*********************************
Józek Wilkołak nigdy się nie spóźniał. Wszedł spokojnym krokiem do kawiarni, przywitał Grzesia skinieniem i usiadł na przeciw niego.
Grzesiu Chiromanta podziwiał sposób w jaki Wilkołak obchodził się z herbatą. Było w tym coś z rytuału. Niesamowita dokładność. Zawsze tyle samo cukru, nieodmiennie identyczne ruchy łyżką, trzy w prawo, cztery w lewo, jak otwieranie sejfu.
Ten obraz poruszył delikatnie pamięć Grzesia Chiromanty, wspomnienia o Józku i ich wspólnie spędzonym dzieciństwie wysypały się jak ryż z rozbitej pozytywki. Chiromanta uśmiechnął się bo z mętnych wód tych wspomnień wyłonił się bardzo ostry kształt- obraz ojca Józka Wilkołaka, człowieka będącego jednym z najdziwniejszych ojców jakich Chiromanta kiedykolwiek poznał.
Ojca Józka Wilkołaka nietrudno było się przestraszyć. Nie hodował zburz, miał w kieszeni nóż, nikt nie wiedział po co. Podobno, gdy był młody, chadzał własnymi ścieżkami co skończyło się gorzej niż źle. Nauczony tym przykrym doświadczeniem, poszedł na szereg zgniłych kompromisów, co zaowocowało obfitym plonem państwowych odznaczeń oraz tłustą emeryturą. Jak każdego byłego funkcjonariusza służb bezpieczeństwa, prześladowała Wilkołaka seniora mania wyciągania wniosków i raportowania zmian i zjawisk zachodzących nie tylko w rzeczywistości, ale przede wszystkim we własnej głowie.
Ojciec Józka Wilkołaka był człowiekiem o ambicjach mocarstwowych. Józek żył długo w cieniu ojcowskiego majestatu, był małym kondominium ojcowskich ambicji, gdy tylko Józek starał się wywalczyć choć odrobinę autonomii, ten wprowadzał wzmożone represje, był Carem dla synowskiej spontaniczności oraz batem ukrócającym wyskoki bogatej wyobraźni i niekonwencjonalnego podejścia do życia swego potomka. Łaska pańska jeździ na koniu pstrym, łaska ojca nie jeździła na koniu żadnym, bo nie istniała. Gdy, na przykład, syn zaczynał czytać książkę od tyłu lub starał się ubierać z trochę większą fantazją niż moda polska after powstanie styczniowe, ojciec natychmiast wkraczał z całym aparatem przymusu jaki posiadał w danej chwili, czyli przeważnie podniesionym głosem oraz kablem od żelazka, aparatem przymusu może żałosnym z punktu widzenia chociażby ministra obrony narodowej Wenezueli, jednakże potężnym i siejącym trwogę w rachitycznym księstewku dziecięcej niepewności małego Józka. Bach, bach i odebrał synowi jego małe, zbudowane z babek z piasku i kartonów po jabłkach Królestwo Józkowe. Gnębił w synu wszelkie objawy wolnomyślicielstwa i niezależności (które uważał za chorobę), wyzywał syna od przebrzydłych wolnomularzy, dysydentów i zakazywał jakichkolwiek kontaktów z sąsiednimi mocarstwami- mieszkaniem starych Cyrylów oraz przybudówką profesora Sieriożki, emerytowanego fizyka, który samotnie wychowywał dwie małe matrioszki, ostatnią pamiątkę po zmarłej żonie.
Później stosunki ocieplały się w miarę jak Józek rósł w siłę, co rozumie się przez nabieranie centymetrów w skali pionowej czyli igrek .
Jednak okres nastoletni Józka Wilkołaka przyniósł nowy, być może jeszcze straszniejszy, systemik moralny, systemik ojcowskiej troski o przyszłość syna. Tym straszniejszy, że absolutny i niesamowicie drobiazgowy. Złożony z zasiek, okowów, oplatających relację syn-ojciec paragrafów, płynących między potomkiem a rodzicielem magnetycznych prądów o przeciwnych wektorach, podbudowany fundamentem wzajemnej niezgody i nieufności, co było straszne, bo przecież ten fundament, teraz twardy, zimny jak beton muru berlińskiego, był pierwotnie żywą tkanką miłości i zaufania, która poddana działaniu czasu i psychopatycznych katalizatorów umiejscowionych w korze czołowej starego Wilkołaka, stwardniała i stała się niezniszczalnym bunkrem odcinającym dwie nieszczęśliwe osoby, pozornie od świata, ale realnie- od siebie.
