W ukryciu

1
Witam!

Przedstawiam niewielką część mojego opowiadania, tworzonego na wzór przygodowego z domieszką fantasy ;) Proszę o szczerze oceny.

W ukryciu


Tego dnia Marcusa obudził nieprzyjemny zapach unoszącego się w powietrzu dymu. Chłopiec otworzył powoli oczy, po czym niezdarnie dźwignął się na nogi, szeroko przy tym ziewając. Pozostawiając ciepły śpiwór w rozległym namiocie, ostrożnie wyszedł na zewnątrz.
Padało, jak z cebra. Nie było w tym nawet nic nadzwyczajnego – taka sama nieprzyjemna pogoda towarzyszyła im od ponad tygodnia. Zakładając przemoczone i zimne sandały, Marcus zdał sobie sprawę, że ten ów biały i wypełniający cały obóz dym pochodził z zagaszonego przez deszcz paleniska, na którym ktoś z kompani palił na pewno odpadki z kolacji i uzbierane przez kilka dni śmieci.
- Cudownie – pomyślał chłopiec – Jestem głodny, jak wilk, a znając życie, nikt raczej nie postarał się chociaż o jeden bochenek chleba.
Piętnastolatek znajdował się na niewielkiej i ciasnej polanie, a dookoła niego rozłożonych było przynajmniej dwadzieścia dużych i nieprzemakalnych namiotów. Powiedziałby nawet, że miejsce to ma w sobie jakiś urok, gdyby nie sytuacja, z której winy się tu znajdował. Humoru nie poprawił mu też niespodziewany obrót wydarzeń – zawiał mocny wiatr, a cała woda uzbierana na liściach potężnego dębu znalazła się na jego plecach.
- I oczywiście musiałem stanąć pod tym nieszczęsnym drzewem!
Marcus, nie zważając na to, że wkrótce porządnie się zaziębi, cały trzęsąc się z zimna, przebiegł przez zabłocony obóz i wbiegł do identycznego, jak jego, namiotu. W środku zastał mężczyznę – zielonookiego i umięśnionego Jacoba, który niespełna dwa miesiące temu ukończył dwadzieścia trzy lata. Jego jasne włosy były całkowicie przemoczone od deszczu i Marcus zachodził w głowę, co w taką pogodę robił na zewnątrz.
- Witaj – powitał chłopca, odwracając się do niego i powstając. Dopiero teraz okazało się, że jest on bardzo wysoką osobą.
- Znowu kreślisz plany? – zapytał z rezygnacją Marcus.
- Taak. Nie mogłem dziś spać, więc pomyślałem, że nie warto próżnować. I zaplanowałem.
- Co takiego?
- Że najlepiej będzie urządzić podstęp. Zwykła walka partyzancka ma swoje zalety, jednak czy nie czas na coś nowego? Już od ponad trzech miesięcy atakujemy przejeżdżających konno przez Puszczę Darker Asanów z zaskoczenia. Przez ten czas nasi wrogowie zrobili się dużo czujniejsi, wysyłają jakieś dwa kilometry w przód dobrze uzbrojonych i czujnych zwiadowców. Kiedy ci nie powrócą, oni wtedy wycofują się. Minęła połowa października, a przecież wszyscy chcemy jak najszybciej zakończyć tę wojnę.
- Masz rację… Ale kilkudziesięcioosobowy oddział i tak nie pokona kilkutysięcznej, asańskiej armii!
Jacob przez chwilę się zasępił i wbił wzrok w podłogę. Był to bardzo mądry i odważny członek partyzanckiej, składającej się dokładnie z czterdziestu siedmiu osób grupy i jednocześnie jej kapitan. Miał więc ze wszystkich największy głos, jednak nie wykorzystywał swojej wysokiej pozycji. Chętnie przyjmował porady najbliższych przyjaciół.
- Stolica została zajęta przez Asanów zaraz po najeździe na Sunnyhill, po tygodniowym oblężeniu. Nasze wojsko było bardzo dobrze uzbrojone, jednak jego liczba trzykrotnie mniejsza niż Asanów.
- Wziąłem to pod uwagę, Marcus – powiedział Jacob, blado uśmiechając się do młodszego przyjaciela. W tym uśmiechu było dużo optymizmu, gdyż to właśnie dzięki niemu przetrwali na polanie od lipca do późnej jesieni – Rzecz w tym, że Asanowie bardzo boją się żyjących w ich kraju rawegali, czyli potworów, mogących poruszać się na dwóch lub czterech łapach. Podczas tego pierwszego sposobu osiągają wysokość około dwóch metrów. Są to bardzo agresywne w stosunku do obcych, włochate ssaki, uzbrojone w ostre kły oraz długie pazury.
W lasach zachodniej Asany, czyli tam, gdzie występują, ludność coraz częściej wycina drzewa i zamienia tamtejsze tereny w osady, czy pola uprawne. Rozwścieczone tym postępowaniem rawegale napadają na pobliskie tereny. I właśnie dlatego Asanowie tak panicznie się ich boją.
Kiedy dowiemy się, że będą mieli zamiar tędy przejeżdżać, porozrzucamy w naszym obozie śmieci i zniszczymy namioty, tak, że tamci bardzo szybko stąd uciekną i wycofają się do ojczyzny. W tym samym czasie król w Centeye będzie miał możliwość odbudować wojsko. I wojna wygrana, oczywiście przez nas!


Minęły dwa dni, odkąd Jacob przedstawił Marcusowi swój nieco szalony pomysł. Po opowiedzeniu go przez mężczyznę, piętnastolatek wyraził swoje powątpiewanie, po czym wyszedł. Niemal cały obóz podzielał zdanie Marcusa. Wszyscy zastanawiali się, gdzie potem będą sypiać, bo na pewno nie w podziurawionych, pociętych i poszarpanych namiotach.
Jednak Jacob przez cały czas udoskonalał swój projekt, a dusza optymisty i poszukiwacza przygód mówiła mu, że ,,jakoś to będzie”. Po tygodniu chłopiec zaczął się poważnie niepokoić o zaistniałą sytuację. Kapitan grupy całe dnie przebywał w swoim namiocie i kreślił coraz to nowsze i udoskonalane plany, aż w końcu w jednym z kątów jego siedziby nie sposób było nie dostrzec sporej kupki pogiętych i rozdartych kartek, przedstawiających obliczenia.
- Taki już z niego typ człowieka – tłumaczył Marcusowi Boris – gdybyś go dłużej znał, to na pewno byś zrozumiał. Oprócz ciebie i kilku innych osób, cała partyzancka grupa to ludzie z pobliskich wiosek – ci, którzy ocaleli z najazdu Asanów. Ja się już przyzwyczaiłem do jego zachowania.

Kolejny i niczym niewyróżniający się od pozostałych dzień powoli dobiegał końca. Na rozpogodzonym i wolnym wreszcie od deszczowych chmur niebie pojawiła się niewyraźna i kolorowa tęcza. Marcus, po całym dniu wysłuchiwania coraz to nowszych strategii, z ulgą usiadł na trawie i z rozkoszą wdychał świeżą woń jesiennego lasu.
Jedynym, czego teraz pragnął, to odnaleźć się w tej dziwnej sytuacji i powrócić do spokojnego życia, którego tak dawno nie zaznał. Wiele razy w ciągu tych trzech miesięcy zastanawiał się, jak teraz wygląda Sunnyhill. Czy z miasta, w którym się urodził, pozostały teraz tylko ruiny? Czy istnieje tam jeszcze jakaś żywa dusza? Pozostawało mu tylko rozmyślanie i zastanawianie się, a także cos jeszcze – walczenie o wolność i niepodległość Derdeni.


Pozdrawiam :-)
Ostatnio zmieniony ndz 10 lip 2011, 21:35 przez Xnnady, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Ciężko mi szlo czytanie tego tekstu. I nie podejmuje się przeanalizowania całości. Może jednak poniższe okruchy, pozwolą ci spojrzeć na to, co stworzyłeś moimi oczami.
Xnnady pisze:Tego dnia Marcusa obudził nieprzyjemny zapach unoszącego się w powietrzu dymu.
Czepialscy powiedzą, że dym ma pewną specyficzną cechę - unosi się w powietrzu. Ale ja się tam nie czepię!
Xnnady pisze:Padało, jak z cebra.
Niestety w j. polskim, jak z cebra to leje. Nie da rady inaczej.
Xnnady pisze:Marcus zdał sobie sprawę, że ten ów biały i wypełniający cały obóz dym pochodził z zagaszonego przez deszcz paleniska, na którym ktoś z kompani palił na pewno odpadki z kolacji i uzbierane przez kilka dni śmieci.
ów - słowo robi karierę, ale niestety użyłeś go bez sensu. Nie stawiaj ich obok siebie "ten" i "ów", bo to jakbyś napisał dwa razy to samo.
Zastanów się nad logiką tego zdania. Deszcz wygasił ognisko, na którym ktoś wypalał odpadki i śmieci? Wiem, ze śmieci palili wcześniej, ale twoje zdanie tego nie wie.
Xnnady pisze:nikt raczej nie postarał się chociaż o jeden bochenek chleba.
Szyk bym nieco zmieniła, przestawiając maleńkie "O" o jedno słowo wcześniej.
Xnnady pisze:gdyby nie sytuacja, z której winy się tu znajdował.
Dwie wersje:
- gdyby nie sytuacja, z powodu której się tu znajdował,
- gdyby nie sytuacja, którą winił za to, że się tu znajdował.
Xnnady pisze:Marcus, nie zważając na to, że wkrótce porządnie się zaziębi, cały trzęsąc się z zimna,
Myślę, że chodziło ci o mniej więcej coś takiego:
Marcus był pewien, że wkrótce sie zaziębi, bo cały trząsł się z zimna.
Xnnady pisze:przebiegł przez zabłocony obóz i wbiegł do identycznego
wbiegł zamień na wpadł i pozbędziesz się tego powtórzenia?
Xnnady pisze:wbiegł do identycznego, jak jego, namiotu.
Już wcześniej napisałeś, że w obozie były podobne namioty, więc niepotrzebnie to próbujesz zaakcentować, robi się przez to bardzo tłoczno w tym zdaniu.

Zresztą w innych też jest tłok. Nie musisz wstawiać tyle informacji do jednego zdania, bo potem się robi groch z kapustą.
Xnnady pisze:- Witaj – powitał chłopca, odwracając się do niego i powstając.
- Witaj - powitał - coś jakby powtórzenia. Może tak:
- Witaj (chociaż to bardzo zadęte, ale jak potem zauważyłam to Jacob jest taki zadęty, więc może by tak powiedział) - powiedział na widok Marcusa i wstał.
Xnnady pisze:Dopiero teraz okazało się, że jest on bardzo wysoką osobą.
Marcus zna Jacoba już czas jakiś, więc wie, że jest wysoki, a to zdanie mówi, jakby dopiero teraz to odkrył. Inaczej:
Dopiero teraz było widać, jaki jest wysoki.

Kończę, ale myślę, że powinieneś sam nad tekstem popracować. Dalej znajdują się podobne błędy. I jeszcze inne. Poszukaj ich. A może ktoś inny wskaże ci kolejne?

Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

3
Bardzo mi przykro, ale tekst jest napisany beznadziejnie. Sporządzenie listy wszystkich błędów, potknięć i zgrzytnięć zajęłoby chyba więcej miejsca, niż samo opowiadanie. Podam zatem dwa przykłady:

"Tego dnia Marcusa obudził nieprzyjemny zapach unoszącego się w powietrzu dymu" - już od pierwszej linijki jest źle. "Tego dnia" - a którego, jak nie tego? Wczorajszego? "unoszący się w powietrzu" - a w czym ma się unosić? Próżni? Sztucznie rozwlekasz banalne zdanie, powinno ono brzmieć po porstu "Marcusa obudził nieprzyjemny zapach dymu". Jeśli chcesz dodać swoejmu opwiadaniu trochę poetyki, znajdź sobie do tego dobry temat...

"Humoru nie poprawił mu też niespodziewany obrót wydarzeń – zawiał mocny wiatr, a cała woda uzbierana na liściach potężnego dębu znalazła się na jego plecach" - niespodziewany obrót wydarzeń to, no nie wiem, wybuch wojny, atak ufoludków, ale nie deszcz kapiący na plecy! Poza tym skoro i tak pada, to co zmieni te parę ekstra kropli? "cała woda uzbierana na liściach" - ile tam jej jest, dwa baseny? Na podstawie Twojego opisu można wywnioskować, że jakimś cudem zmieściły się tam całe hektolitry.

Moja rada jest taka - czytaj, czytaj, czytaj, i spróbuj ponownie za parę lat. Przykro mi, że muszę Ci takie wieści przekazać, ale po prostu masz jeszcze sporo do nadrobienia. Powodzenia!
www.sztukaantyku.blog.polityka.pl
www.jakubszamalek.pl
http://www.muza.com.pl/?module=okladki&id=42285

