NIEDOPOWIEDZENIA

1
Kichnął tak siarczyście, że razem z wyrem przeniosło go w sam środek innej scenerii; znalazł się w obcym miejscu, lecz choć było ono nieprzyjazne, to przecież czuł się w nim tak, jakby kiedyś w nim był.

Obok niego leżał tapczan z Ignacym; Ignacy, świntuch i łobuz za młodu, a teraz układny i zesztywniały worek na dokuczające korzonki, zaczynał chrapać, co Jota sprowadzało na ziemię i zaczynał z innej beczki, zaczynał kuranty; zawsze pod ręką, na wszelki wypadek, miał swój wierny, pamiątkowy, sędziowski gwizdek, poręczny w wybuchowych sytuacjach, osadzający w zarodkach czyjeś krewkie skłonności, przywołujący głuchą pomoc.

Zwykle czuł się w tej roli jak gamoń w gorsecie. Dostał go od Anny, kobiety przybyłej tu kilka lat wstecz, mającej imię znane mu z dawien dawna. Jej podobieństwo do tamtej polegało tylko na imieniu, bo manierami, sposobem zaglądania w oczy i patrzenia w nie, łagodnością twarzy, szczerością i bezpretensjonalnością okazywanej sympatii, mogłaby oczarować najzagorzalszego cynika.

Nawet na jego rozchrapanym sąsiedzie wywierała dobre wrażenie, a to dużo, bo niewiele co wprawiało go w milusi nastrój. Jot czuł się winny, że odeszła od niego, ale tylko trochę, bo Ignacego też puściła kantem.

Od czasu do czasu, po burzy, gdy było ich stać na gwałtowną sympatię i mogli być ze sobą tak blisko, jak niegdyś, Jot tolerował Ignacego, a on starał się nie wspominać o niej. Do ich niepisanego rytuału należało mówienie o Annie - ona. Dla nich była przeszłością, była już tylko sfiksowaną osobą o ledwie zarysowanej płci.

Ignacy był wesołym typkiem, ale jego wesołość nie zdawała się na ślepe, spontaniczne i głośne przypadki wyznaczane biegiem zdarzeń, przeciwnie, należała do powściągliwych, przemyślanych, dyplomatycznych. Zanim wypowiedział jakieś zdanie, którego sens mógł zostać odebrany nie tak, jak zamierzał go przedstawić, długo się nad nim zastanawiał, długo toczył z nim wewnętrzną walkę

Nie należał do strachliwców, do ludzi manifestacyjnie obnoszących się ze swoją desperacją z byle powodu. Na co dzień chadzał niedostępnymi, szarugowymi ścieżkami i zawsze po cichutku, bezszelestnie, ukradkowo, skradająco, papuciastym krokiem, jak gdyby chciał podkreślić, że jego hałaśliwe maniery należą już do było - minęło.

Kiedy uważał to za konieczne, wychodził poza teren i spotykał się nie wiadomo z kim, na ogół z osobnikami o trefnym nastawieniu do tutejszego patrycjatu, do ludzi stąd, zwariowanych na punkcie normalności. Wymieniał z nimi zdania krótkie, oznajmujące, przeważnie trafne i na ogół logiczne, w zasadzie trzymające się kupy, a dotyczące spraw, które go akurat pochłaniały. Więc jak zwykle, tak i teraz obudził Ignacego gwizdkiem, a on, nieprzytomny, siadł na prześcieradle i jak gdyby nie było między nimi żadnej przepaści, żadnych osobnych lat i nagromadzonych doświadczeń, powracał do przerwanego wątku, a kiedy gasił światło, Jot, przedzierając się przez egzaltowany, romantyczny obrazek wiosny, wyciągał się po kociemu i słuchał wiatru, deszczu, kropel, opadającego czasu.

...Ignacy bombowo nawijał o miłości. Godzinami potrafił o niej, dla niej, przez nią, a Jot, gdy wschodził księżycowy wieczór, z zapartym tchem, pogrążony w srebrze jego przygód, w jego niespożytych, kolorowych i plastycznych fantazjach, wyobrażał sobie, co widział i co stracił, jakby przy tym był i jakby obchodziło go, co dalej, jak doszedł do tego, że jest tu, z nią, stary i głupi, a nie tam, w jej ramionach, młody i szczęśliwy.

A dalej, nie następowało nigdy; w jego opowiadaniach zawsze było to niedokończone, mgliste, poszarpane uczucie; nurzało się w niedopowiedzeniach, w ciemności, w niejasnych gestach i ruchach papierosowych ogników...
Ostatnio zmieniony ndz 20 maja 2012, 12:11 przez Owsianko, łącznie zmieniany 3 razy.
Marek Jastrząb (Owsianko) https://studioopinii.pl/dzia%C5%82/feli ... N9tKoJZNoo

nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.

