Gubiąc myśli

1
Gubiąc myśli

Wcisnęłam cenną paczuszkę do kieszeni starając się obchodzić z nią delikatnie. Nie było takiej potrzeby, ale ja, z natury panikara postępowałam dość ostrożnie, tym bardziej, że paczuszka miała dużą wartość. Dużą? To niedopowiedzenie zważając na fakt, że była jednym z elementów, które miały zmienić całe moje życie. Miałam nadzieje, że na lepsze. Tak bardzo chciałam, by tak się stało! Całym ciałem, całą duszą...
Zmienić wszystko... z pewnością to ciekawa perspektywa.
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Już niedługo... - szepnęłam do siebie po cichu.
Do drzwi zapukał wyczekiwany gość. Ruszyłam wesołym, dziarskim krokiem po schodach, na dół.
Wszystko jak na razie szło zgodnie z planem, więc nie miałam powodów do niepokoju. Teraz czułam tylko radość, wręcz euforię, że wreszcie zakończę to piekło.
Otworzyłam drzwi i powitałam gościa. Kobieta uśmiechnęła się do mnie i zdjęła buty. Była przemoczona do suchej nitki – na dworze padał deszcz. Spojrzałam na krajobraz za oknem. Krople deszczu pozostawiły ślad; wszędzie było mokro, a przez to ponuro i posępnie. Skrzywiłam się w grymasie złości. Akurat dzisiaj zepsuła się pogoda! W tak piękny dla mnie dzień... Szybko jednak się rozchmurzyłam. Zdałam sobie sprawę, że będzie adekwatna do nastroju innych osób.
Będzie. Kiedy nastanie odpowiedni czas.
Oderwałam wzrok od szyby i na powrót spojrzałam na kobietę. Choć była mokra dało się zauważyć, że jest bardzo ładna. Miała długie, czarne włosy i oczy o barwie zielonej, świeżej trawy. Aż trudno było uwierzyć, że była Ich krewną – jej widok zupełnie nie przypominał znienawidzonych, surowych i najczęściej wykrzywionych w pogardliwym uśmiechu twarzy. Szkoda, że akurat tak skończy, z pewnością stałaby przed nią świetlana przyszłość. Zaśmiałam się. No cóż, w więzieniu raczej nie można zrealizować marzeń i ambicji...
Coś mówiłaś?- Widocznie usłyszała mój śmiech. Ściągnęła brwi i spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem, jednocześnie zdejmując przemoczone buty.
Nic...Musiałaś się przesłyszeć.- wyszczerzyłam się do niej, starając się, aby uśmiech nie zabrzmiał sztucznie.- Chodź, zaprowadzę cię, pewnie jeszcze tu nie byłaś, co?
Skinęła głową i ruszyła za mną wolnym krokiem. Po chwili dotarłyśmy do salonu.
Zobaczyłam, że omiata wzrokiem pomieszczenie. Kiedy skończyła ,,przegląd'', uśmiechnęła się. Pokój sprawiał wrażenie przytulnego miejsca i do tego był urządzony bardzo nowocześnie. Na ścianach wisiały piękne, drogie obrazy – ciotka uwielbiała je kupować. Za każdym razem, gdy otrzymywała podwyżkę w pracy, wydawała te pieniądze na wymyślne dodatki do domu. Starannie dobierała meble, dzięki czemu pomieszczenie było urządzone ze smakiem. Bardzo dbała o szczegóły – na półkach nie było nawet śladu kurzu. Kiedy chciała odreagować szła do salonu i potrafiła przesiadywać tam godzinami, sprzątając i słuchając znienawidzonej przeze mnie opery. W wyobraźni widziałam, jak przyozdabia obrusem stół i kładzie na nim dopełniające obrazu czerwone róże. W powietrzu unosiła się ich słodkawa woń. Uśmiech kobiety mógł oznaczać tylko jedno: miała nadzieje, że uda jej się wyciągnąć dużo pieniędzy od krewnych.
Wszyscy są tacy sami! Tylko kasa, kasa...- pomyślałam czując wzbierającą we mnie złość. Wzięłam kilka głębokich oddechów, karcąc się w duchu. Musiałam być przecież opanowana – jeden uśmiech nie mógł przeszkodzić mi w planie. Nie mogłabym sobie wybaczyć, gdybym zdradziła się choć jednym grymasem, albo słowem. Trafić znów do piekła – tego się najbardziej obawiałam.
Tak się złożyło, że akurat wyszli do sklepu. Niedługo wrócą, a w tym czasie możesz się rozgościć. - wskazałam na skórzaną kanapę. -Pewnie zmarzłaś, na dworze jest wyjątkowo paskudnie. Masz może ochotę na herbatę?- spytałam grzecznie.
Tak, pogoda dzisiaj nie dopisuje- przytaknęła z uśmiechem. - Z chęcią napiję się herbaty.
Zostawiłam ją samą i powędrowałam do kuchni. Zaparzyłam wodę i sięgnęłam po kubek i torebkę herbaty. Kiedy czajnik zagwizdał ostrożnie nalałam wodę do kubka. Wyciągnęłam z kieszeni paczuszkę i delikatnie ją rozwinęłam. W środku plastikowego woreczka błyszczała obiecująco bielą mała tabletka. Uśmiechnęłam się na jej widok i zatarłam ręce. Drżącymi z podniecenia rękami sięgnęłam do środka woreczka. Wymacałam tabletkę i pogłaskałam ją w przypływie triumfu. Pierwsza część planu miała się za chwilę zakończyć.
Po chwili moje ręce zamarły, a usta wykrzywiły się w grymasie zaskoczenia i przerażenia.
Gardło ścisnął mi strach. Usłyszałam kroki na schodach. Choć były prawie niesłyszalne wiedziałam, że to nie jest złudzenie. Musiałam szybko działać. Czym prędzej wyszarpnęłam rękę i ponownie wcisnęłam woreczek wraz z zawartością do kieszeni. Czułam, że ciąży mi o wiele bardziej niż przedtem. Podparłam się o blat stołu i udałam, że robię coś przy herbacie. W takim stanie, na szczęście, zastała mnie kobieta.
Zapomniałam ci powiedzieć, że piję bez cukru. - uśmiechnęła się przepraszająco.
Nic nie szkodzi, jeszcze nie dodałam – odwzajemniłam uśmiech choć w środku się gotowałam. Przecież o mało nie zniszczyła planu, nad którym pracowałam tak wiele czasu!
Kobieta udała się z powrotem na górę. Przeczekałam, aż nie usłyszałam trzaskania drzwi. Odetchnęłam z ulgą, ale wciąż jeszcze podenerwowana, z powrotem wyjęłam tabletkę. Nie poświęciłam już jej zbyt wiele uwagi, tylko wrzuciłam do kubka – brakowało mi po prostu czasu, a kobieta mogła w każdej chwili znów przyjść. Nie mogłam sobie jednak odmówić przyglądaniu się kubkowi, w którym powoli rozpuszczał się narkotyk. Z zachwytem wpatrywałam się w tę scenę. Już dawno nie byłam tak zadowolona. Poprawka; nigdy. W moim życiu nie miały miejsce szczęśliwe chwile. Była to bolesna, ale jednak szczera prawda. Teraz mogłam wszystko zmienić i zamierzałam wykorzystać tę szanse. Postawiłam parujące kubki na zielonej, po bokach lekko różowej tacy i ruszyłam wolno po schodach. Po dłużącej się niemiłosierni chwili byłam już w salonie i ostrożnie stawiałam gorące napoje na stole.
- Tak więc jesteś krewną wujka? - Ostatnie słowo z trudem przeszło mi przez gardło, ale nie dałam po sobie tego poznać. W ciągu tylu lat nigdy nie zwróciłam się za jego plecami tym zwrotem, moim zdaniem zasługiwał tylko na przekleństwa. Jedynie w jego obecności używałam słowa ,,wujek'', ale dzisiejszy dzień był wyjątkiem. Sam w sobie był inny – niepowtarzalny, magiczny. Bynajmniej do tego dążyłam, a używanie tego znienawidzonego słowa miało mi pomóc dojść do wyznaczonego celu.
Tak, co prawda daleką kuzynką, ale zawsze to rodzina. Oprócz nas raczej nie ma zbyt wielu krewnych.
Ich raczej nie można nazwać krewnymi...,pomyślałam z przekąsem, wyobrażając sobie codzienną scenę rozgrywającą się w domu.
Kufle wypełnione piwem, głośna, omal nie doprowadzająca mnie do szału muzyka, stoły zawalone chipsami, słodyczami, a wokół tego gromadka przerażająco muskularnych, ohydnych facetów grających w pokera. A na czele bandy on, największy spośród nich, barczysty, z zawiniętymi w pięści wielkimi rękoma, którymi tak często mnie bił, brunet. Mój wujek.
Tak, nie ma....- powiedziałam kryjąc złość, ale także i strach, który pojawiał się zawsze, gdy myślałam o nim. Cała postać wujka napawała mnie przerażeniem, a ilekroć go spotykałam czułam się jak zwierze pochwycone w pułapkę. Było tak odkąd sięgałam pamięcią – nawet gdybym spędziła z nim choć jedną w miarę normalną chwile jego awantury i przemoc całkowicie ją rozwiewały. Niezdolna do uczuć maszyna potrafiąca jedynie ranić innych, to nią był.
Ja jestem córką jego siostry, ale tu mieszkam. Rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miałam zaledwie dwa lata. Nawet ich nie poznałam – dodałam cicho. Wbiłam wzrok
w podłogę, na chwilę zapominając o tym z kim i gdzie jestem. Zawsze trudno było mi rozmawiać o rodzicach choć nie pamiętałam nawet jaki kolor włosów miała moja matka. Poczułam, że zalewa mnie fala smutku i rozgoryczenia. Co by było gdybym mieszkała w innym domu? Spała w innym pokoju? Rozmawiała z innymi ludźmi nie przypominającymi tych, z którymi stykam się teraz? Mogła się do kogoś przytulić? Porozmawiać?
Czuć się... kochaną?
Pokręciłam głową, karcąc się w duchu. W sercu poczułam dziwne ukłucie, ale zignorowałam je. To nie czas na refleksje, pomyślałam podnosząc powoli głowę. Zresztą kiedy indziej też nie powinnam poruszać tego tematu. Wiedziałam, że to nie miało sensu. Nie mogłam zmienić przeszłości, nawet jak bardzo bym się starała.
Przykro mi - powiedziała kobieta. Przeszyłam ją wzrokiem. W jej zielonych oczach czaiła się troska i współczucie. Poklepała mnie delikatnie po dłoni, zapewne nie wiedząc co powiedzieć.
Cofnęłam rękę jak oparzona. Nie chciałam, by ktoś się nade mną litował – tym bardziej, że poznałam ją zaledwie pół godziny temu. Strata rodziców sprawiała mi ogromny ból, ale ten ból potrafiłam przeczekać jedynie w milczeniu. W czterech ścianach, daleko od innych. Tylko wtedy mogłam pomyśleć, wyżalić się samej sobie... zapłakać.
W jednej chwili spojrzenie kobiety, pełne troski i ciepła znikło. Zamiast niego pojawiło się coś zupełnie innego, niepokojącego...
