O tym, co się dzieje w pensjonatach [goteska]

1
Dziełko poniższe "wysmażyłem" jakieś półtora roku temu, gdy dopiero zaczynałem zabawę ze zdaniami wielokrotnie złożonymi. Zaczyna się ono od listu, ale go nie napisałem, dlatego też w jego miejscu stoi jedynie informacja w nawiasie kwadratowym. Ewentualnych Czytelników proszę o niepoddawanie tego tekstu wiwisekcji, a po prostu o krótki opis swoich wrażeń. Dziękuję z góry za uwagę.

Uprzedzam, że znajdują się tu obscena!
a
a
a
O tym, co się dzieje w pensjonatach
[list samobójczy]

Tymi oto słowy dwudziestokilkuletni Maciek Schizotymik zdecydował się pożegnać rodzinę oraz nielicznych znajomych, którzy mogliby uronić łzę nad jego grobem. Poznaczoną starannym pismem kartkę zostawił na stole, wstał, zbliżył się do okna wychodzącego na strzelające ku niebu turnie i patrzył...
W jego pamięci rozkwitło wspomnienie Stanisławy, liczącej ponad pół wieku nauczycielki języka polskiego, z którą nawiązał kiedyś kontakt wybiegający daleko, daleko poza ramy konwencjonalnej relacji, jaka powinna zachodzić pomiędzy wychowawczynią a uczniem. Pod naporem napływającej przeszłości przekręcił klucz w zamku i rozebrał się. Stanął naprzeciw wiszącego u ściany lustra... Ślady pejcza po dziś dzień znamionowały jego okrągłe, kobiece nieomal pośladki, między które wdarło się tylu mężczyzn i przepasanych sztucznymi fallusami kobiet. Maciupeńki siusiak, będący przyczyną homoseksualnych skłonności młodzieńca, wisiał smętnie w towarzystwie dwóch pomarszczonych jąderek.
(...)

- Życie jest piękne! - rozgrzmiało za oknem echo czyjegoś okrzyku.
- O tak, jest cudowne – powiedział Maciek, przywiązując do przeznaczonego na żyrandol haka powróz. Ustawił pod nim krzesło, zacisnął wokół szyi pętlę. Nagle rozległ się błysk.
Wtedy chłopiec rozwiązał pętlę, zszedł z krzesła i przesadził trzy kroki. Sięgnął po stojący na stole aparat. Zdjęcie się udało. Uruchomił tedy laptopa, zalogował się do internetu, przeniósł plik z pamięci aparatu do pamięci komputera i wysłał je Stanisławie.
(...), wyłączył komputer i udał się na wysłany czerwonym dywanem korytarz, gdzie w każdej chwili mógł natknąć się na kogoś z gości lub personelu. A był przecież zupełnie goły! Bez cienia wstydu przebył drogę dzielącą go od klamki, po naciśnięciu której ujrzał oniemiałą z wrażenia Anitę (rówieśniczkę o twarzy pocętkowanej piegami).
Spostrzegłszy na podłodze pustą miskę, uniósł ją i postawił tuż przed dziewczyną. Wymownym, błagalnym spojrzeniem nakłonił ją do tego, by przykucnęła... Podczas gdy spomiędzy dwóch białych jak mleko półkul – przy wtórze budzących powszechną uwagę postękiwań – wypadały raz po raz ciepłe, miękkie, woniejące {klocki}, Schizotymik, na klęczkach, ze spęczniałym fallusem w dłoni, oglądał ów spektakl z odległości zaledwie kilku centymetrów – tak, że kiedy jego rozkosz osiągnęła apogeum, zarumieniona po uszy dziewczyna poczuła na pupie ciepłe strugi nasienia, spływające, spływające, spływające na kał. Oboje padli sobie w ramiona, po czym Maciek wybiegł raptownie z pokoju, z przyrodzeniem unurzanym w ekskrementach, wpadł w tłoczącą się przed dziurką od klucza ciżbę gapiów, czyli w konfuzję, pognał następnie w kierunku publicznej toalety, wylizał tam wszystkie pisuary, przybył z powrotem do Anity i z przerażającą gwałtownością wyczyścił jej przy użyciu samego tylko języka odbyt.
- Co to się dzieje na tym świecie – urągała staruszka z wielkimi okularami na nosie, jedna z uczestniczek widowiska. - Apokalipsa, apokalipsa!
- Niech pani nie przesadza – rzekła trzydziestoparoletnia kobieta. - Dziewczyna zaoszczędzi przynajmniej na papierze toaletowym. Sama, szczerze mówiąc, chciałabym mieć takiego dupoliza.
Wtedy pewien pan w podeszłym wieku wręczył jej z uśmiechem wizytówkę, na której widniało: „ZBIGNIEW ŁODYGA. OSOBISTY DUPOLIZ”.
- Przykro mi, ale pana miejsce jest raczej na katafalku, a nie pod moim tyłkiem.
- Co za bezczelność!
- Mówiłam: apokalipsa, apokalipsa...
Kiedy młodzieniec zrobił, co do niego należało, wypięta do niego niewiasta z wyrazem błogości na twarzy zapadła w długi, głęboki sen. Opuścił ją tedy. Mijając czeredę ciekawskich nie omieszkał oznajmić im, że są żałośni, gdyż na pewno żadne z nich nie zdobyło się nigdy na realizację swoich najintymniejszych fantazji, ale nim dokończył tę uwagę, spostrzegł, że jej adresaci zaciskają z obrzydzeniem nosy, więc machnął tylko ręką i wrócił do pokoju, w którym był zameldowany. Zbiegowisko uległo wkrótce rozproszeniu, tylko jeden Zbigniew Łodyga, wzgardzony przez panią, której zaoferował swoje usługi, pozostał u progu, patrząc na pogrążoną w objęciach Morfeusza Anitę. W pewnej chwili rozejrzał się dookoła, postąpił krok naprzód, zamknął za sobą drzwi, rozpiął pasek od spodni... Kiedy dziewczyna się przebudziła i spojrzała w przytwierdzone do sufitu lustro, nie mogły ujść jej zainteresowaniu zaschnięte ślady spermy na czole, policzkach, podbródku.

***

Pan Łodyga czytał właśnie książkę, gdy nieoczekiwanie do jego pokoju wtargnął Maciek.
- Może raczyłbyś, chłopcze, przyodziać się najpierw, a dopiero potem składać wizyty starszym ludziom? - pouczył go. - Zwłaszcza, że rozmiary twojej męskości są, słowem, żenujące.
Na tę ocenę Maciek stanął w jeszcze szerszym rozkroku.
- Czyżby oddawał się pan lekturze mojej debiutanckiej powieści? - zapytał, wskazując na egzemplarz „Pierdolonej pizdy”.
- Owszem, tym niemniej nalegam, abyś się ubrał.
- Jeżeli jest to konieczny warunek do przeprowadzenia z panem rozmowy, zadośćuczynię temu poleceniu i przyjdę tutaj zaraz owinięty szmatami po końcówki włosów!
- Wystarczy, abyś nie budził mojego zgorszenia.
Oddalając się od pokoju pana Zbigniewa chłopiec przypadkiem (?) spotkał Monikę, tę, co pozbawiła tego pierwszego przyjemności kontaktu z jej zwieraczem. Pozdrowił ją ukłonem, a ona – nie kryjąc sympatii, jaką wywołał w niej swoją ekstrawagancją – położyła na jego obliczu dłoń i powiedziała:
- Szczuplutki, słodziutki młodzieńcze! Nawet nie wiesz, ile minionej nocy myślałam o tobie! Spójrz. Czy... Czy podobam ci się? - Tutaj, na obcasie dłuższym niż przyszłość przedszkolaka, okręciła się wokół własnej osi.
Pisarz, otaksowawszy ją spojrzeniem, rzekł:
- Od biedy to bym wyruchał.
- O, jak bardzo, jak bardzo się cieszę! Przyjdź do mnie o szóstej, maleńki, a obiecuję, że nie zapomnisz nadchodzącego wieczoru do końca swojego życia.
Rozentuzjazmowana, mimo niezbyt komfortowego obuwia, przecięła korytarz w podskokach i znikła, na stopniach schodzących w dół - do recepcji oraz bufetu. Autor powieści o niemedialnym tytule, oszołomiony jeszcze pocałunkiem, którego pani Monika nie poskąpiła mu na odchodnym, nie bez radości w sercu antycypował szaleństwo, które miało rozpętać się punkt szósta. Niezbyt przychylną opinię na temat jej wdzięków wygłosił wbrew swoim myślom, ot tak, dla przekory. (...) Owinąwszy się w swoim pokoju prześcieradłem i zamaskowawszy się podszewką od poduszki (w której wyciął cztery otwory: na usta, nos i oczy), udał się ponownie z wizytą do Zbigniewa Łodygi, tym razem nie uniknąwszy nagabywań staruszki z wielkimi okularami.
- Musisz, dziecko, wiedzieć, że te binokle – tu zastukała palcami w szkła – wcale nie są takie gigantyczne w porównaniu do...
- Do?
Wieszczka apokalipsy nachyliła w tym momencie głowę do ucha naszego głównego bohatera i dokończyła:
- ...do mojego odbytu, w którym lęgną się glisty.
- Co za wstrętne rzeczy pani opowiada, a fe!
- Zapłacę! - podniosła ton. - Zapłacę, milutki, i to suto!
Maciek rozważał przez chwilę osobliwą propozycję, po czym rzekł:
- Dobrze, niech pani pokaże.
Staruszka gorliwie się obnażyła, wypięła...
- Brudno tu, ohydnie – osądził pisarz. - Będzie to panią drogo kosztować.
Z wyzierającej pośrodku pary pośladków czeluści wyłoniły się nagle główki dwóch zaniepokojonych robaków.
- Niesamowite, jak ogromny jest świat na zewnątrz – powiedział jeden.
- Ciii – uciszył go drugi.
Oba, osłupiałe, wodziły ślepiami na wszystkie strony.
- Pani mali towarzysze pogrążyli się w metafizycznej zadumie – zakomunikował chłopiec, obserwując zachowanie bezkręgowców.
- Słucham?
- Nic, nieważne. Dwieście złotych.
- Dwadzieścia?
- Za dwadzieścia to mogę wsadzić tam pani kija.
- Dobrze, dobrze, niech będzie sto pięćdziesiąt. Stoi?
- Stoi to mi kutas, kiedy mam przed oczami coś diametralnie innego niż teraz. Chyba się nie dogadamy...
- Dobrze, już dobrze, dwieście!
Ubiwszy targu, wyrósł literat przed parającym się nietypowym zawodem czytelnikiem „Pierdolonej pizdy”.
- I po cóż te wygłupy? - zapytał ten ostatni, robiąc aluzję do pruderyjnego stroju artysty.
- Mam nadzieję, że teraz nie odmówi mi pan paru minut rozmowy.
- Siadaj, proszę, zagubiona istoto.

