Historia Bezimiennego
Dawno, dawno temu, kiedy elfy i ludzie spokojnie koegzystowali, każdy na swoim skrawku świata, a ich spotkania były rzadkie i zaskakujące dla obu stron, pojawiła się przepowiednia, która mówiła o zagładzie ludu Eoi, wiążąc jego upadek z narodzinami pierwszego mieszańca.
W najpotężniejszym z elfich rodów- Fearantil przyszło na świat dziecko, długo oczekiwany upragniony syn. Posiadał wszystkie cechy wyróżniające jego rasę, był piękny, mądry i posiadał dar widzenia ponad zasłonami- umiał dostrzegać prawdziwą istotę rzeczy. Ku zdumieniu elfów oddał swoje serce ludzkiej kobiecie, niewidomej zielarce. Potomstwo, jakie narodziło się z tego związku, było dla elfów sygnałem, że wypełnia się pierwsza cześć przepowiedni.
Wyklęli cały ród i wszystkich jego potomków. Tak narodzili się pierwsi rabalenhi obdarzeni hojnie najlepszymi cechami obu ras. Byli długowieczni, posiadali rozliczne talenty i szanowali swoje dziedzictwo. Wiele znakomitych rodów, lekceważąc klątwę, poszło w ich ślady, tym bardziej, że po zagładzie, nie mogli znaleźć dla siebie partnerek wśród rasy najstarszych. Niektórzy mówili, że ich serca skaziło ulotne piękno ludzkich kobiet, ale o ile wiem, to tylko legenda. Sądzę, że nie mieli wyjścia, albo wyginęliby całkowicie, albo podporządkowali przeznaczeniu. Wybrali drugą opcję i z biegiem czasu, cechy elfów zaczęły się rozmywać. Jednak nie wśród potomków Pierwszego. Ród Fearantil zachował najlepsze z darów, a dowodem tego stały się narodziny niezwykłej dziewczynki.
Nazwano ją Senete, bo była ucieleśnieniem jasności. Jej skóra przypominała szlachetny marmur, miała długie, jasne włosy odziedziczone po ludzkiej matce, fiołkowe oczy, które, gdy była zła, robiły się granatowe, idealne rysy i najpiękniejszy uśmiech sprawiający, że lśniła, niczym drogocenny kryształ. Miała dar uzdrawiania i mądrość po ojcu. Matce zawdzięczała urodę i wdzięk.
Rosła zdrowo ku radości rodziców i dumie całego rodu, aż osiągnęła wiek dorosły, ale nie tylko pięknem podbijała serca, wrodzona wrażliwość i dobroć kazały jej zajmować się każdą cierpiącą istotą. Nie podobało się to rodzicom, którzy uważali, że wędrując od wioski do wioski, żeby leczyć chorych, naraża się na niebezpieczeństwo, ale uparta Senete nie chciała ich słuchać.
Pewnego dnia, wracając do domu po jednej ze swoich wypraw, zobaczyła na drodze rannego mężczyznę. Jego obrażenia wyglądały na tyle poważnie, że umarłby bez jej pomocy, więc bez zastanowienia pochyliła się z troską nad kolejnym, wymagającym opieki nieszczęśnikiem.
Nigdy nie dowiemy się, co poczuł ów człowiek, gdy jej dłoń zamykała rany, nigdy nie zrozumiemy, co zobaczył, gdy zajrzał w jej oczy, nigdy także nie dane nam będzie pojąć, co sprawiło, że niezrozumiałe i okrutne wyroki losu zetknęły tych dwoje na leśnej drodze.
Tydzień później, gdy Senete wraz z rodzicami siedziała na ganku, napawając się urodą wczesnego zachodu, pod dom zajechał jeździec. Zaskoczona dziewczyna rozpoznała w nim rannego, któremu udzieliła pomocy. Przedstawił się i uprzejmymi słowami oraz zbytkownym podarunkiem podziękował za uratowanie życia.