Z zaskoczeniem przyglądałam się splotowi uczuć rysujących się na jej twarzy. Od zdziwienia mieszającego się z zakłopotaniem, po narastające, ustępujące innym uczuciom zainteresowanie. Patrzyła na mnie uważnie, lustrując mą postać wzrokiem. Zatrzymała się na moich oczach choć nie wiedziałam czemu. Były przecież takie zwykłe – niebieskie z domieszką zieleni, średniej wielkości... W żaden sposób nie odstawały od reszty społeczeństwa. Czemu, więc poświęciła im tak wiele uwagi? Czemu w ogóle tak natarczywie mi się przyglądała?
Choć trwało to zaledwie kilka sekund czułam się oszołomiona i zdezorientowana. Jeszcze nikt nie poświęcił mi tak wiele uwagi i szczerze mówiąc wolałam, żeby i tym razem tak było.
Nie wiedząc jak ukryć narastające zakłopotanie przygładziłam delikatnie włosy i udałam, że jestem zaabsorbowana poprawianiem fryzury. Pod palcami poczułam dziwną miękkość. Włosy w dotyku były puszyste i przyjemne. Kiedy kobieta nie patrzyła podetknęłam pod nos jedno z pasemek. Westchnęłam cicho wąchając zapach lawendy. Już nie pamiętam kiedy ostatnio go czułam. Nie przypominało mi się, żebym kiedykolwiek zachwycała się wonią mych włosów. Te aż nazbyt rzadkie wydarzenia przesłaniał obrzydliwy widok, który codziennie widywałam w lustrze.
Blada jak ściana, niezwykle smutna twarz. Popękane usta zaciśnięte w ponurą, poziomą kreskę. Oczy, w których zawieszony jest smutek, a w nich pojedyncza iskra. I ona, choć jest zaledwie małym płomykiem, płonie ogromem gniewu i zła. Rozpaczą i nienawiścią do szarego przepełnionego brutalnością świata. A nad nią długie, zwieszające się ponuro włosy. Splątane, pozbawione blasku i niezwykle odpychające. Każdego dnia, gdy patrze w lustro widzę tą postać; mizerną, brzydką i kruchą. Ubraną w podarte, wytarte dżinsy i rozciągniętą, długą koszule. I wtedy zdaje sobie sprawę, już WIEM, że ta iskra – jedna jedyna iskierka pokazuje ludziom, że żyje. Że reszta ciała to jedynie maszyna, jakiś zabłąkany, nic nie warty robot, który jedną nogą jest już po drugiej stronie. Apatycznie wykonujący zadania, cichy, milczący.
Smutny.
Nie oszukiwałam się. Nie dawałam sobie złudzeń, że będzie lepsze jutro, iż nadejdzie czas, kiedy z radością powitam nowy dzień. Już dawno przekonałam się, że marzenia nie są dla mnie. Wiedziałam, że to tylko złudzenia. Mówiące o beztroskim życiu, w otoczeniu pełnej ciepła i miłości rodziny, w której nie ma takiego słowa jak przemoc, z pięknym dużym domem i przyjaznym psem.
Kiedy o nich myślałam chciało mi się śmiać.
Ta wizja, to bezsensowne marzenie kiedyś było powodem, dla którego chciałam żyć. Uporczywie łapałam się tej nadziei, pewna, że wkrótce uśmiechnie się do mnie los. Czekałam w dzień i w nocy nie poddając się. Ciągle wierząc, że nadejdzie dzień, który położy kres piekłu, jakim jest moje życie. Cierpliwie znosiłam cierpienie towarzyszące mi każdego dnia. W końcu jednak musiałam się poddać.
Nawet najtrwalszy w końcu by upadł. Porzucił nadzieje, plany, które doprowadziły go jedynie do bólu. O tak, najgorszy był ból.
Wyobraź sobie, że znajdujesz się w takiej sytuacji, jakiej byłam ja. Uświadamiasz sobie, że twoje plany, marzenia nigdy się nie spełnią. Musisz wrócić do szarej, brutalnej rzeczywistości – nie masz wyjścia. Wszystko co przetrzymywało cię przy życiu przepadło, zniknęło. Teraz już nie możesz uciec od prawdziwego piekła, jakim jest twoje życie. Każde uderzenie, wyśmianie, najmniejsza namiastka zła cie rani. Czujesz na sobie spojrzenia pełne pogardy, bez krztyny dobroci. Nie możesz zwrócić się do nikogo o pomoc, przecież ten wzrok mówi sam za siebie. Nikt nie potrafi, może nie chce cie zrozumieć. Bez wątpienia nawet jeśli jesteś miłym, pogodnym człowiekiem, zdusiłbyś te uczucia w sobie. Pragnąłbyś jedynie nic nie czuć, zapomnieć.
Umrzeć. Osunąć się w ramiona śmierci, wyrwać się z sideł tego obezwładniającego bólu – marzenia...
Tak, próbowałam popełnić samobójstwo. To wydarzenie bardzo dobrze utrwaliło się w mej pamięci. Koszmary i mętlik pogmatwanych myśli naprowadzają mnie na tor tego dnia. Nigdy nie byłam dobra w wymazywaniu niechcianych, bolesnych wspomnień. Może dlatego próbowałam to zrobić?
Tego wieczoru obudziłam się z okropnym bólem w głowie. Z resztą ciała też nie było najlepiej...
Na moich rękach widniały świeże siniaki, a na białej bluzce odznaczały się pojedyncze krople krwi. Wzdrygnęłam się i spróbowałam stanąć na nogi. Leżałam na twardej, niewygodnej podłodze. Najwidoczniej musiałam omdleć. Nie udało mi się podnieść, byłam zbyt osłabiona. Zamknęłam oczy odtwarzając dzisiejszą sytuacje.
Tym razem poszło o to, że nie sprzątnęłam pustych butelek po piwie, które leżały już od tygodnia na tarasie. Wujek czepiał się mnie o wszystko. O to, że czegoś nie sprzątnęłam, nie wyprowadziłam psa, albo, że znowu zapomniałam wrzucić brudne ubrania do pralki. Wszystkie te obowiązki starałam się wykonywać jak najlepiej, ale nigdy nie udało mi się go zadowolić. On po prostu chciał znaleźć jakikolwiek powód, dzięki któremu mógł dać upust emocjom. Każde uderzenie, jęk bólu i widoczny na mojej twarzy przebłysk rozpaczy doprowadzał go do radości.
Czasem miałam wrażenie, że nigdy nie przestanie.
Sekundy zamieniały się w minuty. Może nawet w godziny?
Wiedziałam jedynie, że trwa to bardzo długo. Nie mogłam spojrzeć na zegar wiszący na ścianie, bo nic nie widziałam. Stojąc, albo padając już na podłogę z nadmiaru bólu zamykałam oczy. Tak było mi dobrze, jeśli mogę tak w ogóle powiedzieć.... Otaczająca mnie ciemność dawała mi siłę, by potem stanąć i dalej żyć.
Gdybym otworzyła wtedy oczy, zobaczyłabym pokój oświetlony słońcem, pomalowany na zielony, przywodzący na myśl trawę, kolor. Był to mój pokój i choć należał tylko do mnie szczerze go nienawidziłam. Właśnie za to, że kolorową gamą barw symbolizował radość nie pasującą do napiętej i najczęściej pełnej strachu atmosfery. Pokazywał, że to co wydaje nam się wspaniałe jest tylko z pozoru dobre. W takich chwilach potrafił mnie tym pięknem jedynie przygnębić, a nie dodać otuchy.
Najczęściej to w nim mnie katował. W innych pomieszczeniach naraziłby się na gniew żony, która bardzo dbała o wystrój domu. Bała się, że przez przypadek zbije jakiś cenny wazon, albo zrzuci ważną pamiątkę. Zupełnie nie interesowało ją moje samopoczucie i to, że w jej domu dochodzi do przemocy.
Tamtego dnia także znęcał się nade mną właśnie tam. Kiedy wparował do pokoju odrabiałam lekcje. Pochylona nad zeszytem, czytałam notatkę z dzisiejszej lekcji. Byłam tak skupiona pracą, że nie zauważyłam jego głośnego jak zwykle wejścia. Wyrwałam się dopiero z transu, gdy w moich uszach rozległ się jego potężny głos. Powoli przeniosłam wzrok na wujka. Widząc w jakim jest stanie dotarło do mnie, że ta wizyta zdecydowanie nie wróży niczego dobrego.
Jego zwykle ułożone włosy sterczały na boki. Oczy skrzyły się zapowiadającym wściekłość niezdrowym blaskiem, a usta wykrzywione były w brzydkim grymasie. Ukryte pod koszulką mięśnie niebezpiecznie się napinały. Przełknęłam głośno ślinę.
Kamila! Ile jeszcze mam ci przypominać, że masz sprzątnąć taras! - krzyknął gromkim głosem.
Nigdy nie pytał się jak mi idzie w szkole, co u mnie słychać. Kiedy zaburzał panującą w moim pokoju ciszę od razu przechodził do rzeczy.
Wujku, przepraszam. Musiałam czegoś nie zauważyć, gdy sprzątałam... - próbowałam złagodzić sytuacje.
Ach tak! Myślisz, że jak już tu mieszkasz, możesz sobie na wszystko pozwolić? Dobrze wiesz, dlaczego...
Zaraz pójdę to zrobić. Muszę się uczyć. -przerwałam mu w pół słowa chowając twarz w zeszycie. Drżącymi rękami nabazgrałam coś na kartce, udając, że rozwiązuje jakieś zadanie matematyczne. Tak naprawdę nie wiedziałam co nawet wypisuje, zresztą mogłyby być to jakieś bezsensowne cyfry. Byleby uznał, że to coś ważnego....
Jak się okazało było to jedynie moje pobożne życzenie. Zdecydowanym krokiem przebył dzielącą nas odległość i wyszarpnął z moich rąk zeszyt. Rzucił go z ogłuszającym trzaskiem na podłogę, który sprawił, że serce omal nie podeszło mi do gardła. Już nie miałam gdzie skryć twarzy, teraz mógł z satysfakcją oglądać pogłębiający się z każdą sekundą grymas przerażenia i strachu.
Zacisnęłam ręce w pięści i odwróciłam wzrok starając się opanować drżenie ciała. Pociągnął mnie za włosy zmuszając bym spojrzała mu w oczy.
Zostawisz teraz te bezsensowne lekcje i pójdziesz ze mną, zrozumiano? - odezwał się głosem nie znoszącym sprzeciwu.
Wzdrygnęłam się, czując ból spowodowany silnym wyszarpnięciem ręki z moich włosów.
-Nie!-krzyknęłam bezsilnie, gdy popchnął mnie brutalnie w stronę drzwi. Uderzyłam w nie z całą siłą. Upadłam pod namiarem niewyobrażalnego bólu rozchodzącego się po moim ciele.
Jak człowiek może być tak silny? Zadałam sobie to pytanie patrząc jak przygotowuje się do następnego ciosu. Zamknęłam oczy, czekając.