***

Przedmiotem dyskusji, jaką Maciek wszczął ze Zbigniewem Łodygą, była oczywiście Anita, która po tym, jak ujrzała w lustrze swą zbezczeszczoną twarz, wtargnęła jak burza do pokoju pisarza i zrobiła mu awanturę. Z ust jej wypadły dziesiątki inwektyw, zanim Schizotymik zdołał ją przekonać, że jest ona w błędzie. W dowód swojej niewinności zaproponował, że zrosi piersi dziewczyny własnym nasieniem, które – jak mówił – na skórze kobiet przybiera kolor różowy. Niewiasta wyraziła zgodę, ale gdy maź po upływie dziesięciu minut, spędzonych przez nią – ku uciesze chłopca – na spektakularnej masturbacji, od której po wytrysku rówieśnika nie mogła się powstrzymać, a więc gdy zasychająca już maź nadal była biała, Anita objawiła wątpliwość dotyczącą prawdomówności „kochanka”, a gdy ów nie próbował jej odeprzeć, tylko spłonął intensywnym rumieńcem, wpadła w furię i rzuciła się nań z pięściami. Szczęściem jej gniew przepoczwarzył się w toku brewerii w chuć, więc sprawa zakończyła się miłosnym pojednaniem. Nieoczekiwane zbliżenie z pieguską zaowocowało w sercu Maćka nieokreślonym uczuciem, w imieniu którego zdecydował się powetować zniewagę, jakiej dopuścił się na Anicie pan Łodyga.
- Dlaczego twoje podejrzenia padły właśnie na mnie, bezceremonialny oszczerco!? - zapytał ów gromkim głosem.
- Ponieważ wczoraj widziałem, idąc do toalety, że chyłkiem umyka pan z pokoju Anity, sam, zupełnie sam.
Na licach fachowca od zwieraczy rozgorzała łuna.
- Ekhem, ekhem... Cóż... W tym wypadku nie pozostaje mi nic innego, jak przyznać się do zarzucanego mi czynu.
- Czy jest pan świadomy konsekwencji, od których honorowemu mężczyźnie w zaistniałej sytuacji niepodobna się uchylić?
- Naturalnie, naturalnie...
Zbigniew Łodyga wstał, uścisnął zawoalowaną prześcieradłem dłoń literata, a kiedy ten opuścił jego pokój, wdział marynarkę, wypełnił kieszeń portfelem ze skóry i również stąd wyszedł. Wstąpiwszy do ulokowanej nieopodal pensjonatu kwiaciarni, wyraził ekspedientce chęć kupna tulipana, ale kiedy usłyszał wysokość ceny, splunął na ladę i wyszedł. Brodząc w trawach sięgających po pas, w poszukiwaniu pięknego kwiatu, jakiego w ramach przeprosin czuł się zobowiązany Anicie dostarczyć, zniecierpliwiony poniechał zamiaru, zbliżył się do miejsca, w którym żółciły się mlecze i zerwał jednego. Ogrodnik, zauważywszy to, podbiegł chyżo do pana Łodygi i zażądał zapłaty.
- Pan raczy żartować – powiedział {Łodyga}.
- Ani trochę – odparł pracownik pensjonatu. - Dziesięć złotych proszę.
- Toż tulipany w sklepie kosztują o połowę mniej!
- Albo pokryjesz pan szkodę, albo dzwonię po policję.
Pan Zbigniew, zirytowany, nie mając innego wyjścia wydobył z marynarki portfel i uiścił absurdalną płatność. Wróciwszy do pensjonatu nie odpowiedział na grzeczność recepcjonistki, tylko z zachmurzoną miną wspiął się na piętro, zapukał do drzwi, za którymi mieścił się pokój Anity, uzyskawszy pozwolenie wszedł doń i rzekł, wzburzony:
- Wczoraj posłużyłem się pani buzią w sposób godzien najwyższej pogardy, toteż – by załagodzić wstręt, jaki z pewnością wzbudza w pani moja osoba – zdecydowałem się przeprosić... Przepraszam, pani Anito!
- Nie szkodzi – odpowiedziała dziewczyna, machnąwszy ręką. Pochłonięta narodzoną wczoraj miłością puściła ów incydent w niepamięć. Mina jej tchnęła słodyczą. - Nie szkodzi, panie Zbigniewie, każdemu zdarza się popełnić czasem jakieś głupstwo. Zresztą... pochlebia mi nawet, że budzę pańskie pożądanie. Tym niemniej ciekawa jestem, dlaczego wybrał pan właśnie tę, a nie inną część mego ciała.
- O, pani Anito, tak się cieszę, że nie chowa pani do mnie urazy. Natomiast w odpowiedzi na pytanie, jakim raczyłaś, o pani, przedłużyć mój pobyt w tym osłonecznionym pani obecnością pomieszczeniu, pozwolę sobie na wyrażenie opinii o pani narządach wydalniczych. Proszę uwzględnić, iż jestem specjalistą w tejże materii.
- Do rzeczy, panie Zbigniewie, do rzeczy.
- Otóż na początku chciałem ulokować penisa w pani odbycie, jako że pałam niewypowiedzianą wprost predylekcją do tego miejsca, ale wziąwszy pod uwagę fakt, że młodzieniec, który je wymył, uprzednio wylizał do cna wszystkie pisuary w toalecie, zainteresowałem się pani kroczem. Jednak okrywająca je gęstwina poskręcanych kłaków uniemożliwiła mi mój niecny – przyznaję – zamiar, ponieważ próby odnalezienia w niej sromu nie osiągnęły pożądanego rezultatu.
- A więc grzebał pan tam? - spytała Anita, ubawiona.
- Eufemizmy, pani Anito, są nader pożytecznym wynalazkiem.
- Dobrze, będę w takim razie ich używać, jeżeli rażą pana zwroty dosadne – powiedziała Anita, przedrzeźniając napuszony styl mężczyzny. - Ergo... moje podbrzusze stało się przedmiotem pańskiej eksploracji?
- Owszem, i to gruntownej!
- Wszelako zastanawiające jest, że nie uwieńczył jej sukces.
- Też tak uważam.
- Przecież pieprz... Przecież tylu dżentelmenów gościło w moim kanale rodnym... Wskutek zatrważającej częstotliwości stosunków płciowych uległ on znacznemu poszerzeniu. To niemożliwe, aby był niewidoczny.
- A jednak, pani Anito, a jednak! Przypuszczam, że gdyby nadarzyła mi się sposobność powtórzenia omawianej przez nas operacji, jej wynik nie przedstawiałby się inaczej od aktualnego.
- Nic nie stoi na przeszkodzie, bym po raz drugi nie dała panuj okazji do spenetrowania mojego czarnego gąszczu...
To mówiąc Anita rozpięła guzik, rozporek, ściągnęła majtki...
Ostatnio zmieniony śr 18 sty 2012, 18:43 przez A., łącznie zmieniany 3 razy.

2
Tak, wszyscy artyści to prostytutki... uśmiałem się. Na razie tyle. Wiem jeszcze tylko, ze za kazdym razem, kiedy humor mi dopisywał nie będzie... wpadne do ciebie na wirtualną herbatkę, poczytać twoje opowiadanka ;D
wyje za mną ciemny, wielki czas

3
Ja się natomiast uśmiałem średnio. Zamysł rozumiem, prawie, ale wykonanie dla mnie zbyt obsceniczne. Podam Ci, dla przykładu, fragmenty pewnej sławnej książki. Też pewnie, ale nierównie obsceniczne. Te fragmenty, czytałem ongiś z wypiekami i uśmiechem na twarzy, a Twój... Z lekką odrazą. Być może kwestia wieku. Pozdrawiam.



Kompleks Portnoya - Philip Roth
fragment
TRZEPANIE


Nadszedł okres dojrzewania - pół dnia spędzałem zamknięty w łazience, strzelając ze swojej armaty do kibla albo do kosza z brudną bielizną, albo plask do lustra na drzwiach apteczki, przed którym stałem w opuszczonych slipach, żeby zobaczyć, jak to wytryskuje. Lub też zginałem się we dwoje nad rozbieganą dłonią, zaciskałem mocno powieki, lecz szeroko otwierałem usta, żeby poczuć na języku i zębach ten lepki płyn, przypominający maślankę i bielidło - aczkolwiek dość często, w całym swym zaślepieniu i ekstazie, spryskiwałem sobie niechcący fryzurę zupełnie jak brylantyną.


Maltretowałem swój obnażony, nabrzmiały członek w świecie skłębionych chustek do nosa, zmiętych ręczników papierowych i zaplamionych piżam, wciąż drżąc ze strachu, że ktoś mnie potajemnie śledzi i że mnie nakryje na tym obrzydliwym uczynku, właśnie gdy będę się gorączkowo spuszczał. Mimo to nie byłem absolutnie w stanie opanować rąk, kiedy mój ptak dawał o sobie znać w okolicy brzucha. W trakcie lekcji podnosiłem palce do góry, pytałem, czy mogę wyjść, biegłem korytarzem do ubikacji i dziesięcioma czy piętnastoma silnymi pociągnięciami brandzlowałem się na stojąco do pisuaru. W kinie w sobotnie popołudnia mówiłem kolegom, że wychodzę do automatu ze słodyczami... i zaszywałem się z tyłu na balkonie, gdzie puszczałem strugę nasienia do opakowania po batoniku. Na pikniku rodzinnym wydrążyłem raz jabłko, zobaczyłem, ku swojemu zdumieniu (i nie bez podszeptu stałej obsesji), jak wygląda środek, po czym pobiegłem do lasu, żeby dopaść jamy owocu, wyobrażając sobie, że ten chłodny, mięsisty otwór znajduje się w rzeczywistości między nogami owej mitycznej istoty, która zawsze mówiła do mnie "duży chłopcze", kiedy błagała o to, czego żadna dziewczyna, jeśli wierzyć danym historycznym, nigdy dotąd nie zaznała.


- Och, wsadź mi to, duży chłopcze - wołało wydrążone jabłko, które waliłem jak idiota na tamtej majówce. - Chłopcze, duży chłopcze, och, daj mi wszystko, co masz - dopraszała się pusta butelka po mleku, którą trzymałem ukrytą w spiżarni w piwnicy, żeby się po szkole doprowadzać do szaleństwa swoim posmarowanym wazeliną fagasem. - Chodź tu, duży chłopcze, chodź do mnie - wyła jak oszalała wątróbka, którą w swoim obłędzie kupiłem pewnego popołudnia u rzeźnika, a następnie, może mi pan wierzyć albo nie, zgwałciłem za słupem ogłoszeń w drodze na lekcję przed bar micwą.


Pod koniec pierwszego roku liceum - i pierwszego roku masturbacji - odkryłem na spodzie penisa, tam, gdzie trzon styka się z główką, małą odbarwioną plamkę, którą nazwałem pieprzykiem. Rak. Doprowadziłem się do raka. Całe to ciąganie i szarpanie własnego ciała, całe to tarcie spowodowało nieuleczalną chorobę. A przecież nie mam jeszcze czternastu lat! Wieczorem przed zaśnięciem łzy same ciekły mi z oczu.


- Nie! - szlochałem. - Nie chcę umierać! Błagam, nie!


Ale ponieważ wkrótce i tak będę trupem, zabierałem się do dzieła i jak zwykle onanizowałem się w skarpetkę. Zacząłem brać ze sobą do łóżka parę brudnych skarpet, żeby mieć jedną w charakterze zbiornika przed snem, a drugą po obudzeniu.


Gdybym umiał się ograniczyć do jednego trzepania dziennie albo poprzestał na dwóch czy choćby nawet trzech! Ale żyjąc ze świadomością własnego końca, zacząłem wprost ustanawiać coraz to nowe rekordy. Przed posiłkami. Po posiłkach. Podczas posiłków. Zrywam się od stołu przy obiedzie, łapię się dramatycznie za brzuch - rozwolnienie! - wołam - dostałem rozwolnienia! - a kiedy zamykam za sobą drzwi łazienki, wkładam na głowę parę majtek, ukradzionych z bieliźniarki siostry, które zawsze noszę w kieszeni zawinięte w chustkę do nosa. Bawełniane majtki na twarzy wywołują tak galwaniczny efekt - podobnie jak samo słowo "majtki" - że trajektoria wytrysku osiąga nowy, zaskakujący pułap; strzelając z penisa niczym z rakiety, sperma trafia prosto w żarówkę pod sufitem, gdzie zawisa ku mojemu zaskoczeniu i przerażeniu.

W pierwszej chwili gwałtownie zasłaniam głowę, pewien, że szkło rozpryśnie się i buchną płomienie - poczucie zagrożenia, jak pan widzi, nigdy mnie nie opuszczało. Następnie jak najciszej wspinam się na kaloryfer i wycieram skwierczące gluty kawałkiem papieru toaletowego. Dokładnie przeszukuję zasłonę prysznica, wannę, kafelki na podłodze, cztery szczoteczki do zębów - uchowaj, Boże! - i kiedy już mam otworzyć drzwi, przekonany, że zatarłem za sobą wszelkie ślady, serce aż mi podskakuje na widok czegoś, co przyczepiło się niczym gil z nosa do czubka mojego buta. Jestem Raskolnikowem masturbacji - lepkie dowody winy są wszędzie! Czy również na moich mankietach? We włosach? W uchu? Nie przestaję nad tym rozmyślać, kiedy wracam do kuchennego stołu, nachmurzony i ze zbolałą miną, żeby odburknąć obłudnie ojcu, który otwiera buzię pełną czerwonej galaretki i mówi:


- Nie rozumiem, dlaczego zamykasz się w łazience. Nie mogę tego pojąć. Co to jest, dom rodzinny czy dworzec centralny.


- ...życie prywatne... istota ludzka... nikt tu nie przestrzega - odpowiadam, po czym odsuwam deser z krzykiem - źle się czuję, dajcie mi wszyscy spokój!


Po deserze - który jednak kończę, bo tak się składa, że lubię galaretkę, chociaż nienawidzę całej rodziny - po deserze znów wracam do łazienki. Grzebię w brudach z całego tygodnia, dopóki nie znajdę przepoconego stanika siostry. Naciągam jedno ramiączko na gałkę drzwi łazienkowych, a drugie na gałkę bieliźniarki, niczym stracha na wróble, który przybliży mi kolejne marzenia.


- Bij go, duży chłopcze, zbij go na czerwoną miazgę - tak mnie zachęcają miseczki biustonosza Hanny, kiedy raptem zwinięta gazeta wali do drzwi. Aż odskakuję z ręką zajętą kilka centymetrów od deski klozetowej.


- Daj innym też sobie huknąć na tronie - mówi ojciec. - Już od tygodnia nie miałem stolca.


Z właściwym sobie talentem odzyskuję równowagę i wybucham urażony:


- Mam straszne rozwolnienie! Czy nikogo w tym domu to nie obchodzi? - Równocześnie wznawiam ruch posuwisty, a nawet przyśpieszam tempo, gdy tylko mój dotknięty rakiem organ znów ożywa i zaczyna cały wibrować.


Wówczas biustonosz Hanny wchodzi w drżenie. Huśta się na obie strony! Przymykam oczy i oto... Lenora Lapidus! Ma największe bufory w całej klasie, a kiedy biegnie po lekcjach do autobusu, ten wielki nietykalny towar podskakuje pod bluzką, och, zaklinam je, żeby wyszły z tych misek tu do mnie, PRAWDZIWE CYCKI LENORY LAPIDUS, i w tym samym ułamku sekundy uświadamiam sobie, że matka szarpie energicznie za gałkę drzwi. Drzwi, które tym razem zapomniałem zamknąć na zatrzask! Wiedziałem, że kiedyś to się musi stać! Przyłapano mnie! Już po mnie!


- Otwórz, Aleks, otwórz w tej chwili.


Zamknięte, nie przyłapano mnie! I widzę po tym, co kołacze się w mojej dłoni, że jeszcze nie umarłem. Walić go! Walić!


- Liż mnie, chłopczyku, wyliż mnie do ostatka! Jestem gruby, wielki, rozpalony do czerwoności biustonosz Lenory Lapidus!<%0>


- Aleks, odpowiedz mi. Jadłeś frytki po szkole? Dlatego jesteś chory?


- Nnnnie, nnnnie.


- Aleks, masz bóle? Chcesz, żebym wezwała lekarza? Masz bóle czy nie? Muszę wiedzieć dokładnie, gdzie cię boli. Odpowiedz zaraz.


- Aha, aha.


- Aleks, nie spuszczaj wody - mówi matka surowym tonem. - Chcę zobaczyć, co zrobiłeś. Nie podobają mi się te odgłosy.


- Ani mnie - dodaje ojciec, poruszony jak zwykle moimi osiągnięciami, czując zarówno podziw, jak i zazdrość. - Już od tygodnia nie miałem stolca. - W tym samym momencie chyboczę się na wyżynach deski klozetowej i ze skowytem batożonego zwierzęcia wydalam trzy krople ledwie kleistej cieczy w skrawek materiału, którego dotykała sutkami moja osiemnastoletnia siostra z płaskim biustem, bo tylko taki ma. To mój czwarty orgazm tego dnia.

Kiedy zacznę tryskać krwią?


- Chodź no tutaj - mówi matka. - Dlaczego spuściłeś wodę, chociaż cię prosiłam, żebyś nie spuszczał?


- Zapomniałem.


- Co tam było, że musiałeś tak szybko spuścić?


- Rozwolnienie.


- Bardziej płynne czy bardziej kaka?


- Nie zaglądam! Nie zajrzałem! Przestań mówić do mnie "kaka", jestem już w szkole średniej!


- Aleks, tylko nie podnoś na mnie głosu. Zapewniam cię, że to nie przeze mnie masz rozwolnienie. Gdybyś jadł tylko to, co dostajesz w domu, nie latałbyś pięćdziesiąt razy dziennie do łazienki. Hanna mi powiedziała, co ty wyprawiasz, więc nie myśl, że nie wiem.


Zauważyła, że zginęły jej majtki! Przyłapano mnie! Niech więc umrę. Naprawdę wolałbym umrzeć!


- Taak... i co ja takiego robię?


- Chodzisz po szkole z Melvinem Weinerem na frytki do baru Harolda, gdzie sprzedają hot dogi i inne świństwa. Może to nieprawda? Tylko mi nie kłam. Objadasz się po szkole frytkami z ketchupem przy Hawthorne Avenue? Jack, chodź no tutaj, chcę, żebyś to usłyszał - woła ojca, który zajmuje teraz łazienkę.


- Usiłuję się właśnie wypróżnić - pada odpowiedź. - Mam dość kłopotów i bez tego, żeby krzyczano na mnie, kiedy usiłuję się wypróżnić.


- Wiesz, co twój syn robi po szkole, ten prymus, przy którym rodzona matka nie może już mówić "kaka", bo jest taki dorosły? Jak sądzisz, co robi twój dorosły syn, kiedy nikt go nie pilnuje?


- Błagam cię, zostaw mnie w spokoju - woła ojciec. - Dajcie mi na chwilę święty spokój, żebym mógł tu coś zrobić!


- Poczekaj tylko, aż ojciec usłyszy, co ty wyprawiasz, na przekór wszelkim wymogom zdrowotnym. Aleks, odpowiedz mi. Jesteś taki mądry, masz już odpowiedź na wszystko, odpowiedz mi tylko na jedno: dlaczego twoim zdaniem Melvin Weiner nabawił się nieżytu kiszek? Dlaczego ten dzieciak spędził pół życia w szpitalach?


- Bo je świństwa.


- Nie waż się ze mnie kpić!


- No dobrze - wrzeszczę - to jak się nabawił nieżytu kiszek?


- Bo je świństwa! Ale to nie są żarty! Bo dla niego posiłek to batonik spłukany butelką pepsi. Wiesz, jak wygląda jego śniadanie? Najważniejszy posiłek dnia, i to nie tylko zdaniem twojej matki, Aleks, ale też zdaniem najwybitniejszych dietetyków, wiesz, co ten dzieciak je?


- Pączka.


- Żebyś wiedział, że pączka, mądralo. I popija kawą. Pączek z kawą, i tak ten trzynastoletni bachor, któremu zostało pół żołądka, zaczyna dzień. Ale ty, chwała Bogu, zostałeś wychowany inaczej. Twoja matka nie szlaja się po mieście przez cały dzień, od Bama do Hahnego i do Kresgego, jak nie powiem kto. Aleks, wytłumacz mi, zdradź tajemnicę, a może to ja jestem po prostu głupia, wytłumacz mi jedno, do czego ty zmierzasz, co chcesz udowodnić tym, że objadasz się takimi świństwami, zamiast wrócić do domu na herbatniki z makiem i szklankę pysznego mleka? Chcę się dowiedzieć prawdy. Nie powiem ojcu - mówi, ściszając wymownie głos - ale muszę się od ciebie dowiedzieć prawdy. - Pauza. Również wymowna. - Jesz tylko frytki, kochanie, czy coś więcej?... Powiedz mi, proszę cię, czym jeszcze zaśmiecasz żołądek, żebyśmy mogli się wspólnie zastanowić nad twoim rozwolnieniem! Aleks, przyznaj się. Jesz na mieście hamburgery? Odpowiedz, dlatego spuściłeś wodę, że tam były hamburgery?


- Już ci powiedziałem, nie zaglądam do klozetu, kiedy spuszczam wodę! Nie jestem ciekaw, tak jak ty, ludzkiego kaka!


- Oj, oj, oj, ledwo skończył trzynaście lat, a już tak pyskuje! I to komuś, kto pyta o jego zdrowie, dla jego dobra! - Ponieważ nie może tego absolutnie pojąć, oczy zachodzą jej łzami. - Aleks, dlaczego tak postępujesz, wytłumacz mi. Błagam cię, powiedz, co myśmy ci takiego strasznego zrobili w ciągu naszego życia, żebyś tak nam odpłacał?

Pewno uważa, że nie ma na nie odpowiedzi. Co gorsza, ja też tak uważam. Co oni mi dawali przez całe życie prócz poświęcenia? Tylko zupełnie nie jestem w stanie pojąć, dlaczego właśnie to miałoby być takie straszne... i to do dzisiaj, panie doktorze! Do dzisiaj tego nie pojmuję!
Tacitisque senescimus annis
Najmądrzejsza rzecz, to wiedzieć co jest nieosiągalne, a nie w głupocie swojej, dążyć ku temu za wszelką cenę
- Zero Tolerancji -

4
Ewentualnych Czytelników proszę o niepoddawanie tego tekstu wiwisekcji, a po prostu o krótki opis swoich wrażeń.
Moje wrażenia? Nie podobało mi się. Może tekstu nie zrozumiałem, ale dla mnie był tylko posklejanymi obscenicznymi scenkami. Nie czytało mi się tego przyjemnie w każdym razie, a purystą nie jestem.
The Dude abides.

5
No fakt. Obsceniczne. Ale obsceniczne teksty też trzeba umieć pisać, bo inaczej wychodzi ohyda a nie obscena. Tu mamy sceny zapakowane w nierealistyczne sceny i dziwacznych, nienaturalnych bohaterów. Tekst bez ładu i składu, zaczynający się sceną samobójstwa - nie wiadomo z jakiego powodu - i urwany w połowie, z tytułem do niczego nie pasującym.

6
Hmmm... Przez teksty z różnego rodzaju pseudoerotyką, pornografią itd. na tym forum jak dotąd w miarę w porządku przechodziłam. Z tego przeczytałam uważnie z połowę, potem przebiegłam wzrokiem. Mocno obleśne.

I tyle.

Bo w gruncie rzeczy zbyt słabo napisane, żeby jakoś mocniej wciągnąć czytelnika. Parę scenek połączonych ze sobą niewyrazistymi bohaterami i seksem/masturbacją czymkolwiek innym.
Nie chcesz, żeby tekst rozgrzebywać, to i sobie odpuszczę. Może zdania wielokrotnie złożone już opanowałeś, ale budowanie ciekawych scen i "żywych" bohaterów pozostawia co nieco do życzenia.

Ogólnie nie podobało mi się.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

7
Ja bym Rotha w to nie mieszał. Styl jest diametralnie różny. Bardziej mi to przypomina wprawkę w Witkacego - górnolotne słownictwo, postaci służące jedynie wyrażaniu pewnej - nieco mimo wszystko innej ni ż oryginale ;) emocji.
Zarzuty o płaskość postaci są więc niezbyt trafione - nie da się stosować tych samych kryteriów do realizmu i groteski.
Moim zdaniem sympatyczna zabawa - sprawna językowo - w sumie zabawna - ale nic ponadto. I pewnie tak miało być.
http://ryszardrychlicki.art.pl
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron