Herman EDIT: Myślę, że jesteś już na tyle długo, by wiedzieć, że WULGARYZMY się zaznacza.
Wiem, takie rzeczy mają prawo pojawiać się samoistnie. Tu i tam. Mają nawet to do siebie, że lubią zaskakiwać, pojawiając się to tu właśnie, to tam. W bliżej nieokreślonej porze. Raz wyłoni się z cienia.... ty go wcale nie widzisz... innym razem podczas modlitwy; nagle, stanie przed tobą. Jedna ujrzy Go w twarzy kochającego ją mężczyzny (a miało być tak pięknie).... druga w ogóle nie będzie się jakoś specjalnie szykowała na tę okazję. Bo On przychodzi wtedy, kiedy ma na to ochotę. On jest Panem Wszystkiego. Jedni zwą go Mastema, drudzy Samael... Jeszcze inni po prostu - Czyste Zło. Zacznijmy od tego, że o tym, co za chwilę przeczytacie, kiedyś było głośno. Kiedyś, bardzo dawno temu, było o tym bardzo (...) głośno. To miało miejsce. Przeszłość jednak ma to do siebie, że lubi znikać. Jak duch. Pojawiać się... to tu, to tam. Jak duch. Istnieje. Nie jak duch. Niestety.
Cudowny medykament. Tak nazwano tę sprawę.
***
Lubicie opowieści o duchach? O błędnych rycerzach i damach ich serc? Opowieści o baśniowych smokach i ich bajecznych leżach? Jeśli tak, porzućcie ten temat. Rzućcie go w cholerę, naprawdę. Nie jestem bowiem dobrym gawędziarzem, więc będę mówił krótko i na temat. O Życiu. I Śmierci. Sam nie wiem. Posłuchajcie...
Zrobił to w starym magazynie w porcie. Razem z dwoma kumplami. Chciał bzyknąć Weronikę z czwartej klasy. Taką fajną brunetkę. Jeden z kumpli natomiast pragnął pokazać tym frajerom ze szkoły, że jest kimś. Jest Kimś. A wiadomo, Kimsia się nie rusza. Kimś jest nienaruszalny. Drugi kumpel chciał zostać grajkiem. Pykał co dnia na gitarce, zresztą nawet dobrze, muszę przyznać. Brakowało mu jednak tej bożej iskry. Pewnie gdyby dał sobie jeszcze z kilka lat dobrej nauki, solidnego treningu, wyrósłby na całkiem niezłego 'gitarzystę'. Miałby i laski, i status Kimsia nienaruszalnego. Stało się inaczej.
Magazyn portowy, to stara, blaszana, opuszczona dwu-kondygnacyjna budowla. Konstrukcja była dość solidna. I mimo upływu czasu, magazyn stał, jak to było jeszcze w trzydziestym piątym roku. W kilka lat po wojnie jednak, miasto straciło na znaczeniu, handel morski podupadał, a o samym magazynie zaczęto zapominać. Stopniowo wynoszono z niego to, co najcenniejsze. W końcu, szubrownicy i nieroby, wyniosły się stamtąd, a sam magazyn opustoszał do reszty. Łudziła jeszcze tylko zewnętrzna elewacja. Bo jak już powiedziałem, stał, jak stał jeszcze trzydziestym piątym roku. Lecz wiadomo, wygląd się nie liczy. Wnętrze jest najważniejsze. Prawda, dzieciaki?
Nie powiem wam, gdzie miała miejsce ta cała afera. Miejsce to wycierpiało już wiele i byłoby naprawdę skurwysyństwem z mojej strony dobijać je w kolejnej, mniej lub bardziej udanej, opowiastce staruszka. Rzecz jednak tyczy się Anglii.
Clinton był wysokim, powiem wam, że nawet przystojnym, rudzielcem. Twarz miał wesołka, a oczy cholernie bystre. W ogóle był on inteligentnym stworem. Pamiętam, że wszędzie go widywałem w tym tym jego brunatnym 'garniturku'. Miał dwóch kumpli, Ben`ego i Ale`ego. Nie kituję, tak się zwali. Niespełniony erotoman-inteligent, pół-troglodyta i troglodyto-gitarzysta. Tak mniej więcej prezentowało się to towarzystwo.
Na dzień przed tym feralnym zajściem, cała trójka zaliczała matmę. Wiem, jak bardzo wy-młodzi, lubicie te cyferki... plusy i minusy jeszcze ujdą, co nie? Ale gdy do gry wchodzą ci starsi panowie, jak Tales i Pit...wiecie, o czym mówię. Cała trójka jednak miała to do siebie, że wyjątkowo tych starszych panów lubiła. Clinton zwłaszcza.
