Dar (coś na poważnie, zero fantasy, s-f, nie wiem, co to...)

1
Na pewno nie w moim groteskowym stylu. Klimat, z którym właściwie do tej pory nie miałem styczności, tak więc mogę uznać za trochę eksperymentalny w moim wykonaniu. Szczęście (dla Was;) ) krótko, więc i do przejścia.

Księżyc, niby zbyt nachalny obserwator, zagląda do pokoju i ostrożnie kładzie promienne dłonie na jej ciele, sypiąc u stóp mej ukochanej gwiazdy, jakby pragnął ją zabrać w podróż po nocnym niebie. A ja stoję zupełnie nagi, nie mogąc, nie chcąc oderwać wzroku od jej ust, bladych policzków, oczu - nigdy nie powinna opuszczać powiek, piękno nigdy nie powinno chować się za kurtyną.

Nagle pojawia się kolejny chętny tego cudownego widoku – wiatr wpada przez otwarte okno, wyje z rozpaczy długiej rozłąki, krzyczy z radości ponownego ujrzenia tej, za którą tęsknił. Mija mnie obojętnie, niby szarego przechodnia na ulicy i rzuca się na nią. Wplata się w czarne, gęste włosy, zrzuca kosmyki z ramion, zapalczywie liże odkrytą skórę. Zwiedził cały świat, doświadczył miłości miliona kochanek, ale pragnął tylko tej jedynej. A kiedy w końcu nadszedł wyczekiwany moment, zwyczajnie rzucił się gwałtem, by pożreć, pochłonąć jednym kęsem, miast wolno smakować. Wygłodniała bestia z każdą sekundą coraz bardziej dzika.

A ona przecież nie zasługuje na takie traktowanie - zbyt delikatna, zbyt zmysłowa, by tak zwyczajnie, jak zwykłą kobietę. Podchodzę do okna i zamykam skrzydło, niechciany przybysz zostaje wyproszony na zewnątrz.

Stojąc przy parapecie, mimo chodem zerkam trzynaście pięter w dół. Tam, na chodniku, szare życie, zwyczajni śmiertelnicy jedynie powierzchownie kolorowi, a wewnątrz szarzy, puści, pozbawieni prawdziwej barwy. Niczym wskazówki zegara krążące w koło, bo muszą, bo takie mają zadanie, bo tak ich nakręcił Wielki Zegarmistrz.

Zaciskam klamkę i pokój znów ogarnia cisza, odseparowany od miejskiego gwaru.

Ona wciąż leży w bezruchu. Jestem tym, którego usta całowała przed snem, tym, którego zapach wdychała przed snem, tym, którego smak próbowała przed snem. Upajam się myślą bycia tym ostatnim.

Opuszkami palców muskam jej biodro. Delikatnie, nie chcąc zbudzić, zaburzyć cudownej harmonii błogiego spokoju, jaki złożyłem jej u stóp. Docieram do krągłych, niewielkich piersi. Jędrne i chłodne. Wciąż śpi. Wodzę palcami wokół pępka.

Uśmiecham się.

Przypominam sobie czas, kiedy można było sikać do piaskownicy, biegać bez majtek po plaży. Kiedy płaczem wymuszało się cukierka, a każda złotówka stanowiła majątek. Przypominam sobie te miękkie, nieświadome dni, kiedy wszystko było kolorowe i bezkarne. Dzieciństwo - cudowne lata nauki życia. Wszystko można było zrobić z ciekawości poznania, po prostu – jak to jest zrobić coś pierwszy raz?

Masuję dłonią okolicę nad łonem. Zimna skóra ugina się pod palcami. Chwytam za rękojeść i wysuwam ostrze z brzucha. Cichy pokój wypełnia mlaśnięcie wyciąganej stali. Pięknie. Niczym artysta, który uwiecznił kobiecą urodę na płótnie, ja zatrzymałem dla niej upływ czasu – nie będzie brzydka, świat zapamięta ją, jako tę cudowną boginię, która stąpała pośród śmiertelników. Jak to jest ofiarować komuś taki dar? Tego nie da się ująć w słowa, tego trzeba doświadczyć. Znaleźć tę jedną, jedyną i zatrzymać jej piękno, by nigdy nie doświadczyła starości, niedołęstwa. Dać jej wieczny sen w chwili chwały, w blasku reflektorów.