Ból jednak nie nadszedł. Zdezorientowana spojrzałam na wujka. On, choć nadal stał z zaciśniętymi pięściami dało się zauważyć, że poskromił już trochę emocje. Na jego twarzy nie widać było żadnego grymasu gniewu, jedynie uśmiech satysfakcji, który pogłębiał się z każdym nowym siniakiem ukazującym się na moim ciele. Ogarnęła mnie wściekłość. Za to, że byłam taka bezbronna i taka krucha...
Nie poradziłabym sobie z tak wielkim osiłkiem jakim był wujek, ale ten przepełniony nienawiścią i jednocześnie radością z mojego bólu uśmiech powodował, że omal nie rzuciłam się na niego i nie zaczęła okładać pięściami. Wiedziałam, że nie mam najmniejszych szans, ale moja przeszłość i dalsze życie było już i tak doszczętnie zniszczone. Nie widziałam ratunku. Mogłam dalej grać w tą brutalną grę, albo nawet gdyby był to ostatni raz, zawalczyć.
Przepełniła mnie żądza śmierci. Upragnionej zemsty...
Nie zważając na ból wstałam i zdecydowanie wymierzyłam pięść idealnie trafiając w jego zaskoczone oblicze. Rozległ się głośny trzask. Z radością wpatrywałam się jak wykrzywia twarz w grymasie bólu i łapie się za złamany nos. Byłam po raz pierwszy dumna z siebie i bardzo, ale to bardzo spodobał mi się dźwięk, który wydał, gdy poczuł ból. Jęki i krzyki stały się dla mnie najpiękniejszą melodią, jaką kiedykolwiek usłyszałam. Syciłam się nimi, chcąc zapamiętać to, co było kiedyś dla mnie niemożliwe.
Zabije cie, zabije! - wrzasnął skrywając w dłoniach zakrwawiony nos. Tłumiony krzyk nie wydał mi się godną uwagi groźbą. Przyjęłam ją z lekceważeniem, wręcz ciesząc się, że ból, który mu zadałam wywołał u niego wściekłość, frustracje i co najważniejsze; poczucie klęski.
Okazało się jednak, że był to błąd.
Nie spodziewałam się, że znów uderzy. I to ze zdwojoną siłą...
Krzyknęłam, kiedy zdusił mnie w żelaznym uścisku. Tym razem już nie mogłam się obronić.
Płakałam, czując nową falę bólu. Nie pozwolił mi nawet odetchnąć, po raz kolejny jego pięść napotkała moje obolałe ciało.
I po raz kolejny w moim umyśle narodziło się nieme błaganie o śmierć. Ból otoczył mnie jak kokon, nie przegapiając żadnego zakamarka mojego ciała. Tonęłam w nim, z każdym uderzeniem coraz bardziej dostając się na dno. Fale bólu nie pozwalały mi się wynurzyć na powierzchnie, zrobić cokolwiek, by wydostać się z oceanu cierpienia.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy rzucił mnie na podłogę i wyszedł. Nie słyszałam już własnych urywanych oddechów i cichych, rozpaczliwych jęków - wołań o pomoc.
Wszystko spowiła ciemność.

A jednak. Stawiłam mu czoła, po raz pierwszy w moim siedemnastoletnim życiu. Myślałam, że nigdy nie znajdę odwagi, żeby cokolwiek mu powiedzieć, a tym bardziej zrobić...
To wydarzenie miało być tylko marzeniem, planem, który nie ujrzy światła dziennego.
Ale jednak udało mi się, pomyślałam po raz kolejny w ciągu kilku minut. Trudno mi było w to uwierzyć i z pewnością po minie wujka mogłam wywnioskować to samo. Zebrałam odwagę, skulminowałam całą złość towarzyszącą mi od lat i złamałam mu ten przeklęty nos. Nawet nie wiecie jak bardzo mi ulżyło, gdy pokazałam mu nareszcie na co mnie stać. Od maleńkiej dziewczynki w moich najlepszych snach pojawiał się widok zakrwawionego, przestraszonego wujka. W mojej głowie rodziły się makabryczne wizje, w których to on był ofiarą, a ja napastnikiem. Nigdy nie przyszło mi do głowy, by urzeczywistnić marzenia. Sądziłam, że jestem zbyt słaba i bezbronna wobec siły potężnie zbudowanego, groźnego wujka.
Ale w tamten pamiętny wieczór obudziło się coś we mnie.
I nie był to strach przed tym co miało nieuchronnie nadejść.
To bunt, niepohamowana żądza śmierci zadecydowała o tym co miało się stać.
Uderzyłam, po raz pierwszy w życiu czując słodki smak zwycięstwa. Nie trwał jednak długo. Złudzenie, że wreszcie go pokonam ulotniło się. Jego zdumiewająca siła napędzana przez gniew ujarzmiła moją radość. Zastąpiły ją strach i panika.
Uczucia, które znałam aż nazbyt dobrze...
Spojrzałam na zegar stojący na moim biurku. Wskazywał 18.16. Bił mnie przez kilka godzin, a może było to pół godziny? Wtedy było mi już wszystko jedno.
Chciałam, żeby mnie zabił. Jeszcze nigdy tak mocno nie pragnęłam śmierci...
Teraz czułam dokładnie to samo. Przypominając sobie to wydarzenie doświadczałam na nowo uczuć, które mną targały.
Uświadomiłam sobie, że nawet jak wielka byłaby moja nienawiść i odwaga nie dałabym rady go zabić. Nie w walce.
Moja przeszłość i przyszłość miała być zamknięta tu, w tym domu i w tym otoczeniu. Codziennie to samo; krzyki, awantury, przemoc.
I te same uczucia; gniew, nienawiść i lęk. Na samą myśl opanowywał mnie przemożny smutek.
Dlaczego to właśnie ja jestem skazana na taki los? Co jest ze mną nie tak?!
,,Nie musisz już dalej walczyć i żyć w tym brutalnym świecie. Odpowiedz na twoje problemy kryje się tu, w tym pokoju...''
Szepnął jakiś głosik w mojej głowie. Dobrze wiedziałam co mogłoby położyć kres moim troskom, zmaganiom ze samym sobą. Ale czy byłam gotowa To zrobić...?
Wstałam i poczłapałam chwiejnie do biurka. Usiadłam ciężko na krześle i pochyliłam się, żeby otworzyć drzwi szafki. Szarpnęłam mocno, ale drzwiczki nie chciały puścić. Była zamknięta.
Zaczęłam rozglądać się gorączkowo za miejscem, w którym mogłam schować klucz. Z głośnym sykiem bólu przeszłam przez pokój kierując się do szafki nocnej. Moja posiniaczona ręka nieprzyjemnie pulsowała, kiedy wściekła rzucałam raz po raz jakiś przedmiot. Nie sprzątałam w pokoju od bardzo dawna. Wszędzie napotykałam tumany kurzu i sterty różnych niepotrzebnych rupieci. Miałam wrażenie, że minęło kilka godzin zanim wreszcie znalazłam klucz. Tym bardziej potęgowało to trumf i podniecenie.
Nareszcie, pomyślałam rozradowana otwierając drzwiczki szafki. Nóż leżał dokładnie tam, gdzie ostatnio go zostawiłam.
Nieomal z czcią wyjęłam go i delikatnie pogłaskałam. Drżącą ręką uniosłam nóż w górę szykując się do zadania ciosu. Ostrze niebezpiecznie błysnęło w świetle księżyca wylatującego zza okien. Przełknęłam głośno ślinę.
Czy na pewno tego chcę?
Tak, chcesz, szepnęłam do siebie. Przecież pragnęłaś wolności, innego życia. Lepszego, pozbawionego przemocy, beztroskiego bytu. Teraz masz szanse...
Zacisnęłam rękę na rękojeści noża, ale po chwili ponownie osłabiłam uścisk.
A jeśli tam też będzie źle? Jeszcze gorzej niż tu? Nie masz gwarancji, że trafisz tam gdzie marzyłaś, pomyślałam niepewnie.
Zaczęły ogarniać mnie wątpliwości. Coraz więcej pytań pozostawało bez odpowiedzi. Podniecenie i radość znikły w jednej chwili. Zastąpiły je strach i niepewność.
Nie chciałam być tchórzem, ale nie miałam pewności, że trafie do nieba.
Wiele słyszałam o piekle i chyba to jego bałam się najbardziej. Obawiałam się, że spotkają mnie jeszcze gorsze rzeczy, niż dotychczas, a gdy wujek pożegna się z życiem zacznie mnie dręczyć właśnie tam. Nie mogłam tak bardzo ryzykować...
Otworzyłam szarpnięciem okno i zanim znów się rozmyśliłam wyrzuciłam nóż w noc.
Tam, gdzie jego miejsce...
Potem wiele razy plułam sobie w brodę. Żałowałam podjętej decyzji. W ciągu kilku minut mogłam pożegnać się z życiem, zrobić to o czym marzyłam od dawna, a zaprzepaściłam szanse.
Jak zwykle zwyciężyło tchórzostwo. Przyzwyczaiłam się do porażki, ale nigdy nie była aż tak dotkliwa, jak wówczas.
Przez długi czas chodziłam ze spuszczoną głową, a co noc nawiedzały mnie koszmary. W moim umyśle co chwilę pojawiało się to same pytanie; Czemu nie zrobiłam tego co uśmierzyłoby, a może i nawet zniszczyłoby moje najskrytsze lęki? Nie znałam odpowiedzi.
Ale nie to było najgorsze. Poczucie klęski było tak dotkliwe, że niemal namacalne. Strach
i gniew towarzyszyły mi każdego dnia, a szczególnie kiedy widywałam wujka. Nie mogłam znieść tego pogardliwego uśmiechu.
Byłam bliska szaleństwa. Chyba nigdy nie udałoby mi się wydostać z otchłani rozpaczy, gdyby nie plan, który narodził się wkrótce w mojej głowie.
Nie mogłam pokonać wujka w walce wręcz, ale były też inne sposoby...
Nie musiałam używać siły; wystarczył spryt i inteligencja. Otworzyły się przede mną nowe perspektywy i jeszcze tego samego dnia zaczęłam opracowywać plan działania. Wkrótce przesłonił wszystko. Szłam do szkoły, wracałam do domu, wypełniałam domowe obowiązki i wędrowałam do pokoju, by tam dalej; powoli i przemyślanie budować po kawałku morderstwo wujka.
Na początek podszywając się pod ciotkę napisałam list do krewnych mieszkających w Anglii. Byli Polakami, ale kilkanaście lat temu wyprowadzili się z ojczystego kraju szukając gdzie indziej lepszego życia. Pamiętam ich jak przez mgłę – ostatni raz kiedy się widzieliśmy miałam zaledwie osiem lat. Nie miałam gwarancji, że odpowiedzą, ale byli jedyną rodziną wujostwa, jaką znałam.
Zaproponowałam w liście spotkanie. Pretekstem były zagubione pieniądze otrzymane z testamentu moich zmarłych rodziców.
Tak jak się spodziewałam odpowiedź otrzymałam już po tygodniu. Pieniądze było najlepszą przynętą, żyjąc z pedantyczną, wygodną ciotką i skąpym wujkiem doskonale o tym wiedziałam.
Krewna, niejaka Paulina Kowalska wyznaczyła termin spotkania na dziesiątego kwietnia. Miała przylecieć równo o 13, ale licząc jeszcze dojście do oddalonego o kilka kilometrów domu wujostwa mogła dotrzeć po czasie. Dokładnie wtedy, kiedy wuj i ciotka wybierają się na zakupy.
