No to giniemy czy nie? [Miniatura]

1
Tekst zawiera wulgaryzmy i/lub treści nieodpowiednie dla nieletnich!


Najbardziej chujowy jest ten moment, kiedy myślisz sobie: "Whoa, ogierze, przystopuj trochę". Najgorzej jest, gdy orientujesz się, że jest po prostu za dobrze. Wtedy nadchodzi problem egzystencjalny, wartości, wpajane przez rodziców od dziecka, pakują manatki, a ty zjeżdżasz na pobocze i nie wiesz co gorsze - wracać do wyścigu błyszczącego bezsensem, czy stać w miejscu i czekać na zbawienie?

Najgorsze momenty przychodzą znienacka, atakują cicho i niepostrzeżenie. Jedno zdanie wystarczy, aby moment stał się najgorszym. Jedno słowo, jeden gest - ba, nawet brak tego gestu. Wszędzie czyhają ukryte strzały wymierzone prosto w serce, czy - jak wolisz - w mózg i tylko czekają na konar, o który się potkniesz. A ja pochwalę się, że nie natrafiłem na konar. Natrafiłem na włócznię, na którą się nadziałem. Auć.

Najgorsze są te chwile, w których uświadamiasz sobie, że cały trud włożony w pracę, że wszystkie twoje starania były jedynie motorem napędowym twojej własnej porażki, a każda kropla potu przelana za sprawę nieuchronnie zbliżała cię do końca. Kiedy rozumiesz już, że robiłeś to po prostu za dobrze, byłeś zbyt dobry w momencie, kiedy trzeba było pozorować przeciętność. Najbardziej boli taka właśnie porażka. Bo jeśli ktoś się nie stara, ogólnie leje na to ciepłym moczem, to musi liczyć się z przegraną, że trybiki nieustającej machiny życioprzestrzeni zmielą go na pył. Jeśli jednak wylewasz z siebie siódme poty, nastawiając się na jedyny możliwy finisz - na wygraną - a spotyka cię kara za poświęcenie - to tak jakby w twoim złotym pucharze nie było szampana, tylko gnojówka. A więc wkurwiasz się porządnie, ciskasz nim o ścianę - a on rozbija się na kawałeczki. Okazuje się, że to nie złoto, że to tylko pomalowana porcelana. I wtedy ściska gardło, nie wiadomo czy żal, czy smród gnojówki. A tobie pozostaje usiąść na podium, skryć twarz w dłoniach i zacząć łkać. Podbiega brutalna rzeczywistość ze szklaną butelką prawdy w ręce i strzela cię przez łeb, a marzenia niczym gwiazdki w kreskówkach krążą nad głową. A gdy już jesteś oszołomiony, wolnym krokiem, niespiesznie, przychodzi czas, zjada cię, mieli w kiszkach starości i wysrywa na koniec jako nic więcej niż tylko sterta gówna, zwana powszechnie emeryturą. Szczęście, ten wiecznie zakamuflowany skurwiel, gdzieś ucieka, otaczają cię za to pech, zdrada, wyzysk i samotność, każde z kominiarką naciągnięta na szkaradny łeb. Gdzieś za tobą słychać szum, to z pewnością wypadek, a nad tym całym szajsem krążą ludzie, dla których twoje cierpienie jest tylko widowiskiem.

I wreszcie wyłania się spośród ciemności światło. Przychodzi śmierć, odziana w zachwycającą, białą suknię, z licem tak cudownie wykrzywionym uśmiechem. Podchodzi, patrzy troskliwie, wyciąga rękę.
Kochana śmierć.
Ostatnio zmieniony pn 04 lip 2011, 14:33 przez Pyszalek123, łącznie zmieniany 3 razy.

2
spankie pisze:I wreszcie wyłania się spośród ciemności światło. Przychodzi śmierć, odziana w zachwycającą, białą suknię, z licem tak cudownie wykrzywionym uśmiechem. Podchodzi, patrzy troskliwie, wyciąga rękę.
Kochana śmierć.
Co brałeś przy tworzeniu? Albo fantazja poniosła albo naczytałeś się pism nawiedzonych. Ogólnie wiesz o czym chcesz napisać. Tekst pasuje do obrazu świata rzeczywistego i może warto byłoby pomyśleć o czymś większym. Każda epoka ma swój zapis języka. Czas tu i teraz też ma swój język. Jest zajebiście kwieciście i na pewno nie chujowo.
No to giniemy czy nie?
Oto pytanie...
Ch.. to wie, bo w gruncie rzeczy na nim opiera się przyszłość ludzkości.
Panta rhei - wszystko płynie

3
pisarski7 pisze:Co brałeś przy tworzeniu? Albo fantazja poniosła albo naczytałeś się pism nawiedzonych. Ogólnie wiesz o czym chcesz napisać. Tekst pasuje do obrazu świata rzeczywistego i może warto byłoby pomyśleć o czymś większym. Każda epoka ma swój zapis języka. Czas tu i teraz też ma swój język. Jest zajebiście kwieciście i na pewno nie chujowo.
Komentarz wybił mnie z tropu. A może raczej tripu: ) Tekst był pisany w stu procentach na czysto, a do reszty, to - szczerze mówiąc - nie wiem jak się odnieść.

4
spankie pisze:nie wiem jak się odnieść.
Nie musisz się nigdzie odnosić. Zapisuj wszystko co chcesz powiedzieć językiem który słyszysz na co dzień. Za jakiś czas {10 czy 20 lat) gdy przeczytasz swoje zapiski zrozumiesz, że było warto i nikt nie będzie Ci wmawiał, że tak nie było. Że wszyscy byli święci, wyrażali się poprawnie a nie sypali chujami jak leci. Pisz więc i nie przejmuj się opinią dziewic wątpliwej cnoty i urody w jednym. To jest twoja wizja i ch... komu do tego.
Panta rhei - wszystko płynie

5
spankie pisze:tylko czekają na konar, o który się potkniesz.
raczej korzeń. W konar to można prędzej łbem przysunąć.

O kurde, chyba pierwszy Twój tekst, który mi się spodobał :) Serio, coś w nim jest fajnego. Takiego żywego, bezpośredniego.
Co prawda nadal nie należy do mojego ulubionego typu - tutaj nawet mam wątpliwości co do klasyfikacji jako "miniatura" - ja bym dała "rozbudowany aforyzm", ale fajnie się czyta. Język bogaty, ale nie przekombinowany, pasujący do przedstawianego świata. Zastanawiałam się, czy tekst dałby radę bez wulgaryzmów. I nawet pewnie tak, bo innym słownictwem ładnie budujesz atmosferę, aczkolwiek uważam, że przekleństwa tutaj nieźle się wkomponowały.
Do tego plus za tytuł.

Myśl prosta, ale wyrazista i z charakterkiem opisana.

Czyli ogólnie dobry tekścik.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

6
Tekst napisany z "pazurem" ale niepełny. Z początku skupiasz się na celach doraźnych, marzeniach i pracy nad czymś określonym w konkretnym przedziale czasowym - ale potem rozszerzasz ten okres do całości życia. Wobec tego zestawienia kontrastuje postrzeganie, te początkowe, z rozczarowaniem. Wpierw należy postawić pytanie: czy bohater (albo inaczej, czy każdy człowiek nie liczy się z tym, że kiedyś odejdzie - śmierć i podatki - dwie pewne w życiu). Odpowiedź jest zaiste prosta: tak, dlatego jego rozczarowanie i złość z początku są czytelne i jasne - praca na coś, co ma okazać się złotem, a staje się g**** może rozczarować, ale w rozrachunku życia to właśnie ona jest motorem napędowym ciągnącym wózek codzienności. I ta myśl, jasna, przejrzysta, istnieje w twoim tekście tutaj:
Najgorsze momenty przychodzą znienacka, atakują cicho i niepostrzeżenie. Jedno zdanie wystarczy, aby moment stał się najgorszym. Jedno słowo, jeden gest - ba, nawet brak tego gestu. Wszędzie czyhają ukryte strzały wymierzone prosto w serce, czy - jak wolisz - w mózg i tylko czekają na konar, o który się potkniesz. A ja pochwalę się, że nie natrafiłem na konar. Natrafiłem na włócznię, na którą się nadziałem. Auć.
Bo tu pokazujesz coś skonkretyzowanego, co zdecydowanie nie pasuje do śmierci.

Lecz już tu:
Gdzieś za tobą słychać szum, to z pewnością wypadek, a nad tym całym szajsem krążą ludzie, dla których twoje cierpienie jest tylko widowiskiem.
... przechodzisz do końca egzystencji bohatera. Owszem, potwierdzam i zgadzam się z tym, że wszystko co do tej pory zrobił, szlag trafia. Koniec, kropka. Jednak w utworze początek zdaje się mówić o czymś innym, niż zakończenie. Ta niespójność przywodzi na myśl szarżę myśli, swoisty ciąg przyczynowo skutkowy, podobny do pędu życiowego, ale przecież utwór został przemyślany, jego konstrukcja ma otwarcie i powinna posiadać zamknięcie. Czy takie? Jestem odmiennego zdania. Widzę tutaj pewną nielogiczność.

Pomijając ten mankament, posługujesz się językiem wprawnie, przecinki (!) nie są ci obce, dobrze wyważasz emocje i wciągasz czytelnika (tutaj mnie na pewno wciągnąłeś) w kreowane stadium emocji. Podobało mnie się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”