Po egzaminie wybrali się do portu. Sprawa wyglądała jasno. Ben załatwiał świece i dziewice, Ali 'najfy' i hostie, a sam Clinton miał ze sobą przynieść „Crowleya i coś tam jeszcze”. Do sprawy podchodzili z entuzjazmem. Nie, nie o to mi chodzi. Tych trzech było oczywiście święcie przekonanych o tym, że 'wywołają TEGO diabła'. I dostaną to, o co mieli zamiar poprosić. Był jednak jeden warunek, który trudno było im przyjąć. Jeden jedyny na całą masę.
- Słuchaj kurwa, zrobisz to czy nie? - Clinton starał się mówić jak przywódca. Poniekąd z niezłym rezultatem.
- Co niby? Toć to brednie... dziewice wystarczą; według mnie to i tak za dużo – Ali nie lubił manipulacji. Sprawa wyglądała dla niego jasno, liczą się intencje, mniejsza z wykonaniem.
- Ty, Ben, ty masz jaja. Pokażesz mu. Pójdziesz TAM i przyniesiesz jedno, w porządku?
- Będzie z tego jeszcze niezły cyrk.... - mówił. - Za wszelką cenę? A jak ktoś przy nich będzie? No nie wiem, babki w fartuchach? Zajebać?
- Zajebać! - I chyba właśnie wtedy. Razem z tym soczystym splunięciem, Clinton nabrał solidnej determinacji, tak bardzo ważnej dla sprawy. Po prostu, zrozumiał, czego żąda. Stał się chłopem z jajami... I chyba właśnie wtedy Ben przestał być człowiekiem. A Ali zwątpił, a z takimi zawsze źle się działo. Jednak i ten wiedział, czego chciał. Więc... przystał na warunki.
Zbliżał się koniec zimy. Knife? Jest. Drugi knife? Jest. Pętla? Ku..wa, czy ja zawsze musze wszystko pier...lić? Czekaj, czekaj... jest. Jest pętla. Godzina? 'Piersza' w nocy. Pora działać.
W imię woli.
Szpital położony był na wschodzie miasta. Miasto było dość spore, więc szpital też niczego sobie. Z dostaniem się do niego, nie było problemu.
Ciemno. Ku..wa, gdzie to je? Okej, okej, tam.
Szedł w kierunku windy. Cisza. Wszędzie. Gdzieś w oddali na ścianie połyskiwała oświetlona tablica, zapewne z nazwiskami lekarzy dyżurujących tej nocy. Tak? Jo, tu są... Margareth Bu..Be...Bi...Bisloth. Jest. Zabieram. Piętro nr... 4, nie – 3. Co to było? Ku...wa, co to było? Ku..wa, ciszej. Bo usłyszą. Ali, jesteś?
Nie, nie jestem.
Okej, gdzie jest ta winda?
No nie wiem, czekaj... te przyciski się świeciły.. szukaj ich. Dlaczego jest tak ciemno, co?
Oj tam, nie pier..ol. jest, Ali! Są drzwi. Idziem.
- Żesz kurwa mać! - krzyknął Ben, kiedy już pojawili się w windzie. W kącie stała mała osóbka, mniej więcej wzrostu przedszkolaka... Po prostu sobie stała. Krótko ostrzyżona, patrzyła tymi swoimi dziwnymi gałami na chłopaków.
- Ty, Ali. Co robimy?
- To nie baba w fartuchu, pamiętaj.
- Wiem, wiem... ale widziała... Jak ty trzymasz te 'najfy', co?
- Co? Łoż... kurde, ale ze mnie dureń. Już dobrze. Jak ci na imię? - Ali kucnął przy dziewczynce. Była wesoła, tak jakby. To znaczy, śmiała się. A nie była dorosła, by pod pozorem śmiechu ukrywać prawdziwe intencje.
- Marta, proszę pana.
- Marta?
- Marta, proszę pana.- odparła grzecznie.
- Co tu robisz? - mówił dalej Ali, starając się przybrać ton dobrego tatusia. Dobra gra.
- Stoję sobie.
- ...Al, wiesz co... zostawmy ją. Nie jest rozmowna, nie wypapla.- Ben odetchnął z ulgą.
- Proszę pana, nazywam się Marta.
- Wiem, wiem, że nazywasz się Marta.
- Al, trzeba wychodzić.
- Nazywam się Marta.
- Czekaj...
- No chodź, kuźwa!
- Nazywam się...
Ty, co to było?