Nie myliłam się. Ciotka i wujek wyposażeni w pojemne torby ekologiczne wyszli z domu dokładnie przed umówioną godziną. W każde soboty pozwalali sobie na długie zakupy, przebieranie w ubraniach, owocach, słodyczach... Mogłam liczyć na to, że wrócą dopiero po dobrych dwóch godzinach. Pozostawało mi tylko czekać. Niecierpliwa i podekscytowana zarazem odliczałam każdą sekundę dzielącą mnie od jej przyjazdu. Krewna była moją nadzieją, przepustką do upragnionej wolności. Zapewne po fakcie oskarżyliby mnie o zabójstwo, ale mogłam się postarać, by dowody wskazywały zupełnie inaczej. Za pomocą tabletki nasennej rozpuszczonej w przygotowanej przeze mnie herbacie miałam ją uśpić. Następnie wyjąć z tajnej skrytki wujka, o której nie wiedziała nawet jego żona pistolet. Potrzebny był mi też sznurek i w razie czego nóż.
A potem miałam już tylko czekać na przyjście wujostwa...
Plan był wprost idealny, ale podświadomie czułam, że coś może nie wyjść. Nie podobał mi się ten świdrujący wzrok kobiety. Nawet jeśli niczego się nie spodziewała wydawała się niezwykle spostrzegawcza i nieufna.
I choć poznałam ją zaledwie kilkanaście minut temu czułam się przy niej... zakłopotana. Tak, to trafne określenie. Ale mimo wszystko musiałam działać bardzo ostrożnie, pozostać twardym i rozważnym, aż do końca. W grę nie mogą wchodzić uczucia.
Inaczej plan mógł się nie powieść.
Przywdziałam na twarz maskę uśmiechu i wyciągnęłam w stronę kobiety rękę.
-A gdzie moja gościnność? Zapomniałam się przedstawić. Jestem Kamila.
Paulina. - wymieniłyśmy uściski rąk.
Sięgnęłam po herbatę i upiłam spory łyk. Miałam nadzieje, że Paulina pójdzie za moim przykładem.
Proszę, częstuj się. - podsunęłam jej talerz pełen czekoladowych ciastek. Zgodnie z moimi oczekiwaniami sięgnęła po jedno i napiła się herbaty.
Uśmiechnęłam się w geście ulgi. Wreszcie sięgnęła po ten kubek!
Zaraz jednak odstawiła go i spojrzał na książkę leżącą na stole. Zniszczony i pogięty na rogach egzemplarz ,,Wszystko jest względne'' Stephena Kinga był schowany za wazonem z kwiatami. Można było jednak zobaczyć tytuł książki, który wyraźnie przykuł uwagę kobiety.
Mogę? - spytała wskazując na nią palcem. Skinęłam głową przyglądając się jak z zainteresowaniem czyta streszczenie książki znajdujące się z tyłu egzemplarza.
Ciekawa.- przesunęła palcem po czerwonych literach. Odznaczały się na czarnym tle, jak krople krwi. - Kiedyś uwielbiałam czytać książki Kinga. Jest twoja?
Tak. To akurat zbiór opowiadań tego autora. Lubię jego styl, tak łatwo potrafi człowieka przestraszyć. Magią słów wysłać czytelnika w inny, niepowtarzalny świat.
Uśmiechnęłam się z rozmarzeniem powracając myślami do wieczorów, które spędzałam z tą książką. Nie musiałam kłamać mówiąc o wrażeniach towarzyszących mi czytaniu. - Czytałaś coś jego?
To mój ulubiony autor. - przytaknęła. - Lubię też kryminały, ale jednak to horrory podbiły moje serce.
Fajnie. A czytałaś może....
Długo rozmawiałyśmy o każdej godnej uwadze książce i szerzącym się w dobie komputerów braku zainteresowania czytaniem. Ucieszyłam się, że wreszcie mogę z nią o czymś porozmawiać. Wcześniej nie znalazłam żadnego tematu, a tak mogłam zbić czas, który pozostał do przyjścia wujostwa. I wzbudzić przy tym jej zaufanie.
Nie musiałam się też martwić, że kubek nadal pozostaje pełny. Kiedy nie patrzyła dyskretnie sprawdzałam ile herbaty już ubyło. Na razie szło wszystko zgodnie z planem, w kubku pozostała mniej niż połowa napoju. A z każdym łykiem jej wzrok robił się coraz bardziej szklisty- odczuwała senność. Wkrótce Paulinę zmorzył sen, który miał zapewne trwać kilkanaście godzin. Przeniosłam ją na fotel znajdujący się na końcu salonu. Naprzeciwko niego stał fortepian, który skutecznie zasłonił nogi Pauliny. Ułożywszy ją wygodnie ruszyłam do drzwi, ale zaraz przystanęłam. Z wahaniem podeszłam do Pauliny chcąc po raz ostatni się jej przyjrzeć. Rozparta na siedzeniu opierała głowę na łokciu. Na jej ustach błąkał się uśmiech. Wydobywało się z nich ciche chrapanie.
Nie miałam wątpliwości, że śni jej się coś miłego. I dobrze. Bo to co zastanie po pobudce na pewno nie będzie dla niej miłe, pomyślałam bez cienia radości. Przedtem może bym się cieszyła, ale teraz, kiedy wiem czym się interesuje, i że podzielam jej pasje było mi trochę przykro. Cóż, żeby inny miał dobrze trzeba się poświęcić.
Rzuciłam jej ostatnie spojrzenie i wzdychając ciężko wyszłam z pokoju. Czyżby Paulina rozbudziła we mnie jakieś pozytywne uczucia?
-Nie. Jest tylko elementem planu. Pamiętaj dlaczego tu jesteś.- szepnęłam do siebie. Zebrałam odwagę i zaalarmowana głosami z dołu zeszłam po schodach. Myśleli, że jestem teraz w szkole, nie mogą mnie zobaczyć! Jęknęłam. Pokonując w zawrotnym tempie – i jednocześnie najciszej jak się dało schody natrafiłam na jakąś zbłąkaną złotówkę, która z głośnym brzękiem potoczyła się najpierw na schody, a potem na podłogę. Wujostwo musiało to usłyszeć, bo nagle zapadła cisza. Zaklęłam szpetnie gorączkowo szukając kryjówki. Drzwi kuchni znajdowały się najbliżej. Zeszłam po ostatnich schodkach i zanim w korytarzu pojawił się wujek byłam już w pomieszczeniu.
Uff, mało brakowało...,pomyślałam z ulgą. Starłam rękawem bluzki pot perlący się na czole. Moje serce nadal biło szybko i głośno. Sam zapach wujka, choć ulotnił się, gdy zamknęłam drzwi kuchni powodował, że się bałam. Oparta o drzwi słyszałam każdy najmniejszy dźwięk wydobywający się z korytarza. Krok wujka, głośny i zdecydowany świadczący nie tylko o tuszy, ale i o jego sile. Z łatwością mogłam sobie wyobrazić, jak oparty o poręcz schodów nasłuchuje. Jak uważnie, piwnymi oczami wypatruje, jakby polował na schowaną ofiarę.
Przeszył mnie lodowaty dreszcz.
Nic tu nie ma. Musieliśmy się przesłyszeć, złotko. - powiedział do żony, kiedy wrócił już do wejścia.
Złotko, dobre sobie... Jakoś nie powtarza tego przy swoich kumplach. Zawsze sprytny, inteligentny, a przy tym fałszywy i dwulicowy.
Uśmiechnęłam się z ironią.
Dla upewnienia się, że nikt mnie zaskoczy uchyliłam lekko drzwi. Korytarz był pusty.
Zamknęłam je na powrót i ruszyłam na palcach w stronę, tym razem kuchennych drzwi prowadzących na podwórze. Ostrożności nigdy za wiele, pomyślałam idąc już przez idealnie przystrzyżony trawnik. Deszcz już nie padał, pozostałościami po jego obecności zostały jedynie kałuże i mieniąca się w słońcu kolorowa tęcza. Pogoda zdecydowanie się polepszyła porównując ranek, kiedy nie musząc nawet wychodzić na zewnątrz, stwierdziłam, że jest zimno i ponuro. Ucieszyłabym się z tej zmiany, gdyby nie wiatr, który przeraźliwie dął wprawiając w ruch okoliczne drzewa, kołyszące się powoli w jego monotonnym tańcu. Rozwiewając moje długie włosy tym samym mnie denerwował. Co chwilę opadały mi na twarz zasłaniając oczy. Przeklęłam w myślach ciotkę. Nawet kiedy ją usilnie błagałam nie chciała wybrać się ze mną do fryzjera. Uśmiechając się pogardliwie mówiła każdego razu starannie akcentując słowa; ,, To i tak ci nie pomoże. Masz urodę matki, jesteś taka jaka była ona; brzydka, a przy tym jeszcze bezczelna i głupia!''. Pamiętam, że wybiegałam wówczas z krzykiem, a potem zamykałam się w pokoju. Upokarzanie mnie mogłam znieść, ale nie mojej matki. Nie znałam jej, ale tym bardziej roznieciło to mój gniew. Nie chciałam, żeby to co mówiła było prawdą. Pragnęłam, aby wspomnienia o niej były czyste i pełne miłości. By jej obraz utworzony w mej wyobraźni; pięknej i szczęśliwej kobiety pozostał niezmieniony. Kilka dni po tym wydarzeniu, kiedy ponownie spróbowałam napotkałam po raz kolejny pogardę i satysfakcje z mojej klęski. Wściekła postanowiłam sama ściąć włosy. Skróciłam je do ramion. Usatysfakcjonowana postanowiłam przejrzeć się w lustrze. Omal nie wrzasnęłam oglądając moją fryzurę – a raczej jej pozostałości. Prawa strona była krótsza, lewa dłuższa. Jedno pasmo było całkowicie obcięte; wyglądało jakbym miała rzadkie włosy. Nieudolnie przycięta grzywka opadała smętnie na czoło. Bez wątpienia przypominałam strach na wróble. Chcąc uratować to co mogłam niegdyś nazwać fryzurą obcięłam całą grzywkę i zrównałam ze sobą obie strony włosów.
Nie pomogło. Tak mogłam wybrać się tylko na Halloween... I bez wątpienia stałabym się zmorą wszystkich dzieci. Nie ominęły mnie jednak konfrontacje z innymi ludźmi; chodziłam przecież do szkoły. Już zanim doprowadziłam się do tego stanu uważano mnie za dziwoląga. Zyskałam nowych wrogów, pomiatano mną przy każdej dogodnej okazji. Właśnie dlatego zaczęłam nienawidzić luster. Schowałam wszystkie, które znajdowały się moim pokoju. Już nigdy więcej nie prosiłam ciotki o pieniądze na nową fryzurę. Pogodziłam się z myślą, że wyglądam tak, a nie inaczej. Wspomnienia jednak pozostały i nawet świadomość, że włosy odrastają nie pozwoliła usunąć ich z pamięci.