2
Do stylu budowy zdań, do ich potoku i struktury, niechaj mądrzejsi się wypowiadają.
Mi opadła szczęka, próbuję ją podnieść. A najdziwniejsze, że to mi się podobało jak cholerka. I co z tego, że za nic nie podejmę się wyciągania sensu? Jot co, a co Ignacy, nieważne, ważne, że cacy ze sobą, mimo Anny, która raz tak, a raz inaczej się wyuzdała, ot piosnka surrealistyczna, bez iluzji cienia, albo i bez mała... :P
Tacitisque senescimus annis
Najmądrzejsza rzecz, to wiedzieć co jest nieosiągalne, a nie w głupocie swojej, dążyć ku temu za wszelką cenę
- Zero Tolerancji -

3
Właściwie, to strach się odezwać, ale co tam... najwyżej usłyszę, że jestem do niczego.
Owsianko pisze:lecz choć było ono nieprzyjazne, to przecież czuł się w nim tak, jakby kiedyś w nim był.
w nim się zdublowało
Owsianko pisze:Obok niego leżał tapczan z Ignacym
Zabieg celowy, czy się pióro omsknęło? Tapczan leżał czy Ignacy na tapczanie?
Owsianko pisze:Zwykle czuł się w tej roli jak gamoń w gorsecie.
Trochę mnie to porównanie zastanowiło. Dlaczego ktoś w gorsecie to gamoń? Nie wiem, choć muszę przyznać, ze wyszło mocno pejoratywnie.
Owsianko pisze:niewiele co
Wyrażenie to jest chyba nowym frazeologicznym. Znam "mało co".
Owsianko pisze:była już tylko sfiksowaną osobą o ledwie zarysowanej płci.
Czy sfiksowaną znaczy tu zwariowaną?
Owsianko pisze:Ignacy był wesołym typkiem, ale jego wesołość nie zdawała się na ślepe, spontaniczne i głośne przypadki wyznaczane biegiem zdarzeń, przeciwnie, należała do powściągliwych, przemyślanych, dyplomatycznych.
W zaznaczonym miejscu dałabym coś silniejszego niż przecinek. Zdanie jest długie, a warto podkreślić informacje zawarte w drugiej części.
Owsianko pisze: Na co dzień chadzał niedostępnymi, szarugowymi ścieżkami i zawsze po cichutku, bezszelestnie, ukradkowo, skradająco, papuciastym krokiem,
To zdanie jest świetne.
Owsianko pisze:Wymieniał z nimi zdania krótkie, oznajmujące, przeważnie trafne i na ogół logiczne, w zasadzie trzymające się kupy, a dotyczące spraw, które go akurat pochłaniały. Więc jak zwykle, tak i teraz obudził Ignacego gwizdkiem, a on, nieprzytomny, siadł na prześcieradle i jak gdyby nie było między nimi żadnej p
To przejście od jednego do drugiego jest zaskakująco nielogiczne. Ni z gruszki, ni z pietruszki. Łups i mamy królika z kapelusza.
Owsianko pisze:Godzinami potrafił o niej, dla niej, przez nią, a Jot, gdy wschodził księżycowy wieczór, z zapartym tchem, pogrążony w srebrze jego przygód, w jego niespożytych, kolorowych i plastycznych fantazjach, wyobrażał sobie, co widział i co stracił, jakby przy tym był i jakby obchodziło go, co dalej, jak doszedł do tego, że jest tu, z nią, stary i głupi, a nie tam, w jej ramionach, młody i szczęśliwy.
To zdanie z kolei jest szalone w strukturze, ale dla mnie bardzo płynne. I podoba mi się "wschodził księżycowy wieczór" - takie poetyckie.

Co się dzieje, kiedy Jot kicha ponownie?
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

5
Owsianko pisze:to przecież czuł się w nim tak, jakby kiedyś w nim był.
może: jakby kiedyś tam był?
Owsianko pisze:Obok niego leżał tapczan z Ignacym; Ignacy, świntuch i łobuz za młodu, a teraz układny i zesztywniały worek na dokuczające korzonki, zaczynał chrapać, co Jota sprowadzało na ziemię i zaczynał z innej beczki, zaczynał kuranty; zawsze pod ręką, na wszelki wypadek, miał swój wierny, pamiątkowy, sędziowski gwizdek, poręczny w wybuchowych sytuacjach, osadzający w zarodkach czyjeś krewkie skłonności, przywołujący głuchą pomoc.
Pokręcone toto, ale jakoś fajnie brzmi. Nie wiem, z czego to wynika, ale tak jak zwykle krzywię się na takie zdania, to tutaj czy jakaś rytmika, brzmienie, sprawność czy cokolwiek innego po prostu mi się podoba. Jedynie pogrubione słówka jakoś mi nie pasuje. Bardziej "przydatny" by mi pasowało.
Owsianko pisze:a kiedy gasił światło, Jot, przedzierając się przez egzaltowany, romantyczny obrazek wiosny, wyciągał się po kociemu i słuchał wiatru, deszczu, kropel, opadającego czasu.
tutaj już jak dla mnie przejście zbyt gwałtowne - gadasz o jednym, budzisz Ignacego (jeszcze ok), aż tu nagle romantyczny obrazek wiosny itd. Cóż, mocno subiektywna opinia, ale tutaj jednak wytrąciłam się z rytmu, który jak dotąd niesamowicie mnie wciągnął.

