Na pewno nie w moim groteskowym stylu. Klimat, z którym właściwie do tej pory nie miałem styczności, tak więc mogę uznać za trochę eksperymentalny w moim wykonaniu. Szczęście (dla Was;) ) krótko, więc i do przejścia.
Księżyc, niby zbyt nachalny obserwator, zagląda do pokoju i ostrożnie kładzie promienne dłonie na jej ciele, sypiąc u stóp mej ukochanej gwiazdy, jakby pragnął ją zabrać w podróż po nocnym niebie. A ja stoję zupełnie nagi, nie mogąc, nie chcąc oderwać wzroku od jej ust, bladych policzków, oczu - nigdy nie powinna opuszczać powiek, piękno nigdy nie powinno chować się za kurtyną.
Nagle pojawia się kolejny chętny tego cudownego widoku – wiatr wpada przez otwarte okno, wyje z rozpaczy długiej rozłąki, krzyczy z radości ponownego ujrzenia tej, za którą tęsknił. Mija mnie obojętnie, niby szarego przechodnia na ulicy i rzuca się na nią. Wplata się w czarne, gęste włosy, zrzuca kosmyki z ramion, zapalczywie liże odkrytą skórę. Zwiedził cały świat, doświadczył miłości miliona kochanek, ale pragnął tylko tej jedynej. A kiedy w końcu nadszedł wyczekiwany moment, zwyczajnie rzucił się gwałtem, by pożreć, pochłonąć jednym kęsem, miast wolno smakować. Wygłodniała bestia z każdą sekundą coraz bardziej dzika.
A ona przecież nie zasługuje na takie traktowanie - zbyt delikatna, zbyt zmysłowa, by tak zwyczajnie, jak zwykłą kobietę. Podchodzę do okna i zamykam skrzydło, niechciany przybysz zostaje wyproszony na zewnątrz.
Stojąc przy parapecie, mimo chodem zerkam trzynaście pięter w dół. Tam, na chodniku, szare życie, zwyczajni śmiertelnicy jedynie powierzchownie kolorowi, a wewnątrz szarzy, puści, pozbawieni prawdziwej barwy. Niczym wskazówki zegara krążące w koło, bo muszą, bo takie mają zadanie, bo tak ich nakręcił Wielki Zegarmistrz.
Zaciskam klamkę i pokój znów ogarnia cisza, odseparowany od miejskiego gwaru.
Ona wciąż leży w bezruchu. Jestem tym, którego usta całowała przed snem, tym, którego zapach wdychała przed snem, tym, którego smak próbowała przed snem. Upajam się myślą bycia tym ostatnim.
Opuszkami palców muskam jej biodro. Delikatnie, nie chcąc zbudzić, zaburzyć cudownej harmonii błogiego spokoju, jaki złożyłem jej u stóp. Docieram do krągłych, niewielkich piersi. Jędrne i chłodne. Wciąż śpi. Wodzę palcami wokół pępka.
Uśmiecham się.
Przypominam sobie czas, kiedy można było sikać do piaskownicy, biegać bez majtek po plaży. Kiedy płaczem wymuszało się cukierka, a każda złotówka stanowiła majątek. Przypominam sobie te miękkie, nieświadome dni, kiedy wszystko było kolorowe i bezkarne. Dzieciństwo - cudowne lata nauki życia. Wszystko można było zrobić z ciekawości poznania, po prostu – jak to jest zrobić coś pierwszy raz?
Masuję dłonią okolicę nad łonem. Zimna skóra ugina się pod palcami. Chwytam za rękojeść i wysuwam ostrze z brzucha. Cichy pokój wypełnia mlaśnięcie wyciąganej stali. Pięknie. Niczym artysta, który uwiecznił kobiecą urodę na płótnie, ja zatrzymałem dla niej upływ czasu – nie będzie brzydka, świat zapamięta ją, jako tę cudowną boginię, która stąpała pośród śmiertelników. Jak to jest ofiarować komuś taki dar? Tego nie da się ująć w słowa, tego trzeba doświadczyć. Znaleźć tę jedną, jedyną i zatrzymać jej piękno, by nigdy nie doświadczyła starości, niedołęstwa. Dać jej wieczny sen w chwili chwały, w blasku reflektorów.
Trzynaście pięter niżej świat, który słońce zaczyna oświetlać, wolno wschodzą nad horyzont. To dobra chwila, by dołączyć do mej ukochanej. Śmiertelnicy, wy, tam na dole, schodzę do was. Otwieram okno. Wiatr ponownie muska me ciało.
Dwunaste piętro, jedenaste, dziesiąte, dziewiąte…
Radosna myśl, że ofiarowałem jej najcudowniejszy dar, na jaki tylko było mnie stać – zatrzymałem dla niej chwałę piękna. Oboje opuszczamy ten szary świat pełni kolorów szczęścia.
Dar (coś na poważnie, zero fantasy, s-f, nie wiem, co to...)
1
Ostatnio zmieniony wt 27 mar 2012, 11:37 przez Mazer, łącznie zmieniany 3 razy.
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit