
Zima
Złoty Las – m. w Polsce (dawny pow. Złotolaski) nad rz. Danny; powstało w 1920 r; miasto od 1930 .; 1981 było 30 tys. mieszk.; po awarii tamy III 1981 ludność ewakuowana.
~ Encyklopedia Gazety Wyborczej
Złoty Las – m. w Polsce (Powiat Zimnodolski) nad zal. Danny; powstało w 1983.; 13 tys mieszk. (1983); prawa miejskie od 1993. 40 tys. mieszk. (2002)
~ Encyklopedia Gazety Wyborczej
“Złoty Las? Ależ panowie, który? Stary czy nowy? Stary? Nie, wiem tylko tyle, że jest. Coś jak Polski Czarnobyl, tylko jakby większe, nie? Co o tym myślę? Powinni już dawno wykorzystać materiały z tamtych budynków. Skoro zrobili tak z Bornem – Suliwowem, to mogą i ze Złotym Lasem, prawda? Ale skoro i tak prawie wszyscy o tym starym zapomnieli, to nie ma się co dziwić. Nowe miasto? A to już prędzej. Świetny wyciąg tam otworzyli. Polecam! Szczególnie zimą”
~ Rafał “Raf” Rudy, kompozytor (wywiad dla magazynu “Podróżnik”, 21.IV.2005)
I
Czy w miejscu, gdzie wszystko jest normalne normalność pozostaje normalnością?
22.I.2011WWWPo trzydziestu trzech latach egzystencji na tym świecie doszedłem do wniosku, że życie potrafi być wredne. Wiem, wiem, szybko się zorientowałem. Pewnie, zdarzało mi się wcześniej narzekać i to nie raz, w końcu to bardzo popularne. “Życie dało mi w kość”, “Życie jest straszne”, “Życie...”.
WWWNie chodzi mi o to, że żywot człowieka jest pasmem nieszczęść i porażek. Wręcz przeciwnie, sądzę, że jest podobny do tęczy. W końcu każdy z nas ma lepsze okresy, gorsze, nijakie... Krótko mówiąc – urozmaicenie pełną gębą.
WWWWidzicie, miałem po prostu pecha. No, niech będzie że pecha i za mało cierpliwości.
Jeszcze przedwczoraj mogliście mnie zobaczyć w telewizyjnych wiadomościach, pod warunkiem, że oglądacie je o godzinie dwudziestej drugiej. Jestem, to znaczy byłem prezenterem i to chyba nawet nieźle znanym. Pracowałem uczciwie i jak każdy uczciwy pracownik miałem nad sobą Ćwoka. Czyli szefa. Mój Ćwok nie należał do ludzi inteligentnych i bardzo sobie upodobał gnojenie mnie przy każdej możliwej okazji. Koniec końców wyszło tak, że nie wytrzymałem i powiedziałem Ćwokowi co o nim myślę. Była wtedy, bo ja wiem? Osiemnasta? W każdym razie już wiecie czemu zamiast mnie występowała Ania. Zostałem najzwyczajniej na świecie wylany z pracy.
WWWTo jeszcze dało się przeżyć.
Problem w tym, że wróciłem z pracy prawie cztery godziny wcześniej. Zajeżdżam przed dom, patrzę, a tu jakiś pajac stanął mi na podjeździe. No trudno, zaparkuję na chodniku. Zamknąłem samochód i ruszyłem w kierunku domu. Musiałem się chwilę pomocować z furtką, bo od tygodnia padał śnieg i wszystko było śliskie jak cholera. Z drzwiami poszło już bez problemu, nawet nie skrzypnęły.
WWWGdy tylko wszedłem do środka, uderzyło mnie w twarz ciepło domowego ogniska. Bardzo dosłownie, bo owe ciepełko wydobywało się ze stojącego w salonie kominka. Jeszcze w przedsionku zdjąłem przemoczone skarpety. W końcu był styczeń i bywało tak, że nawet solidne buty nie chroniły przed wszędobylskim śniegiem. Powiesiłem kurtkę na haczyku i ruszyłem w kierunku schodów.
WWWNasza (moja i żony, oczywiście) sypialnia znajdowała się na parterze. Uśmiechnąłem się na myśl o wielkim, ciepłym, wygodnym i w ogóle genialnym łożu małżeńskim w którym miałem zamiar zaraz się znaleźć. Dobra, może i mnie wylali, ale byłem zmęczony i podziębiony. Miałem prawo do drzemki.
WWWOtworzyłem drzwi do sypialni cztery godziny za wcześnie.
Marta (poznajcie moją żonę) leżała na materacu kompletnie goła. Jej stanik wisiał na oparciu stojącego pod oknem fotela. Sukienka którą jeszcze rano miała na sobie, leżała w kącie pokoju, samotna, porzucona. Jednak mimo wszystko nie poczułem podniecenia. Mój mały przyjaciel nie zaczął domagać się wypuszczenia go na światło dzienne. I nic dziwnego.