Ach, naprawdę mnie wciągnęło. Operujesz jakoś tak językiem, że mimo pokręconego szyku i pomotanej treści człowiek biegnie sobie za tym płynnie, po prostu pochłaniając kolejne słowa. Urzekły mnie określenia, świetnie brzmiące ich zestawienia, jak chociażby to, co zacytowała dorapa.

Interpretację samego obrazu, postaci Ignacego i Jota pozostawię dla siebie. Jedyne co, to muszę przyznać, że bardzo wyraziście oddałeś Ignacego. Niby krótki tekst, nic się nie dzieje, a dostajemy pełny obraz, nie będący przy tym szkolną charakterystyką.

Na koniec, oczywiście: podobało się :D

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

6
Ten tekst to...
I chyba nic więcej nie trzeba tu dodawać, choć można... bo otoczony oparami swego wybujałego ego, autor, a raczej Wielki Twórca, raczył zapomnieć, że przelewa swe niezachwiane emocjonalnie myśli na papier nie dla siebie, lecz dla setek potomnych, którzy w niedalekiej przyszłości, choć możliwe, że dalekiej, Bóg raczy osądzić, zaczną piać na cześć swojego idola niczym stadko kogutów pozbawionych sposobności obdarzania swym wokalem matek malutkich, milusich kurczaczków, toteż mnie, szaremu w swej zwyczajności czytelnikowi, wypada podnieść nieśmiały głos sprzeciwu i wskazać Wielkiemu Twórcy drogę, którą iść powinien, albo nie powinien, zależnie od okoliczności i chęci, to kwestia spojrzenia na sprawy pisaniny lub też, można tu użyć innego określenia, "pisarstwa", z którym to owo dzieło wiele wspólnego nie ma - chociaż mieć usiłowało - mimo że szukałem mianownika dłużej niż ślepa kura ziarna, skoro już krążymy w tak umiłowanym przeze mnie temacie drobiu, dlatego z ciężkim, krwawiącym, a nawet płaczącym sercem, obdarty z zahamowań, odziany w szaty krytyka, do którego aspiruję ze świadomością niezliczonych braków i ułomności, jestem zmuszony wystawić ocenę tak daleką od pozytywnej, jak daleko moja percepcja jest oddalona od przekazu autora, choć od czasu do czasu łapały kontakt, nie cielesny rzecz jasna, ale ostatecznie rozeszły się jak stare, niemal pięćdziesięcioletnie reformy babci Jagoda, wiecie, tej od herbaty, na szwach, które i tak próbę czasu wytrzymały o niebo lepiej niż kalesony dziadka do orzechów i Samochodzik Pana razem wzięci.

Pozdro.

7
Wszystkim dziękuję za komentarze, a dla Zodiaka mam to:

Bajeczka o odbiorze literatury

Żółtko, znane z wichrzycielskich skłonności do przesady, stara się grać pierwsze skrzypce w przymusowej spółce z białkiem, lecz głównym sędzią ich sporu pozostaje kura.

Kogut - marzyciel mówi, że do odbioru poezji, prozy, malarstwa, czy muzyki, konieczne jest przygotowanie. Kura na to, że skąd znowu, że, by się podnieść z grzędy i wzruszyć do łez, słucha Beethovena. Nie musi latać po podwórku z fakultetami cioteczki Sorbony, by mieć ochotę na znoszenie jajek itd. , ale gdy ma durnieć z podziwu nad utworami rozeschłych fanatyków, z mety dostaje wysypki, odkochuje się w weterynarzu, ma migrenę, estetyczną biegunkę i drażni ją światło.

W ten sposób można streścić wiersz Staffa - Mowa:

Nie trzeba rozumieć śpiewu słowika
Aby się nim zachwycać.


Żółtko i białko to treść i forma, kura to czytelnik, a pytanie o pierwszeństwo jajka nad kurą to bigos - nie nasz, tylko szklanej kuli koguta, czyli krytyka; jak wiadomo, ma on rację z urzędu i to niekoniecznie tyko wtedy, gdy ją ma.
Marek Jastrząb (Owsianko) https://studioopinii.pl/dzia%C5%82/feli ... N9tKoJZNoo

nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”