Matka Senete nie odprawiła go, lecz zaprosiła na wieczerzę, będąc pod urokiem jego ogłady i niezwykłej urody. Wysoki, szczupły o ciemnych włosach i stalowoszarych oczach miał twarz, której się nie zapomina. Jedynie ojciec zrozumiał, że wraz z tajemniczym mężczyzną, do ich spokojnego domu wkroczyły mrok i zło. Dla niego obserwowanie ukradkowych spojrzeń, jakie przybysz rzucał w stronę córki, było najgorszą z tortur. Powiedział o swoich obawach Senete i jej matce, jednak ta zlekceważyła ostrzeżenie i pozwoliła, aby obcy poczuł się w ich domu jak u siebie. Ośmielony takim traktowaniem Werden na następny dzień przyznał się do prawdziwego celu swojej wizyty - pragnął poślubić Senete.
Pokochał ją od pierwszego wejrzenia i poprosił, aby rodzice i dziewczyna przemyśleli jego propozycję, tym bardziej, że był osobą zamożną, miał zamek, posiadłości i należał do elity Bahrawi. Mógł Senete ofiarować należną jej urodzie pozycję i każdą rzecz, jakiej by zapragnęła. Jego słowa obudziły w końcu czujność matki, bo choć nie zaczęły się jeszcze masowe polowania na rabalenhi, ale zła sława arcymaga i Kręgu nie pozostawiała wątpliwości, z kim mieli do czynienia. Rodzice odmówili wprost, a oburzona bezczelnością propozycji dziewczyna odrzuciła zalotnika, który odjechał z niczym.
Ojciec nalegał, aby opuścili swój dom i skryli się w głębi lasów, ale ani jedna ani druga nie chciały o tym myśleć. Obojętne zresztą, jakby w tym momencie nie postąpili, los już przygotował dla nich inny plan..
Co dzień do skromnego dworu pukali posłańcy, przywożąc egzotyczne słodkości, piękne suknie i cenną biżuterię. Senete zaczęła się coraz częściej skarżyć, że śledzą ją tajemniczy jeźdźcy, a na dowód przedstawiała słowa zastraszonych wieśniaków. W końcu podjęto decyzję o ucieczce. Ojciec spakował niechciane dary i położył na progu domu, co miało być ostatecznym dowodem odrzucenia oświadczyn. Tego samego dnia zniknęli, porzucając dorobek swojego życia, aby chronić to, co najcenniejsze. Uciekinierom gościny udzielił mój ojciec, poruszony do głębi opowieścią o prześladowaniach. I w ten sposób przypieczętował także swój los.
Kilka miesięcy upłynęło w usypiającym czujność spokoju i wszyscy z cichą nadzieją zaczęli myśleć, że sytuacja powoli wraca do normy. Nie wzięli pod uwagę, że odrzucony wielbiciel coraz bardziej pogrążał się w swojej obsesji, a ponieważ nie wiedział, gdzie przebywa jego wybranka, rozesłał w cztery strony świata najlepszych tropicieli. Jeden z nich przyniósł mu wiadomość o dziewczynie, która mieszkała w niewielkiej leśnej osadzie należącej do rodu Naemi, jej sława uzdrowicielki rozchodziła się szerokim echem po okolicy. Bo Senete, wbrew zakazom Rady, nadal pomagała ludziom. Ściągali do niej ze wsi i miast chorzy, których ze względów bezpieczeństwa, przyjmowała na skraju lasu.
Któregoś dnia o poranku drogą nadjechała kawalkada konnych. Na jej czele stał Werden, lecz w niczym nie przypominał tamtego mężczyzny, który zawitał do ich domu. Schudł, sposępniał, rysy jego twarzy wyostrzyły się. Najgorsze były rozgorączkowane, oszalałe oczy. Każdy, kto w nie spojrzał, rozumiał doskonale, że dla Senete nie ma już ucieczki.
Świadkowie, którzy widzieli ich spotkanie, nie mogli i nie chcieli później go osądzać. Serca poruszył widok smutku i rozpaczy, jakie malowały się na jego twarzy. Padł przed nią na kolana, z czcią ucałował rąbek sukni. Żal i tkliwość brzmiały w jego głosie, gdy opowiadał o długich poszukiwaniach, poczym zaczął błagać, o cień uczucia, drobny promyczek nadziei. Lecz serce dziewczyny milczało. Przez niego musiała porzucić dom, tułać się w obcych stronach, żyć w strachu i niepewności. Dlatego odpowiedziała z pogardą i nienawiścią
-Wolałabym umrzeć.