WWWBo obok Marty leżał ktoś jeszcze.
Nie znałem gościa, widziałem go pierwszy raz. Ale miałem to w dupie. Momentalnie trafił mnie szlag. Gość nawet nie puścił cycka mojej żony, trzymał swoją łapę i gapił się na mnie, po prostu się gapił na mnie nie puścił żony mojej mojej moje żonyżonyżony
- Kurwa mać. – - powiedziałem po dłuższej chwili. Ponieważ nic mądrego nie przychodziło mi do głowy, powtórzyłem. – Kurwa mać.
- O Boże – - Marta sięgnęła po kołdrę by się zakryć. Nie przed nim. Przede mną. – - Ben, to nie tak...
- Długo to się ciągnie?
- Ben...
- Żeby chociaż ten pajac miał dłuższego...
- Ben...
- Ma krótszego. To co? Może taki słaby jestem, co?
- Ben, ja wszystko...
- Wyjaśnię, wiem. Biorę Avensis. Wywalę twoje narty z bagażnika. W sumie będą ci tutaj niepotrzebne. Resztę rzeczy sobie zostawię. Jadę na urlop. Sam. Po moim powrocie pogadamy. Cześć.
- Ben!
WWWWyszedłem z pokoju.
WWWByłem pełen podziwu dla siebie i swojego opanowania. Cholera, w tym domu znajdowało się mnóstwo replik broni białej i co najmniej jeden prawdziwy pistolet. I palnik. Miałem także palnik. Mogłem w każdej chwili wziąć coś z półki z zabawkami i zrobić z tamtego dupka kastrata. Ale nie zrobiłem. Zamiast tego poszedłem do garażu, gdzie stała toyota Avensis. Była już przyszykowana do wyjazdu w góry, jutro zamierzałem zabrać Martę na tydzień na narty... Ale wszystko wskazywało na to, że pojadę sam. Wyrzuciłem jej narty z “trumny” przymocowanej do dachu auta. Potem wsiadłem do samochodu i otworzyłem pilotem bramę garażu.
WWWDo środka niemal natychmiast wleciał tuman śniegu. Biały puch momentalnie zaczął penetrować wnętrze pomieszczenia. Kładł się na półkach, masce auta, narzędziach, rowerach, wszędzie, gdzie tylko mógł zalec. Na zewnątrz panowała ciemność, rozjaśniana jedynie światłem ulicznych latarni. Wiatr wył jak potępieniec.
WWWPrzekręciłem kluczyk w stacyjce, a toyota momentalnie ożyła. Włączyłem ogrzewanie, potem światła. Następnie wyprowadziłem wóz na podjazd. Oczywiście Marta nie miała czasu odśnieżyć podwórka, przecież była zajęta swoim gościem...
WWWGdy brama prowadząca na ulicę otworzyła się, moim oczom ukazał się samochód tamtego pajaca. Pokręciłem głową i żeby go ominąć, wjechałem na chodnik. W końcu udało mi się wyjechać na drogę. Uruchomiłem GPS i nastawiłem wyszukiwanie trasy do Złotego Lasu – miasta w którym mieliśmy zamiar spędzić urlop.
II
WWWJechałem już od siedmiu godzin. Było grubo po północy, na drodze pojawiało się coraz mniej samochodów. I w sumie dobrze, bo w ciągu ostatniego kwadransu zamieć zaczynała przybierać na sile. Wycieraczki nie przestawały pracować, ale nawet one nie mogły zebrać z szyby całego puchu. Widoczność miałem mocno ograniczoną, dlatego też nie przekraczałem siedemdziesięciu kilometrów na godzinę.
WWWZa-sto-metrów-skręć-w-prawo
WWWZerknąłem na GPS. W prawo? Dopiero co mówił, że w lewo. Boże, co za tandetę kupiłem. Pokręciłem głową i włączyłem radio. Musiałem posłuchać czegoś normalnego, bo jeszcze chwila z tą całą nawigacją i chyba by mnie szlag trafił.
...I teraz wiadomości z ostatniej chwili. Droga na odcinku Zimnodół – Złoty las jest nieprzejezdna. Około godziny dwudziestej czwartej doszło do wypadku czterech pojazdów – jednego autobusu i trzech samochodów osobowych. Nikt nie zginął, jest osiem osoby rannych. Autobus z nieznanych przyczyn przewrócił się i ustawił w poprzek drogi. Potem uderzyły w niego samochody, których kierowcy zbyt późno zareagowali. Policja zaleca objazd przez...
- Super – - mruknąłem i wyłączyłem radio. - – Więc nawet obcy ludzie rzucają mi kłody pod nogi.
WWWZerknąłem na GPS. Uznałem, że lepiej będzie, jak wyłączę to cholerstwo. Skoro i tak miałem radzić sobie sam...
