Czarnowładca

1
Słowem wstępu, chciałem przeprosić za tak rozdęty fragment. Nie planowałem wrzucać go na weryfikatorium, ale ostatecznie stwierdziłem, że lepiej wystawić go pod ostrzał ;). Mam nadzieję, że was nim nie zanudzę :).


Czarnowładca




Idir powoli, noga za nogą, podkradał się w kierunku pulsującego światła, wydobywającego się zza uchylonych drzwi. Od dłuższego czasu usiłował podsłuchać rozmowę toczącą się za ścianą, ale strzępki słów, które do niego docierały, tylko podsycały jego ciekawość. Droga do celu była jednak trudna i niebezpieczna. W pokoju panował mrok, jedyne źródło światła docierało do niego z sąsiedniego pomieszczenia, a te akurat wcale mu nie pomagało. W dodatku stare deski, którymi wyłożona była podłoga, skrzypiały przy byle gwałtowniejszym ruchu.
Skrzyp.
Zamarł w pół kroku. Nadstawił uszu. Jeśli ktoś go usłyszał, nie ma co liczyć na ulgowe traktowanie. Czekał dłuższą chwilę, ale jego popis niezdarności najwyraźniej pozostał niezauważony. Rozluźnił się. Ostatnie kroki przeszedł już ze sprawnością kota, czyhającego na swoją ofiarę.
Ostrożnie rzucił okiem do środka, do głównej izby w domu. Dwóch mężczyzn zażarcie rozprawiało przy długim, dębowym stole. Ogień, który buchał z paleniska, dobrze oświetlał ich kontury. Z miejsca dostrzegł, że ten po prawej, jego ojciec, jest czymś poirytowany. Jeśli dobrze wcześniej usłyszał, miało to związek z jakimś gospodarstwem na obrzeżu osady. Poczuł na plecach gęsią skórkę. Skoro tata jest rozgniewany, to stawia to jego pozycję, podglądacza w jeszcze gorszym położeniu. Wolał nawet nie dopuszczać do siebie myśli, co się stanie, jeśli da się nakryć. Przez chwilę walczył z pokusą ucieczki w bezpieczną pościel swojego łóżka, ale w końcu przemógł się. Nie po to podjął trud dotarcia tutaj, żeby teraz miał się wycofać nie usłyszawszy najpierw niczego ciekawego.
- Maris długo jeszcze? Daj nam piwa i czegoś na ząb! Tod musi być głodny! – krzyknął ojciec.
- Nie gderaj tam, bo nic nie dostaniecie! - usłyszał z kuchni głos mamy.
A więc to przyjaciel taty, uzmysłowił sobie Idir. Z początku nie mógł go rozpoznać. Dobiegł go szczęk garnków i sztućców, a po chwili do jego nozdrzy dotarł zniewalający zapach gotowanego mięsa. Mimo, że zjadł już swoją kolację, poczuł, że ślinka cieknie mu z ust. Uwielbiał specjały mamy. Tata nie raz mówił, że jest wyborną kucharką. Z żalem pomyślał że on zjadł tylko zwykłą kaszę ze skwarkami. Nie mógł mieć jednak pretensji. Gość zawsze dostawał najlepsze potrawy.
- Nie trzeba Gerp – mruknął Tod. – Nie jestem głodny. Niedługo godzina policyjna, zaraz będę musiał się zbierać. Chciałem tylko ci powiedzieć co się stało.
- Daj spokój, mamy jeszcze trochę czasu – ojciec uśmiechnął się i nagle zmienił temat na bardziej interesujący dla Idira. - Powiedz co z tym Kulnem? Jeszcze dzisiaj go widziałem.
- Już go więcej nie zobaczysz. Dzisiaj był u niego ksiądz.
Gerp pobladł.
- Co się stało?
- Rudy powiedział, że spółkował z Wilkami. Z tego co widziałem, to się nie mylił.
- Pomagał partyzantom?!
Tod nieśpiesznym ruchem wyjął fajkę, nic sobie nie robiąc ze zniecierpliwienia mężczyzny, i nabił ją tytoniem. Dla Idira był to jasny sygnał, że zaraz zacznie snuć opowieść. Opowieść! Chłopcu zaczerwieniły się policzki z podniecenia.
- Lepiej będzie, jak zacznę od początku. Ksiądz zjawił się u Kulna popołudniu, na czele sporego oddziału gwardzistów, ze trzydziestu ich było. Ten wiadomo, musiał wpuścić ich do środka, nawet nie czekał aż zapukają. Mnie tam wtedy jeszcze nie było, ale Rudy zaczaił się i obserwował wszystko zza obory. Mówi, że jakiś czas było cicho, musieli tam o czymś rozprawiać, ale chyba nie poszło dobrze, bo nagłe usłyszał pisk kobiet i dzieci. Długo to nie trwało zresztą, zaraz wyciągnęli ich na podwórzec… Gerp… powiązali ich jak wieprze na ubój. Za nogi i ręce. Gwardziści wynosili ich po kolei, głowami do dołu i rzucali na błoto jak jakieś pieprzone worki kartofli. A śmiali się przy tym, jakby właśnie wychędożyli wyjątkowo urodną dziewkę.
Gerp zaklął. Idir nadstawiał czujnie ucha, starając się nie uronić ani słowa. Tata nigdy nie klął. No prawie nigdy. Może gdy uderzył się młotkiem w palec, albo ktoś go solidnie zdenerwował. Wiedział, że stało się coś złego, ale jeśli ojciec przestawał nad sobą panować, musiało być naprawdę niedobrze.
Do izby weszła Maris. Była znacznie młodsza od męża, niedawno obchodziła swoje dwudzieste ósme urodziny. Miała na sobie starą, podniszczoną sukienkę, ale nie mogła ona ukryć, że jest ładną dziewczyną. Długie, rozpuszczone włosy o barwie kasztanu, omiatały jej drobną twarz, kiedy nachyliła się i postawiła im pośrodku stołu drewniany półmisek, wypełniony soczystym, parującym mięsem i dwie mniejsze miseczki, po jednej dla każdego. Na koniec każdemu dała kubek piwa. Mężczyźni natychmiast sięgnęli po trunek, ale jedzenia nawet nie tknęli.
- No więc, co się z nimi stało? – zapytał Gerp. Jego żona wzięła sobie krzesło i przysiadła się do stołu.
Tod upił nieco z kubka.
- Niezłe.
- Najlepsze. Teraz mów, co dalej.
Wypił jeszcze łyk.
- Na koniec wyprowadzili Kulna. Właściwie to wynieśli – kontynuował. - Rzucili go tak samo jak resztę. W tym momencie miałem, akurat nieszczęście się zjawić. Za nim wyszedł ksiądz. Znasz go Gerp, to ten sam skurwysyn, który puścił kiedyś z dymem Osadę Klanu Sokoła, bodajże za to, że kilku ludzi nie chciało oddać kościołowi swojego bydła.
- Kto o nim nie słyszał?
- To co tam widziałem… Nigdy nie myślałem, że będę świadkiem czegoś takiego. Słyszałem przeróżne historie, od zsyłek na niewolę, przez nieludzkie tortury, na okrutnych mordach skończywszy, ale szczerze mówiąc połowie z nich nie dawałem wiary. Wiesz, że ludzie mówią, co im ślina na język przyniesie. Do samego końca nie wierzyłem, że to zrobią.
Położyli ich rzędem, tylko Kulna posadzili przed wszystkimi. Kapłan zaczął bredzić o buncie przeciw kościołowi, temu ich bogu, Wajahowi i karze za grzechy. Porozcinali mu więzy i przytrzymali tak, żeby mógł wszystko widzieć. A potem… potem zaczęli mordować jego rodzinę. Podrzynali im gardła jak zwierzętom. Najpierw zabili jego żonę, później ojca – Idir zauważył, że Tod zawahał się – Zabijali po kolei, aż do najmłodszego… nawet jego najmłodszą córeczkę. Ile ona mogła mieć lat? Cztery? Ledwie nauczyła się mówić. Do samego końca piszczała tym swoim głosikiem. Najpierw do matki, potem do ojca. No a potem…
Nie dokończył. Maris chwyciła Gerpa za rękę, nie spuszczając szeroko otwartych oczu z Toda. Idir zauważył, że po policzku ścieka jej pojedyńcza kropla. Mama płacze?