4
Pomijając to, co wypomniano:
Tego dnia Marcusa obudził nieprzyjemny zapach unoszącego się w powietrzu dymu.
Może po prostu: Marcusa obudził nieprzyjemny zapach dymu.
ziewając. Pozostawiając
Zwracaj uwagę na takie drobnostki.
Pozostawiając ciepły śpiwór w rozległym namiocie,
dużym namiocie
Marcus zdał sobie sprawę, że ten ów biały i wypełniający cały obóz dym pochodził z zagaszonego przez deszcz paleniska, na którym ktoś z kompani palił na pewno odpadki z kolacji i uzbierane przez kilka dni śmieci.
Po pierwsze, skoro zgaszone przez deszcz, to już się nie dymi aż tak mocno jak to opisujesz. Po drugie: na ognisku, na którym się gotuje, śmieci się nie pali. Po trzecie: nawet jeśli, to ten dym nie będzie biały.
- Cudownie – pomyślał chłopiec – Jestem głodny, jak wilk, a znając życie, nikt raczej nie postarał się chociaż o jeden bochenek chleba.
- Cudownie - pomyślał - jestem głodny jak wilk, a znając życie...
Plus: dlaczegóż ktoś miałby się starać o jedzenie dla niego? Nie miał swojej wałówki?
Piętnastolatek znajdował się na niewielkiej i ciasnej polanie, a dookoła niego rozłożonych było przynajmniej (1)dwadzieścia dużych i nieprzemakalnych namiotów. Powiedziałby nawet, że miejsce to ma w sobie jakiś urok, (2)gdyby nie sytuacja, z której winy się tu znajdował.
Opis polany umieściłabym gdzieś bliżej początku, po wyjściu Marcusa z namiotu. Tu trochę za późno na opisy, bo czytelnik już zdążył sobie polanę dokładnie obejrzeć w wyobraźni.
(1)namioty z reguły są nieprzemakalne. Nie musisz ich liczyć, to niepotrzebne w tekście.
(2)...gdyby nie powód jego obecności tutaj.
- I oczywiście musiałem stanąć pod tym nieszczęsnym drzewem!
Obawiam się, że rezultat byłby taki sam, bez względu na to, pod jakim drzewem by nie stanął.
i wbiegł do identycznego, jak jego, namiotu.
albo identyczny, albo namiot taki jak jego własny. Masło maślane wyszło.
W środku zastał mężczyznę – zielonookiego i umięśnionego Jacoba, który niespełna dwa miesiące temu ukończył dwadzieścia trzy lata. Jego jasne włosy były całkowicie przemoczone od deszczu i Marcus zachodził w głowę, co w taką pogodę robił na zewnątrz.
- Witaj – powitał chłopca, odwracając się do niego i powstając. Dopiero teraz okazało się, że jest on bardzo wysoką osobą.
Po pierwsze zastąpiłabym "zastał" innym czasownikiem. Opis Jacoba jest niezręczny. Jego wiek niepotrzebny. A co sam Marcus robił na dworze? Co dziwnego w tym, że siedząc w lesie w taką pogodę jest się przemoczonym?
- Witaj – powitał chłopca, odwracając się do niego i powstając. Dopiero teraz okazało się, że jest on bardzo wysoką osobą.
- Znowu kreślisz plany? – zapytał z rezygnacją Marcus.
- Witaj - odwrócił się w stronę chłopca.
- Znowu kreślisz plany? - zapytał Marcus.
Nie musisz po kolei opisywać wszystkich czynności.
Już od ponad trzech miesięcy atakujemy przejeżdżających konno przez Puszczę Darker Asanów
przejeżdżających przez puszczę Asanów.
Jacob przez chwilę się zasępił i wbił wzrok w podłogę
Jacob zasępił się i wbił wzrok w podłogę.
Był to bardzo mądry i odważny członek partyzanckiej, składającej się dokładnie z czterdziestu siedmiu osób grupy i jednocześnie jej kapitan. Miał więc ze wszystkich największy głos, jednak nie wykorzystywał swojej wysokiej pozycji. Chętnie przyjmował porady najbliższych przyjaciół.
Wyciąć. Sztucznie brzmi, nie miejsce na takie opisy. To, ile jest osób w grupie partyzanckiej nieistotne. Czy liczy się z poradami przyjaciół - powinno wynikać z samego tekstu.
blado uśmiechając się do młodszego przyjaciela. W tym uśmiechu było dużo optymizmu, gdyż to właśnie dzięki niemu przetrwali na polanie od lipca do późnej jesieni