WWWDoszedłem do wniosku, że wypadałoby zacząć rozglądać się za stacją benzynową. Toyota spisywała się bez zarzutu, ale bak zaczynał już świecić pustkami. A i sam chętnie napełniłbym żołądek.
III
- O Boże! To pan?
- Tak, to ja. Ile za tę zapiekankę?
- Trzy sześćdziesiąt... Rany, w życiu bym nie pomyślała, że pana spotkam! A co dopiero o tej porze! Wie pan, my z rodzicami zawsze oglądamy pana w telewizji. O dwudziestej drugiej, prawda?
- Prawda, prawda. Bardzo dobra ta zapiekanka.
- Dziękuję! Niech mnie, Ben Majers we własnej osobie... Tata mi nie uwierzy!
WWWUśmiechnąłem się do stojącej za ladą brunetki. Dziewczyna, na oko jeszcze studentka, patrzyła się na mnie jak w obrazek.
- Przesadza pani – - powiedziałem biorąc solidnego kęsa. W myślach policzyłem sobie kiedy ostatni raz miałem coś w ustach. Kiedy otrzymałem wynik, wziąłem jeszcze większego.
- Ani trochę! Dokąd pan jedzie?
- Do Złotego Lasu – - odłożyłem zapiekankę na papierowy talerzyk. – To chyba niedaleko stąd, prawda? Przez tę cholerną zamieć nic nie widać, nawet tej całej góry Lema...
- Niedaleko. Ale wie pan, w radiu mówili...
- O objeździe. Tylko, jakby to ująć, jestem nietutejszy i beznadziejnie się orientuję w okolicy. Zna pani jakąś drogę?
WWWDziewczyna zamyśliła się. Przeprosiła mnie na chwilę i znikła na zapleczu. Gdy wróciła, w dłoni ściskała mapę.
- Można tędy – - zaczęła wodzić palcem po liniach oznaczających jezdnie. - – Przed Złotym Lasem ma pan zjazd, o tutaj. Pojedzie pan tędy i po drodze powinien mieć pan kolejny zjazd. Tak na dobrą sprawę to wystarczy jeśli pojedzie pan do Zimnodołów. To nieduże miasteczko, wioska właściwie. Stamtąd będzie najprościej.
- A ta droga? – - wskazałem na czarną linię prowadzącą do sieci nieoznakowanych budynków. - – Czy to...
- Tak, stary Złoty Las. Na pewno pan słyszał, w końcu z takim zawodem...
Znowu pani mnie przecenia. A ta linia?
Siatka odgradzająca ruiny od reszty świata. To strasznie niebezpieczne miejsce. Miasto położone jest w kotlinie, zjazdy do zabudowań są niewiarygodnie strome. Aż dziw bierze, że ludzie kiedyś tam wjeżdżali.
- Taa... – - przez chwilę zgodnie milczeliśmy. W końcu położyłem pieniądze na ladzie. – - Dobra, to ja będę jechał dalej. Wystarczy, że będę się trzymał drogi, tak?
- Tak. Do widzenia! Niech pan jeszcze kiedyś wpadnie!
- Wpadnę, wpadnę. Do widzenia!
WWWWychodząc na parking zostawiłem za sobą ciepłe wnętrze restauracji. Budynek przylegał bezpośrednio do budynku stacji benzynowej, dlatego zajrzałem do środka zaraz po tankowaniu. No cóż, mogłem kontynuować podróż.
WWWWyjechałem Toyotą na brzeg drogi. Rozejrzałem się, ale śnieg ponownie wypiął się na mnie. Zakląłem, wzmocniłem grzanie wnętrza auta i wznowiłem podróż.
IV
WWWDrzewa i śnieg. Śnieg i drzewa.
Jechałem bardzo powoli. Najwyraźniej nikt nie zaprzątał sobie głowy odśnieżaniem, co aż nadto było widać po drodze. Samochód dzielnie parł przed siebie, rozbijając okazyjne zaspy. Miałem dziwne wrażenie, że drzewa które mijałem oglądają się za mną. Te, które wciąż miałem przed sobą, pochylały się ponuro nad drogą, wyciągając po mnie gałęzie. Tylko halogeny je powstrzymywały. Poczułem dziwne mrowienie na karku. Boże, na pewno się za mną oglądają. Żeby tylko światła nie zgasły, Boże, żeby tylko światła, żeby tylko światła!
WWWPrzełączyłem światła na daleki zasięg. Odetchnąłem z ulgą.
Przy drodze stała tablica informująca o kierunkach. Gdybym pojechał prosto, trafiłbym do Zimnodołów, z kolei po prawej miałem Złoty Las.
WWWWyjrzałem przez okno. Udało mi się dostrzec zarys drogi biegnącej w interesującym mnie kierunku, co było nie lada wyczynem w panujących warunkach. Zacząłem więc manewrować tak, aby odbić w prawo.
WWWWdepnąłem hamulec.
