Wojna Rubin

1
Po miniaturach i dziwnych eksperymetnach, które raczej nie przypadły do gustu, czas na coś innego. Ponieważ od kilku dni choruję, a weryfikować nie mam sił, siadłem dzisiaj i napisałem toto. Czy bohaterka jest wyraźna? Czy to się da czytać? Czy ciekawi, czy los tej kobitki nie jest Wam obojętny? Czekam na komentarze. Tekst przejrzałem pod kątem literówek, i tyle.

Wojna Rubin



   Kilka tysięcy żołnierzy piechoty cesarstwa Paelinów kroczyło przez step w stronę granicy z państwem Skalników. Potężny wąż stworzony z korowodu zmęczonych, słaniających się na nogach ludzi wił się pomiędzy czerwonymi kamieniami i wcale nie przypominał potęgi, o której tyle pieśni śpiewano. Mało kto był w stanie powiedzieć, kiedy wojna się zaczęła, i czy kiedykolwiek dobiegnie końca. Wojska przerzucano z jednego punktu w drugi, a kiedy bitwy wyniszczały oddziały, wycofywano kompanie, uzupełniano straty świeżymi rekrutami, i znów wysyłano w nowy punkt zborny.
   Ta zbieranina służących, rzemieślników, wieśniaków, kobiet, mężczyzn oraz dzieci miała tym razem odmienić dotychczasowy bieg wydarzeń, ale chyba tylko stratedzy wiedzieli, jak to się stanie. Wystraszeni żołnierze, gnani niewybrednymi komendami, od kilku dni nie mieli pojęcia, co się dzieje. Od pierwszego do ostatniego oddziału chodziły szepty, że mają posłużyć jako „otwarcie”, cokolwiek to znaczyło.
   Czwarta kompania drugiego batalionu lekkiej piechoty niczym nie różniła się od dwudziestu dwu innych formacji. Nawet średnia wieku wynosiła dziewiętnaście lat, ale byli i młodzieńcy, którzy ledwie trzymali miecze, i niedowidzący dziadkowie. Wśród grupy, która została powołana do życia niespełna tydzień temu, znajdowało się pięć dziewczyn. I chyba przez ich obecność chłopcy, mężczyźni, nawet oficerowie trzymałi się na nogach, żeby nie wypaść blado na tle kilku wieśniaczek.
   Rubin widziała to zupełnie inaczej. Gdzie jej, młodej kobiecie, robić wrażenie na obcych mężach i ojcach? Pozostawiła dom, ponieważ za jedną głowę armia płaciła równowartość rocznej pensji, więc matka – słabująca na zdrowiu – oraz młodszy brat nie musieli się martwić, za co przeżyją w wyniszczonym przez wojnę kraju.
   Szła, bo wszyscy szli, bo wszyscy rozumieli, że kiedy padną w drodze, w baraku lub na ćwiczeniach (które odbyli zaledwie trzykrotnie) skarbnik nie wypłaci nawet funta kłaków. A, że kondycję na roli zdobyła, potrafiła udźwignąć lekki pancerz, plecak, małą tarczę i prosty, krótki miecz.
  W drodze lepiej było nie poznawać kompanów, bo wtedy górę wezmą uczucia, a ona jest tylko mięsem, które ma iść na pole walki i zginąć. Albo zabić. Nie wierzyła w inny los w armii – przynajmniej ktoś straci energię, aby ją zgładzić, a wtedy inny paelin być może skończy jego marny żywot.