Powtórzenie.
Blady uśmiech jest uśmiechem nieśmiałym, delikatnym. Nic mu do optymizmu. Ze zdania wynika, że przetrwali na polanie od lata do jesieni dzięki uśmiechowi. Czy to chciałeś przekazać? ;)
Asanowie bardzo boją się żyjących w ich kraju rawegali, czyli potworów, mogących poruszać się na dwóch lub czterech łapach. Podczas tego pierwszego sposobu osiągają wysokość około dwóch metrów. Są to bardzo agresywne w stosunku do obcych, włochate ssaki, uzbrojone w ostre kły oraz długie pazury.
W lasach zachodniej Asany, czyli tam, gdzie występują, ludność coraz częściej wycina drzewa i zamienia tamtejsze tereny w osady, czy pola uprawne. Rozwścieczone tym postępowaniem rawegale napadają na pobliskie tereny. I właśnie dlatego Asanowie tak panicznie się ich boją.
Zabrzmiała jak jakaś ichniejsza Wikipedia. Takie informacje wplata się w tekst, dialogi, powinny one wychodzić mimochodem, od niechcenia.
Kiedy dowiemy się, że będą mieli zamiar tędy przejeżdżać, porozrzucamy w naszym obozie śmieci i zniszczymy namioty, tak, że tamci bardzo szybko stąd uciekną i wycofają się do ojczyzny. W tym samym czasie król w Centeye będzie miał możliwość odbudować wojsko. I wojna wygrana, oczywiście przez nas!
Brak logiki. Czyli plan jest taki: wygrać wojnę poprzez rozrzucenie śmieci i zniszczenie namiotów? Co mają do tego rawegale o których wcześniej wspomniałeś? Dlaczego król w Centeye nie odbudował wojska do tej pory? Dlaczego Asanowie mają przejeżdżać przez Marcusa obozowisko? Z reguły, jeśli partyzanci się chowają w lasach, to obozowiska są umieszczone tak, żeby były trudno dostępne i niezauważalne.
Minęły dwa dni, odkąd Jacob przedstawił Marcusowi swój nieco szalony pomysł.
Nieco szalony? Ha.
Po opowiedzeniu go przez mężczyznę, piętnastolatek wyraził swoje powątpiewanie, po czym wyszedł. (*)Niemal cały obóz podzielał zdanie Marcusa.
Ten mężczyzna i piętnastolatek bardzo sztucznie tu brzmią. Poza tym, wątpliwości Marcusa o wiele ładniej zabrzmiałyby w formie dialogu. Dopiero potem może mu pozwolić wyjść z namiotu. A nie wpierw piszesz że minęły dwa dni, następnie dodajesz że Marcus miał jakieś tam zdanie.
(*)Ale jakie on miał zdanie? Nie wiadomo.
Wszyscy zastanawiali się, gdzie potem będą sypiać, bo na pewno nie w podziurawionych, pociętych i poszarpanych namiotach.
Można zniszczyć tylko parę namiotów. Poza tym, co to za partyzanci, którzy boją się spać pod gołym niebem?
Kapitan grupy całe dnie przebywał w swoim namiocie i kreślił coraz to nowsze i udoskonalane plany, aż w końcu w jednym z kątów jego siedziby nie sposób było nie dostrzec sporej kupki pogiętych i rozdartych kartek, przedstawiających obliczenia.
Po dniach ślęczenia nad papierami tylko stosik pomiętych kartek w rogu namiotu?
Oprócz ciebie i kilku innych osób, cała partyzancka grupa to ludzie z pobliskich wiosek – ci, którzy ocaleli z najazdu Asanów. (1)Ja się już przyzwyczaiłem do jego zachowania.
No i teraz mi to mówisz? A ja już sobie wyobraziłam grupkę żołnierzy z odległej krainy którzy musieli przebyć wiele mil.
(1) A co to zdanie tutaj robi?
Kolejny i niczym niewyróżniający się od pozostałych dzień powoli dobiegał końca. Na rozpogodzonym i wolnym wreszcie od deszczowych chmur niebie pojawiła się niewyraźna i (1)kolorowa tęcza.
Który dzień masz na myśli? Może i on się nie wyróżniał, ale skoro w końcu pojawiło się słońce, to już coś.
(1)Tęcza jest kolorowa. Wywalić.
Jedynym, czego teraz pragnął, to odnaleźć się w tej dziwnej sytuacji i powrócić do spokojnego życia, którego tak dawno nie zaznał.
Czemu sytuacja była dziwna? Jakiego to spokojnego życia dawno nie zaznał?

