WWWWielki bełt puszczany ze strony jego osoby zatrzymuje się na każdym. Momentalne wyładowanie emocji powiązane z epifenomenem krzyku. Cały ten bełkot rozkojarzonego człowieka z resztką gorzały, jak i spojrzenie dziewki stojącej przy ulicy w półmroku latarni i otoczonej przyjemnym szelestem modrych świerków w parku otulanych porannym szronem ukojenia po upojnej nocy, która zakończona owocnym dochodem zaspokoi żywieniowo malutkie dziecię czekające teraz w gęstwinie zarośli, opatulone w filcowy kocyk, z niewiedzą o poczynaniach dawczyni jego mleka jak i kobiety najbliższej sercu z nadzieją o jej szybkim powrocie, przyprawiają przechodniów o zimne dreszcze płynące przez ciało niczym strumyk. On na szczęście nigdy nie dowie się, jak umarła matka, sam tego nie dożyje. Nie zapamięta tej, o rysach czternastolatki. Możliwość znalezienia wszystkiego w zamian za cnotę, codzienność wpisana w konstytucję. Patrzący na wiek, czym to młodszej ślina spływa im po pas. Nikt nie myśli o jej życiu poza chodnikiem, choć w końcu każdy z nich mógłby zostać jej ojcem owe lata temu.
WWWNie zważając na wspaniały wschód, który właśnie zaczynał opatulać swoim gorącymi ramionami zmrożone serca spacerowiczów miejskich, przechadzający się młody chłopiec, wypatrujący niczym sroka błyskotki w zieleni bujnej ogródka trawy, aby jednym czmychnięciem zakraść się do podszytej niedźwiedzim futrem kurtki miejscowego łowcy nagród, podąża już za swoją kolejną zdobyczą. Jak widać z odległości, mężczyzna zdaje się członkować w miejscowym towarzystwie burżujskich dygnitarzy kobiety różnego pochodzenia, gdzie towarzysze u jego boków można zastać zaabsorbowanych jedynie osobą własną. Brudne łapska młodzieńca, chcą wślizgnąć się jak najdalej, aby tylko sięgnąć co cenne, co wartościowe. Ten portfel, czterdziestoletni, z własną, niezacieralną historią, warty wystarczająco aby wyżywić rodzinę przez rok, z dodatkową zawartością wewnętrzną na kolejne dwa lata. Musi się zbliżyć o krok, zanim go zauważy. Musi to robić. Jak co dnia próbując – jak co dnia pudłując.
Ulicy na prawo kresu widać nie było. Na lewo zaś ludzie, a z ludzi barykady poustawiane. Porozrzucani po ulicy ze skrawkami starych, stęchłych i zżółkłych od lat dykt. Maszerują to w każdą ze stron, za nimi duch Breżniewa stąpa nawołując do boju. I przeczesując delikatnie swe włosy do tyłu patrzy groźnym wzrokiem, przez pryzmat swych siwych kłaków, na to co teraz jest, a dla niego było nieosiągalne. Domeną młodzieży stało się podtrzymanie tej polityki. Polityki białej pały, która z rozmachem uderza w nerki przeciwników. Bo właśnie też teraz, dokładnie na wprost, przez płot oblany farbą, ze złotą gwiazdą, przeskakuje degenerat, prostak, okrutnik, zdrajca i nikczemnik, który za niedługą chwilę wyprowadzi swój kraj na prostą końcową. Śledząc jego kroki może zobaczyć że jest on człowiekiem dumy, wielkości i roztargnienia. Lecz teraz w niewiedzy przed tym co przyniesie przyszłość przebiega, uciekając, potykając się z dwa razy, nie raz, rozchlapując lustrzane kałuże w płytkich dziurach miasta, przed niewidocznymi czarnymi prochowcami, ochlapuje przy tym z razu staruszkę.
WWWBiedną kobietę losu która zawinięta w chusty czarne, smoliste, przesiąknięte goryczą, opływające jej chudą pomarszczoną twarz, dają oznakę żałoby przed ludzkim światem, jak umiera w swoich własnych refluksach. Z kącika oka spływa delikatna łza, która płynąc po policzku zbrązowiałym i zziębniętym od grudniowej temperatury, nawilża z niewyobrażalną przyjemnością umierające już ciało. Wyjąc w niebogłosy o przebaczanie, odpala zapałkę za zapałką ogrzewając delikatnie przemęczone dłonie, których zgrubiałe palce ledwo co manewrują małym pudełeczkiem. Przykurcza nogi bardziej, kiedy wiatr chłodniejszy, bądź deszcze podlejsze. Na przebranie nawet bielizny zwyklejszej nie da nikt, nie pamiętają o matce. Na co komu taka, gdy nawet na czynsz nie dołoży. Przemoczona zatem schowa się w zakamarki śmietnika, położy się między czarnymi workami, sama jak worek i jedynie co wyzbiera to dwa okruszki ominięte przez gołębie pomiędzy kostkami. Wtedy ostatni raz oprze swoją kruchą głowę, jakby chciała odpocząć. Zaciśnie ręce wokoło bioder aby złapać ostatni dotyk ciepła a później bezwiednie odejdzie.
WWWJakby to miał być sprawiedliwy koniec.
Konstytucja codzienności [miniatura]
1
Ostatnio zmieniony pt 07 paź 2011, 12:21 przez malpaico, łącznie zmieniany 2 razy.
"Ona miała oddech o zapachu miętowego odświeżacza, pachniała kliniką operacji plastycznych i telewizyjnym ekranem, ..." - M. Witkowski - Margot