   Wszystko przebiegało zgodnie z wyobrażeniem dziewczyny. Cisza, nie licząc szurania sandałów i brzęczenia metalowych klamer uderzających o zbroję, upał, i coraz większa nerwowość dowódców. Oczywiście, szkoda było zaprzątać sobie głowę każdym z tych elementów, dlatego idąc, próbowała usnąć w marszu, aby jak najszybciej odegrać swoją rolę. I już, niech minie ból, rozmyślania, niepewność – najlepiej mieć to za sobą. Jedna rzecz zaprzątała głowę Rubin: żeby tylko przeciwnik okazał się lepszy niż ona, żeby trafił, jak trzeba, odciął głowę, przebił serce, byle szybko i porządnie. Raz, ciach i koniec.
   Wszystko przebiegało tak, jak oczekiwała, lecz do czasu. Kompani, których imion nie znała, w jednym momencie zaczęli przekręcać głowy i wytracać rytm marszu. Rubin z początku nie chciała zwracać na nic uwagi, lecz wyraźnie coś się działo w szeregach cesarskiej armii. Idący przed nią wysoki blondyn, który zawiesił nieregulaminowo miecz na plecach wychylał głowę, aby coś dojrzeć. Oczywiście, z jego wzrostem miał lepsze pole widzenia niż niziutka Rubin. Dziewczyny idące z boku, do tej pory znudzone, również ożyły. Rubin z trudem powstrzymywała ciekawość. Coś się dzieje! W końcu!
   — Ty – szturchnęła blondyna – gadaj, co widzisz.
   — Dowódcy rozdają polecenia... chyba – odpowiedział, wyciągając szyję. – Tak, rozkazy idą.
   — To już? – zapytała szczuplutka Minoke, której imię Rubin jakimś cudem potrafiła sobie przypomnieć, chociaż nie zamieniły żadnego słowa w obozie i w drodze na pole bitwy.
   — Ile można iść? – dodał ktoś z tyłu.
   Wnet szeregi piechoty ożywiły rozmowy, przypominające bzyczenie w ulu. Huczało od domysłów i plotek, a kiedy dowódca czwartej kompanii, kapitan Laam wraz z sierżantami Kurpem, Wagrem oraz Oremu zrównali krok ze swoim oddziałem, wszelkie rozmowy ucichły.
   — Kompaniaaaaa...! – ryknął Laam. Piechota zaczęła przybijać każdy krok, jak przy defiladzie. – Stoj! – Huk setki sandałów uderzających o ubitą, wysuszoną ziemię urwał wszelki dźwięk. Kolejne oddziały powtarzały ten sam manewr. W krótkiej chwili, dwumilowy wąż zastygł w bezruchu. – W prawooooooooo....! Zwrot! – Nowicjusze z niebywałą sprawnością wykonali i tę komendę. – Dziesięć kroków, na przóóóóóóóód...! Marsz!
   Inne rozkazy, mające na celu rozproszenie jednostek padały mniej więcej w tym samym czasie. Zbite kompanie, w każdej po setce ludzi, rozchodziły się na boki, zaś wąż zamienił się w szachownicę. Potem dowódcy uformowali dwie kolumny, idące łeb w łeb, a następnie skręciły w odpowiednich dla siebie kierunkach. Dość szybko utworzono formację czołową, złożoną z jednego, bardzo długiego pasa ludzi. Dwadzieścia trzy kompanie, jedna obok drugiej – bez odwodów, bez wsparcia łuczników, tylko lekka piechota.
   Rubin, jak większość żołnierzy, nie wiedziała, że nieco ponad dwa tysiące ludzi jest jedyną siłą cesarstwa przeciwstawioną potężnej, liczącej prawie dziesięć tysięcy zbrojnych, armii Skalników. I nawet to nie byłoby straszne, bo przecież rekruci nic nie zdziałają, gdyby nie łucznicy, czekający na znak, aby zniszczyć nowicjuszy kiedy tylko ruszą do ataku. Naprawdę to Rubin miała w nosie, co i kto czeka po drugiej stronie wzniesienia, i czy bitwa cokolwiek zmieni dla Paelinów. Najlepiej – powtarzała sobie – aby to się skończyło jeszcze tego południa.
   Rozejrzała się dyskretnie na boki. Czwarta kompania była niemalże w centrum. Fajnie! Będzie szybko i bez ceregieli. Szkoda tylko tych zapłakanych dziewczyn, które stały w tej chwili za nią. Wcale brzydkie nie były, zadbane, może z lepszych domów niż Rubin, ale to przecież bez różnicy – bez głowy stracą na urodzie.
   Póki była okazja, dziewczyna pożegnała w myślach matkę, ucałowała braciszka i życzyła im samych pomyślności. I co z tego, że nie usłyszą? Na pewno o tym wiedzą! Kłóciła się sama ze sobą, czy takie zachowanie jest godne żołnierza. Ci stojący obok chłopcy drżeli ze strachu, pląsali oczami na wszystkie strony, nie wiedzieli, co zrobić z rękami. Czy oni także myślą o swojej śmierci? Jasne – Rubin nawet się uśmiechnęła – już dawno nie żyją. Żałowała jedynie, iż nie każdy podchodzi do swoich obowiązków tak, jak ona. Jeśli zaciągnęła się do armii, to musi liczyć się ze śmiercią. Rety, dlaczego ten chudzielec tak się trzęsie? Zaraz zgubi miecz! – zawyła, nie mogąc odlepić oczu od drobniutkiego młodzieńca.