- Byłam przy jej narodzinach – szepnęła.
Gerp ścisnął dłoń żony. Jego ręka drżała.
- Co się stało z Kulnem? – zapytał.
- Z początku wił się, próbował walczyć, ale trzymało go trzech gwardzistów, nie miał szans. Zresztą nic by nie zrobił nawet gdyby mu się udało. Może przynajmniej nie musiałby tego oglądać, tak cierpieć. Kiedy przymierzali się do mordowania jego rodziny, błagał żeby ich oszczędzili, pod koniec zachodził się łzami jak dziecko. Gdybyście zobaczyli jak wyglądał, kiedy zabijali jego małą Eli.
Zamilknął i przygładził dłonią włosy, westchnął ciężko. Biła z niego pustka i zrezygnowanie. Gerp i Mirsa milczeli.
- Zabrali mu wszystko w parę chwil i to w imię wiary, wyższego dobra. Jak oni mogą oczekiwać, że się temu podporządkujemy?
Gerp patrzył się na przyjaciela. Idirowi wydawało się, że trwało to całe godziny.
- Nie wiem Tod. Nie mam pojęcia – odezwał się w końcu. - Ale nie mamy jak się im przeciwstawić. Przegraliśmy naszą wojnę kilkadziesiąt lat temu i nic tego nie zmieni. Ani my, ani biegająca po lasach banda partyzantów.
- Jeszcze wczoraj bym się z tobą kłócił, ale teraz trudno się z tym spierać. Szczególnie, że nie usłyszeliście jeszcze reszty. Po wszystkim rzucili Kulna na ciało jego żony. Już nie próbował walczyć, łkał tylko i trząsł się jak w chorobie. Ksiądz kazał gwardziście rzucić mu sztylet. Ponoć nawet nie musieli go zabijać. Sam to zrobił.
- Ponoć? – odezwała się mama.
- Uciekłem Maris. Nie będę nawet udawał, że się nie bałem. Po tym jak zabili ich wszystkich, myślałem, że jak mnie zobaczą, ja także zginę. Zresztą nie ja jeden. Przyglądało się sporo osób, ale później każdy chciał być jak najdalej stamtąd.
- W takim razie skąd wiesz co się stało później?
- Rudy uparł się żeby zostać. Cholerny idiota, ale szczęście mu sprzyja, trzeba przyznać. Zanim odeszli, urządzili łapankę. Jemu udało się wyrwać, ale mówi, że złapali kilkoro mężczyzn i kobiet, którzy nie zdążyli się w porę ulotnić. Resztę powyciągali z okolicznych domów i zabrali ich do miasta, niech Furon oświetla im dro… Co się dzieje?
Gerp, który w miarę jak, przyjaciel mówił, był coraz bardziej zaniepokojony, nagle zerwał się gwałtownie od stołu. Krzesło zachybotało za nim, omal się nie przewracając.
- Niedaleko stamtąd mieszka rodzina Habrów! Mój starszy syn spotyka się z ich córką. Teraz wiem czego ciągle go nie ma – wyjaśnił szybko, idąc już w stronę szafy, gdzie trzymali płaszcze – Maris, daj mi latarnię! Póki nie sprawdzi, czy u niej wszystko w porządku, nie wróci, choćby mieli zabrać i jego. Muszę go znaleźć i to szybko!
Idir obserwował ubierającego się ojca z rosnącym napięciem i lękiem. Kościelnicy chyba nie zabiorą mu starszego braciszka? Czego oni jeszcze chcą? Zabijają, zabierają z domu rodzinę. Jak można być tak okrutnym? Takim podłym? Zebrał się w sobie na odwagę i przestąpił próg drzwi.
- Pomogę tato – bąknął nieco mniej pewnie, niż zamierzał.
Gerp odwrócił się zaskoczony. W ręce trzymał już latarnię, którą podała mu żona. Ona dla odmiany wyglądała na znacznie mniej zdziwioną.
- Zmykaj do łóżka Idir – powiedział w końcu i uśmiechnął się blado. Uchylił wejściowe drzwi. Do środka wdarł się chłodny, wilgotny powiew nocy. Na zewnątrz trwała rzęsista ulewa - Nic tutaj nie pomożesz. Zaraz wrócę z Alonem, nie martw się.
Patrząc na minę ojca od razu zrozumiał, że nie ma nawet po co próbować się spierać. Pokiwał tylko głową i utkwił wzrok w podłodze.
- Poszukamy go razem chłopcze – zwrócił się do niego Tod, zmierzwił mu ręką włosy, po czym również zaczął się zbierać. – We dwóch pójdzie nam szybciej.
- Dzięki, odwdzięczę ci się. – powiedział ojciec.
- Daj spokój.
- Dobry z ciebie druh. Maris – odwrócił się do żony – Otwieraj tylko, jeśli zapukamy trzy razy. Dzisiaj niebezpiecznie wałęsać się po nocy. Lepiej nie przyjmować obcych.
- Jeśli ktoś będzie miał kłopoty, nie myśl, że pozwolę, żeby złapali go przed naszymi drzwiami – odparowała. Idir popatrzył na mamę z dumą. Chciał powiedzieć to samo co ona, ale bał się bury, ze strony taty.
- Niech będzie – rzucił przez drzwi Gerp. – Tylko nie rób nic głupiego.
- To nie ja będę chodzić nocą po wiosce. Wracaj szybko.
- Nic mu nie będzie – uśmiechnął się Tod, patrząc na nią. Poprawił jeszcze swój długi płaszcz, zapiął ostatnie guziki. Światło kominka rzucało migotliwe błyski na metal. – Dzięki za gościnę. Podajesz świetne piwo, Maris.
Również odpowiedziała uśmiechem.
- Jeśli chcesz więcej, nie krępuj się zaglądać do nas częściej.
- Nie omieszkam, ale już czas na nas. Dobranoc Maris, Idir.
Drzwi zamknęły się. Chłopiec wpatrywał się w nie jeszcze przez dłuższą chwilę zanim uświadomił sobie, że matka na niego patrzy. Niepewnie odwrócił do niej głowę. Bał się, że zobaczy tą, tak dobrze mu znaną, ściągniętą twarz, która zawsze pojawiała się kiedy zrobił coś nie tak, a teraz zrobił na pewno. Nie była jednak zła. Uśmiechała się, zupełnie jak wtedy, kiedy coś mu wyjaśniała, albo opowiadała, którąś ze swoich historii.
- Byłeś za drzwiami cały czas, prawda? – zapytała.
- Nie chciałem… nie mogłem zasnąć i… tak mamo – nie było sensu kręcić. Przecież
znała go na wylot.
Podeszła i objęła go czule. Idir wtulił się w jej bok. Od razu poczuł się lepiej.
- Mogłem iść z tatkiem, mamo – szepnął.
- Nie bój się. Nie jest sam, poradzi sobie. Poza tym co ze mną? Nie chcę zostać tu sama. Potrzebuję swojego małego synka.
Pstryknęła go palcem w nos. Idir poczuł, że zalewa go fala dumy. Oderwał się od niej i wyprostował jak struna. Popatrzył jej odważnie w oczy. Maris zaśmiała się.
