(...) Stanąłem kiedyś w kolejce w osiedlowym sklepie. W blaszaku mieliśmy lekki półmrok, dlatego poczułem się dziwnie swojsko. Matka miała rację, gdy mówiła, że będę kretem. W jej słowniku kret oznaczał kogoś, kto nie lubił jasnych pomieszczeń. A ja ich nie lubiłem.
Mówiła, że wdałem się w rodzinę ojca: - U nich wszyscy to tacy.
Stanąłem w kolejce, między palcami obracałem pięciozłotówkę. Zastanawiałem się, co można kupić za piątaka - piwo? Pewnie tak, ale, po pierwsze, nie miałem dowodu, a po drugie, prowadziłem, a wyznaję pewną zasadę: pod wpływem nie prowadzę.
Papierosy? Za nic! Bo co to, pięć złotych? W skali rozpiski cenowej, jedno wielkie, zupełne NIC. Najtańsze chodziły za dziewięć sześćdziesiąt.
Aż wreszcie przyszła moja kolej. Już się miałem zająknąć, gdy poczułem, że zostałem odepchnięty. To wrócił grubas - ten, który stał przede mną - ponieważ najwyraźniej o czymś sobie przypomniał.
- Młoda, to podaj mi jeszcze cztery.
- Co cztery?
- Piwa.
Wyszła zza lady, by móc zajrzeć do swojej monopolowej skarbnicy.
- Mam Warkę, Lecha... Które pan weźmie?
- Po cztery każdego.
W dłoni ściskał już jakiś świstek. Dopiero później zauważyłem, że była to karteczka. Jak się okazało, od żony. Karteczka liścik, w którym pisała, że przyjmuje ważnych gości - że przyjeżdża rodzina, a ona nie ma czego na stół położyć i żeby sprzedawczyni miała serce i dała na kreskę.
- Znowu? - pomruknęła, upewniwszy się, że grubas jej nie usłyszy. - Wiesz - powiedziała do mnie - a kiedyś chciałam być pisarką.
Na tym powinniśmy poprzestać, lecz naszła mnie wówczas pewna myśl - wyszłaby lepiej, gdyby w przeszłości chciała być prostytutką, a jej marzenia stały się rzeczywistością. Płacisz, masz, tam nikt nie daje na zeszyt.
bez tytułu [miniatura]
1
Ostatnio zmieniony pn 03 paź 2011, 22:36 przez gabim, łącznie zmieniany 3 razy.