Trzynaście pięter niżej świat, który słońce zaczyna oświetlać, wolno wschodzą nad horyzont. To dobra chwila, by dołączyć do mej ukochanej. Śmiertelnicy, wy, tam na dole, schodzę do was. Otwieram okno. Wiatr ponownie muska me ciało.

Dwunaste piętro, jedenaste, dziesiąte, dziewiąte…

Radosna myśl, że ofiarowałem jej najcudowniejszy dar, na jaki tylko było mnie stać – zatrzymałem dla niej chwałę piękna. Oboje opuszczamy ten szary świat pełni kolorów szczęścia.
Ostatnio zmieniony wt 27 mar 2012, 11:37 przez Mazer, łącznie zmieniany 3 razy.
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit

2
Mazer pisze:Trzynaście pięter niżej świat, który słońce zaczyna oświetlać, wolno wschodzą nad horyzont
Literówka.
Mazer pisze: Nagle pojawia się kolejny chętny tego cudownego widoku – wiatr wpada przez otwarte okno
Po słowie "wiatr" postawiłabym kropkę. Nieco zmieniłoby to sens, ale moim zdaniem wypadłoby mocniej.
Mazer pisze:Cichy pokój wypełnia mlaśnięcie wyciąganej stali
Nie jestem pewna, czy wyciągnięta stal mlaska, ale jeżeli Tobie mlaska, jest w porządku :).

Podobało mi się. Zakończenie było ciekawe, zachwyt nad kobiecym pięknem uroczy, nie przerysowany. Bardzo delikatny, zmysłowy tekst. Nie najlepszy, jaki czytałam, ale na pewno bardzo dobry.

Pozdrawiam serdecznie.

3
Pierwszy raz biorę się tutaj za ocenę tekstu, więc proszę łaskawie o wyrozumiałość. Akurat Twój był na samej górze, głównie dlatego dostąpił tego wątpliwego zaszczytu. Ostrzegam, że się przyłożyłem, trochę zajęło mi sklejenie tego posta w całość ( głównie dlatego, żeby samemu nie strzelić gafy). Ale koniec tych czułostek. Zaczynamy.
A kiedy w końcu nadszedł wyczekiwany moment, zwyczajnie rzucił się gwałtem, by pożreć, pochłonąć jednym kęsem, miast wolno smakować. Wygłodniała bestia z każdą sekundą coraz bardziej dzika.

A ona przecież nie zasługuje na takie traktowanie - zbyt delikatna, zbyt zmysłowa, by tak zwyczajnie, jak zwykłą kobietę. Podchodzę do okna i zamykam skrzydło, niechciany przybysz zostaje wyproszony na zewnątrz.
Rozumiem o co chodzi, wiatr zawiał mocno więc trzeba było zamknąć okno. Ale nie wiem czemu ten oto ci wietrzyk zwykłą kobietę gwałcić może, ale tej nie. Zwykła kobieta też człowiek. Z resztą od kiedy gwałt, nawet w rozumieniu, że chodzi o gwałtowność, to zwyczajne traktowanie? Oczywiście to moja prywatna ocena, może mój błąd, że w zmysłowości i ładnych bądź co bądź opisach szukam precyzyjności szwajcarskiego zegarmistrza (samemu jej nie mając) albo gwałt to rzeczywiście coś zwyczajnego, a ja jestem dziesięć lat za trendami.


Stojąc przy parapecie, mimo chodem zerkam trzynaście pięter w dół.
Razem z tego co pamiętam.

Tam, na chodniku, szare życie, zwyczajni śmiertelnicy jedynie powierzchownie kolorowi, a wewnątrz szarzy, puści, pozbawieni prawdziwej barwy. Niczym wskazówki zegara krążące w koło, bo muszą, bo takie mają zadanie, bo tak ich nakręcił Wielki Zegarmistrz.
Tu mam dylemat, bo nie wiem czy doradzić Ci złączyć te dwa zdania w jedno i zrobić całkiem sporego potworka, czy zostawić tak i mieć uczucie, że to drugie zdanie jest jakby sztucznie oddzielone. A może zmienić?

Zaciskam klamkę i pokój znów ogarnia cisza, odseparowany od miejskiego gwaru.
Zaciskam klamkę trochę dziwnie brzmi. Bardziej kojarzy mi się z rowerem. Może domyka okno? Bo rozumiem, że na ulice patrzył przez przymknięte okno (bo po co by je znów otwierał). Z drugiej strony ciężko się patrzy z trzynastego piętra na ludzi przyklejając twarz do szyby. Chyba że poruszali się w pewnej odległości albo to było ładne osiedle z ulicą trochę oddaloną. Jak tak to zwracam honor.