- No, teraz wyglądasz jak mężczyzna – powiedziała. – Tylko nie pusz się jak kogut. Nie, tak jest jeszcze gorzej. Idir! Nie rozkraczaj się tak, bo wioska nam wymrze ze śmiechu. Co ja się z tobą mam? O! Tak trzymaj. – pochyliła się i poprawiła mu z uśmiechem w kilku miejscach piżamę, tak, jakby to był mundur. – Choć do stołu, poczekamy aż wrócą. Jak chcesz, nałóż sobie trochę mięsa. Za długo się nad nim nasiedziałam, żeby miało się teraz zmarnować. Oni nawet go nie tknęli, wyobrażasz sobie? Pamiętaj, żeby w przyszłości nigdy tak nie obrazić kobiety. Jeśli poda ci jedzenie, to znaczy, że musisz je chociaż spróbować. Ona też musiała poświęcić mu czas, prawda? Tak nakazuje dobre wychowanie. Swoją drogą widziałam w kubku taty jeszcze trochę piwa – dodała, a kąciki jej warg uniosły się nieznacznie. – Na twoim miejscu skorzystałabym, póki go nie ma.
Idir spojrzał na nią z głupkowatą miną, już z policzkami wypchanymi jedzeniem. Maris nie wytrzymała i wybuchła śmiechem. Chłopak spłonął rumieńcem. Spodziewał się, że rodzice będą rozgniewani, że podsłuchiwał rozmowę, tymczasem mama właśnie śmiała się, a przy okazji spełniała dla niego pragnienie każdego dzieciaka. Niewiele osób w jego wieku mogło pochwalić się tym, że piło trunki przeznaczone jedynie ustom dorosłych. Mama była naprawdę wspaniałą kobietą.
Pomknął w stronę kubka i powąchał zawartość. Śmierdziało, a przynajmniej miało dziwny zapach. Zawahał się na ułamek sekundy, analizując sytuacje. W końcu to nie może być przecież złe. Ojciec wlewa to w siebie litrami i nie słyszał, żeby kiedykolwiek narzekał. Przecież to piwo!. Prosty drwal mógłby ułożyć o nim pieśń, gdyby zaoferowano mu je w nagrodzie. Dobra. Przełknął potężny łyk i skrzywił się ze wstrętem. Gorzkie! Jak to można pić?! Spojrzał na matkę, ale Maris obserwowała go tylko z rozbawieniem.
- Jeszcze się nauczysz – powiedziała.
Nie chciał wyjść na niewdzięcznika i zmusił się do wypicia reszty. Po kilku próbach postawił na stole opróżniony kubek, dnem do góry, jak to robią dorośli. W głowie zaczęło mu się dziwnie kręcić, ale wkrótce stwierdził, że to całkiem przyjemne uczucie. Rozluźniony rozparł się w krześle i spoglądał na to, co robi mama. Od czasu do czasu przechadzała się po domu, to sprzątając coś w kuchni, to układając rzeczy na swoje miejsce. Idir znał ją na tyle dobrze, że wiedział, że się niecierpliwi i szuka zajęcia, aby uciszyć myśli.
Właśnie rozmyślał nad tym, co mógłby powiedzieć, kiedy drzwi otwarły się z trzaskiem i do środka weszli Alon i ojciec. Obaj byli kompletnie przemoczeni i wyraźnie zdenerwowani. Ojciec chciał najwyraźniej powiedzieć coś starszemu synowi, ale kiedy weszli do środka, rozmyślił się. Ten miał za to na twarzy wymalowaną minę, którą chłopiec znał aż za dobrze. Zawsze się tak zachowywał, kiedy coś go mocno poruszyło, ale starał się zachować na zewnątrz spokój. Wiedział, że brata w środku aż nosi i najchętniej by krzyczał. Zerwał się od stołu i rzucił w ich stronę. Obok niego, niczym huragan, przemknęła mama. Podbiegła do Alona i owinęła wokół niego ramiona.
- Alon! Gdzie byłeś?! Tak się martwiłam!
Młodzieniec zachwiał się pod siłą jej objęcia, ale zaraz się wyprostował i odwzajemnił uścisk.
- Dobrze wiesz, że musiałem sprawdzić czy z Felen wszystko w porządku.
Oderwała się od niego i oceniła go spojrzeniem.
- Widzę po tobie, że nic jej nie jest. Zresztą, gdyby było inaczej nie dałbyś się ojcu doprowadzić do domu.
- Wszystko w porządku – powiedział. – Zostawili ich dom w spokoju. Mieli trochę strachu, ale im się upiekło – westchnął. - Kiedy tam byłem, czułem się jakbym przyszedł na pogrzeb. Zabrali połowę ich sąsiadów, tuż obok wymordowano ich znajomych. Przeklęty kościół! – warknął.
- Ciszej! – rozkazał ojciec. – Chcesz żeby usłyszał cię ktoś na zewnątrz?
- Patrole nie chodzą tak daleko na obrzeża wioski. Za blisko lasu. Dobrze wiedzą, że mogliby już nie wrócić, szczególnie po dzisiejszym.
- Wioska to nie tylko patrole. Są też inni ludzie.
- Dalej zamierzasz podejrzewać naszych sąsiadów? Przerabialiśmy to już na zewnątrz – syknął Alon. Był wściekły. – To nie zdrajcy ojcze. Znają swoją stronę.
- Ta twoja strona może doprowadzić nas do śmierci! – ojciec również przekroczył granicę cierpliwości. – Wystarczy żeby ktoś z okolicy spółkował z tymi przeklętymi…
- A nawet jeśli jeden z nich pomagał Wilkom, to co zrobisz? Wydasz go?
Gerp zamachnął się i uderzył syna na odlew, aż nim rzuciło.
- Nie przerywaj mi, kiedy mówię – powiedział, po czym zwrócił wzrok na Idira. Chłopiec struchlał pod tym spojrzeniem. – Idir! Do łóżka. Teraz rozmawiają dorośli.
Widzę, pomyślał rozgoryczony w duchu. Nie był pewien jak by zniósł takie uderzenie, ale patrzył na brata z podziwem. Głowa odwinęła się w bok, ale reszta ciała nawet nie drgnęła. W duchu przyznawał mu rację. Starsi w wiosce tylko kulili się, bali się nawet rozmawiać na głos o swoich ciemiężycielach, nie mówiąc już o jakimkolwiek oporze. Ojciec nie był w tym wyjątkiem. Czasem, kiedy się zagapili z kolegami na dworze i nieopatrznie powiedzieli coś za głośno na temat Imperium Kościoła, natychmiast pojawiał się obok nich ktoś starszy, który niejednokrotnie, bardzo dosadnie kazał im się zamknąć. Tak, jedynie partyzanci prowadzili jakąkolwiek walkę przeciw imperium. Nawet jeśli nie dawała efektów, Idir czuł przed nimi respekt. Byli jedynymi ludźmi, którzy zbuntowali się przeciw okrutnemu traktowaniu i żyli wolni, według własnych zasad, mimo iż ceną tego, było ubóstwo i wieczne ukrywanie się w głębokich borach, przed armią kościoła.
Alon, którego policzek płonął czerwienią, odwrócił twarz powrotem w stronę ojca. W jego oczach płonęła determinacja jakiej Idir nigdy dotąd nie widział.
- Nie – powiedział cicho, ale jego głos było dobrze słychać w całej izbie. – Niech posłucha. Może nie jest dorosły, ale nie jest też już dzieckiem. Ma już jedenaście lat. W tych czasach to całkiem dużo. Są osoby, które nie dożywają nawet tego wieku.
Maris zmarszczyła groźnie brwi. Wyglądało jakby chciała udzielić synowi ostrej reprymendy.
- Usiądźcie do stołu, zanim przejdziecie do rękoczynów – powiedziała w końcu – Alon, na stole zostało trochę z kolacji, jedz póki całkiem nie ostygło. A ty Gerp uspokój się.
Mężczyźni zaskakująco potulnie wypełnili polecenia. Tym razem już spokojnie usiedli naprzeciwko siebie. Maris z pewnością, typową dla gospodyni domu, dosiadła się z boku stołu.