Nie mam pojęcia. Sala nr 5.
Aa... okej. Mamy przynieść żywe?
Chyba jo. No nic nie mówił. Ale one są takie wrzaskliwe.
Nie uda się?
Nie uda. Masz worek?
Mam.
W imię Woli
Ty, podejdź no na chwilę do tego okna.
No co??
Fajny widok, co nie?
No...
Trochę światła wreszcie.
Ty, a wracając, dlaczego jest tak pusto??
'Piersza' w nocy, może wszyscy śpią, co?
No dobra, dobra. Przyjmijmy, ale trza być ostrożnym. Mimo wszystko.
Tak, chodź. Yż... nie zauważyłem.
Głupi jesteś? Rozlałeś to cholerstwo, teraz to będzie...
To zwykła woda, człowieku. No tak, ty nie miałeś za często z nią do czynienia, heh. Hey, Mr Tambourine Man... play a song for me I'm not sleepy and there ain't no place I am go...
Pacanie głupi... gdyby nie to, że jesteśmy tu i teraz... Żesz kurwa mać!
Going... Ja pierdole... łuu... ty tu skąd?
Nazywam się Marta.
Ja pi... wiem, wiem jak się nazywasz. Ile można powtarzać??
Tam, gdzie idziecie, leżę ja. Marta
CO??
Ty, Ben. Słyszysz?
Nie, nie...
Słuchaj... Ty, mała, co ty tam trzymasz?
Małe zawiniątko. A w niej Marta.
Ku...wa, niemożliwe.
Ben, co robimy?
Nazywam się Marta.
...
Nazywam się Marta. Trzymam małe zawiniątko. A w nim Marta.
...
- Hej, co wy tu u diaska robicie??
Ee... Ben, Ben, Ben....
- Co to ma być?
Pani Bisloth?
To pani córka? Znaleźliśmy ją w drodze do...
Do siostry. Leży w sali obok.
- O kim mówicie? Sala obok to magazyn. A ja nie mam córki.
Mówiłem oczywiście o tej sali tam, numer pięć. Ben, pokaż pani...
- Czekajcie, mówiliście coś o dziewczynce.
Tak? Chyba się coś pani przesłyszało.
Kurwa, bierz ją. Duś, Ben. Pętla.
Już, już. Dawaj knife`a! Okej. Okej. Już spokój. Bierz od tej suki klucze.
Yyy... Mam. Jakieś są tu. Do magazynu... nie, czekaj. Otwórz okno.
Co ty pieprzysz?
No otwórz je. Nie będziemy się cackać.
No... no dobra.
I weź tą dziewczynkę. Ma patrzeć.
Co, bez jaj. Po co niby?
Bez jaj, kurwa, to ty za chwilę będziesz. Rozumiesz.
Okej, ale tej małej nie ma.
Jak to nie ma?
Yż ty suko, tak... zdychaj na mych rękach... zdychaj.
No po prostu. Nie ma. Jest tylko tam ta... mała szmata...
Dobra, to rozpierdol to okno przynajmniej...
Już, już... gaśnicą?
Butem czy gaśnicą, byle szybko.
Okej, łup. Łup. Łup, dawaj. Czyń swoją wolę niechaj będzie całym twoim prawem.
Dobra, Margareth. Kocham cię.
***
Co teraz?
Teraz sprawdź, co ta mała miała w tej szmacie.
Ja nie mogę... nie uwierzysz!
We wszystko już uwierzę.
Nie w to... ona... w tej chuście... jest dziecko.
Pierdolisz.
Nie, nie... Żyje? Żyje... Boże...boże...
Łbem o ścianę.
Haha, człowieku, ogarnij się. Musimy spieprzać... I to szybko.
Chowaj 'najfy'. Ja biorę niemowlaka.
***
- Co z nim zrobiłeś, Clinton? - pytał się Ali, otrzepując spodnie z kurzu.
- Wsadziłem do lodówki. - Nie lubił takich pytań.
- Naprawdę?
- A czego oczekiwałeś? Coś ty mi w ogóle przyniósł?
- E tam, nieważne... Trzymaj. - Ben wyrzucił z worka kilka żelaznych uchwytów. Potem wyciągnął cztery, dokładnie cztery, długie, szerokie, żółte świece. Każda z odpowiednio przyciętym knotem. Widać, że temu komuś bardzo zależało na tym, by były to świece dobre, odpowiednie.
- Ali, 'pana Jeziusia' teś ma? -Jo, to właśnie plus niechodzenia do kościoła.- mówił, szperając w czerwonym plecaku.- Nie wiedzą kim jesteś, poza tym... te, wiesz co? Właśnie sobie przypomniałem. Chodź no zobacz.
