Przedstawiam niewielką część mojego opowiadania, tworzonego na wzór przygodowego z domieszką fantasy

W ukryciu
Tego dnia Marcusa obudził nieprzyjemny zapach unoszącego się w powietrzu dymu. Chłopiec otworzył powoli oczy, po czym niezdarnie dźwignął się na nogi, szeroko przy tym ziewając. Pozostawiając ciepły śpiwór w rozległym namiocie, ostrożnie wyszedł na zewnątrz.
Padało, jak z cebra. Nie było w tym nawet nic nadzwyczajnego – taka sama nieprzyjemna pogoda towarzyszyła im od ponad tygodnia. Zakładając przemoczone i zimne sandały, Marcus zdał sobie sprawę, że ten ów biały i wypełniający cały obóz dym pochodził z zagaszonego przez deszcz paleniska, na którym ktoś z kompani palił na pewno odpadki z kolacji i uzbierane przez kilka dni śmieci.
- Cudownie – pomyślał chłopiec – Jestem głodny, jak wilk, a znając życie, nikt raczej nie postarał się chociaż o jeden bochenek chleba.
Piętnastolatek znajdował się na niewielkiej i ciasnej polanie, a dookoła niego rozłożonych było przynajmniej dwadzieścia dużych i nieprzemakalnych namiotów. Powiedziałby nawet, że miejsce to ma w sobie jakiś urok, gdyby nie sytuacja, z której winy się tu znajdował. Humoru nie poprawił mu też niespodziewany obrót wydarzeń – zawiał mocny wiatr, a cała woda uzbierana na liściach potężnego dębu znalazła się na jego plecach.
- I oczywiście musiałem stanąć pod tym nieszczęsnym drzewem!
Marcus, nie zważając na to, że wkrótce porządnie się zaziębi, cały trzęsąc się z zimna, przebiegł przez zabłocony obóz i wbiegł do identycznego, jak jego, namiotu. W środku zastał mężczyznę – zielonookiego i umięśnionego Jacoba, który niespełna dwa miesiące temu ukończył dwadzieścia trzy lata. Jego jasne włosy były całkowicie przemoczone od deszczu i Marcus zachodził w głowę, co w taką pogodę robił na zewnątrz.
- Witaj – powitał chłopca, odwracając się do niego i powstając. Dopiero teraz okazało się, że jest on bardzo wysoką osobą.
- Znowu kreślisz plany? – zapytał z rezygnacją Marcus.
- Taak. Nie mogłem dziś spać, więc pomyślałem, że nie warto próżnować. I zaplanowałem.
- Co takiego?
- Że najlepiej będzie urządzić podstęp. Zwykła walka partyzancka ma swoje zalety, jednak czy nie czas na coś nowego? Już od ponad trzech miesięcy atakujemy przejeżdżających konno przez Puszczę Darker Asanów z zaskoczenia. Przez ten czas nasi wrogowie zrobili się dużo czujniejsi, wysyłają jakieś dwa kilometry w przód dobrze uzbrojonych i czujnych zwiadowców. Kiedy ci nie powrócą, oni wtedy wycofują się. Minęła połowa października, a przecież wszyscy chcemy jak najszybciej zakończyć tę wojnę.
- Masz rację… Ale kilkudziesięcioosobowy oddział i tak nie pokona kilkutysięcznej, asańskiej armii!
Jacob przez chwilę się zasępił i wbił wzrok w podłogę. Był to bardzo mądry i odważny członek partyzanckiej, składającej się dokładnie z czterdziestu siedmiu osób grupy i jednocześnie jej kapitan. Miał więc ze wszystkich największy głos, jednak nie wykorzystywał swojej wysokiej pozycji. Chętnie przyjmował porady najbliższych przyjaciół.
- Stolica została zajęta przez Asanów zaraz po najeździe na Sunnyhill, po tygodniowym oblężeniu. Nasze wojsko było bardzo dobrze uzbrojone, jednak jego liczba trzykrotnie mniejsza niż Asanów.
- Wziąłem to pod uwagę, Marcus – powiedział Jacob, blado uśmiechając się do młodszego przyjaciela. W tym uśmiechu było dużo optymizmu, gdyż to właśnie dzięki niemu przetrwali na polanie od lipca do późnej jesieni – Rzecz w tym, że Asanowie bardzo boją się żyjących w ich kraju rawegali, czyli potworów, mogących poruszać się na dwóch lub czterech łapach. Podczas tego pierwszego sposobu osiągają wysokość około dwóch metrów. Są to bardzo agresywne w stosunku do obcych, włochate ssaki, uzbrojone w ostre kły oraz długie pazury.
W lasach zachodniej Asany, czyli tam, gdzie występują, ludność coraz częściej wycina drzewa i zamienia tamtejsze tereny w osady, czy pola uprawne. Rozwścieczone tym postępowaniem rawegale napadają na pobliskie tereny. I właśnie dlatego Asanowie tak panicznie się ich boją.
Kiedy dowiemy się, że będą mieli zamiar tędy przejeżdżać, porozrzucamy w naszym obozie śmieci i zniszczymy namioty, tak, że tamci bardzo szybko stąd uciekną i wycofają się do ojczyzny. W tym samym czasie król w Centeye będzie miał możliwość odbudować wojsko. I wojna wygrana, oczywiście przez nas!
Minęły dwa dni, odkąd Jacob przedstawił Marcusowi swój nieco szalony pomysł. Po opowiedzeniu go przez mężczyznę, piętnastolatek wyraził swoje powątpiewanie, po czym wyszedł. Niemal cały obóz podzielał zdanie Marcusa. Wszyscy zastanawiali się, gdzie potem będą sypiać, bo na pewno nie w podziurawionych, pociętych i poszarpanych namiotach.
Jednak Jacob przez cały czas udoskonalał swój projekt, a dusza optymisty i poszukiwacza przygód mówiła mu, że ,,jakoś to będzie”. Po tygodniu chłopiec zaczął się poważnie niepokoić o zaistniałą sytuację. Kapitan grupy całe dnie przebywał w swoim namiocie i kreślił coraz to nowsze i udoskonalane plany, aż w końcu w jednym z kątów jego siedziby nie sposób było nie dostrzec sporej kupki pogiętych i rozdartych kartek, przedstawiających obliczenia.
- Taki już z niego typ człowieka – tłumaczył Marcusowi Boris – gdybyś go dłużej znał, to na pewno byś zrozumiał. Oprócz ciebie i kilku innych osób, cała partyzancka grupa to ludzie z pobliskich wiosek – ci, którzy ocaleli z najazdu Asanów. Ja się już przyzwyczaiłem do jego zachowania.
Kolejny i niczym niewyróżniający się od pozostałych dzień powoli dobiegał końca. Na rozpogodzonym i wolnym wreszcie od deszczowych chmur niebie pojawiła się niewyraźna i kolorowa tęcza. Marcus, po całym dniu wysłuchiwania coraz to nowszych strategii, z ulgą usiadł na trawie i z rozkoszą wdychał świeżą woń jesiennego lasu.
Jedynym, czego teraz pragnął, to odnaleźć się w tej dziwnej sytuacji i powrócić do spokojnego życia, którego tak dawno nie zaznał. Wiele razy w ciągu tych trzech miesięcy zastanawiał się, jak teraz wygląda Sunnyhill. Czy z miasta, w którym się urodził, pozostały teraz tylko ruiny? Czy istnieje tam jeszcze jakaś żywa dusza? Pozostawało mu tylko rozmyślanie i zastanawianie się, a także cos jeszcze – walczenie o wolność i niepodległość Derdeni.
Pozdrawiam :-)