Nie pasuje mi też to "odseparowany od miejskiego gwaru". Po pierwsze oddzieliłbym to kropką, po drugie to właściwie powtórzenie tego co przed przecinkiem. Ale to tekst w pewnym sensie o miłości, tu się takie coś wybacza. Chyba.
Delikatnie, nie chcąc zbudzić, zaburzyć cudownej harmonii błogiego spokoju, jaki złożyłem jej u stóp.
To brzmi tak jakby nie chciał zbudzić harmonii błogiego spokoju. Chyba nie o to chodziło.
Przypominam sobie czas, kiedy można było sikać do piaskownicy, biegać bez majtek po plaży.
Tu się uśmiechnąłem, może taki był zamiar. Nie, do piaskownicy nic nie robiłem, przynajmniej tak mi się wydaje. Po prostu wcześniej muskanie, wodzenie, a tu nagle wylatuje chłoptaś i sika, a potem lata radośnie bez majtek. Świntuszek. Mnie to trochę nie pasuje, potem w akapicie jest lepiej, chociaż:

Przypominam sobie te miękkie, nieświadome dni
Miękkie? To chyba bardzo wczesne dzieciństwo było, co nie?

Chwytam za rękojeść i wysuwam ostrze z brzucha.
Można nóż zamiast ostrze? Za bardzo mi się z mieczem kojarzy, który tu jakby nie patrzeć nie pasuje. A może za dużo się "Oka Jelenia" naczytałem. Choć nie, tam były szabelki.

A i udało Ci się mnie trochę zaskoczyć. Ale ja naiwny byłem, myśląc że jeszcze skonsumuje związek. W końcu odganiał ten wiatr i... ajj.
Cichy pokój wypełnia mlaśnięcie wyciąganej stali.
Mlaskać może coś z otworem gębowym, bo według SJP znaczy tyle:głośno żuć pokarm. Więc jeśli twój miecz/nóż/sztylet/szabla... (obszerne jest słowo ostrze) nie miał/miała pyszczka, to raczej to nie pasuje. Może wnętrzności mogą mlaskać, ale nawet jeśli wtedy klimat by szlag trafił. Trzeba coś zmienić. Na przykład: "Cichy pokój wypełniło mlaśnięcie towarzyszące wyciąganej stali" , ale tylko jeżeli mlaskanie może określać dźwięk, który wydobywa ciało podczas wyciągania noża czy czegoś tam.

Podsumowując, w sumie to nie moje klimaty, wiele tu słów dla słów, wolę coś z fabułą. Ale atmosferę jako takiej zmysłowości zbudowałeś. Mogę chyba z czystym sumieniem powiedzieć, że nie jest źle. Pewnie mógłbyś mnie uczyć jak pisać :)
Pozdrawiam.

4
Mnie się podobało, ale jak na taki spokojny, może w pewien sposób patetyczny tekst, to "mlaśnięcie" trochę rozwaliło ten klimat. Przypuszczam, że nie ma przymiotnika, który opisał by dokładnie dźwięk wyciąganego ostrza z ciała, ale moim zdaniem lepiej byłoby stworzyć krótki opis tego dźwięku - to sprawiłoby wrażenie, że to ostrze jest wyciągane powoli, rytualnie. Taki zabieg podtrzymałby ten klimat. :)
Tak sobie siedzę na tej stronie rejestracji, i myślę, że jak nawet podpisu sobie wymyślić nie mogę, to jak ja chcę całe książki pisać.

Lubię abstrakcję.