Idir za to dalej stał przy wejściu, patrząc głupkowato w ich stronę. Z jednej strony ojciec wyraźnie powiedział mu, że ma iść spać, ale z drugiej brat wstawił się za nim. Poza tym zależało mu na tym, żeby wziąć udział w tej rozmowie.
Ojciec obrzucił go ciężkim spojrzeniem.
- Może rzeczywiście nadszedł czas, żebyś stał się mężczyzną Idir – mruknął – Maris, moja kochana żono, usadziłaś nas tutaj, to teraz nalej nam czegoś. Nie będziemy gadali o suchym pysku.
- Widzę, że już czujesz się lepiej – powiedziała. Wykrzywiła się w uśmiechu na widok jego miny i wstała od stołu.
Na czole Gerpa pojawiły się głębokie zmarszczki, najwidoczniej ciężko nad czymś rozmyślał.
- Ehh, co mi tam – mruknął do siebie, po czym dodał głośniej. – Weź 3 kubki. Skoro Idir ma być mężczyzną, to niech zachowuje się jak na mężczyznę przystało. Do pełna! – zawołał do żony, która zniknęła już w kuchni – Na Henke, i sobie też weź. Będę czuł się dziwnie pijąc z najmłodszym synem, kiedy żona tylko siedzi i patrzy.
Idir zatopił się we własnych myślach. Doszedł do wniosku, że świat stanął na głowie, a jutro wszystko będzie po staremu. Wziął sobie krzesło i również zajął miejsce obok brata. Ojciec obserwował ich ponuro przez dłuższą chwilę.
- Zrozum Alon, że martwię się o swoją rodzinę – powiedział w końcu. – Kiedy ty ożenisz się z Felen, będziesz dobrze wiedział co mam na myśli. Nikt nie chce skończyć jak Kuln i jego rodzina. Nawet ty. Chyba nie będziesz się ze mną o to sprzeczał, co?
- Nie, tato – przyznał młodzieniec. – Chociaż wydaje mi się, że podobna sytuacja więcej się nie powtórzy.
- Jasne. Skąd ta pewność?
- Oni potrzebują ludzi. Popytałem trochę, wszystkich z łapanek zabrali na roboty.
- Łapanek? – odezwał się Idir.
- No tak, wieści pewnie jeszcze nie doszły na podgrodzie…
- To nie jest podgrodzie – wycedził ojciec. – To wciąż nasza wioska. Wioska Wilka.
Idir potaknął. Jeszcze przed inwazją Imperium Kościelnego, kilkadziesiąt lat temu, ich kraj, Burian był w całości zasiedlany przez klany, które żyły w niewielkich osadach, którym nazwy nadawano od nazw zwierząt, najczęściej drapieżników. Im większa była potęga klanu, tym silniejszego wybierali na patrona swojej wioski. Nie rzadko dochodziło do gwałtownych sporów na tej płaszczyźnie. Po przegranej wojnie, a właściwie kilku potyczkach, w których Burianie przegrali z kretesem, obok ich Osady Wilka, Kościelnicy zbudowali miasto o dumnej nazwie Stregorn, co, jak wiedział, w ich języku miał coś wspólnego ze zwycięstwem. Wioskę bezceremonialnie wcielono, jako podgrodzie tego miasta. W końcu kto pyta przegranych o zgodę. W miarę upływu lat, miasto rozrastało się i teraz faktycznie niewiele brakowało, aby zaczęło pochłaniać ich domy. Mimo to mieszkańcy podgrodzia wciąż uważali siebie i swoje domostwa za część Osady Wilka.
- Wybaczcie – na twarzy Alona pojawił się cień uśmiechu. – Za dużo bywam w mieście. Jakbym nieopatrznie powiedział tam chociaż słowo „wioska”, to pewnie wylądowałbym w więzieniu. Wyrobiłem już sobie nawyk. Wracając do tematu, to właśnie w mieście zrobili kolejne dwie łapanki na naszych.
Gerp prychnął. Nie było tajemnicą, że gardził ludźmi, którzy porzucili swoje rodziny, a czasem rodzinami, które zostawiły cały swój dobytek, aby żyć w mieście. Swego czasu, Burianie tłumami zmierzali do nowo powstałych miast Kościelników. Jedni liczyli na jakiekolwiek przywileje dla przegranych, inni na uniknięcie represji, szerzących się po wioskach. Idir w gruncie rzeczy nigdy nie zastanawiał się nad ich motywami. Jedno było pewne, nie bardzo im się to opłaciło. Jedyne co się zmieniło to fakt, że żyli teraz pod samym nosem imperium, które mogło sprawować nad nimi skuteczniejszą kontrolę. Kiedy się zorientowali w swoim błędzie, nie mieli już dokąd wrócić. Tereny, na których żyli, szybko zostały zaludnione przez osadników zza granicy. Zapędzeni pod ścianę Burianie, często zaczynali szpiegować swoich rodaków dla wroga, aby ten mógł łatwiej wychwytywać „wrogów wiary”. Sami liczyli wówczas na wkupienie się w łaski Kościelników i uniknięcie stryczka, niewoli, czy gnicia w lochu. Nie trzeba było długo czekać, aby okazało się, że sami, żyjący w miastach Burianie, stali się dla siebie największymi wrogiem. Człowiek tylko czyhał na błąd sąsiada, aby posłać go do celi, albo na śmierć. W końcu stawką było własne życie. Tam, za murami Stregorn, życie toczyło się zupełnie innym torem jak tutaj, pomyślał Idir. To się czuło. Ludzie rozmawiają niby normalnie, ale wydają się jacyś nieufni, jakby bali się, że własny cień czyha na ich życie. Rozmawia się na różne tematy, ale nikt nie mówi o najbardziej trapiących problemach: zsyłkach, morderstwach, niewoli, łapankach, kontyngentach, broń boże o partyzantach. W sumie nie było się czemu dziwić, stwierdził.
- Wiele bym dał, żeby się dowiedzieć gdzie ich zabierają – mruknął w końcu Gerp.
Przed nimi wylądowały po raz kolejny kubki, wypełnione złotawym płynem. Idira korciło, żeby wylać zawartość swojego na podłogę. Dla bezpieczeństwa, wolał jednak nie robić tego na oczach ojca.
- To akurat nie jest tajemnicą – powiedział Alon. Na jego twarz wypłynęła pełna samozadowolenia mina, kiedy dostrzegł zaskoczenie odmalowane na twarzach zebranych. – Wszystkich chcą zabrać do starych ruin.
- Nie mam pojęcia skąd tak szybko czerpiesz nowe informacje – mruknęła Marsi. – Słowo daję, stare babki na placu plotkują całymi dniami, a nie wiedzą o najnowszych sprawach tyle co ty.
- Zanim wróciłem do wioski, podsłuchałem rozmowę dwóch gwardzistów. Mówią, że potrzebują ludzi do wykopalisk. Z tego co zrozumiałem, musi im chodzić właśnie o ruiny.
Gerp jeszcze bardziej spochmurniał.
- Stare ruiny. – powiedział to takim tonem, jakby wyjaśniał wszystko.
Idirowi nic to nie wyjaśniało.
Każdego dzieciaka w wiosce interesowały tajemnicze ruiny. Stregorn i Wioska Wilka, obecnie podgrodzie zbudowano nad niewielkim jeziorem, Taniką. Raptem kilka strzeleń z łuku od brzegu do brzegu. Często z kolegami przychodzili nad wodę od strony wioski, skąd jak na dłoni mogli oglądać leżące, pod lasem, po drugiej stronie toni, zgliszcza tajemniczych budowli. Snuli wówczas najróżniejsze teorie, od tych śmiesznych, po mrożące krew w żyłach. Tak naprawdę jednak nikt nie wiedział co kryją w sobie ruiny. Ludzie bali się tam chodzić, a dorośli nigdy nie byli skłonni do zaspokojenia ich ciekawości. Kilku starszych wyrostków chwaliło się tym, że kiedyś tam poszło, ale on nie dawał im wiary. Kiedyś próbował jednego takiego nawet namówić, aby go zaprowadził, ale ten nie chciał się zgodzić za żadne skarby. Poszedł do ruin. Jasne.
Teraz miał świetną okazję, do zapełnienia swoich luk w wiedzy.
- Co to właściwie są, te ruiny? – zapytał, starając się ukryć szalejącą w nim ciekawość.
- Gdyby ludzie wiedzieli co to jest, to by się tak ich nie bali– zaśmiał się Alon.
- Ruiny to przeklęte miejsce – powiedział Gerp. – Im mniej o nich wiesz, tym lepiej dla ciebie, synu.
- Chyba warto wiedzieć o rzeczach, które się ma tuż pod nosem – burknął chłopiec.
Ojciec zaczął skubać brodę w zamyśleniu.
- Niech będzie, powiem ci co wiem – odparł po dłuższej chwili. - Przynajmniej będziesz znał prawdziwą wersję, kiedy ludzie już zaczną plotkować na ten temat. No może najbliższą prawdy.
Podniósł do ust kubek, jak miał w zwyczaju przed każdą dłuższą przemową. Obydwaj synowie z uwagą wpatrywali się w ojca. Maris z kolei wydawała się niezadowolona z tematu na jaki przeszła rozmowa, ale nie odezwała się. Na szczęście.
- Tak naprawdę nie wiadomo kto je zbudował – zaczął Gerp. – Mój ojciec, dziadek, a nawet jego ojciec mówili, że kiedy nauczyli się przebierać nogami, one już tam stały. Mimo to nikt nie wie co dokładnie tam jest. Po prawdzie to nikt się też tam do środka nie pchał. W ruinach jest coś takiego, że ludzie obawiają się ich. Mówi się, że to miejsce należy do bogów, że to święta ziemia, na którą my prawa wchodzić nie mamy. Mi, co prawda, nigdy nie chciało się w to wierzyć. Ktoś wymyślił jakieś brednie o…
- Czy ty ich zachęcasz, Gerp? – przerwała mu Maris. – Mów im tak dalej, to polecą tam już jutro. Patrz jak się obydwu oczy świecą. Słuchajcie – zwróciła twarz do nich. – Ruiny to niebezpieczne miejsce. Nigdy tam nie idźcie. Sama znałam kiedyś jednego chłopaka, nazywał się Pietra. Zawsze lubił popisywać się przed innymi. Pewnego dnia rozmawialiśmy ze znajomymi, właśnie o ruinach, straszyliśmy się, opowiadaliśmy sobie niestworzone historie. Pietra powiedział wtedy, że pójdzie do ruin i zobaczy co naprawdę tam się kryje. Pamiętam to dokładnie. Wyszedł koło południa, odprowadzaliśmy go jeszcze kawałek za wioskę, ale w końcu wróciliśmy. Potem czekaliśmy na niego do późna ale nie wrócił na noc. Myśleliśmy, że może nie chce wracać w ciemności do domu, ale też wioska wcale nie jest tak daleko, żeby zbłądzić po zmroku, tym bardziej, że z drugiej strony jeziora dobrze widać światła w oknach domów. Powiedzieliśmy o wszystkim w osadzie. Starszy wioski potraktował sprawę bardzo poważnie. Mieliśmy zacząć poszukiwania jak tylko wstanie słońce. Pamiętam, że niebo jeszcze dobrze nie zaczęło szarzeć, kiedy na głównym placu zebrała się cała wioska. Szybko ruszyliśmy do ruin.
Maris, zamilkła, spuściła oczy w dół. Idir spodziewał się już finału tej historii.
- Udało nam się go znaleźć dopiero o zmierzchu – kontynuowała cicho. – Jego ciało leżało kawałek za nimi, w lesie. Drzewa były świeżo powalone, jakby ktoś je porozrywał. Pietra musiał przed czymś uciekać, ale nawet nie starał się kierować do domu. Jego … palce, ręce, nogi, leżały rozrzucone po całej okolicy. Uciekał z tych ruin, a coś go goniło, cięło go po kawałku, aż w końcu zabiło.
- Maris, nie sądzisz, że…
- Mówię im to dlatego, żeby zrozumieli jakie to groźne! – odparowała żona. – Skoro mają wiedzieć co jest w ruinach, to niech wiedzą o nich wszystko. Nawet wczoraj słyszałam jak grupka dzieci mówiła o skarbach, które ktoś tam mógł ukryć. Dzieciaki cały czas rozmyślają, czego to oni nie mogliby znaleźć tam w środku, ale żadnemu przez myśl nie przemknie, że może nie bez powodu dorośli trzymają się od nich z dala. Może faktycznie powinniśmy zacząć im uświadamiać dlaczego to miejsce jest złe.
Dorośli. Jak on nie cierpi tego słowa.
- Ciało Pietry wyglądało okropnie. Właściwie rozpoznaliśmy go po tym, że nikogo poza nim nie mogło być w tym czasie w tamtej okolicy. Było… zbyt świeże, żeby mógł to być ktoś inny. Nieśliśmy je do wioski w kawałkach. To było okropna noc. Podłożyliśmy ogień pod stos i powierzyliśmy duszę Ferunowi. Nie pamiętam, żeby potem ktokolwiek choćby sie odezwał. Nikt też nie spał. Ludzie tylko co chwila zerkali ze strachem w ciemność. Pamiętam, że starszy rozstawił nawet dodatkowe straże w wiosce. Wszyscy się bali się, że coś stamtąd przyjdzie pozabijać również nas.
W izbie zagościła cisza. Nikt nie był skory, by ją przerywać. Idir zamyślił się nad tym, czego się dowiedział. Słyszał już wcześniej podobną historię, ale ta była dużo bogatsza w szczegóły, a przy tym bardziej przerażająca. Nie wierzył jednak, żeby mama mogła go okłamać, tylko po to żeby bardziej nastraszyć. Nie. Nigdy by tak nie zrobiła. To co mówiła to najprawdziwsza prawda. Poczuł dreszcz na plecach na myśl o tym, że zaledwie pół dnia drogi od ich domu, znajduje się coś tak upiornego.
- Mam nadzieję, że teraz rozumiecie dlaczego każdy unika tego miejsca – odezwał się w końcu Gerp. – Powiedziałbym wam i o tym, ale myślę, że wasza matka zrobiła to dużo lepiej. To zresztą nie był jedyny przypadek. W przeszłości zdarzyło się ich już kilka. Trzeba przyznać, że niektórzy weszli do środka i wyszli cało, ale też nie udało im się znaleźć niczego ciekawego. Zupełnie jakby ruiny broniły dostępu do swoich tajemnic.
- Był ktoś po Pietrze? – zapytał Alon.
- Nie. Od jego śmierci starszy wioski zabronił komukolwiek zbliżać się do ruin, a kapłan obiecał klątwę każdemu, kto nie posłucha zakazu. Ludzie zresztą wcale nie kwapili się, do zwiedzania. Teraz, kiedy Kościelnicy mają kontrolę niemal nad wszystkim w wiosce i nie ma już ani starszego, ani kapłana, zapewne nie umknęło waszej uwadze, że ludzie wciąż wolą trzymać się bliżej wioski, nawet jeśli są wówczas skazani na ucisk imperium.
- A co z czarnowładcą? – nie wytrzymał Idir. Nie mógł się doczekać kiedy ojciec opowie swoją wersję tej historii. Powszechnie było wiadomo, że zgliszcza za jeziorem były niegdyś domem jednej z tych tajemniczych istot. Nie tylko on, każdy dzieciak uwielbiał słuchać o dawnych czarnoksiężnikach, dzieciach ciemności, którzy spółkowali z demonami w zamian za niedostępną zwykłym śmiertelnikom potęgę.
- Ano był kiedyś jeden, ale nie wiem po co miałbyś tego słuchać.
- Tato, proszę – chłopak posłał ojcu swoje najlepsze, przymilne spojrzenie.
- No niech będzie, ale jeśli dowiem się, że rozpowiadasz to potem między ludźmi, to przysięgam, wygarbuję ci skórę, tak mocno, że już nigdy nie poprosisz mnie o opowiedzenie choćby dowcipu. Nie chcę żeby ludzie potem wszędzie plotkowali, że rozpowiadam takie rzeczy.
Potaknął skinieniem głowy.
- Obiecuję.
- Dobrze zatem. Sam słyszałem tą historię od swojego dziada, a on mówił że opowiedział mu ją jego ojciec. Nie wiem ile z tego jest prawdą. Pewnym jednak jest, że kiedyś za naszym kochanym jeziorem mieszkał jeden z tych pomiotów. Chyba jeden z ostatnich, jeśli nie całkiem ostatni, bo potem nie słyszano już o żadnym z nich. Kto wie co by się działo, gdybyśmy ciągle mieli ich na karku. Ponoć zdarzali się tacy, którzy w pojedynkę mordowali bez powodu całe klany, inni wpadali po prostu w szaleństwo. Po niektórych przychodziły z głębin upiorne bestie. Czasem po prostu mordowały, a czasem zabierały ze sobą, do czeluści. Pamiętaj Idir. Zawieranie umów z demonami nigdy nie wyszło człowiekowi na dobre. Łapią się na to tylko głupcy. Jestem pewien, że każdy z tych czarnowładców pod koniec żałował ścieżki, którą obrał. Dla tego w ruinach musiało się to skończyć podobnie. Każdej nocy ludzie słyszeli jakieś jęki, widzieli dziwne światła. Nikt nie był pewien swego jutra. Gdyby chciał, czarnowładca mógłby zakończyć życie wszystkich jednej chwili. Był niewyobrażalnie potężny. Musiał bardziej przypominać demona, jak człowieka. Rzadko jednak opuszczał swoje siedliszcze. Kiedy przychodził do wioski, ludzie zamykali się w swoich domach. Niektórzy całkiem uciekali do lasów i w pola. Na zewnątrz zostawiano mu jedynie jedzenie i inne podarki, żeby pozostawił naszą osadę w spokoju. Na szczęście, jak już mówiłem, często odwiedzin nie składał. Tylko nocne błyski i jęki upewniały ludzi, że nie opuścił okolicy.
Pewnej nocy coś się jednak zdarzyło. Zrobiło się jasno jak w dzień, powietrze drżało od mocy. Dziadek mówił też, że zrobiło się tak gęste, że ludzie nie mogli oddychać i dusili się, ale w to akurat nie chce mi się wierzyć. W ruinach, co chwila, powstawały wybuchy, dziesiątki razy większe od tych, które wywołują armaty Kościelników. Ponoć to dlatego przypominają teraz bardziej gruzowisko. Trwało to dobrą godzinę. Potem nad jeziorem poniósł się jakiś nieludzki wrzask i wszystko ucichło. Było głośno jak podczas bitwy i w jednej chwili zapadła kompletna cisza. Ludzie z wioski obserwowali jeszcze, wypatrując zagrożenia, ale w końcu rozeszli się do domów.
Czarnowładca nadszedł gdzieś pośród nocy. Wyglądał jak cień, snuł się krok za krokiem przez wioskę. Utykał. Kiedy dotarł do centrum krzyknął, tak głośno, że słychać go było w całej wiosce. Zabronił zbliżać się komukolwiek do ruin. Tak jakby ludzie po tym wszystkim mieli na to ochotę. Potem ruszył dalej i nikt już go więcej nie widział. Z rana w miejscach gdzie szedł, widać było ślady krwi. Najwyraźniej zostało w nim jeszcze coś ludzkiego. Co odważniejsi ruszyli jego śladem, żeby sprawdzić co się z nim stało, ale nie udało się go wytropić. W jednym miejscu ślad się urywał. Zostało tylko wypalone koło w ziemi, nic więcej. Nikt nie był pewien co to może oznaczać, ale na moje oko, to jakiś demon musiał upomnieć się o swoje.
Gerp wziął potężny haust piwa. Pozostali obserwowali go w milczeniu, ale już się nie odezwał. Opowieść dobiegła końca.
Idir wlepiał oczy w ojca, jak w obrazek.
- To teraz już nie będziesz mnie męczył z ruinami? – zapytał Gerp.
- Na razie nie. Co będzie z ludźmi, których dzisiaj złapali?
- Nie wiem, synu, ale my tutaj już nic nie poradzimy. Kościelnicy na pewno będą ich mieli ich na oku.
- Wilki mogłyby coś tu poradzić – wtrącił Alon.
- Niech się lepiej do tego nie mieszają. To dzięki nim mieliśmy tą łapankę. Dla wszystkich byłoby lepiej jakby się w końcu poddali.
- Nie dzięki nim, tylko dzięki imperium – odparł Alon, jego twarz stała się na powrót pochmurna. - Zabrali ich, bo potrzebowali tych ludzi do roboty. Jak by nie zrobili tego teraz, to znaleźli by inny pretekst i dobrze o tym wiesz.
- Czyżby? Kościelnicy traktowali by nas dużo lepiej, gdyby ci buntownicy wciąż nie skakali im do oczu. Nie potrafią zrobić niczego prócz bezsensownych prowokacji i przedstawień. Co z tego, że wybiją jakiś oddział? Oni później się schowają w lasach, a my zbieramy za nich baty! Jaki mamy z nich pożytek?
- Kościelnicy, kościelnicy. Ciągle gadasz tylko o Kościelnikach, jacy oni są potężni, tak, jakbyśmy mogli tylko się przed nimi wić jak jakieś larwy i liczyć na to, że nas przypadkiem nie rozdepczą. Myślałem, że nasz lud ma w sobie więcej dumy.
- Nie waż się tak mówić! – wrzasnął ojciec. Niebezpiecznie przechylił się nad stołem w stronę syna, ale Alon nawet nie drgnął. Wpatrywał się w ojca stalowymi oczyma. Idirowi wydał się nagle o wiele doroślejszy.
- Powiedzieć ci coś, tato? Tej dumy już nie ma. Na pewno nie tutaj. My, Burianie, byliśmy kiedyś odważnymi wojownikami. Walczyliśmy do samego końca, do ostatka broniliśmy naszego domu. Teraz za to kulimy się i chowamy po kątach na widok samotnego gwardzisty. Poszedłem dziś na miejsce egzekucji. Ciała Kulnów wciąż leżały porzucone w błocie, na deszczu. Mokre, brudne, czerwone od krwi. Opuszczone. Nikt nie odważył się podjeść mimo, że ksiądz już dawno odszedł. Pewnie przeleżą tak jeszcze całą noc, bo jesteśmy zbyt tchórzliwi, żeby chociaż uczynić hołd zmarłym. Naszym sąsiadom. Bo ktoś może donieść. Wiesz co? Mów sobie co chcesz o buntownikach, ale wiedz jedno. Oni nigdy by tak nie postąpili. Czczą naszych bogów, jak nasi dziadowie i żyją według starych zasad. Naszych zasad. Robią tak, bo wiedzą co to duma i honor. Nie to co ty.
Alon wstał od stołu i ruszył w stronę wyjścia.
- Wracaj tu! – ryknął ojciec. Również się zerwał, ale było już za późno. Młodzieniec pognał w mrok nocy, zostawiając za sobą szeroko rozwarte drzwi.
- Idź za nim! Idź! – krzyknęła Maris. Była bliska płaczu.
- Już… godzina policyjna – zaoponował Gerp.
- Właśnie! Chcesz żeby coś mu się stało?
- Poczekamy tutaj… zaraz sam wróci.