Teraz, choć sięgały mi dalej niż do pasa nie odważyłabym się poprosić o to, co przed laty. Zresztą wolałam je tysiąc razy bardziej od fryzury, którą sama sobie zrobiłam. Denerwowały mnie w tylko takie dni, jak dzisiaj; wietrzne i zimne. Przypominały...
Odgoniłam od siebie nieprzyjemne wspomnienia. Do garażu pozostało mi już tylko kilka kroków. Nie był zamknięty na klucz, w wejściu przeszkadzał mi tylko kamień, który postawił wujek, żeby drzwi się starannie domknęły. Popchnęłam go z całej siły rękami modląc się, by to wystarczyło. Kamień był dla wujka lekki jak piórko – problem w tym, że mnie wydawał się bardzo ciężki. Pozazdrościłam siły wujka mocując się z kamieniem. Z całej siły napierałam na niego rękami, próbując odciągnąć go od wejścia. Wreszcie, po dłużącej się niemiłosiernie chwili drzwi stały otworem. Powitałam garaż z wielką ulgą, pomimo kurzu unoszącego się w powietrzu i pajęczyn zwieszających się luźno z sufitu. Interesował mnie tylko szybki powrót do domu z nadającą się do użytku bronią. Wiedziałam, gdzie znajduje się klucz, więc była to tylko kwestia kilku minut. Ale każda sekunda się liczyła – nie przewidziałam tak szybkiego powrotu wujostwa. Mogła zadecydować o wszystkim.
Wyciągnęłam klucz ze starej skrzynki na narzędzia. Było tam pełno różnych śrubokrętów, śrubek, ale w końcu udało mi się znaleźć mały błyszczący i dzięki temu wyróżniający się od innych klucz. Kiedyś, a było to ponad rok temu zobaczyłam jak wujek chowa go do tej skrytki. Wcześniej nie wiedziałam nawet o samej broni, ale wówczas byłam też świadkiem jak wyciąga ją z szafki. Odszukałam wzrokiem to miejsce. Znajdowało się na samym końcu pomieszczenia, w ledwo widocznym, zaciemnionym przez słabe, nie dolatujące, aż tam promienie słońca. Szafka wyglądała zupełnie inaczej niż ją zapamiętałam; nieskazitelnie czysta, drewniana zamieniła się na szarą od kurzu i najwyraźniej nieużywaną od dawna. Kiedy pochyliłam się nad nią poczułam zapach starości – szafka zaczynała się już rozpadać. Musiała istnieć dłużej niż przewidywałam, pewnie nie domyśliłam się dlatego, że kiedyś wujek jeszcze o nią dbał. Otworzyłam kluczem drewniane drzwiczki. Wyjęłam z szafki pistolet i amunicje. Naładowałam broń ciesząc się w duchu z porad zamieszczonych w internecie. Dzięki nim potrafiłam się nią posługiwać na tyle, by móc zabić człowieka. Pogłaskałam ją uradowana, że jednak nie mam takiego pecha. Klucz i pistolet mogły przez rok zniknąć, ale tak się nie stało. Nadal się uśmiechając włożyłam pistolet do tylnej kieszeni. Wiedziałam, że niedługo znów będę mogła go wyjąć.
Wyszłam z garażu zamykając drzwi mniejszym, bardziej lekkim kamieniem. Cięższy zostawiłam obok. Otuliwszy się ciaśniej cienką kurtką ruszyłam do domu. Z zewnątrz wydawał się przyjazny i przytulny, jak gdyby jego mieszkańcy byli spokojnymi, miłymi ludźmi. Sąsiedzi, koleżanki, koledzy z pracy, wszyscy znajomi wujostwa uważali, że taka jest prawda.
Nawet nie wiedzą, jak bardzo się mylą...,pomyślałam uśmiechając się ironicznie, ale po chwili uśmiech spełzł mi z twarzy. Uświadomiłam sobie, że pochowają wujostwo z myślą, iż umarli ludzie dobrzy, zostawiający mnie samą w wielkim pustym domu, bez żadnej kochającej osoby. A powinno być zupełnie inaczej; kłamstwa powinny wyjść na jaw. Ujawnić najskrytsze tajemnice wujostwa, ich życie pełne przemocy i obłudy.
Wkrótce stąd wyjedziesz i zapomnisz, pocieszyłam się w myślach. Skończy się piekło, a zacznie prawdziwe, wolne życie.
Pogłaskałam nóż schowany w kieszeni kurtki. Ten sam, którym omal nie popełniłam samobójstwo.
Teraz czekał na nowe ofiary...
Zaśmiałam się triumfalnie zapominając o wcześniejszym smutku. Spoważniałam dopiero, kiedy wślizgnąwszy się przez drzwi kuchenne do domu podeszłam do drzwi prowadzących na korytarz i rozejrzałam się. Przez wąską szparę zobaczyłam tył ulubionej bluzki ciotki; długiej, ozdobionej milionami małych różowych kwiatuszków. Wzdrygnęłam się obserwując jak wielki, gruby kształt idzie, a raczej wspina się, sądząc po głośnych sapaniu.
Zaraz, zaraz...
Ciotka zawsze się męczyła, gdy szła po schodach! Uśmiech spełzł mi z twarzy zamieniając się na grymas pełen przerażenia. Jeśli szła po schodach to na pewno... to na pewno wybierała się do salonu!
Mimo, że starannie opatuliłam Paulinę kocem i zakryłam jej nogi mogłam coś przeoczyć. A nawet jeśli nie, wystarczyło, że ciotka podejdzie do fortepianu i będzie już po mnie!
Spanikowana otworzyłam rozmachem na oścież drzwi i już miałam wybiec za ciotką, kiedy raptownie się zatrzymałam. Potrzebowałam czegoś dużego, żeby móc ogłuszyć ciotkę. Gorączkowo
przeszukiwałam szafy w poszukiwaniu odpowiedniej broni.
Garnki? Nie, były za ciężkie... Metalowa miska? Za lekka...
W przypływie rozpaczy złapałam się za głowę. Ciężkie kroki ciotki coraz bardziej oddalały się od kuchni. Mój wzrok przesunął się na suszarkę pełną naczyń. Białych talerzy, porcelanowej filiżanki, czerwonego garnka i czarnej średniej wielkości patelni. Nagle doznałam olśnienia. Patelnia!
Złapałam za jeszcze mokrą rączkę przedmiotu i wybiegłam z kuchni. Nie było czasu, żeby wytrzeć ją szmatką. Zresztą to na pewno nie przeszkodzi w wykonaniu czynności...
Możliwie jak najciszej i jednocześnie najszybciej pokonałam schody. Tylko one mnie dzieliły od korytarza, w którym majaczyła w oddali postać ciotki. Ruszyłam przez wyścielony gigantycznym niebieskim dywanem korytarz w kierunku salonu. Był już tuż, tuż na wyciągniecie ręki...
Dasz radę, pomyślałam w przypływie odwagi. Ciotka szła wolno cichutko nucąc i zajadając łyżeczką czekoladowe lody. Nagle łyżeczka wypadła jej z ręki. Ciotka w popłochu odszukała ją wzrokiem. Leżała tuż obok drzwi, pobrudzona brązową, lepką czekoladą. Wściekła za swoją niezdarność lekko chwiejnym, ale zadziwiająco szybkim krokiem przemierzyła ostatnie metry dzielące ją od drzwi i stękając z wysiłku podniosła łyżeczkę, i z lubością ją oblizała.
Uderzyłam dokładnie wtedy, gdy ciotka otworzywszy drzwi weszła do salonu. Ułożyła mimowolnie usta w rozdzierającym krzyku. Nie było jej dane obudzić nim cały dom. Jej grube cielsko z głośnym łoskotem spadło na podłogę. Zanim ciemność pochłonęła umysł ciotki i powieki opadły, przez jej oczy przepłynęła lawina emocji; od strachu i oszołomienia po błysk gniewu pomieszanego ze zdziwieniem. Wyciągnęła ręce, jakby chciała zdusić mnie w żelaznym uścisku, ale i one po chwili opadły. Straciła przytomność. Przełknęłam głośno ślinę. Serce dudniło mi jak dzwon. Tylko ono rozpraszało ciszę panującą w salonie. Moje ręce lekko drżały, czułam, jak pocą się nadal trzymając w gotowości patelnię. Uzmysłowiwszy sobie nagle, że niebezpieczeństwo minęło odłożyłam ją z ulgą. Wytarłam spocone ręce o dżinsy i spróbowałam przenieść ciotkę na krzesło. Chwilową ulgę zastąpiło zmęczenie, które nasilało się z każdą próbą umiejscowienia ciotki na krześle. Wiedziałam, że przeniesienie jej będzie kosztowało mnie nie lada wysiłku, ale nie spodziewałam się, iż nie dam rady. Potarłam czerwone ręce i spróbowałam po raz kolejny. Nie mogłam pozwolić, by taka błahostka uniemożliwiła mi zrealizowanie planu. Wstąpiły we mnie nowe siły. Zdeterminowana do dalszej walki pociągnęłam z całej siły za ręce ciotki. Pot spływał strumieniami z mojej czerwonej od wysiłku twarzy, ale nie przerywałam czynności. W końcu z trudem podniosłam ciotkę i ułożyłam na krześle. Zaskrzypiało pod jej ciężarem.
Odetchnęłam z ulgą. Najgorsze miałam już za sobą. Wyjęłam z kieszeni zawiniętą linę i zaczęłam oplatać nią ręce ciotki. Przygwoździłam je do krzesła. Następnie zabrałam się za związywanie nóg.
Zaśmiałam się cicho przyglądając się z bliska jej brązowym kapciom w misie. Po chwili i one zostały oplecione grubym sznurem. Cofnęłam się kilka kroków chcąc przyjrzeć się mojemu dziełu. Ręce ciotki wisiały bezwładnie na boki. Nogi, splecione razem wyglądały jakby siedziała uczynnie w ławce na lekcji. Kłóciło się to jednak z poplamionymi czekoladą ustami i zamkniętymi oczami, co nadawało jej wygląd niegrzecznego dziecka, które tak bardzo się nudziło, że zasnęło.
Zaśmiałam się z absurdu tej sytuacji. Właśnie związałam starszą panią, która wygląda jak dziecko i mam zamiar zabić jej męża. Czyż to nie zabawne?
Mój śmiech rozległ się echem po salonie. Rozbudził ciotkę, która jęcząc otworzyła powoli oczy. Podniosła rękę w kierunku głowy. Musiałam mocno uderzyć ją patelnią. Szybko zorientowała się, że nie może tego zrobić. Uniemożliwiał jej to gruby sznur, którym była przywiązana do krzesła.
Co się ze mną dzieje? - powiedziała z przestrachem wpatrując się w więzy oplatające jej ciało.
Cicho... Chyba nie chcesz, żeby coś ci się stało? - pogłaskałam lśniące w świetle dnia ostrze noża.
Ciotka podniosła na mnie wzrok, dopiero teraz mnie zauważając. Na jej twarzy odmalował się szok, który po chwili ustąpił wściekłości.
- Masz mnie odwiązać i to już! - krzyknęła głosem nie znoszącym sprzeciwu. - A jeśli nie...