5
Mazer pisze:A ja stoję zupełnie nagi, nie mogąc, nie chcąc oderwać wzroku od jej ust, bladych policzków, oczu - nigdy nie powinna opuszczać powiek, piękno nigdy nie powinno chować się za kurtyną.
nie podoba mi się interpunkcja tego zdania. Coś nie tak z rytmem
Mazer pisze:Nagle pojawia się kolejny chętny tego cudownego widoku
chętnym się jest raczej do czegoś. Może lepiej "spragniony"?
Mazer pisze:mimo chodem
mimochodem
Mazer pisze:Tam, na chodniku, szare życie, zwyczajni śmiertelnicy jedynie powierzchownie kolorowi, a wewnątrz szarzy, puści, pozbawieni prawdziwej barwy.
Przeginasz z przecinkami. Człowiek zacina się, czytając to.
Mazer pisze:Zaciskam klamkę i pokój znów ogarnia cisza, odseparowany od miejskiego gwaru.
Raczej "przekręcam klamkę" po prostu. Zauważ, że podmiotem w zdaniu nie jest pokój, tylko cisza - to ona coś robi - więc pogrubione zdanie jest po dołączone tak na siłę.
Mazer pisze: Opuszkami palców muskam jej biodro. Delikatnie, nie chcąc zbudzić, zaburzyć cudownej harmonii błogiego spokoju, jaki złożyłem jej u stóp. Docieram do krągłych, niewielkich piersi. Jędrne i chłodne. Wciąż śpi. Wodzę palcami wokół pępka.
Wiem, że wiele scen budujesz na powtórzeniach, ale tutaj raczej nie o to chodziło ;)
Trzynaście pięter niżej świat, który słońce zaczyna oświetlać, wolno wschodzą nad horyzont.
kto co? Co tu jest podmiotem, co czymkolwiek innym? Pokraczne zdanie.
Mazer pisze: Niczym artysta, który uwiecznił kobiecą urodę na płótnie, ja zatrzymałem dla niej upływ czasu – nie będzie brzydka, świat zapamięta ją, jako tę cudowną boginię, która stąpała pośród śmiertelników. Jak to jest ofiarować komuś taki dar? Tego nie da się ująć w słowa, tego trzeba doświadczyć. Znaleźć tę jedną, jedyną i zatrzymać jej piękno, by nigdy nie doświadczyła starości, niedołęstwa. Dać jej wieczny sen w chwili chwały, w blasku reflektorów.

Trzynaście pięter niżej świat, który słońce zaczyna oświetlać, wolno wschodzą nad horyzont. To dobra chwila, by dołączyć do mej ukochanej. Śmiertelnicy, wy, tam na dole, schodzę do was. Otwieram okno. Wiatr ponownie muska me ciało.

Dwunaste piętro, jedenaste, dziesiąte, dziewiąte…

Radosna myśl, że ofiarowałem jej najcudowniejszy dar, na jaki tylko było mnie stać – zatrzymałem dla niej chwałę piękna. Oboje opuszczamy ten szary świat pełni kolorów szczęścia.
Ta sama myśl, powtórzona prawie tymi samymi słowami na bardzo niewielkiej przestrzeni. Według mnie wygląda nieporadnie "musiałem coś głębokiego wetknąć na koniec, ale nie miałem ciekawszego pomysłu niż pięć zdań temu".

Starasz się budować klimat, ale poza przekazaniem tego, jaka to ona cudowna niewiele dajesz. Zmysłowo może jest, chociaż też zabawnie - ten przerysowany "gwałcący wiatr od miłości miliona kochanek" brzmiał jak z Harlequina - natomiast przede wszystkim nie dostajemy żadnych głębszych uczuć. Informujesz w pięknych słowach: ona jest piękna. A znacznie krócej, powtarzając się i nie ubarwiając bohatera dodajesz: no i ją zabiłem.
Mnie się wydaje, że warto by było rozłożyć inaczej akcenty i pchnąć go w stronę psychologii narratora. Bo takich wydumanych, rozpoetyzowanych opisów piękna to można naprodukować w nieskończoność.
Ten nie był zły, ale też nie powalał. Ani estetyką, ani odkrywczością.

Błędów trochę było. Często pokrętnie budujesz zdania albo używasz słów w dziwnym znaczeniu. Tekst jest spokojny, ma senny nastrój, więc da się jakoś złapać płynność, aczkolwiek robiłeś sporo, żeby to czytelnikowi utrudnić ;)

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

6
No cóż. Błędy już wyłapano. Od siebie tylko dodam - podobało mi się. Może to i nie odkrywcze co napisałeś, ale napisałeś językiem, który mi się spodobał. Zaskakujące zakończenie, opisy obrazowe, spokojne i zmysłowe. Trochę tylko według mnie przesadziłeś z tym wiatrem wyjącym z rozpaczy. No i dajesz do zrozumienia, że ona żyje: "ona wciąż śpi", "nie powinna opuszczać powiek", "wciąż leży w bezruchu". Takie stwierdzenia nie powinny padać z ust mordercy który wie, dziewczyna już się nie obudzi.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”