   Zaczęło się. Dowódcy wraz z przełożonymi zajęli miejsca na trzy kroki przed własnymi kompaniami, i z mieczami w dłoniach gapili się przed siebie. Najwyraźniej hołota z tyłu wcale ich nie interesowała. Nawet nie spojrzeli, czy szeregi są równe. Potem padła cicha komenda „naprzód marsz”, i przekazali rozkazy dalej.
   Wojsko wdrapało się z trudem na niewielkie wzniesienie, a tam każdy chociaż na chwilę wybałuszył oczy widząc nietypową scenerię: na sporym, płaskim terenie zalegało setki kamieni, wysokich na cztery-pięć stóp, a za tym niecodziennym zbiorem stał mur ludzi, armia Skalników. I jak tu walczyć? Pomiędzy skałami? Żadna formacja nie utrzyma się dłużej niż jedna modlitwa, byle nowicjusz to wiedział. Skakać po głazach i siekać, co popadnie? Tylko jeden wejdzie, a stanie się łatwym celem. Kto wybrał tę lokację? Rubin nie dowierzała temu, co widzi – bałagan, w którym trudno będzie o łatwą śmierć. A miało być tak pięknie.
Ostatnio zmieniony czw 28 lip 2011, 00:55 przez Martinius, łącznie zmieniany 3 razy.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

2
Szczerze mówiąc nie wciągnął mnie ten tekst - jeśli głównej bohaterce jest wszystko jedno, czy przeżyje, to czemu mnie ma to interesować? Nic o niej nie wiemy - nie znamy jej historii, nie znamy jej charakteru,nie czuje żadnych emocji, mimo, że może za chwile zginąć.

Dalej - jest w tym tekście trochę zgrzytnięć i elementów mało realistycznych. Dla przykładu:

"...o której tyle pieśni śpiewano" - tu moim zdaniem masz zły szyk, -> "o której śpiewano tyle pieśni"

"...gnani niewybrednymi komendami" - trochę mnie śmieszy taki pensjonarski język. "Niewybredny" to chyba niezamierzony eufemizm; czemu nie napiszesz, że rzucali mięsem, k***mi, klęli na potęgę?

"...przez ich obecność chłopcy, mężczyźni, nawet oficerowie trzymałi [literówka] się na nogach, żeby nie wypaść blado na tle kilku wieśniaczek. " --> chcesz tu powiedzieć, z tego co rozumiem, że wszyscy chcieli dobrze wypaść na tle wieśniaczek, nawet oficerowie, którzy tłuszczą się zazwyczaj nie interesują. Ale z tego fragmentu wynika, że "nawet oficerowie trzymali się na nogach".


"Nawet średnia wieku wynosiła dziewiętnaście lat..." - kogo to obchodzi? kto miał czas wyliczać średnią, i to z taką precyzją?Po prostu: było widać starców, kobiety, dzieci, itd.

"Pozostawiła dom, ponieważ za jedną głowę armia płaciła równowartość rocznej pensji, więc matka..." -> totalnie niewiarygodne. Armia płaciła roczną pensję (swoją drogą - anachronizm) za kilkunastoletnią dzierlatkę? I do tego skarbnik ma jej jeszcze coś dokładać? Jeśli kraina, w której żyła, była w tak głębokim kryzysie, to wzięliby ja z poboru, a do tego jeszcze brata i matkę, żeby nosiła wodę do lazaretu, i nie dostałaby za to złamanego grosza.

"więc matka – słabująca na zdrowiu – oraz młodszy brat nie musieli się martwić" - znów szyk, --> "słabująca [bez "na zdrowiu"] matka oraz młodszy brat..."

" A, że kondycję na roli zdobyła, potrafiła udźwignąć lekki pancerz, plecak, małą tarczę i prosty, krótki miecz. " - kto, w realiach medieval fantasy, dawałby nastoletniej, niewyszkolonej dziewczynce miecz i zbroję? Przecież to kosztowało kupę kasy! Bardziej by tu pasowała jakaś pika albo cep.

"...próbowała usnąć w marszu" - nie jest to szczęśliwy zwrot; jakby usnęła w marszu, to by wyrżnęła gębą o ziemię. Raczej chciała zatracić poczucie czasu, wbić się w otumaniający rytm marszu, itd.