To co mi zrobisz? - spytałam z rozbawieniem dalej głaszcząc nóż. - Zawołasz wujka? Pozwolisz mu mnie bić? A może nawet zabić? - wyplułam z obrzydzeniem te słowa. Podeszłam do niej zniżając głos do szeptu. - Już nie masz nade mną władzy... Na potwierdzenie tych słów przyłożyłam jej nóż do szyi.
Nie zrobisz tego... - powiedziała siląc się na spokojny ton. Wychwyciłam w nim jednak strach, który pojawił się także w jej oczach, gdy starannie akcentując słowa powiedziałam:
Chcesz się przekonać? - Przez ciało ciotki przeszedł dreszcz. Przecięłam nożem jej skórę. Z szyi skapnęło na dekolt i potoczyło się kilka stróżek czerwonej krwi. Wrzasnęła rozdzierająco nie kryjąc już przerażenia.
Pomocy! Niech ktoś mi pomoże! - krzyczała ile sił w płucach. Wiedziała już, że żarty się skończyły.
Zamknij się! - zasłoniłam jej usta ręką. Krzyki przeszły w głośny bełkot. Zaczęłam szukać knebla. Z kieszeni wypadł mi woreczek z tabletkami. Ciotka najwidoczniej je rozpoznała, bo zaczęła rzucać się na krześle. Ugryzła mnie z całej siły w rękę, którą zasłaniałam jej usta. Wypuściłam z sykiem powietrze, czując jak mój nadgarstek przeszywa ostry ból.
Doigrałaś się! - krzyknęłam rozwścieczona. Znalazłam knebel, rozwarłam wargi i włożyłam go do jej ust. Zbliżyłam nóż do twarzy ciotki. Tym razem nie miałam tylko jej zranić...
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do salonu wpadł wujek.
Co tu się dzieje? - jego wzrok wędrował to na mnie, to na ciotkę. Na jego twarzy pojawił się grymas przerażenia, kiedy zobaczył, że w dłoni trzymam zakrwawiony nóż. Uśmiechnęłam się do niego unosząc w górę, do światła przedmiot, niby chcąc mu się przyjrzeć w blasku dnia. Mój uśmiech się poszerzył, kiedy nóż zalśnił w słońcu. Wrogi i jednocześnie rozbawiony był obietnicą powolnej i bolesnej śmierci.
Wujek jednak tego tak nie odebrał. Przybrał bojową postawę zaciskając palce w pięść.
Czyżby mimo wszystko dalej sądził, że mnie pokona? Zaśmiałam się gardłowo.
Nie tym razem...
Wyjęłam z kieszeni pistolet i ostentacyjnie go naładowałam. Uśmiech nadal nie schodził mi z twarzy, kiedy wycelowałam broń w wujka.
Skąd masz moją spluwę? - spytał z wyraźnym niedowierzaniem w głosie. Cofnął się o kilka kroków, przybierając bardziej uległą postawę.
Tak lepiej. - powiedziałam nie odpowiadając na zadane pytanie. - Podnieś jeszcze ręce do góry, nie chcemy tutaj żadnych gwałtownych wybuchów złości...
Z wahaniem zrobił to, co mu kazałam. Perspektywa śmierci była silniejsza. Szkoda, bo z chęcią bym się pobawiła...
W salonie, przy wejściu znajdowały się dwa filary. Można by powiedzieć, że były ,,pupilkami'' ciotki. Zawsze gdy ktoś odwiedzał wujostwo nie omieszkała się nimi pochwalić. Pełne przepychu, ozdobione złotymi pięknymi zdobieniami wznosiły się dumnie ku sufitowi. Ciotka zawsze powtarzała, że miała wielkie szczęście mogąc je kupić. Pochodziły przecież z baroku.
A teraz? Patrzyła ze smętną zrozpaczoną miną, jak przywiązuje linami ręce męża do jednego z nich. Miałam nadzieję, że pluje sobie w brodę, widząc do czego się przyczynił.
Mogłaś go nie kupować...- zwróciłam się do ciotki wzruszając ramionami. Wyszczerzyłam usta odsłaniając zęby. Musiałam wyglądać upiornie; z rozpuszczonymi zmierzwionymi włosami, czarnymi starymi glanami ubranymi specjalnie na tę okazje, wypchanymi kieszeniami, w których kryły się dwa poręczne noże.... I z bronią, która była wycelowana prosto na ciotkę. Nie uszło to jej uwadze, zaczęła rzucać się na krześle wpatrując się ze strachem w lufę pistoletu.
Zamknij się! - zażądałam, ale ona zaczęła bełkotać, w przypominającym krzyk odgłosie. Podeszłam do ciotki i spoliczkowałam kilka razy. Skóra, na której zadałam jej ciosy zrobiła się czerwona. Mimo knebla w ustach usłyszałam wyraźnie jęk. Po chwili całkowicie ucichła. Zapadła cisza, którą rozpraszał jedynie urywany oddech ciotki. Już miałam się odezwać, kiedy niespodziewanie zrobił to wujek;
Wariatka... - wyszeptał tylko. Odwróciłam się do niego zaskoczona. Było to jedno jedyne słowo, ale wypowiedziane z taką mocą i przerażeniem... Wujek naprawdę się bał. A ja, nie zamierzałam odpędzić od niego strachu. Musiał w końcu uświadomić sobie, co czułam każdego dnia.
Wariatka? - krzyknęłam. - To w takim razie kim, ty jesteś? Kiedy mnie biłeś, nie pozwalałeś normalnie żyć? Odpłacam się po prostu tym samym. Czyż nie na tym polega sprawiedliwość?
Wariatka...- powtórzył ponownie rozszerzając oczy ze strachu. Nie dane mu było wyjść z tego stanu. W ciągu kilku sekund znalazłam się obok niego, z przyłożonym do jego szyi pistoletem. Wyszeptałam mu wprost do ucha;
Tak... jestem wariatką i myślę, że ty zaraz najlepiej się o tym przekonasz. - zauważyłam, że po jego czole spłynęło kilka stróżek potu. - Ale zanim to nastąpi... chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć – dodałam po chwili – dlaczego.
Co? -spojrzał na mnie pytająco.
Nawet teraz, przywiązany, z przytkniętym do szyi pistoletem nie wiedział co mam na myśli...
Zaśmiałabym się, gdyby nie było to dla mnie tak ważne. Musiałam wiedzieć.
Chcę wiedzieć – powtórzyłam – dlaczego to robiłeś. Ręka, w której trzymałam pistolet zadrżała. - Dlaczego się nade mną znęcałeś.
A więc o to chodzi? - strach ustąpił miejsca rozbawieniu. - Zrobiłaś to wszystko tylko po to, by zrozumieć oczywistą prawdę? - zaczerwieniłam się ze złości. Jak śmiał tak się do mnie zwracać... śmiać po tym co zobaczył. Przecież tyle się natrudziłam, by poczuł się zanim umrze, tak jak ja... Miał rozpaczać nad swoim losem, błagać bym mu wybaczyła. A ja bez dania mu nawet cienia szansy, by się zrehabilitował, zmienił zabiłabym go. Postąpiłabym dokładnie tak jak on, gdy mnie bił. A zamiast tego co słyszę? Zdecydowany, rozbawiony głos. - Nie myślałem, że jesteś aż tak głupia...
Głupia?! - nie kryłam już oburzenia. - Nawet nie wiesz, ile mnie to kosztowało!
Wujek pokiwał głową z politowaniem. Widać było, jak na dłoni, że mi nie wierzy. Ogarnął mnie jeszcze większy gniew. - Udowodnię, że to co mówię jest prawdą. - powiedziałam. Musiałam zetrzeć z jego twarzy ten bezczelny uśmieszek. Opuściłam pistolet i przeszłam na drugi koniec pokoju. Po drodze minęłam ciotkę, która już nie bełkocząc rozpaczliwie rzuciła mi jedno mordercze spojrzenie. Najwidoczniej mocne uderzenie w policzek poskutkowało. Pozostało mi jeszcze tylko okiełznać wujka. Jego sceptycyzm i wyższość.
Zatrzymałam się koło fotela i jedną ręką nadal celując pistoletem w wujka obróciłam go. Oczom wujostwa ukazała się Paulina, która tak jak wcześniej siedziała wygodnie rozparta, z zamkniętymi oczami. Mimo, że już nie chrapała nikt nie miał wątpliwości, iż śpi. Rozpoznałam to po zaskoczonych minach wujostwa i ich oczach, które niecierpliwie chłonęły postać kobiety.
Paulina? - z ust wujka wyrwał się cichy jęk. - Ale jak...
To moje alibi. Postarałam się, żeby wszystkie dowody wskazywały na nią - uśmiechnęłam się triumfalnie. - Kiedy się obudzi nie będzie nic pamiętała. Zatrzyma ją policja, a potem trafi do więzienia pod zarzutem zabójstwa.
Ale jak... - powtórzył ponownie.
Wysłałam list, w którym poprosiłam o spotkanie. Miało dotyczyć, rzekomo zaginionych pieniędzy, a tym samym spadku moich rodziców. Sprytne, prawda? - Nie doszukałam się w jego oczach podziwu. Uważnie słuchał, ale nie odpowiedział na zadane pytanie. - Włożyłam do jej herbaty mocny środek nasenny – kontynuowałam. - Efekt gwarantowany... - rzuciłam Paulinie przelotne spojrzenie i zaśmiałam się. Czystym, pełnym triumfu, złowieszczym śmiechem. Wujek przyglądał się temu z niezachwianym spokojem. Nie mogłam wyczytać z jego twarzy żadnych emocji, pozostawała pustą trudną do odczytania maską. - Pistolet zabrałam ze schowka w piwnicy – dodałam po chwili.
Skąd wiedziałaś, gdzie jest klucz?- spytał wyraźnie obojętnym tonem, który trochę zbił mnie z tropu.
To proste; zobaczyłam jak chowasz go do skrzynki na narzędzia. Co prawda było to ponad rok temu, ale nie aż tak dawno, by nie zapamiętać najważniejszych informacji. Czasem
przychodziłam do piwnicy oglądać pistolet. Fascynował mnie, był dla mnie czymś nowym i jednocześnie zakazanym...
- To dlatego słyszałem jakieś dziwne szuranie... To byłaś ty!
Chowałam się pod jednym z długich płaszczy, pamiętasz, mieliście taki schowek specjalnie na nie... Nigdy mnie nie odnalazłeś.
Najwyraźniej. - powiedział zjadliwym tonem.
Zresztą szybko się znudziłam i zważając na brud i kurz, który osiadł na szafce mogę powiedzieć, że ty też. - stwierdziłam. - Nie wyjmowałam go, aż do teraz... I szczerze mówiąc sprawiło mi to o wiele, wiele większą satysfakcje niż kiedyś...
Zostawiłam odwrócony w stronę wujostwa fotel i stanęłam naprzeciwko wujka. Słyszałam ciche pojękiwanie dobiegające z przeciwnej strony i szuranie, pewnie ciotka znów rzucała się na krześle. Nie odwróciłam się, żeby zobaczyć, czy mam racje, wpatrując się wujka dalej kontynuowałam;
Nie mogłam znieść ciebie, całego mojego życia, które doszczętnie zniszczyłeś. Musiałam wreszcie pokazać na co mnie stać.