Werden wściekły wsiadł na konia i odjechał, zostawiając w osadzie żołnierzy. Nikt nie rozumiał, co się dzieje do momentu, kiedy las płonących strzał pozbawił ich dachu nad głową. Nie byli bezbronni, młodzi i starzy porwali za broń, aby stawić czoło bandytom.
Tak rozpoczęła się wojna o Senete. W dzień mieszkańcy budowali barykady, a nocą odpierali ataki wrogów, na nieszczęście o tym konflikcie dowiedziały się pobliskie klany
i ruszyły na pomoc. Nikt wtedy nie podejrzewał, że była to pułapka, w którą dali się złapać, bo Werden przyprowadził ze sobą małą armię, ukrywając ją przemyślnie w lasach. Obrońcy zostali okrążeni i wzięci do niewoli, a ceną za ich wolność i życie była Senete. Takie ultimatum nie zostawiło jej żadnego wyboru. Odjechała z nim na własną zgubę.
O tym, jaki los ją spotkał, wiemy od piastunki. To ona opowiedziała później, jak straszne były konsekwencje klątwy elfich przodków. Wbrew temu, czego się spodziewacie, Werden nie zniewolił Senete, zawiózł ją do zamku i obsypał bogactwami, ale w lochach trzymał nadal czterdziestu rabalenhi, w tym mojego ojca i matkę, jako zakładników, aby jego ukochana nie myślała o ucieczce.
Wielokrotnie upokarzany i poniżany wracał, zawsze błagając o łaskę, lecz nigdy nie podniósł na nią dłoni, ani nie obraził gwałtownym słowem. Dlaczego? Być może kochał ją miłością tak wielką, że godził się na wszystko, albo po prostu przeraził się jej gróźb.
Kiedyś zastał ją stojącą na oknie w swojej komnacie, powiedziała mu, że jeśli jej dotknie, chociaż palcem, będzie to ich ostatnie spotkanie i może postawić koło niej stu żołnierzy, ona i tak zawsze znajdzie sposób, żeby mu się wymknąć. Od tej pory Werden cierpiał i milczał, przychodząc od czasu do czasu, niczym godny litości żebrak, żeby móc tylko na nią patrzeć. Ale pewnego dnia odebrała mu radość nawet tych krótkich i bolesnych chwil.
Odesłała służbę i kawałkiem lustra pocięła sobie twarz, gdy wszedł do jej komnaty, zastał ją oszpeconą i skąpaną we krwi.
- Przeklinam swoją urodę- powiedziała- przez nią stałam się twoją niewolnicą.
Zwabiona potwornym, pełnym cierpienia krzykiem, przybiegła piastunka tylko po to, żeby zobaczyć, jak powalony rozpaczą klęczał u stóp Senete. Od tej pory nigdy ta stara kobieta nie pozwoliła o Werdenie powiedzieć złego słowa, zaczęła mu współczuć i w duchu potępiać dziewczynę za ślepy upór, przecież wiedziała, że rany Senete, co jest typowe dla półelfów obdarzonych zdolnościami uzdrawiania, zagoją się bez blizn.
Tymczasem z Bahrawi przyszły rozkazy dotyczące ostatecznego rozwiązania kwestii mieszańców. Pismo, które Werden pokazał Senete, było wyrokiem śmierci dla każdego,
w którego żyłach płynęła, choć kropla krwi elfów. Ale ten dumny i możny pan nie potrafił już zabijać. Miłość wyrwała mu kły.
Widząc łzy i nieme błaganie w oczach kobiety, którą wielbił, zamiast masakrować rabalenhi, udzielał im schronienia i pomagał w ucieczce. Z wdzięczności za pomoc zapłaciła mu tym, co uszczęśliwiło go ponad miarę, złamała swoje słowo i przyjęła oświadczyny.
Igrali z losem. On spełniał jej zachcianki, ignorując polecenia magów, a ona próbowała za wszelką cenę ratować swoich pobratymców. To ich zbliżyło, bardziej niż jakiekolwiek dary i błagania.
