Pastorale [miniatura]

1
Błękitna kula wzlatuje wysoko w wiatr – i opada delikatnie w palce dziecięce spragnione błękitu. Świetlista kula wzlatuje w błękit, wysoko ponad wiatr, i brokatem sypie się złotym, delikatnym w palce dziecięce spragnione światła. Tęczowe bańki, wiedzione wiatrem, pryskają w błękit widmowym szkłem – i rozsypują się delikatnie w palce dziecięce spragnione widm. I trwa niewinny karnawał, karnawalik śmiechów i smutków jak bańki mydlane, i leci i spada piłka na wietrze od śmiechu i smutku oczu dziecięcych i rosną śmiechy i smutki dziecięce w świetle słonecznym, jak tulipany. I usta się śmieją rozgniecionymi na młodych wargach malinami (a w blasku brokatu pośród owoców siadają muszki owocówki).
Tańczą niesione wiatrem echa śmiechów i rozpryśniętych baniek karuzele i śmieją się promienie złote plączące się w dziecięce włosy. Nad wszystkim czuwa mądra głowa błękitnej piłki z rąk do rąk.

+++

Błękitna kula wzlatuje wysoko w wiatr – i szybując na jego łodzi strojnej żaglami kwietnych wonności, co delikatnością baniek mydlanych sypią się z płatków tulipanów – w rozległy świat – wypływa cicho poza horyzont skrzącego się czerwienią płotu w dole niesionych słońcem ech. Gonią błękitną kulę palce dziecięce, gonią je mydlane sfery i pogrążają się w zieloność trawy rozlaną za czerwienią sztachetową – palce dziecięce, i bańki, i śmiech. I słychać wśród zieleni głębokiej, wysokiej wołanie w które wplata się zapach złotych włosów. I biegną ku wołaniu złotemu, wonnemu śmiechy roztańczone w zieloności trawy – i stają. Mądra głowa błękitnej piłki skryła się w źdźbłach wysokiej trawy drgających złotym echem wiatru. Palce dziecięce splatają się razem półkolem wokół miejsca, na którym trzech par oczu pada niewinny, błękitny wzrok.
A pierwsze oczy w kolorze wiatru jaśniejącego czystym błękitem.
A drugie oczy w kolorze woni delikatności tulipanowej.
A trzecie oczy w kolorze bańki mydlanej, która się rozprysnęła.
Pośrodku, w słupie przygniecionym własnym ciężarem światła złotego wylewa się spomiędzy żeber zgnilizna umarłego psa. Wnętrzności wiją się splątane, porozrzucane, rozdziobane, w płucach zalęgło się plugastwo a serce ogarnęła pleśń. Oczy zbliżają się powoli, palce dziecięce dzierżą patyk wsuwa się z mdłym mlaśnięciem w ciało i wzbija czarny słup dymiący smolistych, tłustych much błyszczących w kolumnie światła, która zaraz wtłacza te kruki owadzie w dół. W ciało dławiące się larwami i napęczniałe trupim jadem pośród zieleni wysokiej, głębokiej rozfalowanej delikatnie błękitnym wiatrem, co roznosi po niebie wieść o śmierci psa.
Palce dziecięce chwytają piłkę i biegną znowu przed horyzont i tylko jedne z nich chwytają tulipan skryty między szkłami i powracają – dziecięce oczy o barwie bańki, która pęka – do psa – i kładą nań tulipan – i jeszcze długo się wpatrują w truchło, nim ostatniego płatka nie skryją tłuste ciała larw – i nim ostatnia wonność kwietna nie zgnije w martwym ciele psa.
Ostatnio zmieniony śr 18 sty 2012, 18:25 przez Artychryst, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Artychryst pisze:Błękitna kula wzlatuje wysoko w wiatr
Nie bardzo sobie wyobrażam "wzlatywanie w wiatr"...
Artychryst pisze:opada delikatnie w palce dziecięce
Podobnie, choć tu mnie te "palce" jakoś mniej "bolą" (pewnie dlatego, że na pewno ni są moje ;-) ).
Artychryst pisze:Błękitna kula wzlatuje wysoko w wiatr – i opada delikatnie w palce dziecięce spragnione błękitu. Świetlista kula wzlatuje w błękit, wysoko ponad wiatr, i brokatem sypie się złotym, delikatnym w palce dziecięce spragnione światła. Tęczowe bańki, wiedzione wiatrem, pryskają w błękit widmowym szkłem – i rozsypują się delikatnie w palce dziecięce spragnione widm.
A tu Ci takie ładne wyszło coś, co się fachowo nazywa "symploke" - czyli połączenia anafory z epiforą. Ale takie figury retoryczne trzeba do granic możliwości wystukać młoteczkiem swego talentu; a tego mi trochę zabrakło...

I w zasadzie nie mam już zamiaru dalej się czepiać, bo powyższa uwaga dotyczy całego tekstu; bardzo podoba mi się klimat, bardzo podoba mi się sposób obrazowania, poetycki i realistyczny zarazem, ale całość wymaga wielu minut analizy, aby "odpowiednie dać rzeczy słowo"...
Artychryst pisze:palce dziecięce dzierżą patyk wsuwa się z mdłym mlaśnięciem w ciało
Uwaga techniczna - tu jest albo pomieszanie czasów, albo zabrakło łącznika i przecinka.

Generalnie - bardzo mi się podoba, choć można tego typu teksty poprawiać bez końca, a do formy idealnej mieć jeszcze spory kawałek...
Pozdrawiam
Maciej Ślużyński
Wydawnictwo Sumptibus
Oficyna wydawnicza RW2010

3
No cóż, po lekturze tej miniatury mogłabym zacytować klasyka: jestem za, a nawet przeciw. Za - ponieważ tworzysz sugestywne obrazy, pełne barw i światła. Tworzysz je przy tym w sposób kunsztowny, umiejętnie wykorzystując rozmaite środki stylistyczne. Nie wszystkie metafory przemawiają mi do wyobraźni, na przykład "palce dziecięce spragnione widm" czy "słup przygnieciony własnym ciężarem światła złotego". Razi też moje oko "czerwień sztachetowa", która brzmi zupełnie jak "biel ołowiowa", co jest nazwą barwnika, albo wręcz jak "farba alkidowa". Czasem chyba również nadmiernie szafujesz słowami: ten "horyzont skrzącego się czerwienią płotu w dole niesionych słońcem ech" Ech, ech, wyobraźni, nie szalej. Widać jednak w tej miniaturze i wyobraźnię, i swobodę językową.

Więc skąd ten mój sprzeciw? Ze względu na parę czynników, które prowadzą prosto w stronę symbolizmu. Sam kontrast pomiędzy urokiem tych dziecięcych zabaw w słońcu, a odrażającym widokiem psiego ścierwa rozkładającego się w tymże słońcu - jak z Baudelaire'a. Nie jest to złe skojarzenie, jak sądzę, ale cóż: on był pierwszy. Do tego ów kontrast nie stwarza możliwości nadania mu nowych znaczeń. Można zmieniać jedynie motywy (piękne ciało dziewczyny, niewinność dziecka <-> zwłoki starej prostytutki, psa czy konia), lecz istota tego zderzenia pozostaje taka sama.
Dobór obrazów, niektóre metafory (usta się śmieją rozgniecionymi na młodych wargach malinami), rytm zdań, nawet częste inwersje też wyraźnie prowadzą w tamtym kierunku. Jakbym Micińskiego czytała. Znowu nie są to złe skojarzenia, zwłaszcza że i Rilke przemknął mi przez głowę - jego "Pieśń o miłości i śmierci... ", więc cały czas jesteśmy w kegu literatury wysokiej. Ale...
Ale cały czas widzę w Twojej miniaturze ćwiczenie stylistyczne, potwierdzające umiejętności językowe oraz mimetyczną zdolność wykorzystywania stylistyki pewnej epoki. Odczucia mam takie, jakbym patrzyła na secesyjny witraż wykonany A.D. 2011. Może się podobać? Jak najbardziej. Ładny jest. Na pewno będzie miał wielu zwolenników. No cóż, ja jednak wolę oryginały.
Jako ćwiczenie odbieram Twój tekst zdecydowanie pozytywnie. Gdybym jednak natrafiła na niego w jakimś tomiku wierszy czy prozy poetyckiej - westchnęłabym: e, młodopolszczyzna - i zajęła się inną lekturą.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

4
Poprzednie recenzje zawarły to, co chciałabym powiedzieć. To znaczy - widziałam to samo, myślałam tak samo (tzn. myślałam historią literatury i poetyką, bo mam taki zawód).

