„La belle France”.
WWWNad brzegiem Loary ludzie rozłożeni na kocach. Słychać gwar rozmów, śmiech, śpiew, gitarę, na której młody Francuz gra gypsy jazz. Korki wyskakują z butelek, papierosy podawane z ręki do ręki, całusy w oba policzki. Salut! Światła Nantes migoczą w spokojnej powierzchni rzeki. Niedaleko od brzegu przepływa prom, na którym jakiś bogacz wyprawił przyjęcie. Światła zalewają brzeg, a ludzie wstrzymują oddech, zachwyceni pięknem chwili. Na pokładzie gra orkiestra, pary w wieczorowych kreacjach kołyszą się majestatycznie w rytm walca wiedeńskiego, kelnerzy lawirują w tłumie roznosząc drinki i przekąski. Po chwili półmrok na powrót ogarnia maleńkie uniwersum zabawy i beztroski. Przy gitarzyście klęka dwóch chłopców. Jeden wygląda nieco jak David Gilmour, drugi ma ciemną skórę i okulary w drucianej oprawce. Obaj są nadzwyczajnie weseli. Chcą żeby muzyk wypił z nimi swoje zdrowie. Częstują whisky. Pytają czy mogą na chwilę zostać i posłuchać. Francuz trąca struny, zaczyna grać „Les playboys” Jacquesa Dutronca. Il y a les playboys de profession. Ci, którzy znają tekst przyłączają się zwrotka po zwrotce, nabierając śmiałości. Trawnik przeistacza się w scenę z musicalu, gdzie każdy porzuca to, co właśnie miał do zrobienia, by śpiewać, tańczyć i cieszyć się.
WWWPrzychodzi coraz więcej ludzi. Przybywa wina, sera i bagietek. Ludzie częstują się jedzeniem i alkoholem. Łamią chlebem, podają butelki. David Gilmour przypala jointa, zaciąga się kilka razy i podaje dalej. Muzyka na chwilę cichnie, słychać kaszel, po czym młody Francuz wraca do przerwanej piosenki.
WWWKtoś wchodzi w krzaki rosnące tuż nad brzegiem rzeki, by oddać mocz. Czarna sylwetka odcina się wyraźnie na tle tonącej w refleksach światła tafli.
WWW- Tre picturesque! – wykrzykuje entuzjastka fotografii, flesz błyska kilkakrotnie uwieczniając oddającego mocz na karcie pamięci Olympusa.
WWWAlejką wysypaną drobnymi kamyczkami idzie obejmująca się w pasie para. Twarze zaczerwienione od wina, chociaż gałązki i liście we włosach dziewczyny mogą sugerować co innego. Przysiadają się do rozśpiewanego towarzystwa. Przyjmują butelkę i kawałek bagietki posmarowanej serem. Chłopak wyjmuje z kieszeni paczkę tytoniu oraz bibułki. Skręca dwa papierosy, które odpala naraz. Jednego podaje swej towarzyszce. W chwilę później tą samą alejką przechadza się dwóch żandarmów. Nie zwalniają kroku, lecz ich twarze rozpogadza uśmiech. La belle France, myślą zapewne. Dawniej i oni siadali na trawnikach z gitarą, by pijąc wino cieszyć się życiem. Radować ulotnymi momentami szczęścia, które warto zapamiętać, by mieć do czego wracać w ponure jesienne wieczory.
WWWDwie dziewczyny zaczynają improwizacje wokalne. Ich głosy niosą się wzdłuż rzeki, wraz z wiatrem, na skrzydłach mew, w miasto Juliusza Verne’a. Wszyscy, którzy śpiewali milkną. Ten moment należy tylko do tych dwóch dziewczyn. Ich głosy pną się, nieraz trytonami, ku muzycznej ekstazie, ku zatraceniu, ku szaleństwu wykraczającemu poza możliwości pięciolinii. Mięśnie twarzy drgające z wysiłku, powieki zaciśnięte, maksymalne skupienie. Nie kończą, osiągnęły już doskonałość, lecz nie kończą. Poszukują idealnego momentu, by przekazać pałeczkę gitarzyście, który czeka, bezdźwięcznie przesuwając palcami po strunach. Dostraja się do tonacji podsuwanych przez dziewczyny. Wznoszą się wyżej, ponad chmury, blisko gwiazd, jeszcze dalej, tak daleko, że mogą nie wrócić i gdy już niemal kompletnie znikły ich improwizacja osiągnęła to, co zamierzały i zabrzmiała gitara. Szalona, jak flamenco, zmysłowa, niczym tango, pełna wdzięku, na wzór kompozycji Czajkowskiego. Prawdziwa orgia dźwięków.
WWWNiecałe sto metrów dalej, gdzie znajduje się jeden z dziesiątek mostów spinających podzielone Loarą i mniejszymi kanałami Nantes, oparty plecami o zimny beton siedzi kloszard z owczarkiem alzackim warującym u boku. Pies strzyże nieustannie uszami, dyszy ciężko. Od czasu do czasu skamle cicho, jakby próbował dostroić się do granej muzyki. Jego pan, zawinięty w brudne, postrzępione łachmany, cuchnący kwaśnym odorem moczu, słodką wonią wina, wpatruje się załzawionymi oczyma w swe zniszczone dłonie. Żandarmi nie zwracają na niego żadnej uwagi, gdy przechodzą obok, odprowadzani czujnym spojrzeniem psa. Trudno stwierdzić, czy bezdomny płacze, czy też nie. Jego ciałem wstrząsa kilka silnych spazmów. Sennie, ociężałym, niezgrabnym ruchem podnosi do ust niemal pustą flaszkę taniego wina. Przełyka głośno, a wystające jabłko Adama poskakuje groteskowo, na podobieństwo odbijanego od ziemi kauczuku.
WWWMężczyzna krztusi się, opryskuje śliną podbródek. Ściera ją niedbale, brudnym rękawem marynarki. Ciska pustą butelkę przed siebie, która upada na trawnik z głuchym uderzeniem i pozostaje w miejscu. Załzawionymi oczyma kloszard wpatruje się teraz w roześmiane towarzystwo. Wpatruje się długo, niemal nie mrugając. Jego twarz nie wyraża ani pogardy, ani zazdrości, ani złości, zawstydzenia, pożądania, ciekawości. Emocje dawno temu ustąpiły miejsca instynktowi, najsilniejszemu, jaki posiada każda istota ludzka.
WWW- C’est la vie – mówi kloszard do swego psa.
La belle France [miniatura obyczajowa]
1
Ostatnio zmieniony czw 05 sty 2012, 13:13 przez Michał Medwid, łącznie zmieniany 4 razy.