Oczywiście potrafisz sprawnie pisać, ale mam wrażenie, że ten fragment jest trochę nieprzemyślany; ot, napisałeś, co tam Ci po głowie chodziło. Wprawka dobra, ale nie będę się dziś w nocy przewracał z boku na bok zastanawiając się, co też się stanie z Rubin. Powodzenia z dalszym próbami, pozdrawiam!
JKSZ
www.sztukaantyku.blog.polityka.pl
www.jakubszamalek.pl
http://www.muza.com.pl/?module=okladki&id=42285

Re: Wojna Rubin

3
Oczywiście będzie to subiektywna opinia, ponieważ tekst jest napisany poprawnie.

Wstęp był dobry, ale od tego momentu:
Martinius pisze:Rubin widziała to zupełnie inaczej. Gdzie jej, młodej kobiecie, robić wrażenie na obcych mężach i ojcach?
zaczęło się lekkie przynudzanie. Spróbowałbym w tym miejscu jakoś ożywić akcję. Sięgnąłbym po jakieś emocje, na przykład:
- Nie mogę, Boże, nie mogę. Wszyscy zginiemy! - jedna z młodych dziewczyn przestała panować nad nerwami.
- Uspokój się. - Rubin szturchnęła ją w pancerz. - Będę w pobliżu - powiedziała, mimo że sama nie czuła się pewnie. Rozumiała jednak, że przed bitwą należy dbać o morale każdego żołnierza.
Martinius pisze:Oczywiście, szkoda było zaprzątać sobie głowę każdym z tych elementów, dlatego idąc, próbowała usnąć w marszu, aby jak najszybciej odegrać swoją rolę. I już, niech minie ból, rozmyślania, niepewność – najlepiej mieć to za sobą. Jedna rzecz zaprzątała głowę Rubin: żeby tylko przeciwnik okazał się lepszy niż ona, żeby trafił, jak trzeba, odciął głowę, przebił serce, byle szybko i porządnie. Raz, ciach i koniec.
Tu wkradła się obojętność. To - moim zdaniem - niedobrze.
Martinius pisze:Wszystko przebiegało tak, jak oczekiwała, lecz do czasu. Kompani, których imion nie znała, w jednym momencie zaczęli przekręcać głowy i wytracać rytm marszu. Rubin z początku nie chciała zwracać na nic uwagi, lecz wyraźnie coś się działo w szeregach cesarskiej armii. Idący przed nią wysoki blondyn, który zawiesił nieregulaminowo miecz na plecach wychylał głowę, aby coś dojrzeć. Oczywiście, z jego wzrostem miał lepsze pole widzenia niż niziutka Rubin. Dziewczyny idące z boku, do tej pory znudzone, również ożyły. Rubin z trudem powstrzymywała ciekawość. Coś się dzieje! W końcu!
Tu też wprowadziłbym bardziej żywą akcję. Rubin mogłaby wskoczyć na plecy gościa i sama zobaczyć, co się dzieje. Niech ta bohaterka będzie bardziej żywa, zdecydowana, niech coś się dzieje. Bo jak nie ma akcji, to niedobrze.
Martinius pisze:armii Skalników
To nie brzmi groźnie. Napisałbym o armii władcy wysokich gór, lub coś takiego. (:
Martinius pisze:aby zniszczyć nowicjuszy kiedy tylko ruszą do ataku
Zdaje się, że tu zabrakło przecinka.
Martinius pisze:Póki była okazja, dziewczyna pożegnała w myślach matkę, ucałowała braciszka i życzyła im samych pomyślności.
To chyba też niezbyt pasuje. Brakuje w tym ładunku emocjonalnego.


Zakończenie również nie porywa. Pojawia się tylko znak zapytania.

4
1. Czy da się to czytać? Da się, tylko co z tego?
2. Czy bohaterka jest wyraźna? W tym fragmencie nie. Ale to tylko fragment i nie spaliła tu swoich szans na "uwyraźnienie się".
3. Czy ciekawi? Jeszcze nie, ale dałabym jej szansę.

Nie podoba mi się początek. Kiedy "na dzień dobry" patrzę na tę armię, to od razu czuję się znużona. Zaczęłabym tu raczej od jakiegoś szczegółu, czegoś, co by czytelnika zakotwiczyło, wyjaśniło mu, po jaką cholerę ma w ogóle na tę armię patrzeć. Może najpierw powinny być jakieś myśli Rubin, jej punkt widzenia, a dopiero potem panorama?