Zamilkłam na chwilę, ale zaraz dodałam; - Chciałam, chcę zrozumieć dlaczego postępowałeś tak, a nie inaczej. Zrobiłam tyle by dopiąć swego...
Przełknęłam głośno ślinę, czując narastające zdenerwowanie i jednocześnie podekscytowanie.
Zebrałam się w sobie i wypowiedziałam to jedno znaczące słowo;
-Powiedz.
Zapadła cisza. Pełna napięcia i wyczekiwania cisza. Zawisła między nami, niczym niewidzialna bariera, którą może jedynie usunąć z drogi wujek. Odpowiadając wreszcie na pytanie, które nurtuje mnie tak wiele czasu...
Zdobyłam się na spojrzenie mu prosto w oczy. Próbowałam coś z nich wyczytać, ale pozostawały puste. Lustrowałam też jego twarz, pociągłą, okoloną gęstą brodą, czekając na jakikolwiek poruszenie, może grymas, a może jednoznaczne spojrzenie.
Nie odwróciłam wzroku ani razu. Wpatrywałam się w człowieka, jeśli mogę w ogóle określić bezdusznego sadystę, w skupieniu.
Czekałam.
I w końcu, kiedy już miałam odwrócić z rozczarowaniem głowę, doczekałam się. Zdjął z twarzy pustą maskę i rozświetlił swoje oczy... rozbawieniem. Wykrzywił usta w uśmiechu i po chwili przerodził go w gardłowy, czysty śmiech, który rozległ się echem po sali.
Stałam jak słup soli, zszokowana, niezdolna wydusić z siebie żadnego słowa.
,, Zrobiłam tyle, by dopiąć swego''... - parodiował mój głos. - ,, Chcę zrozumieć''.
Spojrzał na mnie kpiąco, a ja ze wstydu i opanowującego mnie gniewu zaczęłam się trząść. - Fajnie, że otworzyłaś przede mną swoją zranioną duszyczkę, ale rozczaruje cię. Robiłem to tylko po to bo miałem zwyczajnie frajdę...
Ponownie zaniósł się śmiechem.
Mimo że nie widziałam swojego odbicia w lustrze wiedziałam, że robię się czerwona. Moje policzki nieprzyjemnie parzyły, a dłonie drgały pod wpływem obezwładniającego gniewu.
Upokorzenie...
Bezsilność...
Gniew...
I żądza zemsty. Musiałam ją zaspokoić. Zaspokoić jedyną rzecz, którą trzymała mnie teraz przy życiu.
Bez wahania uniosłam w górę pistolet. Za mną rozległ się dziwny dźwięk, jakby ktoś rozrywał jakiś materiał, ale nie odwróciłam głowy.
Nareszcie...
,,Zmienić wszystko... z pewnością to ciekawa perspektywa.''
Zaśmiałam się opętańczo i strzeliłam.
Rozległ się głośny huk, krzyk ciotki, który nie wiedzieć dlaczego usłyszałam tuż obok siebie... Usłyszałam też uderzenie przypominające odgłos, który wydała patelnia, gdy ugodziłam nią ciotkę i przerwany nagle śmiech.
Zanim pochłonęła mnie ciemność i ból, przeszywający ból, który poczułam z tyłu głowy...
Ostatnio zmieniony śr 25 kwie 2012, 10:16 przez gochex7, łącznie zmieniany 2 razy.

2
gochex7 pisze:Wcisnęłam cenną paczuszkę do kieszeni starając się obchodzić z nią delikatnie. Nie było takiej potrzeby, ale ja, z natury panikara postępowałam dość ostrożnie, tym bardziej, że paczuszka miała dużą wartość. Dużą? To niedopowiedzenie zważając na fakt, że była jednym z elementów, które miały zmienić całe moje życie.
niedopowiedzenie?
gochex7 pisze:Zaśmiałam się. No cóż, w więzieniu raczej nie można zrealizować marzeń i ambicji...
Coś mówiłaś?- Widocznie usłyszała mój śmiech. Ściągnęła brwi i spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem, jednocześnie zdejmując przemoczone buty.
dziewczyna wybucha śmiechem, a ta druga ją pyta, czy coś mówiła... i jeszcze stwierdzenie - "widocznie usłyszała mój śmiech". Przecież stoją dwa kroki od siebie...

Oczywiście zły zapis dialogów, trzeba je pisać od pauzy.
gochex7 pisze:szyscy są tacy sami! Tylko kasa, kasa...- pomyślałam czując wzbierającą we mnie złość. Wzięłam kilka głębokich oddechów, karcąc się w duchu. Musiałam być przecież opanowana – jeden uśmiech nie mógł przeszkodzić mi w planie. Nie mogłabym sobie wybaczyć, gdybym zdradziła się choć jednym grymasem, albo słowem.
jeden uśmiech, grymas, słowo... ale poprzedni wybuch śmiechu to nic.
gochex7 pisze:Tak się złożyło, że akurat wyszli do sklepu. Niedługo wrócą, a w tym czasie możesz się rozgościć. - wskazałam na skórzaną kanapę. -Pewnie zmarzłaś, na dworze jest wyjątkowo paskudnie. Masz może ochotę na herbatę?- spytałam grzecznie.
Tak, pogoda dzisiaj nie dopisuje- przytaknęła z uśmiechem. - Z chęcią napiję się herbaty.
Twój tekst jest bardzo długi przez takie ględzenie. Ględzenie o niczym, zupełnie nieważne. Tu by spokojnie wystarczyło stwierdzenie "Zaproponowałam jej herbatę. Z chęcią na to przystała". Ewentualnie można takie sceny rozciągać, taki suspens zrobić, ale musiałoby to być ciekawe, umiejętne i stworzone właśnie po to, żeby czytelnik napinał się coraz bardziej, czekając na wydarzenia. Być może o to Ci chodziło. Ale jest nieumiejętnie.
gochex7 pisze:W środku plastikowego woreczka błyszczała obiecująco bielą mała tabletka. Uśmiechnęłam się na jej widok i zatarłam ręce. Drżącymi z podniecenia rękami sięgnęłam do środka woreczka. Wymacałam tabletkę i pogłaskałam ją w przypływie triumfu. Pierwsza część planu miała się za chwilę zakończyć.
Po chwili moje ręce zamarły, a usta wykrzywiły się w grymasie zaskoczenia i przerażenia.
Gardło ścisnął mi strach. Usłyszałam kroki na schodach. Choć były prawie niesłyszalne wiedziałam, że to nie jest złudzenie. Musiałam szybko działać. Czym prędzej wyszarpnęłam rękę i ponownie wcisnęłam woreczek wraz z zawartością do kieszeni.
powtórzenia
gochex7 pisze:Kufle wypełnione piwem, głośna, omal nie doprowadzająca mnie do szału muzyka, stoły zawalone chipsami, słodyczami, a wokół tego gromadka przerażająco muskularnych, ohydnych facetów grających w pokera. A na czele bandy on, największy spośród nich, barczysty, z zawiniętymi w pięści wielkimi rękoma, którymi tak często mnie bił, brunet. Mój wujek.
Piwo (w kuflach!) i wielcy faceci grający w pokera kontra słodycze i chipsy. Nawet jakbym taki widok u siebie w salonie zastała, to zaczęłabym się śmiać.
gochex7 pisze:Przykro mi - powiedziała kobieta. Przeszyłam ją wzrokiem.
Ała! Uderzył mnie patos!
gochex7 pisze:Zatrzymała się na moich oczach choć nie wiedziałam czemu. Były przecież takie zwykłe – niebieskie z domieszką zieleni, średniej wielkości... W żaden sposób nie odstawały od reszty społeczeństwa.
Oczy, czy ich właścicielka?
gochex7 pisze:Tego wieczoru obudziłam się z okropnym bólem w głowie. Z resztą ciała też nie było najlepiej...
Na moich rękach widniały świeże siniaki, a na białej bluzce odznaczały się pojedyncze krople krwi. Wzdrygnęłam się i spróbowałam stanąć na nogi. Leżałam na twardej, niewygodnej podłodze. Najwidoczniej musiałam omdleć. Nie udało mi się podnieść, byłam zbyt osłabiona. Zamknęłam oczy odtwarzając dzisiejszą sytuacje.
Sytuacja opisywana w retrospekcji nie może być "dzisiejsza".
gochex7 pisze:Tamtego dnia także znęcał się nade mną właśnie tam. Kiedy wparował do pokoju odrabiałam lekcje. Pochylona nad zeszytem, czytałam notatkę z dzisiejszej lekcji.
Jak wyżej.
gochex7 pisze:Tamtego dnia także znęcał się nade mną właśnie tam. Kiedy wparował do pokoju odrabiałam lekcje. Pochylona nad zeszytem, czytałam notatkę z dzisiejszej lekcji. Byłam tak skupiona pracą, że nie zauważyłam jego głośnego jak zwykle wejścia. Wyrwałam się dopiero z transu, gdy w moich uszach rozległ się jego potężny głos. Powoli przeniosłam wzrok na wujka. Widząc w jakim jest stanie dotarło do mnie, że ta wizyta zdecydowanie nie wróży niczego dobrego.
Zupełnie nie wiesz, jak zachowują się ludzie, przeżywający to, co bohaterka. Wujek się nad nią znęca, boi się. Więc nieważne, jak bardzo byłaby zaangażowana w odrabianie lekcji, zwróciłaby uwagę na najmniejszy szelest w jej pokoju. Ale wujek nie wchodzi z szelestem. On wparowuje! Przy takim wejściu, jeszcze przed odezwaniem się dziewczyna znalazłaby się pod biurkiem. Ze strachu.
gochex7 pisze:Rzucił go z ogłuszającym trzaskiem na podłogę, który sprawił, że serce omal nie podeszło mi do gardła.
Zeszyt i ogłuszający trzask? Nie przesadzajmy.
gochex7 pisze:Nie poradziłabym sobie z tak wielkim osiłkiem jakim był wujek, ale ten przepełniony nienawiścią i jednocześnie radością z mojego bólu uśmiech powodował, że omal nie rzuciłam się na niego i nie zaczęła okładać pięściami.
Już w momencie czytania tego zdania byłam pewna, że to babol. I że za chwilę zaczniesz opisywać, że jednak bohaterka się na niego rzuciła. Nie myliłam się.
gochex7 pisze:Krzyknęłam, kiedy zdusił mnie w żelaznym uścisku. Tym razem już nie mogłam się obronić.
Płakałam, czując nową falę bólu. Nie pozwolił mi nawet odetchnąć, po raz kolejny jego pięść napotkała moje obolałe ciało.
I po raz kolejny w moim umyśle narodziło się nieme błaganie o śmierć. Ból otoczył mnie jak kokon, nie przegapiając żadnego zakamarka mojego ciała. Tonęłam w nim, z każdym uderzeniem coraz bardziej dostając się na dno. Fale bólu nie pozwalały mi się wynurzyć na powierzchnie, zrobić cokolwiek, by wydostać się z oceanu cierpienia.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy rzucił mnie na podłogę i wyszedł. Nie słyszałam już własnych urywanych oddechów i cichych, rozpaczliwych jęków - wołań o pomoc.
Wszystko spowiła ciemność.
Zdusił w żelaznym uścisku.
Pięść napotkała obolałe ciało.
Ból otoczył ją jak kokon.
To co on jej właściwie robił?
gochex7 pisze:Otworzyłam szarpnięciem okno i zanim znów się rozmyśliłam wyrzuciłam nóż w noc.
Tam, gdzie jego miejsce...
Śmiem twierdzić, że jednak w kuchni.
gochex7 pisze:Uśmiechnęłam się w geście ulgi.
geście?
gochex7 pisze:Spanikowana otworzyłam rozmachem na oścież drzwi i już miałam wybiec za ciotką, kiedy raptownie się zatrzymałam. Potrzebowałam czegoś dużego, żeby móc ogłuszyć ciotkę. Gorączkowo
przeszukiwałam szafy w poszukiwaniu odpowiedniej broni.
Garnki? Nie, były za ciężkie... Metalowa miska? Za lekka...
W przypływie rozpaczy złapałam się za głowę. Ciężkie kroki ciotki coraz bardziej oddalały się od kuchni. Mój wzrok przesunął się na suszarkę pełną naczyń. Białych talerzy, porcelanowej filiżanki, czerwonego garnka i czarnej średniej wielkości patelni. Nagle doznałam olśnienia. Patelnia!
Garnki za ciężkie, a patelnia w sam raz? Usmaż 30 naleśników, zmienisz zdanie.
No i poza tym, najpierw bała się odetchnąć, żeby nikt nic nie usłyszał, a potem buszuje po szafkach. Później chyba znów starała się być cicho.
gochex7 pisze:Wyjęłam z kieszeni zawiniętą linę i zaczęłam oplatać nią ręce ciotki. Przygwoździłam je do krzesła. Następnie zabrałam się za związywanie nóg.
Zaśmiałam się cicho przyglądając się z bliska jej brązowym kapciom w misie. Po chwili i one zostały oplecione grubym sznurem. Cofnęłam się kilka kroków chcąc przyjrzeć się mojemu dziełu. Ręce ciotki wisiały bezwładnie na boki. (...)
Mój śmiech rozległ się echem po salonie. Rozbudził ciotkę, która jęcząc otworzyła powoli oczy. Podniosła rękę w kierunku głowy. Musiałam mocno uderzyć ją patelnią. Szybko zorientowała się, że nie może tego zrobić. Uniemożliwiał jej to gruby sznur, którym była przywiązana do krzesła.
przygwoździła - czym, gwoźdźmi?
Podkreślone - zobacz, ile błędów.
gochex7 pisze:Ugryzła mnie z całej siły w rękę, którą zasłaniałam jej usta. Wypuściłam z sykiem powietrze, czując jak mój nadgarstek przeszywa ostry ból.
Zasłaniała jej usta nadgarstkiem?
gochex7 pisze: Słyszałam ciche pojękiwanie dobiegające z przeciwnej strony i szuranie, pewnie ciotka znów rzucała się na krześle. Nie odwróciłam się, żeby zobaczyć, czy mam racje,
I tu już miałam podane zakończenie. Od razu wiedziałam, jak to się skończy.

Przeczytałam, bo miał to być thriller, a nie do końca nim był. Nie masz pojęcia, jak mają wyglądać te opisywane sceny, jak naprawdę by wyglądały. To na przykładzie "wparowywania ojca" do pokoju. Trochę denerwowało ciągłe gadanie o tym jej strachu, nienawiści, żądzy zemsty, takie oczywiste myśli wielokrotnie powtarzane. Piszesz, że to był wprost idealny plan (wg bohaterki). Już wtedy wiem, że taki nie będzie. Niepełnosprytność trzeciego stopnia. Nie wiem, czego mam się spodziewać po dziewczynie, która chcąc wyrównać włosy upieprza pasmo przy samej głowie. Wiele myśli albo wspomnień wydarzeń pojawia się znienacka, na potrzeby chwili. Gdy dziewczyna idzie po pistolet, wyjaśniasz, że wie, gdzie on jest, gdzie jest kluczyk i takie tam. Gdy podaje narkotyk - tego już nie tłumaczysz, skąd go ma. Nawet nie wiem, jaki niby narkotyk powoduje zaśnięcie. Co by tu o jej uczuciach. Wujek miał rację - wariatka. Czytając od momentu, gdzie teoretycznie mamy dynamikę zdarzeń, ciotka związana i w ogóle, autentycznie czułam zażenowanie. Że ja to czytam. Że autorka tak się starała, a wrażenia mam zupełnie odwrotne. Te dialogi, ta cała dramaturgia. Paleta emocji, strach, złość, śmiech, zwątpienie, zakłopotanie, furia. Napakowałaś wszystkiego, co tylko mogłaś. Za dużo. Chociażby - "chcę wiedzieć, chcę zrozumieć" - taa, bo jeszcze uwierzę, że tylko po to to wszystko robiła. I te zaskakujące zwroty - "to moje alibi". To odkrywanie tajemnic, klucz - "To proste, zobaczyłam jak chowasz do skrzynki na narzędzia". W tej scenie mamy o wiele za dużo gadania, robienia zresztą też, machania pistolecikiem, nożem, chodzenia po pokoju. Jak ona wiązała wujka, jednocześnie grożąc mu pistoletem?
A teraz malutki pozytyw. Może i czujesz, widzisz tą sytuację i ja też widzę, że ty widzisz. Ale, po pierwsze, źle to opisujesz, a po drugie nie myślisz nad logiką. I może przez to scena, którą na swój sposób widzisz i jest dla Ciebie fajna i wiarygodna, tak naprawdę wychodzi śmiesznie.

Pozdrawiam.


Weryfikacja zatwierdzona przez Adriannę
Ostatnio zmieniony sob 21 kwie 2012, 15:58 przez Luka w pamięci, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazekObrazek

3
Chciałam powypisywać to, czego nie ujęła Luka, ale trudno by było zdecydować się na jakieś konkretne punkty w tym gąszczu. W każdym razie pod postem poprzedniczki mogę się podpisać w 100%. Błędów jest mnóstwo. Powtórzenia, gramatyka, stylistyka... Jest źle. Do tego często używasz nieodpowiednich słów, gubisz się w logice tekstu.

Parę wycinków z łapanki:
gochex7 pisze:starając się, aby uśmiech nie zabrzmiał sztucznie.-
uśmiech to wyraz twarzy; nie może "zabrzmieć"
gochex7 pisze:Nie poświęciłam już jej zbyt wiele uwagi, tylko wrzuciłam do kubka – brakowało mi po prostu czasu, a kobieta mogła w każdej chwili znów przyjść.
Nie wiem, czemu tłumaczysz, dlaczego bohaterka nie głaskała znowu tej tabletki itd. Tak na dobrą sprawę, to jak ma się taki długo opracowywany plan, to wykonanie go krok po kroku jest bardziej logiczne niż stanie dwie minuty i wgapianie się w tabletkę. Tamto wcześniejsze zachowanie bohaterki jest dla mnie niezbyt logiczne.
gochex7 pisze: zaskoczeniem przyglądałam się splotowi uczuć rysujących się na jej twarzy. Od zdziwienia mieszającego się z zakłopotaniem, po narastające, ustępujące innym uczuciom zainteresowanie. Patrzyła na mnie uważnie, lustrując mą postać wzrokiem. Zatrzymała się na moich oczach choć nie wiedziałam czemu. Były przecież takie zwykłe – niebieskie z domieszką zieleni, średniej wielkości... W żaden sposób nie odstawały od reszty społeczeństwa. Czemu, więc poświęciła im tak wiele uwagi? Czemu w ogóle tak natarczywie mi się przyglądała?
Choć trwało to zaledwie kilka sekund czułam się oszołomiona i zdezorientowana. Jeszcze nikt nie poświęcił mi tak wiele uwagi i szczerze mówiąc wolałam, żeby i tym razem tak było.
Nie wiedząc jak ukryć narastające zakłopotanie przygładziłam delikatnie włosy i udałam, że jestem zaabsorbowana poprawianiem fryzury. Pod palcami poczułam dziwną miękkość. Włosy w dotyku były puszyste i przyjemne. Kiedy kobieta nie patrzyła podetknęłam pod nos jedno z pasemek. Westchnęłam cicho wąchając zapach lawendy. Już nie pamiętam kiedy ostatnio go czułam. Nie przypominało mi się, żebym kiedykolwiek zachwycała się wonią mych włosów. Te aż nazbyt rzadkie wydarzenia przesłaniał obrzydliwy widok, który codziennie widywałam w lustrze.
Blada jak ściana, niezwykle smutna twarz. Popękane usta zaciśnięte w ponurą, poziomą kreskę. Oczy, w których zawieszony jest smutek, a w nich pojedyncza iskra. I ona, choć jest zaledwie małym płomykiem, płonie ogromem gniewu i zła. Rozpaczą i nienawiścią do szarego przepełnionego brutalnością świata.
Te wszystkie opisy emocji są tak patetyczne, że bardziej bawią niż budzą przejęcie. Po prostu jak coś jest tak rozbuchane, to trąci sztucznością na odległość i zaczyna śmieszyć.
Ograniczaj słowa mówiąc O UCZUCIACH, nazywające je. Staraj się pokazywac emocje poprzez interakcję między bohaterami, między nimi a światem.
gochex7 pisze: kubek nadal pozostaje pełny. Kiedy nie patrzyła dyskretnie sprawdzałam ile herbaty już ubyło. Na razie szło wszystko zgodnie z planem, w kubku pozostała mniej niż połowa napoju.
no to jest pełny, czy do połowy opróżniony?
gochex7 pisze: Jeśli szła po schodach to na pewno... to na pewno wybierała się do salonu!
Mimo, że starannie opatuliłam Paulinę kocem i zakryłam jej nogi mogłam coś przeoczyć. A nawet jeśli nie, wystarczyło, że ciotka podejdzie do fortepianu i będzie już po mnie!
Tu tak starannie układała ten plan, że nie pomyślała, że ktoś może znaleźć laskę śpiącą za fortepianem? No come on! Nie rób ze swojej bohaterki idiotki.

Historia zupełnie mnie nie przekonała. Piszesz dużo o uczucia, o emocjach, ale ich właśnie nie czuć. Bohaterowie są nieprzekonujący, ich zachowania słabo zarysowane. Do tego poza główną bohaterką tak naprawdę nie pokazujesz żadnej motywacji postaci, a żeby stworzyć wyrazisty obraz wujka-kata tego też potrzeba.

Tekst jest upchany szczegółami. Widać, że masz wyobraźnię i wszystko widzisz, ale musisz dać trochę przestrzeni czytelnikowi. Nie opisuj każdej czynności, każdego kroku. Większość podstawowych rzeczy (parzenie herbaty) czytelnik sam sobie wyobrazi. Zamiast tego dodaj bohaterom więcej koloru.

Musisz dużo czytać i to świadomie. Zwracać uwagę na to, jak autorzy kreują napięcie. Bo żeby przekonać czytelnika o dramatycznej sytuacji bohaterki nie wystarczy wszędzie wciskać słów "ból" "rozpacz" i tym podobnych. Wręcz przeciwnie! Nie wolno ich nadużywać, bo tracą nośność emocjonalną.
Pomyśl nad tym przy następnych pracach.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”