Więc powiem, co czułam:
Najpierw mi się podobało. Pozwalałam wyobraźni podążać za ruchomymi obrazami: kula, niebo, dziecięce dłonie... ruch, kolory, pył.
Od zdrobnienia "karnawalik "
karnawalik śmiechów i smutków jak bańki mydlane
, przestałam czuć, zaczęłam myśleć. Bo w tym miejscu (według mnie) przestaje być szczerze, jest wyrachowany ornament. Barok symboli, tasowanie słów. Zaczynam szukać wzorów, schematów. I zaczyna być wszystko oczywiste.
Jeżeli jest wszystko - zaczyna być też nic. Kicz.
Nie traktuję pojęcia "kicz" jako wartościującej krytyki. Sięgam do istoty kiczu (według Molesa) - i nie wdając się w cytowanie naukowe - powiem, jak to rozumiem:
jaką funkcję realizuje utwór? - dla mnie literatura jest "dialogiem", grą w karty ze słów (konstrukcji) i ich znaczeń, a tutaj nie ma dla mnie przestrzeni - talii. Jest monologiem, pasjansem i autor bawi się lepiej ode mnie. Oto daje mi w prezencie dzbanek do herbaty w kształcie zamku gotyckiego i pomalowany na różowo, a kiedy leję herbatę rozlega się symfonia Beethovena i wyskakuje diabełek z czerwonymi różkami. Zachwyca mnie kunszt i pomysł. Ale wolałabym zwykły, PIĘKNY czajniczek.

Dlatego utwór przestał mi się podobać, bo musiałam sama znaleźć przestrzeń dla siebie, ale nie tam, gdzie pewnie autor chciał.

Migoce sens, jest myśl. Szanuję refleksję. Ale ten CZAJNICZEK!
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

5
Po pierwsze - dziękuję wam wszystkim za komentarze,

@maciejslu,
masz rację, tam zabrakło przecinka, powinno być: palce dziecięce dzierżą patyk, wsuwa się z mdłym mlaśnięciem w ciało, ew. z myślnikiem.

@rubia i Natasza,
celem, który postawiłem sobie w tym utworze (i innych tego cyklu) jest przedstawienie sceny, będącej kompozycją symboli - i pozostawienie możliwości różnorodnej interpretacji czytelnikowi (koncepcja oczywiście nienowa, bo postmodernistyczna). Właśnie ta dowolność interpretacyjna jest przestrzenią-talią, jest miejscem na realizację dialogu między autorem a odbiorcą.
Wokół głównego symbolu: dzieci i zwłok (jak zauważyła rubia, teraz, w xxi w., połączenie to nie jest oryginalne - traktuję je więc jako motyw wyjściowy, a nie nowe zestawienie) oplata się sieć innych: tulipany, granice domu rodzinnego, post i karnawał itd. - i właśnie gra z czytelnikiem, luźne pole odczytywania, ma odróżniać ten tekst od utworów sprzed 100 lat.; )

Raz jeszcze dziękuję za poświęcony czas i komentarze,
pozdrawiam
A.

6
Artychryst pisze: właśnie gra z czytelnikiem, luźne pole odczytywania, ma odróżniać ten tekst od utworów sprzed 100 lat.
A.
Tu nie ma gry! Wybacz, ale ja inaczej grę rozumiem. Gra odbywa się na poziomie myśli, nie obrazów. I jeżeli zabawą miało być odnalezienie w hałdzie rzuconych na kupę kwiatów tych, które pochodziły z bukietu ślubnego i tych, które pochodziły z wieńca pogrzebowego, to zabawa była tak sobie. Jak test ze znajomości historii literatury.
Wyjaśnij mi: po co miałam rozszyfrować, który kwiatek z czego jest?
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

8
Nie mój klimat. Zbyt poetycko jak dla mnie. Takie nagromadzenie zwiewnych, napchanych przymiotnikami, metaforami i porównaniami zdań zupełnie do mnie nie trafia. I nie chodzi mi nawet o płaszczyznę przesłania, ale o zwykłą plastykę, wyobrażenie sobie obrazów.

Jak dla mnie jest trochę bełkotliwie. Powtórzenia w zdaniach i w treści, zakręcenie się wokół jednego motywu i stopniowe go rozszerzanie - mnie to znudziło. Po wrzuceniu tego trochę turpistycznego kontrastu coś na moment przykuło moją uwagę, ale też nie dość silnie, bym skupiona dobrnęła do końca.

Nie lubię takiego stylu, aczkolwiek przyznam, że w kategorii tego typu tekstów ten wypada nieźle. Nudzi, ale nie zamęcza. Może dobrze, że postanowiłeś dać czytelnikowi wszystko poza przesłaniem, bo wepchanie do tego na siłę ukazywanej tezy mogłoby chyba tylko zaszkodzić.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”