Słońce chyliło się ku horyzontowi. Cienie rzucane przez gapiów zgromadzonych wokół szubienicy stawały się coraz dłuższe. Ogromny topór trzymany przez kata rzucał ponury blask na głowę skazańca. Biedak, klęcząc przed drewnianym, kołkiem ślinił się ze strachu. Mężczyzna podszedł do niego ciągnąc za sobą broń i przycisnął mu głowę do gładkie jak blat stołu pnia. Spojrzał w stronę władcy Majestos, ser Ygreka. Ten kiwnął lekko głową i dał znak do rozpoczęcia egzekucji.
Kat stanął tyłem do publiczności, rzucając cień na szyję skazańca, którą za chwilę miał przeciąć. Chwycił mocno topór w obie ręce i podniósł go nad głową. Przytrzymał przez kilka sekund i wykonał szybkie cięcie. Ostrze z łatwością wbiło się w szyję. Ucięta głowa upadła cicho na drewniany podest i potoczyła się w stronę gapiów. Ze skróconego ciała zaczęła tryskać czerwona posoka, brocząc cały kołek i deski wokół niego. Kilku mniej wrażliwych obserwatorów zemdlało lub też zwymiotowało.
Egzekutor oparł swą broń o pal wystający z drewnianego podestu, po czym wyprostował się i spojrzał na siedzącego na górze ser Ygreka. Ten wstał, zza pazuchy wyjmując malutki woreczek. Związał go i rzucił w stronę kata. Upadł tuż u jego stóp. Ten podniósł go i trzymając mocno w dłoni ruszył w stronę schodów.
Z dziedzińca wybiegało już dwóch chłopców aby posprzątać po egzekucji. Tym razem obyło się bez niemiłych incydentów i czekała ich rutynowa praca w postaci szorowania zabrudzonych krwią desek oraz uprzątnięcia ciała.
Wśród ludzi utworzył się wąski korytarz przez który właśnie przechodził kat. Przyodziany w czarną pelerynę, z zakapturzoną głową i schowanymi rękoma przypominał mnicha zmierzającego do swojej świątyni pośród wiernych. Tradycja nakazywała aby po dokonaniu egzekucji teren na którym się odbyła najpierw opuścił sam wykonawca, a dopiero po nim gapie. Podczas jego wolnego marszu w stronę głównej bramy dało się usłyszeć różne ludzki szepty – jedni mówili, że to była bardzo dobrze wykonana egzekucja, jakby mieli o tym jakiekolwiek pojęcie, drudzy, że już gdzieś tego człowieka widzieli, a jeszcze inni, że zbyt łagodnie potraktował zbrodniarza. Ale cóż oni moją w tej kwestii do powiedzenia? Kimże są, żeby mówić kto jak ma umrzeć? Pewnie nie jeden z nich zasługuje na o wiele gorszy los niż przed chwilą ścięty mężczyzna. Kiedyś, na początku swojej „kariery” takie szepty budziły w nim złość i pogardę, jednak po wykonaniu kilku kar przestało go to interesować. Jak wszystko inne zresztą…
Po wyjściu z miasta ruszył w stronę karczmy, gdzie zostawił swojego konia. Ścieżka była prosta i mocno wydeptana, toteż dojście nie zajęło mu wiele czasu. Zauważył kilka białych koni stojących obok jego brunatnej klaczy. „Pewnie ktoś z północy” pomyślał. Otworzył drewniane drzwi i wszedł do środka. Przywitał go miły zapach ciepła oraz pieczonego kurczaka. Przyjezdni właśnie go konsumowali, popijając winem i głośno debatując, nie szczędząc obelg w stosunku do siebie nawzajem. Kat zdjął kaptur i ruszył w stronę baru.
Rudowłosa kobieta, córka starego karczmarza, kończyła właśnie zmywać kufle.
- Co podać? – zapytała, patrząc podejrzliwie na klienta.
- Kiedy byłem tutaj wcześnie rano przywitała mnie kobieta, bez zęba na przedzie. Dobrze mnie zna i umówiłem się z nią, że zapłacę za gościnę po wykonaniu… zadania. – powiedział do niej oschle.
- Ach tak, pewnie chodzi panu o moją matkę, Elys. – odparła barmanka. Tak, stara poczciwa Elys. Znał ją jeszcze z czasów swojej młodości. Jego pierwsza wielka miłość. I ostatnia. Rodzina Elys, uciekając przed starym szlachcicem Edarem dotarła aż tutaj, kilka tysięcy mil od rodzinnej wsi. Ucieczka, która przerwała ich związek i zostawiła w sercu młodego chłopaka wielką ranę.
- Mogłabyś ją zawołać? – poprosił, trochę łagodniej, jakby na wieść o tym, że jest jej córką.
- Niestety, wyjechała jakiś czas temu do Males, wróci razem z ojcem za dwa dni.
- W takim razie daj tą kopertę. – mówiąc to wyjął zza pazuchy białą kopertę, do której wcześniej wrzucił list i kilka złotych monet. Będzie wiedziała od kogo.
Podał kopertę i ruszył w stronę wyjścia. Przyjezdni z północy nadal hałasowali, a kilku wędrowców patrzyło na nich z pogardą, kręcąc przy tym głowami. Na twarzy kata pojawił się ironiczny uśmieszek…
Podszedł do miejsca gdzie stały wszystkie konie. Najpierw odwiązał swoją klacz i dał jej odejść na drugą stronę ścieżki gdzie rosła bujna, zielona trawa. Zauważył pochodnię opartą o ścianę karczmy i ogień żarzący się nieopodal niej. Podniósł ją i podpalił. Odwiązał cztery konie należące do gości z północy po czym zaczął straszyć je ogniem. Spłoszone zwierzęta ruszyły ile sił w kopytach w stronę Majestos…
Los egzekutora [fantasy]
1
Ostatnio zmieniony pn 15 sie 2011, 17:59 przez Valrim, łącznie zmieniany 3 razy.