Oj, rozczarowałam się. Gdzie tu przygoda? Gdzie fantasy? Raptem jedna informacja o stworze. Mało.
Właściwie, gdzie nie spojrzeć, jest coś do poprawienia. Dialogi kuleją, są nienaturalne. Na siłę wciskasz wszędzie opisy i informacje. Tak się nie robi. Częstujesz co chwila czytelnika niepotrzebnymi informacjami. Na domiar złego wstawiasz je przypadkowo. Co chwila gubiłam się i starałam zrozumieć co czytam i co autor miał na myśli w tym i tym zdaniu. Przecinki. Budowa zdań. Logika mocno kuleje. Za dużo liczb. Naprawdę dla czytelnika nieważne jest, czy na polanie stało dwadzieścia namiotów czy dwadzieścia pięć, czy drużyna liczyła sobie czterdzieści osób a może i pięćdziesiątkę.
Nie wyszło dobrze. Musisz mocno popracować nad swoim warsztatem pisarskim. Od podstaw. I dużo czytać. Bez tego się ni da.

5
z zagaszonego przez deszcz paleniska, na którym ktoś z kompani palił na pewno odpadki z kolacji i uzbierane przez kilka dni śmieci.
śmiecie
- Cudownie – pomyślał chłopiec – Jestem głodny, jak wilk, a znając życie, nikt raczej nie postarał się chociaż o jeden bochenek chleba.
ale to jest wypowiedź, nie myśl. Albo wcielasz to w narrację, i będzie to myśl, albo zmieniasz atrybucję. Czyli tak:
Cudownie – pomyślał chłopiec – jestem głodny, jak wilk, a znając życie, nikt raczej nie postarał się chociaż o jeden bochenek chleba.
lub
Cudownie, jestem głodny, jak wilk, a znając życie, nikt raczej nie postarał się chociaż o jeden bochenek chleba - pomyślał, rozglądając się po okolicy.
lub
- Cudownie – rzekł chłopiec – Jestem głodny, jak wilk, a znając życie, nikt raczej nie postarał się chociaż o jeden bochenek chleba.
- Witaj – powitał chłopca, odwracając się do niego i powstając. Dopiero teraz okazało się, że jest on bardzo wysoką osobą.
bez sensu na dwójnasób - nawet jak siedzi, widać, czy jest wysoki. Poza tym, jak się okazało teraz? Wcześniej - skoro go znał - nie zauwazył tego? Narrator został ustawiony w bardzo złej sytuacji - nie z punktu widzenia Marcusa, tylko czytelnika! Źle!
- Że najlepiej będzie urządzić podstęp. Zwykła walka partyzancka ma swoje zalety, jednak czy nie czas na coś nowego? Już od ponad trzech miesięcy atakujemy przejeżdżających konno przez Puszczę Darker Asanów z zaskoczenia. Przez ten czas nasi wrogowie zrobili się dużo czujniejsi, wysyłają jakieś dwa kilometry w przód dobrze uzbrojonych i czujnych zwiadowców. Kiedy ci nie powrócą, oni wtedy wycofują się. Minęła połowa października, a przecież wszyscy chcemy jak najszybciej zakończyć tę wojnę.
Jeden z bardziej podstawowych błędów czynionych przez początkujących polega na pytaniu: gdzie ja mam tę informację wrzucić? To ja zapytam, po co mnie ona? Ano po to, że trzeba wyjawić skrawek historii. I tak robisz z dwóch bohaterów idiotów - jeden tłumaczy drugiemu, co i jak. Ale oni to wiedzą. Więc znowu jest dziwna sytuacja - trzeba narratora umieścić za moimi plecami, niech - pokazując tę scenę - zacznie opowiadać gdzieś w tle. Tłem będzie osobny akapit.
- Że najlepiej będzie urządzić podstęp. Zwykła walka partyzancka ma swoje zalety, jednak czy nie czas na coś nowego?
Już od ponad trzech miesięcy atakowali przejeżdżających konno przez Puszczę Darker Asanów z zaskoczenia. Przez ten czas wrogowie zrobili się dużo czujniejsi, wysyłają jakieś dwa kilometry w przód dobrze uzbrojonych i czujnych zwiadowców. Kiedy ci nie powrócą, oni wtedy wycofują się. Minęła połowa października, i wszyscy chcieli jak najszybciej zakończyć tę wojnę.
- ...

coś w tym stylu.

Wiesz, to nie jest złe - tylko takie przegadane. W tekście czuć iskrę, czai się pomysł, i tylko doświadczenia brakło, aby to ulepszyć. Polecam nieco czytać a tekst odłożyć - czas pomoże wykryć te drobne bolączki, a jeśli ty ich nie zrozumiesz, nikt za ciebie tego nie zrobi. Głowa do góry!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”