Pamiętam z innego Twojego utworu charakterystyczny problem - świat ładny, nieźle opisany, trzymający się kupy, ale do tego jakaś niedorobiona psychologia postaci, która wszystko kładzie. Ten problem nadal trwa. Podoba mi się, jak rysujesz rzeczy, sytuacje. Ale wciąż coś jest nie tak z postaciami. Tak jakbyś brał jakieś gotowe, schematyczne ludziki, figurki i rozgrywał nimi partyjkę czegoś tam na planszy. Wychodzą Ci martwe, sztuczne, plastikowe.

Nie wiem, z czego to może wynikać. Może za krótko jesteś z tymi swoimi postaciami, zanim zaczniesz pisać? Za mało je znasz, za mało rozumiesz? Może masz do nich za duży dystans?

Wiesz, ja bym na Twoim miejscu spróbowała się pobawić różnymi wersjami tego fragmentu - to samo, ale opisane z różnych punktów widzenia. Także z punktu widzenia przedmiotów np. miecza. To powinno pomóc "uwyraźnić" postacie, a przede wszystkim główną bohaterkę.

Pozdrawiam
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

5
Żeby bardziej wyeksponować postać kompletnie zagubioną w tym wojennym chaosie, proponowałbym przefiltrować scenę i pozostawić w niej tylko to, co bohaterka może sama zrozumieć lub zobaczyć. Przeniesiesz czytelnika bezpośrednio do jej umysłu i łatwiej będzie mu się z nią utożsamić.
Być może warto też rozbudować kontrasty pomiędzy życiem przed (braciszek, matka) i teraz (śmierdzące strachem mięso armatnie) - zostosować retrospekcje - ale z umiarem, żeby nie obciążyć tekstu.
http://ryszardrychlicki.art.pl

6
Da się czytać. Za mało wiem o Rubin, by wzbudzała we mnie jakieś emocje. To przychodzi z czytaniem tekstu. Czy jest wyraźna? Tekst skupia się na opisach wojska i podróży a nie na niej samej. Stąd wojsko i wędrówka jest na pierwszym planie a nie dziewczyna. Ona jest częścią tłumu. Wyróżnia się z niego tylko dlatego, że znamy jej myśli. Jednego nie rozumiem: nie tli się w niej choć iskra nadziei, że może uda jej się przeżyć? Wydostać jakoś z zamętu bitewnego? I małe pytanie: nijak nie szkolili oni nowicjuszy przed walką?

Przemeblowałabym ten tekst i zaczęła od:
Wszystko przebiegało zgodnie z wyobrażeniem dziewczyny. Cisza, nie licząc szurania sandałów i brzęczenia metalowych klamer uderzających o zbroję, upał, i coraz większa nerwowość dowódców. Oczywiście, szkoda było zaprzątać sobie głowę każdym z tych elementów, dlatego idąc, próbowała usnąć w marszu, aby jak najszybciej odegrać swoją rolę
Dopiero potem dałabym ten opis z początku. Zawsze lepiej zacząć od akcji, coś się dzieje i wciąga czytelnika, a dopiero potem wyjaśniać o co w tym wszystkim biega.

Ten opis:
Potężny wąż stworzony z korowodu zmęczonych, słaniających się na nogach ludzi wił się pomiędzy czerwonymi kamieniami
jakoś mi nie pasuje. Wąż i kamienie są małe. Ludzie są więksi. Może wił się pomiędzy czerwonymi skałami?
(przed "i" nie stawiamy przecinka).

7
Dla mnie dużą niedoróbką jest wojskowość...

Operowanie oddziałami, które są kompaniami, liczą setki ludzi i do tego jest ich dwudziestka w batalionie, to curiosum braku wiedzy wojskowej, fachowej... No i byłem w szoku, jak rekruci doskonale wykonywali do tego komendy... Nie będę cytował wszystkiego, sam dojdź i się naucz porządnie, nim w następnym opracowaniu zaczniesz dowodzić wojskiem...
Tacitisque senescimus annis
Najmądrzejsza rzecz, to wiedzieć co jest nieosiągalne, a nie w głupocie swojej, dążyć ku temu za wszelką cenę
- Zero Tolerancji -