Ślub był cichy i skromny, świadkami byli ci, których śmiercią chciał ją kiedyś szantażować - zakładnicy Werdena. Ich wolność dał jej w najpiękniejszym podarunku.
Sielanka trwała rok. Senete nie kochała swojego męża, o czym doskonale wiedział, ale wystarczało mu w zupełnie, że nie czuła do niego dawnego wstrętu. Jego szlachetność, mimo że hojnie nagradzana, była niczym pożywka, na której z wolna wzrastało jej przywiązanie i szacunek.
Najszczęśliwszym dniem dla obojga było pojawienie się na świecie dziedzica- pierworodnego syna, który miał na imię Eanor, co w naszym języku oznacza upragniony dar. Dziecko odziedziczyło po ojcu niezwykły kolor oczu podobnych do zamglonego nieba lub, jak twierdził jego ojciec, do błysku stali na mieczu, po matce jasne prawie płowe włosy i szlachetne rysy. Maluchowi groziło, że będzie najbardziej rozpieszczonym dzieckiem na całym kontynencie. Od chwili, kiedy ujrzał światło dzienne nic nie było dla niego zbyt dobre, ani zbyt kosztowne. Obdarowywany przez rodziców i wszystkich przyszywanych kuzynów nigdy nie miał powodu, żeby, choć raz zapłakać. Był kochany przez wszystkich- syn umiłowanej córy rabalenhi i ich nawróconego wroga.
Eanor miał dopiero pół roku, kiedy zdarzyły się te straszne wypadki. Dzień rozpoczął się normalną krzątaniną, na podwórcu służba głośno rozprawiała, oporządzając konie, a kucharze przygotowywali śniadanie. Moja ciężarna matka wybrała się na przechadzkę, dzięki czemu uniknęła strasznego losu, który przypadł w udziale wszystkim mieszkańcom zamku.
Stukot końskich kopyt na bruku oznajmił, że do posiadłości przybyli goście. Kiedy Werden spojrzał przez okno swojej komnaty zrozumiał, iż jego gra dobiegła końca. Pobiegł do żony, żeby ja ostrzec, ale nie zdążył. Na korytarzu zderzył się z gwardzistami, którzy poinformowali go, że do zamku przybył sam przywódca Kręgu.
Na dziedzińcu zaroiło się od czarno odzianej straży przybocznej, szpaler rozstąpił się przed młodym szczupłym mężczyzną o dziwnych, szalonych oczach. Przyjaźnie wyciągnął rękę do Werdena i przywitał go słowami, które na zawsze zmieniły bieg wydarzeń.
- Doszły do nas dziwne plotki, mój drogi Jasowie, że zamiast wykonywać moje rozkazy uwiłeś sobie tutaj gniazdko. - I dodał -Oczywiście, nie ma w tym nic złego, jeśli tylko nie udzielasz schronienia moim wrogom.
Rozejrzał się uważnie dookoła i zapytał
- Gdzie twoja piękna żona i syn, bo słyszeliśmy, że niedawno zostałeś ojcem. Czekałem na ciebie w Bahrawi pewien, że przybędziesz po moje błogosławieństwo, ale w skutek twojej, jakże zaskakującej opieszałości, postanowiłem sam cię odwiedzić, przynosząc
w darze zarówno wzgardzoną przez ciebie przyjaźń i owo błogosławieństwo, przed którym mam nadzieję, nie będziesz się wzdragał.
Gwardziści wyprowadzili na podwórzec Senete z dzieckiem na rękach. Wyrwana ze snu była niestosownie ubrana w delikatną zwiewną koszulę, na którą narzucono jej czarną pelerynę. Werden zbielałymi ze strachu wargami szeptał
-Ona jest człowiekiem – powtarzał niczym zaklęcie, mogące odstraszyć demony.
Ale nikt nie dałby się nabrać, jej uroda jaśniała niczym zorza i tylko ślepiec mógłby ją uznać za istotę ludzką. Arcymag popatrzył na nią z uwagą, jego oczy zalśniły
- Masz wielkie szczęście drogi Jasowie, że zdobyłeś takie cudo, choć to tylko brudny mieszaniec. - Poczym, zmieniając temat, dodał od niechcenia - Nie sądzisz, że pora najwyższa na śniadanie?