- Jak to zrobiłeś? - rzekł Clinton, przebierając w rękach małą kartkę papieru otrzymaną od Ale`go.. Na niej widniały nazwiska czterech dziewczyn. Wszystkie z ochotą przystały na propozycje wesołej imprezy w nieco mroczniejszych klimatach...tak dla odmiany. A jak wiadomo, kobiety lubią stare, opuszczone magazyny portowe.
***
„Poczucie oddzielenia od Wszechświata i sprzeciw wobec Niego stanowi barierę dla nadawania siłom kierunku. To izoluje człowieka..”.
- Podoba ci się, lady? - pytał Ben, wskazując na podłodze swoje dzieło. Był to okrąg. W nim głowa byka. Tak, z całą pewnością należała ona do byka. Tak samo tępy wyraz mordy, obojętny... Teraz Al miał przystąpić do kreślenia pentagramu. Wyciągnął kredę... o, bardzo dobrze. I raz po raz uśmiechając się do dziewczyn, robił, co mu było kazane. Wiedział, perfidnie. Wiedział, że to ich ostatnia noc.
- No, ku..wa mać, zarzuć jakąś muzą, co?
***
„Człowiek może do siebie przyciągnąć i wykorzystać tylko te siły, do których jest naprawdę przystosowany..”
Clinton, dajesz!
Dawaj, dawaj, Clinty! Dawaj!
Krew to Życie. Ty... ty jesteś Panem Wszechświata. Szczypta siarki...oo, tak. Dajcie te dokumenty. Okej. Teraz weźcie dziwki. Po co? Kurwa, po jajco. Miały być cztery. Są trzy. Niech będzie.
„Każdy mężczyzna i każda kobieta jest gwiazdą”.
Krew to Życie. To misa, Panie, a w niej krew Ewy i Adama. Życie Ich. Jak Baal w dolinie Gehenny. Oto dziecię. Adama i Ewy. Jego krew jest życiem. Usłysz moje wołanie, Panie Wszechświata. Przybądź! Spełń nasze żądania.
Clinty, co teraz?
Tylko ja...
Clinty, co teraz??
WYPIERDALAĆ stąd! Usłyszał moje wołanie. Pan Wszechświata.
Czyli co, już koniec?
Nie, to dopiero początek.
***
Widzicie, mój pogląd na tę sprawę uległ zasadniczej zmianie. Co innego myślałem jeszcze z dwadzieścia lat temu, gdy o tym gównie było głośno nie tylko w samej Anglii. Ciało czworga nastolatków i niemowlę, znaleziono... dziś nad ranem. O makabrycznym doniesieniu poinformował... złożył doniesienia... tak, to z całą pewnością robota tajemniczej... morderstwo w szpitalu. Poniekąd dostałem to, o co poprosiłem. Zostałem Kimsiem. Kimsiem nienaruszalnym. Wiecie, podobno ten pojeb Clinton jeszcze żyje. Nie wiem, może kiedyś przyjdzie, może nie. Bo jak wiadomo, tak pojeby, jak i duchy, i przeszłość, mają to od siebie, że lubią pojawiać się... nagle, bez ostrzeżenia. To tu właśnie, to tam.
2
Nie bardzo rozumiem, po co to.Ollars pisze:Kiedyś, bardzo dawno temu, było o tym bardzo (...) głośno.
brzdąkał? Pykać można fajkęOllars pisze:Pykał co dnia na gitarce, zresztą nawet dobrze, muszę przyznać.

dwukondygnacyjnaOllars pisze:dwu-kondygnacyjna
z tym zapisem imion jest źleOllars pisze:Miał dwóch kumpli, Ben`ego i Ale`ego
w ogóle mieszasz coś z tymi imionami - raz jest Ale, potem Ali, potem Al.
półtroglodytaOllars pisze:Niespełniony erotoman-inteligent, pół-troglodyta i troglodyto-gitarzysta.
Ollars pisze:Co, bez jaj. Po co niby?
Bez jaj, kurwa, to ty za chwilę będziesz.

Ollars pisze:Okej, łup. Łup. Łup, dawaj. Czyń swoją wolę niechaj będzie całym twoim prawem.
Dialog i dźwięki w jednym wersie. Tak jakby ten koleś mówił "łup, łup".
Te błędy, które popełniasz, to takie typowe pułapki na ogólnopolskich dyktandach

Z przekleństwami nie mogłeś się zdecydować. Raz "wykropkowujesz", raz piszesz w całości. Mogłeś wszystkie zapisać w całości.
Świetny pomysł na przedstawienie zdarzeń, zwłaszcza tych najważniejszych, za pomocą dialogów. Wszystkie są udane, bardzo realistyczne, dobrze nadają charakter bohaterom. Nawet ta dynamika, czuć w nich niepokój, emocje. Niezłe też było, kiedy gość mówi patetycznym językiem, a zaraz bluzgami rzuca do kolegów;)
Powtórzeń trochę robisz. We wstępie raczej widać, że są napisane umyślnie, choć jednak trochę zgrzytają. Ale tu już na pewno wyszły Ci przypadkiem:
Trochę mi się nie podobało nazwanie bohatera Kimsiem - ja wiem, że wzięło się od wyrażenia "być Kimś", ale jednak wolałabym formę od "Ktoś", zwłaszcza, że później używasz słowa w przeróżnych odmianach i bardziej by pasowało: ktoś, ktosia, ktosiem itd... Taki trochę zamęt i na początku myślałam, że to jakaś ksywka (nazwisko?)...Nie powiem wam, gdzie miała miejsce ta cała afera. Miejsce to wycierpiało już wiele
Pozdrawiam.
Weryfikacja zatwierdzona przez Adriannę
Ostatnio zmieniony śr 15 lut 2012, 16:03 przez Luka w pamięci, łącznie zmieniany 1 raz.
3
Tutaj chciałem podkreślić bieg, prędkość akcji, że wszystko dzieje się tu i teraz. Chociaż może rzeczywiście lepiej będzie, gdy zapisze się to normalnie.Dialog i dźwięki w jednym wersie. Tak jakby ten koleś mówił "łup, łup".
Wg mnie, to trochę oddawało ducha akcji. A przynajmniej miałoZ przekleństwami nie mogłeś się zdecydować. Raz "wykropkowujesz", raz piszesz w całości. Mogłeś wszystkie zapisać w całości.

Poza tym, dzięki Luka. Już myślałem, że i ten tekst legnie gdzieś w kazamatach TEGO działu.
wyje za mną ciemny, wielki czas
4
Powtórzenia. Trochę za dużo tych magazynów.Ollars pisze:Magazyn portowy, to stara, blaszana, opuszczona dwu-kondygnacyjna budowla. Konstrukcja była dość solidna. I mimo upływu czasu, magazyn stał, jak to było jeszcze w trzydziestym piątym roku. W kilka lat po wojnie jednak, miasto straciło na znaczeniu, handel morski podupadał, a o samym magazynie zaczęto zapominać. Stopniowo wynoszono z niego to, co najcenniejsze. W końcu, szubrownicy i nieroby, wyniosły się stamtąd, a sam magazyn opustoszał do reszty. Łudziła jeszcze tylko zewnętrzna elewacja. Bo jak już powiedziałem, stał, jak stał jeszcze trzydziestym piątym roku.
Szabrownicy, nie "szubrownicy".
Tam gdzie podkreślone trochę za dużo przymiotników.
zły zapisOllars pisze:Ben`ego i Ale`ego
Hmmm... Trochę to w zagmatwany sposób napisałeś. Na początku zdania podzieliłeś jakoś tak na chybił trafił.Ollars pisze:I chyba właśnie wtedy. Razem z tym soczystym splunięciem, Clinton nabrał solidnej determinacji, tak bardzo ważnej dla sprawy. Po prostu, zrozumiał, czego żąda. Stał się chłopem z jajami... I chyba właśnie wtedy Ben przestał być człowiekiem. A Ali zwątpił, a z takimi zawsze źle się działo. Jednak i ten wiedział, czego chciał. Więc... przystał na warunki.
Skaczesz między tymi chłopakami, coś tam o determinacji, coś o zwątpieniu... Jakoś to do nie nie przemówiło.
Językowo ogólnie mi się podobało. Trooochę chyba nie zapałam, czemu czasem przeskakiwałeś od kursywy do normalnego pisma i nawzajem, ale to jakoś nie przeszkadzało.
Bohaterowie fajnie zarysowani dialogami. To zdecydowanie największy plus tekstu. Dynamika wydarzeń też całkiem fajna.
Co do samej fabuły to jakoś nie do końca gładko przechodziło mi się pomiędzy tym wstępem, początkowym narratorem, a narracją samych wydarzeń w szpitalu i w magazynie. W szpitalu chwilami też się gubiłam i ostatecznie nie jestem pewna, po co tam poleźli


Ogólnie trochę do doszlifowania, uładzenia, ale nawet podobało mi się.
Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"