8
Dziewczyna-wojowniczka to dobry punkt wyjścia dla interesującej historii, gdyż daje możliwość poprowadzenia akcji w rozmaitych kierunkach. Natomiast w opisie realiów parę rzeczy mi zgrzyta. Ja wiem, że światy fantasy pozwalają na sporo swobody, jeśli chodzi o ich kształtowanie, ale taka rzeczywistość wojenno-feudalna narzuca jednak pewne ograniczenia.
Zastanawia mnie ta sytuacja „mięsa armatniego”, zbieraniny ludzi z ostatnich rezerw, bez solidnego przeszkolenia. Ale równocześnie ich rodziny mają otrzymać pieniądze, i to wcale niemałe. Czyli władca ma jakieś zasoby na prowadzenie wojny.
A nie możesz z tych dziewczyn i wyrostków zrobić na przykład oddziału łuczników? Bo widok Rubin w pancerzu (czyim? Przecież wieśniacy nie mają takiego wyposażenia wojennego, a w armii też go nie dostaną. Zbroje to był prywatny majątek rycerstwa.) jakoś do mnie nie przemawia. Plebs służył właśnie w formacjach typu łucznicy, kusznicy, kopijnicy. W Anglii już w XIII wieku chłopi i mieszczanie mieli obowiązkowe ćwiczenia strzeleckie – w niedzielę, po mszy. Nic dziwnego, że dwie wielkie bitwy wojny stuletniej – pod Crécy (1346) i pod Azincourt (1415) wygrali dla Anglików walijscy łucznicy, i to mimo wielkiej liczebnej przewagi rycerstwa francuskiego.
Łuk to jest taka broń, którą może posłużyć się i kobieta, i chłopiec, a umiejętność strzelania z niego była dość rozpowszechniona - był przecież przydatny również w życiu codziennym, właśnie na wsi.
Piszę o tym dlatego, że widok takich oddziałów wlokących się, by dać się wyrżnąć, niespecjalnie mi się podoba. Mam wrażenie, że w armiach starożytnych czy średniowiecznych wykorzystywanie zasobów ludzkich było całkiem racjonalne, przynajmniej na etapie przygotowań wojennych. Rozpaczliwe mobilizacje wszystkiego, co się rusza, to raczej specyfika oblężonych miast.

Natomiast jeśli chodzi o Rubin, to jedną kwestię mógłbyś wyjaśnić zaraz na początku:
Martinius pisze:Pozostawiła dom, ponieważ za jedną głowę armia płaciła równowartość rocznej pensji, więc matka – słabująca na zdrowiu – oraz młodszy brat nie musieli się martwić, za co przeżyją w wyniszczonym przez wojnę kraju.
   Szła, bo wszyscy szli, bo wszyscy rozumieli, że kiedy padną w drodze, w baraku lub na ćwiczeniach (które odbyli zaledwie trzykrotnie) skarbnik nie wypłaci nawet funta kłaków.
Czy rodzina dostanie te pieniądze tylko wtedy, gdy Rubin zginie w walce? A gdyby przeżyła i wróciła do domu, nic z tego nie będzie?
W pierwszym przypadku dziewczyna po prostu się poświęca dla matki i brata i wówczas rzeczywiście jej pragnienie, by zginąć możliwie najszybciej i bezboleśnie, jest całkowicie zrozumiałe. Chociaż wymagałoby to jakiegoś solidniejszego uzasadnienia, dlaczego tej akurat rodzinie nie pozostaje nic innego, jak dać zabić dziewczynę, a nie na przykład – wydać ją za mąż.
W drugiej sytuacji, takie bierne poddanie się losowi byłoby raczej skutkiem bezpośredniego zetknięcia z rzeczywistością armii i wojny, a więc stanem raczej przejściowym – Rubin nie miałaby głębokich powodów, by pragnąć śmierci.

Obie te sytuacje można zresztą potem interesująco rozegrać.

I jeszcze takie dwie drobne uwagi:
Martinius pisze:za jedną głowę armia płaciła równowartość rocznej pensji
Zamieniłabym „pensję” na „dochód”. Pensja to pieniądze wypłacane regularnie, z jakiegoś zewnętrznego źródła. Wieśniacy mają raczej dochody.
Martinius pisze:Dowódcy rozdają polecenia... chyba – odpowiedział
Chyba raczej wydają polecenia. Gdyby rozdawali, to na piśmie.

Tak więc sam pomysł - jak najbardziej. Szczegóły - do przemyślenia.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”