Jeżeli kiedykolwiek ktoś poszedł na cmentarz w godzinach porannych, doznał zapewne dziwnego wrażenia. Podejrzewać można, że miejsce to będzie puste i ciche. Powoli wegetuje i zapuszcza liście, których jedynym celem jest spaść w listopadzie i otulić nogi pielgrzymów przybywających pierwszego na groby. Nic bardziej mylnego.
Stoję przed nagrobkiem. Słońce puszcza świetlne refleksy rozbujane gałęziami wysokich lip. Za około dwie godziny promienie wpadną w szczelinę pomiędzy koronami drzew i ocieplą na chwilę zimny marmur. Wokoło krząta się mały tłumek ludzi. Raczej starszych. Niezgrabna kobieta około siedemdziesiątki myje nagrobek. Grube kostki u nóg rozpychają brązowe półbuty. Co jakiś czas wędruje do pompy, aby opłukać brudną szmatę. Wraca. Ledwo idzie. Zdyszana przysiada obok na ławce. Obydwoje wpatrujemy się w świeczkę, którą zapaliłem. W taki dzień jak dziś, wydaje się niepotrzebna i nic nie znacząca, bo wokół jest aż za dużo światła. Nie ma potrzeby jej palić.
- Ja tą kobietę znałam. Można powiedzieć nawet, że łączy nas szczególna więź. Otóż wiesz pan? Leżałam z nia na porodówce gdy rodziła się moja córka. Chyba było kilka godziń różnicy jak kładłyśmy nogi w strzemiona. Leżałam potem po wszystkim z nią w jednym pokoju. To nie był szpital tylko raczej taka sala do rodzenia bez żadnych tam medycznych wynalazków. Kiedyś kobieta potrzebowała o wiele mniej niż dziś do porodu, za to rodziła o wiele wicej. Wiesz pan, to nie było wtedy żadne święto. Pięć, sześć dzieci przychodziło w każdej rodzinie na świat i nikt nie nazywał jej wielodzietną.
No. Ale leżałyśmy w tej porodówce we dwie w pokoju. Słońce świeciło mocno, dokładnie jak dzisiaj. Z tym, że był środek lata i o wiele cieplej. Powietrze za oknem stało i nie wpadał żaden powiew do środka. Pamiętam jak na tle drzew za oknem w powietrzu unosiło się jakieś robactwo. Żaden podmuch go nie ruszył. Jak się wyjrzało godzinę później to każdy robaczek tkwił na swojej pozycji.
Moja córka darła się w niebogłoosy. Nie miałam pokarmu. Pierwszy raz mi się to zdarzyło. Nie wiem. Może za stara już byłam. Ona z kolei miała mleka w dużym nadmiarze. Leciało z niej na zawołanie. Miała tak dużo, że aż ją bolało. A dziecko jej najedzone – prawie cały czas spało. Nie wie pan co czułam. Jakie to upokarzające. Zła matka proszę pana. Swojego dziecka nie wykarmi. A tu naprzeciwko matka Polka, co dałaby radę całe stadko obsłużyć. Dałam jej w końcu moją małą i przez trzy dni ssała jej mleko. Jak za starych czasów kiedy dawało się dziecko mamce. Spokój miałyśmy w końcu. I ona i ja.
Potem spotykałam ją jeszcze w różnych miejscach. Wie pan – małe miasto. Nie było między nami przyjaźni żadnej wielkiej. Raczej zażyłość. Zawsze jednak powtarzała, że moja córa to prawie jak jej własna, bo ją swoim mlekiem karmiła. Zginęła pamiętam tragicznie. Jakiś samochód ją przejechał. Żal jej. Miała sześćdziesiąt trzy lata. Pawnuków się mogła doczekać. Podobno zmarła w drodze do szpitala. Czasem na Wszystkich Świętych stawiam jej tu lampkę. Nic wielkiego.
Widzisz pan. W końcu trafią tu wszyscy, których się w życiu ma. Wszyscy, którym się coś zawdzięcza. I po co wtedy siedzieć samemu w pustych czterech ścianach? Tu teraz jest moje życie. Tu są moi bliscy. Pan jesteś młody. Nie masz po co tu przychodzić. Nie masz tu nikogo oprócz jakiejś tam prababki i wujka, których pewnie ledwo pamiętasz z dzieciństwa. Nie czujesz więc tej potrzeby. Nic ciebie tu nie gna oprócz poczucia chrześcijańskiego obowiązku. Będziesz starszy to pojmiesz o co tu chodzi. Będziesz miał więcej czasu. Dzieci wyfruną z gniazda. Coraz więcej przyjaciół przenosić się będzie właśnie tu. Tu także będzie w końcu twój dom i ktoś się także tobą zaopiekuje, jeżeli jesteś dobrym człowiekiem. A na razie jedź stąd. Załatwiaj swoje sprawy.
Wraca z powrotem do pompy. Zasiedziała się i szmata prawie zupełnie wyschła. W drodze powrotnej mija mnie bez słowa. Poleruje marmur. Kamień lśni w słońcu.
Jest mądra. Nie na sposób elokwentny. Raczej bije od niej doświadczenie przeżytych tysięcy dni. Taka mądrość, którą posiadają tylko starcy. Gnieździ się w głębokich bruzdach na dłoniach, w zapadniętych, starczych oczach, w bólu krzyża i w słabym wzroku. Jest mądra bo nie boi się już śmierci. Wie, że może do niej przyjść w każdej chwili. Wie, że wtedy jej miejsce zajmie następny opiekun.
opiekunka [opowiadanie]
1
Ostatnio zmieniony wt 19 lip 2011, 21:47 przez siwos, łącznie zmieniany 3 razy.