Przy drodze prowadzącej do Złotego Lasu stała mała postać. Machała do mnie.
Poczułem, że zaraz zwymiotuję. Duch, duch, to na pewno duch. Jezu słodki, widzę zmarłych ludzi
(Cierp)
WWWBoże widzę zmarłych
WWWWWW(Cierp)
WWWWWWWWWludzi
Hej! – krzyknęła postać. Całkiem głośno jak na zmarłego. Uniosłem brwi.
Hej – krzyknęła jeszcze raz. – Pomocy! Jest mi zimno!
WWWOtrząsnąłem się. Dziecko? Tutaj? Cholera.
Podjechałem bliżej i zatrzymałem się przy małej autostopowiczce. Opuściłem szybę.
- Może mnie pan na chwilę wpuścić do środka? – - spytała, szczękając zębami. – - Jest mi zimno.
- Wskakuj – otworzyłem jej drzwi. Jak się okazało, dziewczynka była ubrana w przeciwdeszczową kurtkę, zupełnie nie nadającą się na takie warunki pogodowe. I do tego kalosze...
- Jezu – - jęknąłem. –- Skąd się tutaj wzięłaś?
- Z-z-z-zimno – - wydukała. Przysunęła się bliżej wyziewu z którego wydobywało się ciepłe powietrze.
WWWUstawiłem grzanie do maksimum. Potem wykręciłem się na siedzeniu i sięgnąłem po kurtkę, którą wcześniej zostawiłem z tyłu. Dałem ją pasażerowi na gapę.
- Trzymaj. Jest za duża, ale ciepła.
WWWDziecko spojrzało na mnie nieufnie. Potem osóbka kichnęła, smarknęła i chyba doszła do wniosku, że duża kurtka jest okej, bo wzięła ją ode mnie. Zrzuciła swoją i narzuciła moją.
- Dziękuję – - wymamrotała dziewczynka. – - Zaraz sobie pójdę, tylko się ogrzeję.
WWWPokręciłem głową.
- Nigdzie nie pójdziesz, muszę cię odwieść do domu, bo...
WWWTeraz mała pokręciła głową, a oczy zaszły jej łzami. Smarknęła.
- Nie! Nie chcę do domu!
- Jak to nie?
- Nie i już! Masz mnie zawieźć do pani Moniki!
- Jest środek nocy i pada śnieg. Co ty tutaj robisz? – - uznałem, że “Monikę'” puszczę mimo uszu.- Mów! Nie wykręcaj się!
WWWPasażerka zadarła dumnie blond włosą główkę.
- Nie powiem! To nie twój... twój...
- ...Interes. Owszem, mój, bo właśnie uratowałem cię od odmrożenia sobie kupra.
Po wyjątkowo długiej i ciężkiej batalii słownej udało mi się wyciągnąć od małej, skąd ona się tutaj wzięła. To co usłyszałem, zmroziło mi krew w żyłach.
WWWOjciec małej dużo pił. Po pijaku bił matkę, bił Anię ( moją pasażerkę), cholera, bił nawet ich psa. Z tego, co zrozumiałem, ostatniego wieczoru ojciec Ani wrócił do domu wyjątkowo mocno spity. Krzyczał, wymiotował i prał wszystkich paskiem od spodni. Matka dziewczynki próbowała chronić córkę, ale gdy ojciec uderzył ją w głowę, kobieta upadła na podłogę i już nie wstała. Kiedy mała to zobaczyła, zachowała się tak, jak każde dziecko by się zachowało w jej sytuacji.
Zabrała kurtkę i buty. Na zewnątrz wybiegła boso. Śnieg palił ją jak ogień, gołe stopy momentalnie ścierpły. Ania ubrała się dopiero wtedy, gdy upewniła się, że ojciec już jej nie goni.
WWWSłuchałem dalej opowieści dziewczynki. O tym, jak samotnie kręciła się w okolicy bez odrobiny światła. Żeby chociaż w mieście, a nie w tym lesie! Boże, jak dobrze, że ją znalazłem.
WWWUstaliłem z nią, że wezmę ją do Złotego Lasu, potem pojedziemy na tamtejszy komisariat i tam wszystko się ułoży. Rzecz jasna musiałem nieco nagiąć fakty, bo inaczej dzieciak by mi nie zaufał. Na szczęście umiałem kłamać.
WWWTakie zboczenie zawodowe.
V
- Ben, daleko jeszcze? – spytała dziewczynka po raz któryś.
- Trochę – - odpowiedziałem po raz kolejny zadziwiając siebie opanowaniem. – - A dlaczego znowu pytasz?
- Nie mądrzyj się, tylko jedź.
- Parsknąłem.
WWWKrajobraz nie zmienił się, choć szkielety drzew już mnie tak nie przerażały. Opad śniegu jakby stracił na sile. Jechaliśmy razem już prawie godzinę, a jedyną rzeczą, która mogła usprawiedliwiać to, że jeszcze nie dotarliśmy do miasta, była żałośnie mała prędkość. Bałem się jechać szybciej, gdyż w tych warunkach po prostu nie dało się prowadzić. Dziewczynka drzemała na siedzeniu obok, posmarkując od czasu do czasu. Ja sam już ledwo widziałem na oczy. Zwolniłem, zjechałem na pobocze. Gdy tylko upewniłem się, że drzwi są zamknięte od środka, zatrzymałem się i opuściłem oparcie siedzenia.
- Ben, co robisz? – usłyszałem nagle głos dziewczynki.
- Idę spać. Nie bój się, rano będziemy jechać dalej. Obudź mnie jak będziesz coś chciała.
- Przez chwilę myślałem, że mam spokój.
- Ben...
- Tak?
- Jakaś pani stoi za szybą i macha do mnie.
- Słucham?
- Ktoś jest na zewnątrz.
WWWCała ospałość momentalnie ze mnie uciekła. Podniosłem się w miejscu i rozejrzałem.
- Gdzie?
- No tu, przy moim oknie.
WWWPatrzyłem się przez chwilę na wskazywany przez dziewczynkę punkt.
(Zdychaj)
WWWPotem wcisnąłem gaz.
WWWSilnik zawył. Koła przez chwilę obracały się w miejscu, potem auto skoczyło do przodu. Drzewa za szybą zaczęły przesuwać się coraz szybciej.
- Ben, co się stało?! – - krzyknęła dziewczynka u której mój nagły manewr wzbudził strach. – - Co z tamtą panią?
- Nie było żadnej pani!
VI
WWWOtworzyłem oczy.
Głowa bolała mnie jak diabli. Przyłożyłem dłoń do czoła, a gdy ją obejrzałem okazało się, że mam rozwalone czoło.
- Kurwaaa... – - zajęczałem. Zacząłem rozglądać się za chusteczkami.
WWWMała napędziła mi stracha. Przyznaję to szczerze i nie wstydzę się tego. Po prostu ogarnęło mnie lepkie i zimne przerażenie. Zachowałem się odruchowo – gaz do dechy i przed siebie. Ania coś krzyczała, nie pamiętam już co konkretnie. W pewnym momencie przed nami wyrosła przepaść. Próbowałem hamować, ale nic z tego nie wyszło. Mieliśmy trochę szczęścia, bo okazało się, że przepaść jest w istocie gwałtownym spadkiem terenu. Droga prowadziła na dół i była nieprzyzwoicie wręcz stroma, do tego w pewnym momencie skręcała w lewo. Uderzyłem w barierkę, odbiłem się od niej i zacząłem zsuwać na dół. Nic więcej nie pamiętałem.
- Kurwaaa... – - musiała minąć chwila, zanim dotarło do mnie, że jestem w samochodzie sam. Ani nie było na miejscu pasażera.
WWWPrzymknąłem oczy, policzyłem do dziesięciu.
WWWNa zewnątrz świtało, niebo zmieniło barwę z czarnej na szarą. Śnieg już prawie przestał padać, choć na pokiereszowanej masce samochodu zebrało się go całkiem sporo.
WWWDrżałem. W momencie kiedy zgasł silnik przestało działać ogrzewanie. I tak cieszyłem się, że szyba wytrzymała siłę uderzenia i biały puch nie wleciał do środka. Dopiero wtedy miałbym przekichane.
WWWOdpiąłem pas bezpieczeństwa i wysiadłem z rozbitego samochodu. Na zewnątrz było jeszcze zimniej, do tego mocno wiało.
WWWSpojrzałem w stronę z której przybyłem i zakląłem. Nie miałem szans się stąd wydostać, przynajmniej nie samochodem. Pokryta śniegiem droga pięła się wysoko i do tego pod takim kątem, że... Szkoda gadać.
WWWObszedłem samochód i okazało się, że obok auta stoi tabliczka z nazwą miasta. Starłem zalegający na niej śnieg i przeczytałem:
Złoty Las
WWWPięknie. Chociaż dojechałem.
WWWOtworzyłem bagażnik i wyciągnąłem z niego narciarską kurtkę, którą zresztą po chwili na siebie narzuciłem. Nałożyłem także rękawice – nie były może zbyt poręczne, ale dzięki nim zmniejszyłem znacznie ryzyko odmrożenia.
WWWGdy już skończyłem się ubierać, zacząłem myśleć o Ani. Gdzie tą małą mogło wciąć? Cholera, przecież gdyby coś jej się stało nie ruszałaby się z samochodu. A już raz udowodniła, że potrafi dać dyla.
- Kurwa – - powiedziałem po raz trzeci i kichnąłem. Pal sześć samochód, on i tak już się do niczego nie nadaje. Zabrałem ze środka telefon i zamknąłem toyotę. Ruszyłem w górę drogi.
WWWOtaczała mnie cisza.
Jedynym dźwiękiem jaki wyławiałem było zawodzenie wiatru. Nie wzbudzałoby to mojego niepokoju gdyby nie fakt, że obecnie znajdowałem się na brzegu dużego miasta. Przecież powinienem słyszeć jakiś, bo ja wiem? Gwar miasta? Zacząłem powoli zbliżać się do zabudowań. Śnieg uporczywie ograniczał widoczność, lewo mogłem dojrzeć kontury budynków. Cholera, mimo że byłem w kotlinie to wciąż wiało.
WWWNagle przystanąłem.
“Miasto położone jest w kotlinie, zjazdy do zabudowań są niewiarygodnie strome. Aż dziw bierze, że ludzie kiedyś tam wjeżdżali.”
- Nie... – - ruszyłem dalej. – - Nie, nie, nieee...
W końcu zobaczyłem pierwsze zabudowania ze szczegółami. Ze wszystkimi pieprzonymi detalikami.
WWWZnajdowałem się na końcu ulicy wzdłuż której stały dwa rzędy kamieniczek, po jednym na każdą stronę. Niektóre budynki nie miały okien, część z nich pochylała się nad ulicą. Większość słupów i latarni powyginała się pod dziwnym kątem. Na krawężnikach rdzewiały syrenki, trabanty i Bóg wie jakie jeszcze pamiątki po czasach PRL-u. Drzewka, które kiedyś zdobiły chodniki, zamieniły się w nagie szkielety wyciągające swoje ramiona ku niebu. Dachy kamieniczek pokrywały grube warstwy śniegu, a w miejscach w których dachówki nie wytrzymały ciężaru ziały czarne dziury.
Jednocześnie odniosłem dziwne wrażenie, że to miasto nie jest jednak puste. Jak gdyby gdzieś w pobliżu przebywali mieszkańcy czekający tylko na to, aż będą mogli wrócić do swoich domów.
WWWOdwróciłem się.
WWWOd dobrych pięciu minut czułem się obserwowany, ale za każdym razem, gdy odwracałem się mój wzrok trafiał na pustą przestrzeń. Wyciągnąłem komórkę. Oczywiście w tej dziurze nie było zasięgu. Pokręciłem głową i ruszyłem przed siebie. Do diaska, przecież tutaj powinna znajdować się jakaś stróżówka. Skoro nawet w Czarnobylu taką mają, to tutaj tym bardziej.
WWWZacząłem iść w górę ulicy. Fakt, że śnieg sięgał mi do kolan nie ułatwiał sprawy. Cały czas napierał na mnie iście arktyczny chłód. Osłabiał ciało, dusił, wdzierał się w każdą szczelinę ubrania. Jednocześnie zacząłem zauważać coraz więcej szczegółów takich jak dziwne lodowe figury stojące przy niektórych autach czy chociażby to, że nazwy wszystkich sklepów i tym podobnych przybytków są zamazane czarnym sprayem. Podobnie zresztą miała się sprawa z nazwą miasta. Złoty Las wszędzie figurował jako Zło.. Las. Nie powiem, fakt ten wprawiał mnie w parszywy nastrój.
WWWOpad przybierał na sile, jednocześnie kryjące szczelnym dywanem niebo chmury zaczęły poruszać się coraz szybciej. Uznałem, że chyba nikt się nie przyczepi, jeśli przeczekam złą pogodę w którymś z budynków. Nie myśląc wiele ruszyłem w kierunku najbliższej kamieniczki. Akurat tak się szczęśliwie złożyło, że drzwi do niej chwiały się w zawiasach, toteż nawet nie musiałem męczyć się z zamkiem.
WWWTak jak podejrzewałem w środku było już nieco cieplej. Nie dlatego, że mieli tu ogrzewanie, po prostu nie czułem już wreszcie tego upierdliwego wiatru. Rozejrzałem się.
WWWObecnie znajdowałem się w starym mieszkaniu, które znajdowało się w podobnym stanie jak klatka schodowa którą się tutaj dostałem. Meble przykrywała gruba warstwa kurzu, ze ścian złaziła tapeta. W kątach saloniku widniał grzyb. Rodzina, która tutaj kiedyś mieszkała musiała być dość zamożna, gdyż w sypialni znalazłem dość spory jak na ówczesne standardy telewizor. Oczywiście nawet nie próbowałem go włączyć.
WWWCzułem się dziwnie. Zupełnie tak, jakbym był...
(intruzem wśród chaosu)
WWW...włamywaczem. Ale drzwi zostawiono otwarte...
No nic. Trzeba poczekać, aż przejdzie śnieżyca.
VII
- Kim jesteś? Gadaj!
- Młody, spokojnie...
- Gadaj!
WWWPokręciłem głową. W myślach po raz kolejny pogratulowałem sobie pomysłu wejścia do opuszczonego budynku.
- Ben Majers – - powiedziałem. - Albo Ksawery Majers. Jak wolisz. Osobiście skłaniam się do imienia Ben, nazwiska możemy używać po matce.
WWWByłem coraz bardziej zażenowany. Raz, że chyba po raz pierwszy, odkąd jestem dziennikarzem, ktoś mnie nie rozpoznał. Dwa – zostałem ustawiony przez nastoletniego gówniarza. A trzy – ten gówniarz skądś wytrzasnął siekierę.
WWWWłosy o kolorze słomy miał krótko przycięte, co upodabniało go nieco do członka jednej z band dresów straszących na przystankach autobusowych i osiedlach. Był nawet podobnie zbudowany jak oni. Tylko oczy o wyjątkowo łagodnym spojrzeniu upewniły mnie, że chłopak nie zrobi mi krzywdy.
WWWChyba.
- No, możesz już odłożyć to cholerstwo? – - zaproponowałem. – - Zapewniam cię, że dużo sympatyczniej rozmawia się bez użycia takich... Środków.
- Jasssne – - uśmiechnął się kpiąco. – - A potem rzucisz mi się do gardła, co? Kolejny raz nie dam się nabrać.
- A po chuj miał bym się na ciebie rzucać?
WWWTym krótkim zdaniem najwyraźniej zbiłem go z tropu, bo opuścił siekierę. Teraz gapił się na mnie dziwnie, jakby nagle zwątpił w coś, w co kiedyś bardzo mocno wierzył.
- Hmm... – - przekrzywił głowę. – - No tak, tylko ty mnie rozumiesz...
WWWNie umknęło mojej uwadze to, że po swoim ostatnim zdaniu ścisnął mocniej trzonek siekiery.
- Przepraszam?
WWWPokręcił głową. Narzędzie z łoskotem upadło na podłogę.
- Chryste, przepraszam pana – - powiedział siadając na stojącym w pobliżu krześle. –- ale w tym mieście może człowieka szlag trafić. Zabawne, że to całkiem dosłowne określenie, prawda?
- Wybacz, ale chyba cię nie rozumiem – - odparłem z przepraszającym uśmiechem. – - Możesz mówić jaśniej?
- Jaśniej już się chyba nie da. Od jak dawna pan tu jest?
- Kurde, żeby ja wiedział... – zamyśliłem się na chwilę. No właśnie, jak długo tutaj siedziałem?
- Będzie dwadzieścia minut jak odzyskałem przytomność – - powiedziałem po chwili. – - A ile tutaj jestem naprawdę to ci nie powiem. W nocy miałem wypadek, mój samochód zsunął się po tej cholernej drodze i straciłem przytomność. Niewiele pamiętam
- Oho. Czyli prawie tak jak ja – - chłopak nie patrzył mi w oczy, raczej gdzieś w przestrzeń ponad moim ramieniem. – - Kurde, niezły suspens, co?
- Słucham?
- No wie pan – zaczął gestykulować dziwnie. – - Te wszystkie kształty, głosy...
WWWNajwyraźniej na mojej twarzy musiało się coś pojawić, bo chłopak dodał zaraz z niedowierzaniem:
- To pan nic nie widział?
- Wybacz, ale chyba nie wiem, o czym mówisz. Znowu.
- O rany.
WWWPonieważ nic więcej nie powiedział, zapytałem go:
- A ty jak się tutaj znalazłeś?
Uśmiechnął się.
- Ja? Widzi pan, zabawna sprawa... – powiedział. Pochylił się w moim kierunku i oparł łokcie na kolanach. – W sumie nie wiem.
- To znaczy?
- Ostatnie wspomnienie, które mam takie w miarę... Trzeźwe, to moment w którym popełniam samobójstwo.
- Coś mi zaczynało zgrzytać. Czy ten chłopak w ogóle był normalny?
- Tak... Samobójstwo, dobrze pan słyszał. Widzi pan, ja w sumie jestem dosyć wrażliwym człowiekiem. Nie będę przynudzał, powiem tylko, że złożyły się na to dwa czynniki - – dziewczyna i za dużo romantyzmu w szkole.
- A co ma dziewczyna do romantyzmu w szkole? – spytałem. Uśmiechnął się szeroko.
- No jak to co? Czytałem sobie Goethego, potem Mickiewicza, potem Słowackiego... I była sobie taka jedna dziewczyna – - skrzywił się. – - Bardzo ładna dziewczyna.
“Siedzę sobie w opuszczonym mieście, wylali mnie z pracy, moja żona się puszcza, a ja siedzę tu sobie i słucham wyznań nastolatka.” Pomyślałem “Zaczyna mi odbijać”
- ...Ja, jak to ja, zadurzyłem się i oczywiście świata poza nią nie widziałem.
- No, to chyba normalne... – powiedziałem.
- Tak, normalne... No więc latałem sobie za nią jakiś czas, oczywiście na samą myśl o niej wpadałem w amok. – prychnął z pogardą.- Idealizowałem ją. Wie pan, że ideały są martwe?
- Zgodzę się – - odparłem myśląc o Marcie. – - Tak, tu masz rację. Ideały są martwe.
WWWPrzez ramę będącą pozostałością po wybitym oknie wpadło trochę śniegu. Biały puch, biały puch...
- A potem co? Jestem sobie z tym moim ideałem i się okazuje, że to nie jest wcale taki ideał... Właściwie gówno, nie ideał. Rzuciłbym jakimś barwnym porównaniem, ale nie chce mi się teraz wysilać. Byłem słaby z polskiego.
- Dobra, okazało się, że jest zupełnie kimś innym, niż się wydawało... I co?
- Jak to co? – - jego twarz wykrzywił grymas. – Skaczesz pod auto. Potem słyszysz tylko odgłos syren karetki i jak ktoś krzyczy “tracimy go”. Powiem szczerze, myślałem, że jednak przeżyję, że zabiorą mnie do szpitala. No i masz. Zabrali mnie. Jak cholera.
- Hmm?
- Gdy się obudziłem, okazało się, że jestem jedyną osobą w tym cholernym mieście... Przynajmniej tak mi się wydawało. Jak już zapewne się domyślasz, obudziłem się w opuszczonym szpitalu. Całkiem niedaleko stąd, ledwie kilka przecznic od tej kamieniczki.
Poczekaj, poczekaj... – - spojrzał mi w oczy. Chyba po raz pierwszy od początku naszej rozmowy. –
- Że niby chciałeś, popełnić samobójstwo... I nagle pojawiłeś się tutaj?
- Aha.
- O kurwa – - tylko tyle byłem w stanie z siebie wyrzucić. – - Nieźle, naprawdę nieźle... Próbowałeś się stąd wydostać?
WWWZaczął się śmiać. Śmiał się jak obłąkany, a śmiech jego zdawał się ożywiać martwą rzeczywistość. Ściany zafalowały, materia stanowiąca granicę między światem żywych i umarłych zaczęła zanikać. Z ulicy dobiegł mnie gwar miasta. Lodowe figury ożyły, zaczęły krążyć po ulicach jak krążą sępy na umierającym. Wraki samochodów zaczęły wyć, jak gdyby wszyscy kierowcy w mieście nagle wcisnęli klaksony. Z uszu i nosa nastolatka pociekła krew. Jego wargi wybuchły, a chwilę potem ciało poleciało do tyłu. Ze ścian dobiegł pisk opon i wrzask kobiety.
“Wpadł po samochód i umarł” pomyślałem. “A teraz jest tutaj i czeka na mój osąd”
- Co?! – - krzyknął podnosząc się z ziemi – Uciec? W którym kręgu piekła siedzą samobójcy? A w którym przegrani idealiści?! No, Ben? Odpowiesz mi?! A gdzie ojcowie bijący córki? Gdzie dzieciaki uciekające z domu, a potem konające na mrozie? Pierwszy krąg! Nie ochrzczone dzieci i ci co nie poznali prawdziwej wiary? A który dla nas, Ben? Dla nas, idealistów? Śnieg miast płomieni?! Kraty miast okien? Patrz!
Runęła ściana kamienicy. Ujrzałem jak stare miasto wraca do życia. Jego ulicami sunęły rzędy samobójców, idealistów i tych, którzy zbłądzili.
WWWChłopak krzyczał.
- Gdzie jest dla nas miejsce, gdy niebo nas nie chce?! Gdy piekło się boi!
- Gdy niebo nas nie chce... – - wyszeptała idąca razem z innymi Ania. Rzędy przegranych.
WWWSpojrzałem na swoje dłonie i stwierdziłem, że są całe uwalane we krwi.
- Ben, miasto potrzebuje takich jak ty! Którzy działają w imię wyższych ideii, ale nie są nimi zaślepieni! Jedyny władca!
WWWDojrzałem moją toyotę. Wrak auta stał w ogniu.
- My, cienie istot żywych! My, którzy nie nauczyli się żyć wśród innych! – krzyknął chłopak zeskakując na ulicę. Dołączył do szeregu. – Ben, obudź się! Nie ma dla nas miejsca na świecie! Ideały są martwe! Chcesz, to wracaj do żywych. Albo do nas. Chodź do nas!
WWWUjrzałem siebie z Martą przed ołtarzem.
WWWUjrzałem siebie w nowej pracy.
WWWUjrzałem siebie, gdy myślałem, że będę żyć z ideałem.
WWWUjrzałem siebie, gdy myślałem, że będę nieść prawdę
WWWWWWWWWMy, cienie istot żywych...
Dołączyłem do szeregu.
Kanie, 27 – 30 czerwca.
[ Dodano: Czw 30 Cze, 2011 ]
Adnotacja: Nie robiłem poprawek