Maris odwróciła się od męża, podeszła do okna i zaczęła wpatrywać się w kurtynę deszczu na zewnątrz. Gerp na powrót zamknął drzwi. Idir obserwował to wszystko z szeroko otwartymi oczyma. Uświadomił sobie nagle coś bardzo ważnego, co wstrząsnęło nim do głębi. Jego ojciec bał się. Bał się tak mocno, że nie odważył się nawet przekroczyć progu swojego domu. Nawet, jeśli chodziło o jego własne dziecko.
Ostatnio zmieniony wt 23 paź 2012, 12:28 przez Henoch, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Henoch pisze:Od dłuższego czasu usiłował podsłuchać rozmowę toczącą się za ścianą, ale strzępki słów, które do niego docierały, tylko podsycały jego ciekawość.
Rozumiem, że bohater chciał podsłuchać rozmowę, bo to co słyszał, zainteresowało go. Dlatego warto to zdania przebudować: "Od dłuższego czasu usiłował podsłuchać rozmowę toczącą się za ścianą, bo docierające do niego strzępy słów, podsycały jego ciekawość."
Henoch pisze:jedyne źródło światła docierało do niego z sąsiedniego pomieszczenia,
Źródło światła - żarówka, kaganek, pochodnia - pozostawało w sąsiednim pokoju, do bohatera docierało samo światło.
Henoch pisze:skrzypiały przy byle gwałtowniejszym ruchu.
Partykuła "byle" oznacza coś pośledniejszego, pomniejsza wartość, dlatego zestawienie "byle gwałtowniejszy" jest niezbyt fortunne. Bohater się skrada, stara się zachować jak najciszej, a tu nagle spod stopy ten drażniący dźwięk. Lepiej jeśli on powstanie przy najdelikatniejszym ruchu, najlżejszym dotknięciu...
Henoch pisze:Jeśli ktoś go usłyszał, nie ma co liczyć na ulgowe traktowanie.

Zdanie drugie odnosi się do zaznaczonego "ktosia", a chodziło ci o to, że jeśli ktoś usłyszy, ze bohater się skrada, to dostanie on - tj. ten bohater - za swoje. Może taka wersja: Wiedział, że jeśli go usłyszą, oberwie za podsłuchiwanie./Wiedział, że nie ma co liczyć na ulgowe traktowanie, jeśli ktoś go usłyszy.
Henoch pisze:Ogień, który buchał z paleniska, dobrze oświetlał ich kontury.
Kontur to obrys, linia zaznaczająca jakiś teren, obszar. Do twojego zdania mnie bardziej pasuje słowo "sylwetki".
Henoch pisze:Z miejsca dostrzegł, że ten po prawej, jego ojciec, jest czymś poirytowany.
Zaznaczony fragment insynuuje, że bohater nie rozpoznał ojca od razu, tak, jakby musiał się mu najpierw przyjrzeć, by pojąć, ze ten po prawej to ojciec. Może tak: Z miejsca dostrzegł, że ojciec, siedzący po prawej, jest czymś poirytowany.
Henoch pisze:Skoro tata jest rozgniewany, to stawia to jego pozycję, podglądacza w jeszcze gorszym położeniu.
Coś zagmatwałeś. I nawet nie wiem, jak to zdanie przebudować, by wyszło lepiej. Chyba musisz tę myśl zapisać całkiem inaczej.
Henoch pisze:ucieczki w bezpieczną pościel swojego łóżka,
Henoch pisze:zjadł już swoją kolację {/quote]
Właściwie to mu się chwali, że postanowił uciekać do swojego łóżka:) i zjada tylko swoją porcję, ale w tych zdaniach zaimek "swojego" wydaje się zbędny.
Henoch pisze:Daj nam piwa i czegoś na ząb!
coś na ząb
Henoch pisze:ślinka cieknie mu z ust.
...i kapie na podłogę. Wybacz, ale tak to obrazowo wyraziłeś, że zobaczyłam, jak stoi w mroku pokoju w kałuży ślinki. Użyj zwrotu: "ślinka cieknie do ust".
Henoch pisze:Tata nie raz mówił, że jest wyborną kucharką.
nieraz = wielokrotnie
Henoch pisze:Z żalem pomyślał przecinek że on zjadł tylko zwykłą kaszę ze skwarkami.
Henoch pisze:Chciałem tylko ci powiedzieć przecinek co się stało.
Chciałem ci tylko...
Henoch pisze:ojciec uśmiechnął się i nagle zmienił temat na bardziej interesujący dla Idira. -
bardziej interesujący - kogo?- Idira,
Henoch pisze: Powiedz przecinek co z tym Kulnem?
Henoch pisze:och"]Rudy powiedział, że spółkował z Wilkami.
Chodziło ci o seks z Wilkami? Nie rozumiem, ale może Wilki, pisane wielką literą, coś znaczą i sprawa jest mniej perwersyjna, niż mi się wydaje. :) Tyle, że ojciec Idira pyta potem, czy pomagał partyzantom, więc chyba raczej chodziło o współpracę z Wilkami, a nie stosunki cielesne.
Henoch pisze:Ksiądz zjawił się u Kulna popołudniu,
po południu, ale popołudnie
Henoch pisze: Ten przecinek wiadomo, musiał wpuścić ich do środka, nawet nie czekał przecinek aż zapukają.
Henoch pisze:Długo to nie trwało zresztą,
szyk: długo to zresztą nie trwało, nie trwało to zresztą długo
Henoch pisze:A śmiali się przy tym, jakby właśnie wychędożyli wyjątkowo urodną dziewkę.
Znaczy jak? Radośnie? Świńsko? Znacząco? Swawolnie? Lubieżnie? Podniecająco? Z żalem?
Henoch pisze:Zabijali po kolei, aż do najmłodszego… nawet jego najmłodszą córeczkę.
Może ładniej by było, gdybyś od razu użył r. żeńskiego?
Henoch pisze:Ile ona mogła mieć lat? Cztery? Ledwie nauczyła się mówić.
Dzieci uczą się mówić o wiele wcześniej. Czterolatek, który dopiero zaczął mówić? Wskazuje to na jakieś opóźnienie w rozwoju.
Henoch pisze: Kiedy przymierzali się do mordowania jego rodziny, błagał przecinek żeby ich oszczędzili, pod koniec zachodził się łzami jak dziecko.
Można jedynie rozpływać się we łzach lub zanosić się płaczem.

Mam dość. Może ktoś inny pokaże ci, co dalej jest nie tak.

W ogóle to sama opowieść może być interesująca. Dwie siły, ruiny z czymś niebezpiecznym, dawni czarodzieje, młodzieniec, który chce coś zmienić... Będzie rzeź. Będą tajemnicze obrzędy. Poświęcenie i odnowa. A tchórzliwy ojciec odkupi swój strach dzielnym czynem? A podglądacz zostanie wybawcą?

Myślę, że moje pytania dowodzą, jak wielu różności można się spodziewać. Musisz tylko bardziej zapanować nad językiem.

Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

3
Henoch pisze:Idir powoli, noga za nogą, podkradał się w kierunku pulsującego światła, wydobywającego się zza uchylonych drzwi.
noga za nogą - iść powoli, wlec się. Niezbyt dobrze obrazuje ostrożne podkradanie. Wywaliłabym.
Henoch pisze:Skrzyp.
Jeżeli ma to być onomatopeja, to powinna być wyróżniona. Albo przeformułuj: podłoga zaskrzypiała pod jego stopą itd.
Henoch pisze:Ostatnie kroki przeszedł już ze sprawnością kota, czyhającego na swoją ofiarę.
czyhać - czekać, czaić się. Ciężko sprawnie czekać. Słabe językowo porównanie.
Henoch pisze: Nie po to podjął trud dotarcia tutaj, żeby teraz miał się wycofać nie usłyszawszy najpierw niczego ciekawego.
Uwaga na zaprzeczenia w języku polskim. Bo wychodzą bzdurki:) Że nie odejdzie póki nie usłyszy niczego ciekawego:P
Nie po to podjął się trudu dotarcia tutaj, żeby teraz miał się wycofać nie usłyszawszy najpierw czegoś ciekawego. lub nie usłyszawszy niczego.
Henoch pisze:Bał się, że zobaczy tą, tak dobrze mu znaną, ściągniętą twarz, która zawsze pojawiała się kiedy zrobił coś nie tak, a teraz zrobił na pewno.
Wyobraziłam sobie twarz wiszącą w powietrzu... Raczej: zobaczy na jej twarzy ten tak dobrze znany mu grymas .
Henoch pisze: Usiądźcie do stołu, zanim przejdziecie do rękoczynów – powiedziała w końcu [kropka] – Alon, na stole zostało trochę z kolacji, jedz póki całkiem nie ostygło. A ty [przecinek] Gerp [przeccinek] uspokój się.
Trochę za późno to strofowanie, bo już do rękoczynów doszło.
Interpunkcja.
Henoch pisze: – Weź 3 kubki.
słownie: trzy
Henoch pisze:Jeszcze przed inwazją Imperium Kościelnego, kilkadziesiąt lat temu, ich kraj, Burian był w całości zasiedlany przez klany, które żyły w niewielkich osadach, którym nazwy nadawano od nazw zwierząt, najczęściej drapieżników
Powtórzenia. Zrezygnowałabym z łopatologii na rzecz subtelniejszego przemycenia informacji.
Henoch pisze:Nie było tajemnicą, że gardził ludźmi, którzy porzucili swoje rodziny, a czasem rodzinami, które zostawiły cały swój dobytek, aby żyć w mieście.
Tu mi się pojawia znak zapytania, bo dlaczego musieli zostawić rodziny by żyć w mieście, jaki sens ma porzucanie dobytku, gdy człowiek się przeprowadza, oraz na jakiej zasadzie wieśniacy stawali się mieszczanami? Miasto potrzebuje wioski, aby się wyżywić, a chłop bez swojej ziemi co w mieście będzie robił? Dostrzegam problem, jaki chciałeś opisać, ale jest to bardzo niejasne.
Henoch pisze:Zapędzeni pod ścianę Burianie, często zaczynali szpiegować swoich rodaków dla wroga, aby ten mógł łatwiej wychwytywać „wrogów wiary”.
Powtórzenia. Dlaczego cudzysłów?
Henoch pisze:Człowiek tylko czyhał na błąd sąsiada, aby posłać go do celi, albo na śmierć. W końcu stawką było własne życie. Tam, za murami Stregorn, życie toczyło się zupełnie innym torem jak tutaj, pomyślał Idir. To się czuło. Ludzie rozmawiają niby normalnie, ale wydają się jacyś nieufni, jakby bali się, że własny cień czyha na ich życie
Powtórzenia. Opisujesz ciemiężone społeczeństwo, ludzi, którzy obracają się przeciwko swoim dawnym znajomym, rodzinie, w sumie tragiczne rzeczy, ale nie czuję żadnych emocji. Trzeba by to przeformułować, zabarwić emocjami narrację. Jakoś ożywić, bo tak to trochę zbyt sucho.
Henoch pisze:Snuli wówczas najróżniejsze teorie, od tych śmiesznych, po mrożące krew w żyłach.
Raczej mało prawdopodobne, żeby mieszkać tak blisko ruin i nic o nich nie wiedzieć. Dlaczego były przerażające? Dlaczego ludzie bali się tam chodzić? Jakie sobie opowiadali historie? Jak te ruiny wyglądały? To są pytania, na które warto byłoby odpowiedzieć, wprowadzając motyw tajemniczych ruin.
- Udało nam się go znaleźć dopiero o zmierzchu – kontynuowała cicho. – Jego ciało leżało kawałek za nimi, w lesie. Drzewa były świeżo powalone, jakby ktoś je porozrywał. Pietra musiał przed czymś uciekać, ale nawet nie starał się kierować do domu. Jego … palce, ręce, nogi, leżały rozrzucone po całej okolicy. Uciekał z tych ruin, a coś go goniło, cięło go po kawałku, aż w końcu zabiło.
Trochę to nieprawdopodobne, że sobie mieszkają obok tak niebezpiecznego miejsca i... nic.
Ta opowieść to dobry moment na zbudowanie napięcia. Jest zbyt szybka, zbyt sucha, jak raport, a nie jak wspomnienie czegoś strasznego. Wykorzystaj mimikę twarzy matki, jej głos, ciało, gesty do pokazania emocji. Inaczej wychodzi blado...
Tak samo opowieść ojca - zbyt zwarty blok tekstu, zbyt szybko się przez niego przebiega.

Ogólnie uważam, że tekst ma potencjał. Trzeba nad nim popracować językowo, czasem wychodzą Ci niezgrabne zdania, przydałoby się podkreślić atmosferę napięcia, grozy, niepokoju, tak, by czytelnik przeżywał bardziej tą historię. Mam też wrażenie, że jest za dużo wątków. Ale jest coś, co przykuwa uwagę: relacje rodzinne. To jak ojciec traci w oczach swojego syna swoją decyzją, by zostać w domu.
Ciekawe.

4
Moi przedmówcy zaznaczyli większość co mnie się rzuciła w oczy więc ja wypiszę tylko to co oni ominęli, a co mnie zraziło.
Henoch pisze:Wiedział, że stało się coś złego, ale jeśli ojciec przestawał nad sobą panować, musiało być naprawdę niedobrze.
To zdanie mi szwankuje, słowo "ale" niszczy mi cały szyk zdania. Może lepiej by brzmiało to w takiej formie: Wiedział, że stało się coś złego. Jeśli ojciec przestawał nad sobą panować, musiało być naprawdę niedobrze." Użyłam najprostszego zabiegu, wyrzuciłam zbędne słowo. Syn nas uczy jak rozpoznawać emocje u swojego ojca. Należy to lepiej tylko opisać.
Henoch pisze:Tod nieśpiesznym ruchem wyjął fajkę, nic sobie nie robiąc ze zniecierpliwienia mężczyzny, i nabił ją tytoniem. Dla Idira był to jasny sygnał, że zaraz zacznie snuć opowieść.
Jeśli dobrze zrozumiałam, chłopiec nie znał Toda. Jakim więc cudem może wiedzieć, że dany gest lub zachowanie coś zwiastuje. Nie każdy nabija fajkę przed opowiadaniem. Może się czepiam, ale to mi się rzuciło w oczy. Taki mały błąd logiczny.

Opowieść ojca. Długi strasznie tekst. Nikt to mówi albo coś opowiada robi to bez ruchu. Bardzo często gestykuluje, swojej opowieści nadaje napięcie przerywnikami. W czasie snucia historii jego mimika jest aktywna. Tego mi brakuje. Mamy klocek opowieści bez stopniowania czytelnikowi napięcia. Bez opisu samego opowiadającego. Jest to suche i z opowieści powstaje nam garść suchych informacji. Zmieniłabym ten fragment. Rozbudowałabym.

Poza tym podoba mi się pomysł, daje duże pole do popisu - wioski, klany, strach przed Kościelnymi. Czytelnik już wyłapuje pewne wątki i jest zaciekawiony. Poza tym mamy rys pewnej rodziny, ich układów i zależności. Powoli też kształtuje nam się mentalność wioski - typowa, bo starzy unikając starcia młodzi wręcz idą w paszczę lwa. Dzięki temu jednak mamy zarysowane prawdziwe społeczeństwo.

Na razie charaktery są typowe. Nikt się nie wyróżnia, ale to zawsze przychodzi z czasem.
Zapowiada się dobry kawał opowiadania ale należy popracować nad budowaniem atmosfery, napięcia oraz konstrukcją zdań oraz nad tym co chcesz w tych zdaniach przekazać.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron