Na dworze zapadł zmrok. W kominku ogień trzaskał wesoło, a stary Breholtz siedział w fotelu i ćmił faję wyciosaną z buku i wiśni. Była śmiesznie wykręcona, bukowy cybuch wielki i rzeźbiony w liście, a wiśniowy ustnik nosił ślady dawnych zębów Breholtza. Dziad wcisnął stopy w głębokie bambosze i zapatrzył się w ogień. Nagle do pokoju, jak cień cicha, wśliznęła się młoda dziewczyna, niosąc tacę z małym kieliszkiem, wypełnionym czymś gęstawym i ciemnym.
- Brachnindo moje dziecko - Zaskrzypiał starzec, odrywając bezzębne wargi od fai - postaw tackę bliżej ognia, niech nalewka ogrzeje sia. - Uśmiechnął się błogo na myśl o smaku madrylówki, jednej z dwóch rzeczy, których nie mógł sobie odmówić na stare lata. Młoda dziewczyna kucnęła obok, na podłodze i położyła głowę na swoich kolanach.
- Dziadku... - Popatrzyła prosząco i przymilnie - a jak to było dawniej z Mglistymi Górami?
Breholtz pogładził plecioną brodę, podrapał się po zaczerwienionym nosie i rzekł - Ano jak było, tak było. ale było inaczej niż teraz... Góry Mgliste to moje młodzieńcze lata... Ho, ho.. Aghr.. hreh... - Zakrztusił się dymem, oczy na chwilę wyszły mu z orbit, ale dziewczynka nie reagowała i czekała spokojnie, aż dziad się wykaszle...
- A najlepiej to ja pamiętam, jakem z Oime Kałmukiem najadli sie stracha, oj pamiętam... - Dziewczyna nie przerywała, nadęła tylko pulchne policzki i nadstawiała uszy, a dziad, coraz to przymykając cybuch, ćmił i bajał o dawnych latach...
"Było to jakoś tak, na Rok Wschodu Słońca, albo wcześnij jeszcze.
Oime Kałmuk był utrapieniem naszego klanu, co się stało źle w okolicy - wiadomo Oime. No i wisus ukradł naszemu wodzowi mapę Pierwszych Tuneli. Ja tam prędki zawsze byłem do przygód, więc rach ciach, plecak naładowałem, młot w łapę i dawaj poszli my w Mgliste Góry. Z początku to i wesoło było a jakże. Zeżarliśmy pół prowiantu po drodze i wypiliśmy ojcowe piwo z bukłaczka. Ale im bliżej zejścia do Tuneli, tym jakoś markotniej. Ba prędzej dałbym się ubić, niż bym przyznał, że lepiej wracać, patrze na Oime, on też to samo. No to zeszli my do Tuneli.
Łuczywo w oczy razi, dym w nochalach kręci, ale nic to - Idziemy. Kałmuk zerka na mapę, robi mądrą minę, pokazuje ręką... idziem dalej. A ja roztropny, gdzie mogę znaki stawiam na ścianach. Zatrzymała nas jedna z nich, mało nosa se nie rozwaliłem, tak nagle wyrosła. Oime patrzy na mapę, patrzy na mnie... Znowuż patrzy na mapę, potem znowuż na mnie. Myślałem, że go zdziele zara w ten głupi łeb, a on gały wybałusza i krzyczy, że ta ściana to głupia jakaś, bo jej na mapie nie ma! Wyrwałem mu świstek, popatrzyłem, no rzeczywiście głupia!
No to podlazłem, przytknąłem ucho, jak mój ociec robili w kopalni, i nic nie słysze. Oime to samo i też wzrusza ramionami. Popatrzyli my na siebie, jeden młot w łape, drugi kilof i dawajże nap... Aghr! Hreh... Aghr... hreh... No i patrzym, a ta ściana cienka i krucha poszła w drobiazgi! Przecisnelim się jakoś dalej, a tam dziw nad dziwy: Korytarz się kończy wielką salą, z góry snop światła rozjaśnia płytę z granitu. Podchodzim bliżej, na płycie kryształowa szkatuła, jakby wciśnięta w kamień. A w szkatule,,, klucz dziwnie rzeźbiony.
Patrzym obaj na boki i szukamy drzwiów, a gdzie tam! Lita skała. To po cholerę ten klucz se myślę. Oime nic nie gada, zabiera mi mapę, siada na płycie i sapie z podniecenia. Pokazuje mi, że na mapie jest sala, jest płyta i dwa krzyże na niej, jeden na drugim, jeden czarny, jeden czerwony. To ja se przypomniał, że czerwony to brama, a czarny to podziemia. Popatrzyli my na siebie i dawaj za klucz, a w szkatułe młotem. Huk się zrobił, rumor, aż ściany drżały! Wydmuchali my resztki kryształu, a tam dziurka. Klucz pasuje! Pokręciłem i płyta sama się odchyliła w bok. Patrzym a tam schody kręcone w dół.
Popatrzylim na siebie, popatrzylim na mapę, a tam nic... No to poprawiłem portki, łuczywo w jedną łapę, młot w drugą i ide. Oime za mną. Doszlimy na sam dół, ciemno i zimno.
Nagle coś mnie dotknęło mokre i śliskie. Jakże się nie wydre. Oime nie wiem, bo pobiegłem przed siebie jak głupi. A tu ryk za mną, no to ja szybciej! Nagle podłoże się urwało i zacząłem spadać! A za mną jeszcze większy ryk! No mało nie narobiłem w por.. Aghrr! Hreh... Hreh... Straciłem przytomność, bo coś mnie w łeb walnęło aż miło! Jak się ocuciłem, leżałem na skraju urwiska przygnieciony przez Oime. No tak, to nie potwór, tylko on się tak darł, jak zarzynany byk. Po kilku kuksańcach otrzepaliśmy się i spojrzeliśmy przed siebie:
Schody prowadziły do doliny. Poza Tunelami.Morde mi zatkało bo w dolinie... widać było domostwa, większe, mniejsze... i wieże złociste. Oime złapał mnie za ramię. Już wiedzielim obaj, że odnaleźlim zaginione Miasto Złotobrodych, mitycznych płatnerzy z Mglistych Gór..."
- Hrrr...
- No i co dalej dziadku? Dziadku! - Dziewczyna wstała i potrząsnęła Breholtza za ramię, ale stary krasnolud już spał i tylko faja dymiła się cienką smużką w zaciśniętej, kościstej dłoni...
Opowiadanie z Mglistych Gór [short story/fantasy]
1
Ostatnio zmieniony wt 14 lut 2012, 21:20 przez Kai Man, łącznie zmieniany 3 razy.
Tacitisque senescimus annis
Najmądrzejsza rzecz, to wiedzieć co jest nieosiągalne, a nie w głupocie swojej, dążyć ku temu za wszelką cenę
- Zero Tolerancji -
Najmądrzejsza rzecz, to wiedzieć co jest nieosiągalne, a nie w głupocie swojej, dążyć ku temu za wszelką cenę
- Zero Tolerancji -