i nie utrudniać nikomu życia.
Dałbym tu zaznaczony nowy akapit. Bo narrator skończył relacjonować historię i przeszedł do konkluzji.
Lecz jako, iż - da się to napisac prościej, to koszmarek jest.

Nenek zwróciła uwagę, na nierealność puenty.
Ja wiem? Ja to odczytuję inaczej. To jest opowiadanie z twistem, narrator snuje opowieść o miłosnych perypetiach kolegi i to jest mydlenie oczu. A potem twist - ależ te miłosne matoły powodują problemy z ruchem drogowym. Bo gdy zostałem (ja narrator) radnym, postanowiłem coś z tym zrobić i udało się!
Brakuje tu odpowiedniego rozłożenia akcentów. Część mydląca jest przegadana. Gdyby ująć w trzech zdaniach, że pierwszy bohater jest nieszczęśliwy z miłości i przejść do finału, wyjdzie na to samo. Bo przebieg zdarzeń miłosnych ma dla domniemanej fabuły (korkowanie i rozwiązanie) się nijak. To tylko mydlenie. Trochę to oszukuje czytelnika, ale... może dobrze? Wskok w absurd.
Niemniej, by lepiej było to widoczne, przydałaby się jakaś klamerka. Jakieś delikatne nawiązanie, na samym początku, do kwestii mostu, korków lub tego zjazdu przed mostem. Nawet niekoniecznie wprost.
Tak, to ja stworzyłem przed mostem ten zjazd z osobnym parkingiem. Stamtąd można do woli skakać i nie utrudniać nikomu życia.
Mam problem ze zwizualizowaniem sobie tego. Miejsce skąd można skakać, czyli most. Ale to ma być przed mostem... Jakaś usterka w opisie, wydaje mi się.
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy

4
To jeden z Twoich tekstów, gabimie, który mi się lepiej czytało.

Mam trochę zastrzeżenia co do płynności zdań i niekiedy zastosowania jakiś wyrażeń. Chwilami po prostu w czytaniu coś nie grało, zgrzytało nieco. Do tego ten opis "zjazdu z osobnym parkingiem" - mam podobne zastrzeżenia jak Kruger. Nie bardzo rozumiem, co to ma być za miejsce.

Tych dwóch narratorów też można by jakoś wyraźniej rozdzielić. Zwłaszcza przy pierwszym przeskoku miałam poczucie, że coś zgubiłam.

Dla mnie głównym zaskoczeniem w tekście było po prostu to:
gabim pisze:ecz jako iż po kwadransie nie zmądrzał nic a nic, poszedłem z nim pogadać. Krzyknął, że skoczy. A ja mu w tym pomogłem. Karetki odjechały i ruch przywrócono do normy.
Dalej gadanie o byciu radnym hmmm... Dla mnie to było już takie doczepione. To, co odruchowo potraktowałam jako najistotniejsze już się wydarzyło i chociaż "dalsze losy" narratora i kwestia tego "miejsca do swobodnego skakania" są ciekawe, to już nie były w stanie przyciągnąć mojej uwagi dość silnie. Tak jakby w konstrukcji coś było niewyważone.

Ogólnie nawet mi się podobało, mimo paru wątpliwości, niezręczności.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron