Uprzedzam, że znajdują się tu obscena!
a
a
a
O tym, co się dzieje w pensjonatach
[list samobójczy]Tymi oto słowy dwudziestokilkuletni Maciek Schizotymik zdecydował się pożegnać rodzinę oraz nielicznych znajomych, którzy mogliby uronić łzę nad jego grobem. Poznaczoną starannym pismem kartkę zostawił na stole, wstał, zbliżył się do okna wychodzącego na strzelające ku niebu turnie i patrzył...
W jego pamięci rozkwitło wspomnienie Stanisławy, liczącej ponad pół wieku nauczycielki języka polskiego, z którą nawiązał kiedyś kontakt wybiegający daleko, daleko poza ramy konwencjonalnej relacji, jaka powinna zachodzić pomiędzy wychowawczynią a uczniem. Pod naporem napływającej przeszłości przekręcił klucz w zamku i rozebrał się. Stanął naprzeciw wiszącego u ściany lustra... Ślady pejcza po dziś dzień znamionowały jego okrągłe, kobiece nieomal pośladki, między które wdarło się tylu mężczyzn i przepasanych sztucznymi fallusami kobiet. Maciupeńki siusiak, będący przyczyną homoseksualnych skłonności młodzieńca, wisiał smętnie w towarzystwie dwóch pomarszczonych jąderek.
(...)
- Życie jest piękne! - rozgrzmiało za oknem echo czyjegoś okrzyku.
- O tak, jest cudowne – powiedział Maciek, przywiązując do przeznaczonego na żyrandol haka powróz. Ustawił pod nim krzesło, zacisnął wokół szyi pętlę. Nagle rozległ się błysk.
Wtedy chłopiec rozwiązał pętlę, zszedł z krzesła i przesadził trzy kroki. Sięgnął po stojący na stole aparat. Zdjęcie się udało. Uruchomił tedy laptopa, zalogował się do internetu, przeniósł plik z pamięci aparatu do pamięci komputera i wysłał je Stanisławie.
(...), wyłączył komputer i udał się na wysłany czerwonym dywanem korytarz, gdzie w każdej chwili mógł natknąć się na kogoś z gości lub personelu. A był przecież zupełnie goły! Bez cienia wstydu przebył drogę dzielącą go od klamki, po naciśnięciu której ujrzał oniemiałą z wrażenia Anitę (rówieśniczkę o twarzy pocętkowanej piegami).
Spostrzegłszy na podłodze pustą miskę, uniósł ją i postawił tuż przed dziewczyną. Wymownym, błagalnym spojrzeniem nakłonił ją do tego, by przykucnęła... Podczas gdy spomiędzy dwóch białych jak mleko półkul – przy wtórze budzących powszechną uwagę postękiwań – wypadały raz po raz ciepłe, miękkie, woniejące {klocki}, Schizotymik, na klęczkach, ze spęczniałym fallusem w dłoni, oglądał ów spektakl z odległości zaledwie kilku centymetrów – tak, że kiedy jego rozkosz osiągnęła apogeum, zarumieniona po uszy dziewczyna poczuła na pupie ciepłe strugi nasienia, spływające, spływające, spływające na kał. Oboje padli sobie w ramiona, po czym Maciek wybiegł raptownie z pokoju, z przyrodzeniem unurzanym w ekskrementach, wpadł w tłoczącą się przed dziurką od klucza ciżbę gapiów, czyli w konfuzję, pognał następnie w kierunku publicznej toalety, wylizał tam wszystkie pisuary, przybył z powrotem do Anity i z przerażającą gwałtownością wyczyścił jej przy użyciu samego tylko języka odbyt.
- Co to się dzieje na tym świecie – urągała staruszka z wielkimi okularami na nosie, jedna z uczestniczek widowiska. - Apokalipsa, apokalipsa!
- Niech pani nie przesadza – rzekła trzydziestoparoletnia kobieta. - Dziewczyna zaoszczędzi przynajmniej na papierze toaletowym. Sama, szczerze mówiąc, chciałabym mieć takiego dupoliza.
Wtedy pewien pan w podeszłym wieku wręczył jej z uśmiechem wizytówkę, na której widniało: „ZBIGNIEW ŁODYGA. OSOBISTY DUPOLIZ”.
- Przykro mi, ale pana miejsce jest raczej na katafalku, a nie pod moim tyłkiem.
- Co za bezczelność!
- Mówiłam: apokalipsa, apokalipsa...
Kiedy młodzieniec zrobił, co do niego należało, wypięta do niego niewiasta z wyrazem błogości na twarzy zapadła w długi, głęboki sen. Opuścił ją tedy. Mijając czeredę ciekawskich nie omieszkał oznajmić im, że są żałośni, gdyż na pewno żadne z nich nie zdobyło się nigdy na realizację swoich najintymniejszych fantazji, ale nim dokończył tę uwagę, spostrzegł, że jej adresaci zaciskają z obrzydzeniem nosy, więc machnął tylko ręką i wrócił do pokoju, w którym był zameldowany. Zbiegowisko uległo wkrótce rozproszeniu, tylko jeden Zbigniew Łodyga, wzgardzony przez panią, której zaoferował swoje usługi, pozostał u progu, patrząc na pogrążoną w objęciach Morfeusza Anitę. W pewnej chwili rozejrzał się dookoła, postąpił krok naprzód, zamknął za sobą drzwi, rozpiął pasek od spodni... Kiedy dziewczyna się przebudziła i spojrzała w przytwierdzone do sufitu lustro, nie mogły ujść jej zainteresowaniu zaschnięte ślady spermy na czole, policzkach, podbródku.
***
Pan Łodyga czytał właśnie książkę, gdy nieoczekiwanie do jego pokoju wtargnął Maciek.
- Może raczyłbyś, chłopcze, przyodziać się najpierw, a dopiero potem składać wizyty starszym ludziom? - pouczył go. - Zwłaszcza, że rozmiary twojej męskości są, słowem, żenujące.
Na tę ocenę Maciek stanął w jeszcze szerszym rozkroku.
- Czyżby oddawał się pan lekturze mojej debiutanckiej powieści? - zapytał, wskazując na egzemplarz „Pierdolonej pizdy”.
- Owszem, tym niemniej nalegam, abyś się ubrał.
- Jeżeli jest to konieczny warunek do przeprowadzenia z panem rozmowy, zadośćuczynię temu poleceniu i przyjdę tutaj zaraz owinięty szmatami po końcówki włosów!
- Wystarczy, abyś nie budził mojego zgorszenia.
Oddalając się od pokoju pana Zbigniewa chłopiec przypadkiem (?) spotkał Monikę, tę, co pozbawiła tego pierwszego przyjemności kontaktu z jej zwieraczem. Pozdrowił ją ukłonem, a ona – nie kryjąc sympatii, jaką wywołał w niej swoją ekstrawagancją – położyła na jego obliczu dłoń i powiedziała:
- Szczuplutki, słodziutki młodzieńcze! Nawet nie wiesz, ile minionej nocy myślałam o tobie! Spójrz. Czy... Czy podobam ci się? - Tutaj, na obcasie dłuższym niż przyszłość przedszkolaka, okręciła się wokół własnej osi.
Pisarz, otaksowawszy ją spojrzeniem, rzekł:
- Od biedy to bym wyruchał.
- O, jak bardzo, jak bardzo się cieszę! Przyjdź do mnie o szóstej, maleńki, a obiecuję, że nie zapomnisz nadchodzącego wieczoru do końca swojego życia.
Rozentuzjazmowana, mimo niezbyt komfortowego obuwia, przecięła korytarz w podskokach i znikła, na stopniach schodzących w dół - do recepcji oraz bufetu. Autor powieści o niemedialnym tytule, oszołomiony jeszcze pocałunkiem, którego pani Monika nie poskąpiła mu na odchodnym, nie bez radości w sercu antycypował szaleństwo, które miało rozpętać się punkt szósta. Niezbyt przychylną opinię na temat jej wdzięków wygłosił wbrew swoim myślom, ot tak, dla przekory. (...) Owinąwszy się w swoim pokoju prześcieradłem i zamaskowawszy się podszewką od poduszki (w której wyciął cztery otwory: na usta, nos i oczy), udał się ponownie z wizytą do Zbigniewa Łodygi, tym razem nie uniknąwszy nagabywań staruszki z wielkimi okularami.
- Musisz, dziecko, wiedzieć, że te binokle – tu zastukała palcami w szkła – wcale nie są takie gigantyczne w porównaniu do...
- Do?
Wieszczka apokalipsy nachyliła w tym momencie głowę do ucha naszego głównego bohatera i dokończyła:
- ...do mojego odbytu, w którym lęgną się glisty.
- Co za wstrętne rzeczy pani opowiada, a fe!
- Zapłacę! - podniosła ton. - Zapłacę, milutki, i to suto!
Maciek rozważał przez chwilę osobliwą propozycję, po czym rzekł:
- Dobrze, niech pani pokaże.
Staruszka gorliwie się obnażyła, wypięła...
- Brudno tu, ohydnie – osądził pisarz. - Będzie to panią drogo kosztować.
Z wyzierającej pośrodku pary pośladków czeluści wyłoniły się nagle główki dwóch zaniepokojonych robaków.
- Niesamowite, jak ogromny jest świat na zewnątrz – powiedział jeden.
- Ciii – uciszył go drugi.
Oba, osłupiałe, wodziły ślepiami na wszystkie strony.
- Pani mali towarzysze pogrążyli się w metafizycznej zadumie – zakomunikował chłopiec, obserwując zachowanie bezkręgowców.
- Słucham?
- Nic, nieważne. Dwieście złotych.
- Dwadzieścia?
- Za dwadzieścia to mogę wsadzić tam pani kija.
- Dobrze, dobrze, niech będzie sto pięćdziesiąt. Stoi?
- Stoi to mi kutas, kiedy mam przed oczami coś diametralnie innego niż teraz. Chyba się nie dogadamy...
- Dobrze, już dobrze, dwieście!
Ubiwszy targu, wyrósł literat przed parającym się nietypowym zawodem czytelnikiem „Pierdolonej pizdy”.
- I po cóż te wygłupy? - zapytał ten ostatni, robiąc aluzję do pruderyjnego stroju artysty.
- Mam nadzieję, że teraz nie odmówi mi pan paru minut rozmowy.
- Siadaj, proszę, zagubiona istoto.
***
Przedmiotem dyskusji, jaką Maciek wszczął ze Zbigniewem Łodygą, była oczywiście Anita, która po tym, jak ujrzała w lustrze swą zbezczeszczoną twarz, wtargnęła jak burza do pokoju pisarza i zrobiła mu awanturę. Z ust jej wypadły dziesiątki inwektyw, zanim Schizotymik zdołał ją przekonać, że jest ona w błędzie. W dowód swojej niewinności zaproponował, że zrosi piersi dziewczyny własnym nasieniem, które – jak mówił – na skórze kobiet przybiera kolor różowy. Niewiasta wyraziła zgodę, ale gdy maź po upływie dziesięciu minut, spędzonych przez nią – ku uciesze chłopca – na spektakularnej masturbacji, od której po wytrysku rówieśnika nie mogła się powstrzymać, a więc gdy zasychająca już maź nadal była biała, Anita objawiła wątpliwość dotyczącą prawdomówności „kochanka”, a gdy ów nie próbował jej odeprzeć, tylko spłonął intensywnym rumieńcem, wpadła w furię i rzuciła się nań z pięściami. Szczęściem jej gniew przepoczwarzył się w toku brewerii w chuć, więc sprawa zakończyła się miłosnym pojednaniem. Nieoczekiwane zbliżenie z pieguską zaowocowało w sercu Maćka nieokreślonym uczuciem, w imieniu którego zdecydował się powetować zniewagę, jakiej dopuścił się na Anicie pan Łodyga.
- Dlaczego twoje podejrzenia padły właśnie na mnie, bezceremonialny oszczerco!? - zapytał ów gromkim głosem.
- Ponieważ wczoraj widziałem, idąc do toalety, że chyłkiem umyka pan z pokoju Anity, sam, zupełnie sam.
Na licach fachowca od zwieraczy rozgorzała łuna.
- Ekhem, ekhem... Cóż... W tym wypadku nie pozostaje mi nic innego, jak przyznać się do zarzucanego mi czynu.
- Czy jest pan świadomy konsekwencji, od których honorowemu mężczyźnie w zaistniałej sytuacji niepodobna się uchylić?
- Naturalnie, naturalnie...
Zbigniew Łodyga wstał, uścisnął zawoalowaną prześcieradłem dłoń literata, a kiedy ten opuścił jego pokój, wdział marynarkę, wypełnił kieszeń portfelem ze skóry i również stąd wyszedł. Wstąpiwszy do ulokowanej nieopodal pensjonatu kwiaciarni, wyraził ekspedientce chęć kupna tulipana, ale kiedy usłyszał wysokość ceny, splunął na ladę i wyszedł. Brodząc w trawach sięgających po pas, w poszukiwaniu pięknego kwiatu, jakiego w ramach przeprosin czuł się zobowiązany Anicie dostarczyć, zniecierpliwiony poniechał zamiaru, zbliżył się do miejsca, w którym żółciły się mlecze i zerwał jednego. Ogrodnik, zauważywszy to, podbiegł chyżo do pana Łodygi i zażądał zapłaty.
- Pan raczy żartować – powiedział {Łodyga}.
- Ani trochę – odparł pracownik pensjonatu. - Dziesięć złotych proszę.
- Toż tulipany w sklepie kosztują o połowę mniej!
- Albo pokryjesz pan szkodę, albo dzwonię po policję.
Pan Zbigniew, zirytowany, nie mając innego wyjścia wydobył z marynarki portfel i uiścił absurdalną płatność. Wróciwszy do pensjonatu nie odpowiedział na grzeczność recepcjonistki, tylko z zachmurzoną miną wspiął się na piętro, zapukał do drzwi, za którymi mieścił się pokój Anity, uzyskawszy pozwolenie wszedł doń i rzekł, wzburzony:
- Wczoraj posłużyłem się pani buzią w sposób godzien najwyższej pogardy, toteż – by załagodzić wstręt, jaki z pewnością wzbudza w pani moja osoba – zdecydowałem się przeprosić... Przepraszam, pani Anito!
- Nie szkodzi – odpowiedziała dziewczyna, machnąwszy ręką. Pochłonięta narodzoną wczoraj miłością puściła ów incydent w niepamięć. Mina jej tchnęła słodyczą. - Nie szkodzi, panie Zbigniewie, każdemu zdarza się popełnić czasem jakieś głupstwo. Zresztą... pochlebia mi nawet, że budzę pańskie pożądanie. Tym niemniej ciekawa jestem, dlaczego wybrał pan właśnie tę, a nie inną część mego ciała.
- O, pani Anito, tak się cieszę, że nie chowa pani do mnie urazy. Natomiast w odpowiedzi na pytanie, jakim raczyłaś, o pani, przedłużyć mój pobyt w tym osłonecznionym pani obecnością pomieszczeniu, pozwolę sobie na wyrażenie opinii o pani narządach wydalniczych. Proszę uwzględnić, iż jestem specjalistą w tejże materii.
- Do rzeczy, panie Zbigniewie, do rzeczy.
- Otóż na początku chciałem ulokować penisa w pani odbycie, jako że pałam niewypowiedzianą wprost predylekcją do tego miejsca, ale wziąwszy pod uwagę fakt, że młodzieniec, który je wymył, uprzednio wylizał do cna wszystkie pisuary w toalecie, zainteresowałem się pani kroczem. Jednak okrywająca je gęstwina poskręcanych kłaków uniemożliwiła mi mój niecny – przyznaję – zamiar, ponieważ próby odnalezienia w niej sromu nie osiągnęły pożądanego rezultatu.
- A więc grzebał pan tam? - spytała Anita, ubawiona.
- Eufemizmy, pani Anito, są nader pożytecznym wynalazkiem.
- Dobrze, będę w takim razie ich używać, jeżeli rażą pana zwroty dosadne – powiedziała Anita, przedrzeźniając napuszony styl mężczyzny. - Ergo... moje podbrzusze stało się przedmiotem pańskiej eksploracji?
- Owszem, i to gruntownej!
- Wszelako zastanawiające jest, że nie uwieńczył jej sukces.
- Też tak uważam.
- Przecież pieprz... Przecież tylu dżentelmenów gościło w moim kanale rodnym... Wskutek zatrważającej częstotliwości stosunków płciowych uległ on znacznemu poszerzeniu. To niemożliwe, aby był niewidoczny.
- A jednak, pani Anito, a jednak! Przypuszczam, że gdyby nadarzyła mi się sposobność powtórzenia omawianej przez nas operacji, jej wynik nie przedstawiałby się inaczej od aktualnego.
- Nic nie stoi na przeszkodzie, bym po raz drugi nie dała panuj okazji do spenetrowania mojego czarnego gąszczu...
To mówiąc Anita rozpięła guzik, rozporek, ściągnęła majtki...