Senete patrzyła na nich niczego nierozumiejącymi oczami, w których przerażenie mieszało się z zaskoczeniem. Widziała kredowobladą twarz swojego męża, czuła echo potwornej, mrocznej aury obcego, który zwracał się do Werdena nieznanym imieniem. Gdy jednak usłyszała ostatnie słowa arcymaga
-Przed posiłkiem przyślij ją do mnie, chciałbym sprawdzić czy półelfki są tak gorące, jak się powszechnie sądzi - jej instynkt zadziałał prawidłowo.
Tuląc do siebie synka, rzuciła się do ucieczki, jej szaleńcze przerażenie objawiło się wybuchem niespotykanej mocy. Otoczyła się kulą energii potężniejszą od tej, jaka pomogła mi pokonać magów z wieży. I być może udałoby się jej bezpiecznie opuścić zamek, gdyby pod wpływem strachu, który odebrał jej zdolność jasnego myślenia, nie zlekceważyła dwóch faktów. Po pierwsze miała do czynienia z samym arcymagiem, po drugie nie zastanowiła się nad tym, dlaczego najwyższy z Kręgu pofatygował się osobiście do ich siedziby- czyli kim naprawdę był jej mąż. Zanim zdążyła przebiec przez rozstępujący się przed nią kordon gwardzistów, drogę zagrodził jej Werden. Po szklistych, niewidzących oczach zrozumiała, że kieruje nim obca wola i mimo że zdecydowała się zaatakować, moc Eoi wymknęła jej się spod kontroli.
Aby to zrozumieć musicie wiedzieć jedno, Senete już prawdopodobnie przywiązała się do ojca swojego dziecka i nie potrafiła wyrządzić mu krzywdy. Widziała, że wewnątrz jego pustych oczu pojawia się dziwny wyraz, jakby cząstka osobowości próbowała przeciwstawić się woli arcymaga. Nie wiedziała tylko, że wychowankom Czarnej Twierdzy wprowadza się do mózgów serpent, pozwalający kontrolować ich umysły, kierować działaniami i żaden z nich, nigdy nie mógł przeciwstawić się magom, bo przeklęty zielonkawy kamień tworzy z nich bezwolne narzędzia. To, co dostrzegła w jego oczach, nie było walką dobra ze złem, lecz echem oszalałych myśli demona, stojącego bezpiecznie za plecami strażników.
Werden szarpnął ją za rękę i wyrwał dziecko. Upadła na kolana, a wtedy złapał ją za piękne długie włosy i pociągnął w stronę arcymaga. Senete udawała, że się poddaje, ale gdy mijała jednego z gwardzistów, lekceważąc ból, poderwała się z szybkością atakującego węża i wyrwała strażnikowi miecz.
Popełniła błąd - nie zabiła męża, lecz tylko zraniła i zamiast uciekać, próbowała odebrać dziecko. Nagle w dłoni Werdena pojawił się sztylet, silny cios w brzuch zgiął ją w pół. Natychmiast odzyskała równowagę, była już gotowa, aby zadać mu śmiertelny cios. Użył wtedy syna jako tarczy, raz po raz atakując błyskawicznymi sztychami, wymierzanymi zza bezpiecznej osłony wijącego się w przerażaniu małego ciałka.
Senete opadała z sił, coraz więcej krwawych plam znaczyło jej poszarpaną koszulę. W końcu z bezwładnej dłoni wypadł miecz, a ona sama osunęła się na kolana. To jednak nie był koniec.
Werden zawlókł ja przed oblicze arcymaga, który z niezadowoleniem stwierdził, że zabójca zniszczył mu prezent. Po czym wyciągnął dłoń i powiedział głośno
- Daj mi coś!- Mężczyzna przekazał mu płaczącego syna, którego przejął jeden z gwardzistów
- Mało- warknął arcymag i wtedy Werden rozpłatał twoją matkę i położył na jego dłoni jej skarb - bijące serce wraz z mahe tae.
Tak kończy się smutna opowieść o miłości i zdradzie. Wszystkich półelfów znalezionych w zamku zabito, a ludzi przepędzono. Ocalał ostatni potomek Fearantila- Eanor, ten, który jest upragnionym darem. Jeśli ta opowieść cię nie poruszyła, to Arcymag osiągnął więcej niż planował. Zabił twoją matkę i odebrał wolę ojcu, skradł ci imię i poczucie tożsamości. Kim zatem jesteś?
- Jestem Eanor z rodu Fearantila - rzekł cicho zapatrzony w ogień mężczyzna, który do niedawna był Bezimiennym- Skąd masz pewność, że to naprawdę moja przeszłość?
- My, brudne półelfy czasem tak mamy - Tane także odpowiedziała szeptem -mówiłam małemu, widzimy echo prawdziwych imion. Jesteś, kim jesteś i możesz przyjąć to do wiadomości lub żądać dowodu, którego nie mogę ci dać
Baltazar słuchał opowieści wstrząśnięty losem półelfki i zaskoczony fragmentem dotyczącym arcymaga i Jasowa. Przypomniał sobie początek wszystkich wydarzeń, które doprowadziły go na tę polanę. Przed oczami stanęły mu jak żywe sceny, których był świadkiem w szkole: szczegóły egzekucji, zaklęcie oddzielające i przede wszystkim twarz człowieka leżącego na posadzce. Uświadomił sobie, że zobaczył wtedy coś, co umknęło jego uwadze, coś bardzo ważnego, o czym musiał im opowiedzieć, żeby historia Senete stała się kompletna i dokończona.
- Kiedy zakradłem się do auli.- Zaczął powoli, wiedząc, że to, co ma do powiedzenia, należy raczej do świata odczuć niż faktów - bardziej zwracałem uwagę na sytuację, niż samego więźnia, jednak.. Nadal mam go przed oczami. Wysoki ciemnowłosy o szczupłej, okrutnej twarzy i dziwnym, krzywym, tak podobnym do twojego uśmiechu. Miał pustą twarz człowieka, który był martwy na długo przed tym, zanim wybrzmiało zaklęcie, jakby od dawna nie było w nim duszy. Był podobny do opuszczonego, zapomnianego domu i uosabiał całe zło, z jakim nigdy wcześniej się nie spotkałem. Po rytuale coś się stało i jego ciało...- Zawahał się - Mam nadzieję, że dobrze mnie zrozumiecie, on się zmienił. Na posadzce nie leżał już TEN Jasow, o którym krążyły legendy, ale człowiek pogrążony we śnie, jakby wraz z zaklęciem powrócił Werben. Jego otwarte oczy odzyskały blask i wyraz, jaki mogę określić tylko jednym słowem -spokój. Zaskoczyło mnie wtedy, że stojąc przed Kręgiem, nie okazywał strachu, nie bał się śmierci, ale czekał na nią, bo...
- Miała wyzwolić go z mocy arcymaga - dopowiedział gorzko Kornelius - o jakże się pomylił!!!
- Czy ty - Thorn patrzył na Bezimiennego z mieszaniną współczucia i odrazy - także nosisz serpent?
- A jak myślisz? - Odpowiedział spokojnie mężczyzna – wydaje ci się, że arcymag dałby swojemu najlepszemu zabójcy, niewolnikowi od urodzenia i przeklętemu nasieniu półelfich przodków wolną wolę?
- Jeśli dobrze zrozumiałem - Thorn ostrożnie dobierał słowa - serpent powoduje całkowite ubezwłasnowolnienie i dotyczy rozkazów KAŻDEGO maga. Wobec tego, dlaczego tu jesteś? - Teh mai - odpowiedziała za niego Tane- tak musiało być.
[ Dodano: Sro 20 Kwi, 2011 ]
Jestem ostatni ćwok, z przeklejki worda wyżarło mi akapity. Mam nadzieję błąd do wybaczenia, który nie zepsuje odbioru całości
Historia Bezimiennego - fantasy
1
Ostatnio zmieniony sob 16 lip 2011, 21:40 przez malami, łącznie zmieniany 2 razy.