Pociąg, pamiętający z pewnością ubiegły wiek, ospale toczył się po zardzewiałych szynach. Wewnątrz, wśród ścisku i zapachu potu utworzyły się już grupki, które odnalazły ze sobą wspólny język. Tylko jeden nie miał wciąż towarzystwa. Może ludzi zniechęcał jego kilkudniowy zarost połączony z przetłuszczonymi, zmierzwionymi kłakami sięgającymi ramion, a może opróżnione butelki stojące dookoła klęczącej postaci. Nawet jeśli ktoś zdecydował się już podejść bliżej, to szybko wycofywał się widząc, że poznaczoną zmarszczkami twarz mężczyzny przecinają strumienie łez, które źródło swe znalazły w kącikach oczu.
-Od kiedy tak jedzie?- szeptem padło pytanie z ust jednej babinki- Głodny może, albo wymarznięty?
-Gdzie tam- szybko padła odpowiedź ze strony młodszej grupki- to żul jakiś. W Warszawie wsiadł, położył bilet przed sobą, wypił tyle, że można by zrobić wesele i teraz tak klęczy.
-A dokąd jedzie?!- żądna wiedzy staruszka przekrzyczała z trudem skrzypienie hamulców
-To chyba wie tylko on i Najwyższy- odparł filozoficznie młodzieniec.
-Szczytna!- Usłyszeli krzyk konduktora ze stacji, gdy pociąg w końcu zahamował.
I znów zapadła cisza. Chyba nikt nie chciał poruszać tematu tajemniczego podróżnika, który nie zajmował już swojego miejsca w korytarzu, gdy maszyna ponownie ruszyła. To jednak reszta podróżnych zauważyła dużo później.
Wiedziałam, że nie przyjedzie. - przemknęło mi przez myśl- Nie wiem dlaczego w ogóle się łudziłam. Zawsze tak robi. Najpierw naobiecuje a później go nie widać. Jednak to już ostatni raz. Jestem przygotowana.
Wstałam z kanapy i rozsunęłam ją. Wszystko na swoim miejscu, tak jak tu włożyłam. Wyciągnęłam wszystko na stół i zawahałam się lekko. Wyglądnęłam przez okno. Piękny dzień, słońce stało jak pasterz, wysoko na niebie, i pasło chmurzone owieczki na błękitnych halach. Może poczekać do jutra? Byłam coraz mniej pewna w tym co postanowiłam. Niech będzie- westchnęłam w końcu i podeszłam do stołu- nie będę żałować.
Szedł przez miasto niczym ponury żniwiarz. Za długi płaszcz ciągnął się za nim i rozmazywał kałuże po chodniku. Wszyscy schowani byli jeszcze po burzy w domach, więc nie musiał się martwić, ze ktoś go rozpozna. Wzrok wbił w asfalt. Nie chciał przywoływać wspomnień obserwowaniem budynków, w których wciąż mieszkali jego znajomi z dawnych lat. Lat beztroski i dobrobytu, okresu bezpieczeństwa i szczęścia rodzinnego. Ale to wszystko minęło. Jedyne co mu pozostało to klucz, który trzymał teraz w kurczowo zaciśniętej dłoni. Zerknął na blat zegarka i przystanął.
-Kurwa mać- szepnął- znów się spóźniłem.
Zaczął biec co sił w nogach.
Może nie jest za późno- kołatało mu się w myślach.
Kiedy dopadł do drzwi serce biło mu jak oszalałe i nie mógł złapać oddechu. Rozejrzał się i łzy stanęły mu w oczach. Nic nie zmieniło się tutaj od kiedy wyjechał. Nawet siekiera wbita była w ten sam pieniek.
Nacisnął klamkę- zamknięte. Zapukał raz i drugi- bez skutku. Oprzytomniał wreszcie na tyle, że przypomniał sobie o kluczu, który podczas biegu przecinał mu skórę , jak się później okazało żłobiąc przy okazji linię pecha na spracowanej dłoni.
Ofiara lat czternaście, płci żeńskiej. Przyczyna zgonu: śmierć samobójcza w wyniku powieszenia. Nie stwierdzono obecności substancji odurzających we krwi.- O taką notatkę wzbogaciła się kartoteka lokalnej policji. Pod nią widniała jeszcze jedna, napisana najwidoczniej przez kogoś innego- Przy ofierze znajdował się mężczyzna tożsamości nieznanej, około czterdziestu lat. Zamknięty do wyjaśnienia sprawy. Prawdopodobnie chory psychicznie, wciąż krzyczał cytuję: ,,Znów się spóźniłem! Znów zawiodłem!”
Spóźnienie [dramat?]
1
Ostatnio zmieniony pt 16 wrz 2011, 20:43 przez Zaqr, łącznie zmieniany 3 razy.