Ojciec Wilkołaka Józka jako pierwszy, przynajmniej tak utrzymywał, opracował niezawodny przepis na osiągnięcie geniuszu. Dobrze zrozumiałeś synu, mawiał, nie żaden demagogiczny poradnik, lecz prawdziwy przepis dający 100, że użyję matematycznego symbolu, % pewności. Józek Wilkołak zrozumiał z tego, że ojciec wie jak można zrobić z niego geniusza, ale jest tylko na to jeden procent pewności. To też w procentach 99 czuł się bezpieczny. Nieraz przecież czytał i słyszał o ludziach mądrych, którzy byli nieszczęśliwi, bo byli mądrzy. Dlatego marzeniem Józka Wilkołaka było stanie się idiotą. Słuchał więc piosenek o byciu idiotą, grał w gry dla idiotów i siadał w ławce zawsze z najbardziej debilnymi typami podstawówki w Sromocie Bladej, położonej w bieszczadzkiej głuszy. Do tego pobudzał wszelkie gruczoły do wytwarzania śmierdzących wydzielin i ślinotoku, tarzał się w błocie, brudził w budynków załamaniach, aby wyglądem przypominać kretyna, gdyż żebo- jak cię widzą tak cię piszą. Podpatrywał też co jedzą kretyni z klasy, z powodu- jesteś tym co jesz, oraz, codziennie, spędzał z absolutnymi bezmózgami miliony minut w celu- z kim przystajesz takim się stajesz.
Ojciec miał plan wobec syna- uczynienie z niego geniusza. Syn miał pomysł na siebie- bycie idiotą. Tu mamy zarzewie konfliktu, który z biegiem czasu (pogłębiającego z każdą sekundą obłęd Wilkołaka seniora), miał przerodzić się w śmiertelne porachunki przedstawicieli dwóch przeciwstawnych systemików moralnych.
Ojciec od kolegów z pracy nauczył się używania konkretnych narzędzi do prania mózgu. Wiedział w jakiej temperaturze i jakim proszku prać umysły, wiedział też, że prania mózgów kolorowych nie można mieszać z czarno-białymi. Był tu plus bo Wilkołak senior odciął Wilkołaka juniora od wszelkiej maści nudziarzy, szaleńców i fanatyków- ludzi myślących czaro-biało.
Wilkołak junior odbierał rzeczywistość w technikolorze, widział świat w najdrobniejszych detalach, i nawet kiedy zmienne otoczenia mnożyły się jak skrzek się w gęstych stawach, obraz, który odbierał Józek nie zwalniał, nie zacinał się, nie zawieszał po prostu płynął.
W przeciwieństwie do Józka ojciec miał jedynie czarno- białego szrota, w dodatku przy złej pogodzie, czy przemęczeniu, śnieżyło. I tutaj wybijało źródło ojcowskiego kompleksu, kompleksu mocno rzutującego na relacje syn/ojciec.
Przykłady. Szczególnie Wilkołak senior cierpiał na potańcówkach obowiązkowych, kiedy syn wprawnie poruszał kończynami upodobniając się do gwiazd srebrnego ekranu takich jak chociażby John Travolta w Grease, toteż ojciec wydawał po takich, wysoce niemoralnych i mających swoją genezę chyba w piekielnych czeluściach wygibasach, oficjalny okólnik, zabraniający w przyszłości synowi tak śmiałego poruszania biodrami, gdyż otoczenie może wyciągnąć wniosek, jakże przecież mylny, krzywdząco niesprawiedliwy, że jest gejem, a przecież synu, wiem doskonale, że takiego wstydu ojcu nie przyniesiesz, no już prędzej do kościoła żebyś chodził. I pamiętaj synu, jak dbam ja o twoją godność, tak ty miej na względzie godność swego poczciwego ojca, bo przecież jak mawia ludowe przysłowie, niedaleko jabłko pada od jabłoni, i rozumiesz synu jaka z tego okrutna dla nas obu implikacja mogłaby wypłynąć, prawda?
W brutalnym realu, i na szczerze mogę wam zdradzić, powodem tych nasilonych represji po potańcówkach była zawiść, bo ojciec był absolutnym drewnem, które szczególnie dokuczało kiedy był zmuszony potańczyć.
Prawdziwy mężczyzna nie tańczy. Ewangeliczna prawda z notatników ojca Józka.
Ojciec tresował syna w specjalnie przygotowanym domowym totalitarnym systemiku przykrytym fasadą szlachetnych intencji. Tworzył skomplikowane wywody Wilkołak senior, czerpiące jeszcze z renesansowej tradycji antropocentryzmu. Usiłował nimi wpajać kochanemu synkowi mnóstwo trujących bzdur, których szczęśliwie synek nie chłonął jak gąbka, ponieważ synek w miejscu mózgu miał mózg, tatuś natomiast miał mózg z dziurami. Idąc dalej, jeśli dla tego układu spokrewnionych w linii prostej wstępny-zstępny, stworzymy listę podejrzanych o posiadanie gąbki zamiast mózgu, to Józek z pewnością znajdzie się na jej szarym końcu.
Ojciec Józka Wilkołaka maniakalnie wierzył w to, że geniusz może przynieść konkretna liczba wykonanych wdechów, spożytych kilogramów cukru, precyzyjnie wyliczonych ilości spożytego białka, tłuszczów, węglowodanów, masy krówkowej, określonej codziennej liczby kroków, mrugnięć powiekami, beknięć, strzelonych hołubców, podskoczonych podskoków, zaobserwowanych promieni słońca, przeczytanych słów na godzinę, spożytej ilości potasu na kilogram, obliczonej ilości cukru pudru w decymetrze rzeczywistości. Słowem- zaprogramowanie życia od podstaw, ze szczególnym naciskiem na sferę fizjologiczną. No bo jak synu można osiągnąć doskonałość intelektualną, skoro cieleśnie jesteś gdzieś między tapirem a przeżywającym kryzys leniwcem. Wilkołak junior długo wyobrażał sobie stworzenie, które plasuje się w hierarchii organizmów złożonych, między tapirem a przeżywającym kryzys leniwcem, ale nigdy takiego dziwoląga nie mógł nawet przy uzyciu swojej nieprzeciętnej fantazji, sobie wyobrazić, dlatego głęboko wątpił w prawidłowość gradacji jaką przedstawił ojciec.
Synu, masz niesamowitą szansę daną ci, za moim skromnym pośrednictwem, od losu, szansę stania się geniuszem! Jeśli będziesz skrupulatnie przestrzegał moich zaleceń- przekonywał tatuś synusia- niezawodnie w ciągu kilu miesięcy zdecydowanie przewyższysz swoich rówieśników, a w perspektywie paru lat pobijesz na głowę całą masę ludzi przeciętnych, po to, aby finalnie, dostąpić zaszczytu wejścia do najbardziej elitarnego grona jakie stworzył człowiek, mianowicie- do rodziny geniuszy.
Ojciec wypowiadając ostatnie zdanie mało nie pękł z podniecenia. Piana na ustach, spojrzenie jakby zdolne zaglądać za horyzont i cała masa innych objawów poważnego obłędu.
Cały ten przepis na geniusza, podbudowany codziennymi nabożeństwami mającymi ewangelizować Józka, w którym ojciec ciągle widział małego, zaplutego poganina, był w ostatniej dekadzie życia sensem egzystencji ojca, emerytowanego sb-ka.
Wilkołak senior drżał, panicznie bał się drzemiącego w Józku pogańskiego żywiołu, który prawdopodobnie, jeśli czujność ojca zostanie na chwilę uśpiona, rozsadzi ten doskonały system idealnie łączący głębokie przywiązanie i miłość z dyscypliną i spartańskim modelem wychowania. Wilkołak senior zamęczany był projekcjami własnej głowy która ciągle podsuwała mu obawy, że prawdopodobnie mały Józuś zrezygnuje z osiągnięcia doskonałości, do której prowadzą drogowskazy ojcowskiego prawa kanonicznego, na rzecz wymachiwania kulasami na parkiecie. Wilkołak senior dostawał bladej gorączki na myśl, że syn jego ukochany, porzuci geniusz dla biegania z aparatem fotograficznym, tfu, aparatem! Czy, o zgrozo! ordynarnym uganianiem się za coraz bardziej zdemoralizowanymi dziewczętami. Te małe bestyjki, teraz nawet kolana zaczynają pokazywać, a i pewnie opalają nagie ciała nad brzegiem rzek i zbiorników wodnych!
Kiedy Wilkołak senior sobie wyobrażał tak okropne sceny niemal mdlał, bo nie był na tyle głupi żeby nie dodać dwóch do dwóch, przecież niewątpliwie piją w tych zaroślach z chłopcami, a więc niezawodnie, również z jego małą bezbronną latoroślą, wina marki wino, a Józek z tego aparatu to też pewnie użytek potrafi zrobić, bo nie w ciemię bity.
Zdając sobie sprawę z ogromu zagrożeń, które czyhają na synusia w świecie zewnętrznym, ojciec jak mógł ograniczał jego swobodę i zatrzymywał wychowanka w ojcowskiej twierdzy używając byle pretekstu/szantażu emocjonalnego.
Taki oto mini-totalitaryzm, finezyjnie skonstruowany etyczny systemik miał zaowocować dorodnym owocem geniuszu Józka na drzewie ojcowskiej troski.
[ Dodano: Wto 19 Kwi, 2011 ]
tutaj doprecyzuje, chodzi o coś takiego:ryż z rozbitej pozytywki.

cudownie brzydkie

[ Dodano: Wto 19 Kwi, 2011 ]
a to do poprawy bo tu zgubiłem fragment i z dwóch metafor wyszła jedna niespójna. I prędzej psychopatycznych katalizatorów. Tu się zdanie powinno kończyć, bo gdzie są umiejscowione to w ogóle nie istotne i czyni zdanie bezsensownym i mętnym.zimny jak beton muru berlińskiego, był pierwotnie żywą tkanką miłości i zaufania, która poddana działaniu czasu i psychopatycznych katalizatorów umiejscowionych w korze czołowej starego Wilkołaka,
[ Dodano: Wto 19 Kwi, 2011 ]
prędzej tak.ten fundament, teraz twardy jak beton, był pierwotnie żywą tkanką miłości i zaufania mającą ewoluować w kierunku kokonu, w którym ojciec i syn stworzyliby emocjonalną symbiozę, jednak fundament ten poddany działaniu czasu i psychopatycznych katalizatorów, stał się niezniszczalnym bunkrem odcinającym dwie nieszczęśliwe osoby, pozornie od świata, ale realnie- od siebie.