Stado brązowych koni biegło w dół. Ich bujne grzywy były rozwiewane przez mocny wiatr, szalejący na Wielkich Nizinach Koji. Biegły, niczym nie skrępowane, po wysokiej trawie porastającej wzgórze. Słońce chyliło się ku horyzontowi. Jego długie promienie niemalże oślepiały galopujące zwierzęta. Ale było coś jeszcze.
Na samym dole góry, wśród wysokich traw można było dostrzec zakapturzoną postać. Lekko przykucnięta rzucała długi cień. W ręku trzymała długi miecz. Drugą kończyną wykonała dziwny gest, po którym z wysokich źdźbeł wyłoniły się jeszcze dwie osoby. Obie miały napięte do granic możliwości łuki, czekając na sygnał pozwalający im rozluźnić cięciwę. Cała trójka, oddalona od siebie o kilka metrów, powolnym i ostrożnym krokiem ruszyła w górę.
Odgłos nadbiegających koni stawał się coraz bardziej wyraźny. Kilka z nich, jakby spodziewając się ataku, zaczęło nerwowo rżeć. Od oprawców dzieliło ich tylko małe połacie drzew.
Nagle coś świsnęło. Krótko po tym jeden z rumaków padł na zboczu, targany dzikimi konwulsjami. W oku miał strzałę, zakończoną czerwonym piórem. Wszystko konie wpadły w panikę. Rozbiegły się w obie strony, bezwzględnie omijając drzewa. Na samym skraju stała zakapturzona postać z mieczem. Przecięła powietrze szybkim ruchem dłoni, a chwilę po tym kolejne dwie strzały ugodziły uciekające zwierzęta. Jedno z nich zostało ranne w nogę, drugie prosto w płat czołowy. Jednak obie spotkał ten sam los – śmierć.
Po kilkunastu sekundach nie było śladu po tym co miało miejsce przed momentem – konie uciekły, hałas ucichł, a niczym nie zmącone łany traw lekko kołysały się na wietrze. Trzy czarne postacie wynurzyły się z lasku. Wszystkie miały czarne peleryny, a rzeczą, która ich wyróżniała był czerwony kaptur zasłaniający głowy.
Spokojnym krokiem zmierzały do pierwszego z leżących koni. Jeden z nich szybkim ruchem wyciągnął strzałę z nogi zwierzęcia, po czym wytarł ją peleryną z krwi. Drugi z łuczników ruszył w stronę kolejnego zwierzęcia. Osoby, który zostały wymieniły między sobą znaczące spojrzenia.
- Zabijamy go? Przecież nie jest już na potrzebny…
- Nie, poczekajmy, może jeszcze się przydać.
- Przecież mamy konie, więcej nam nie potrzeba. Wypuść znak, niech ktoś zabierze je do osady i wracamy z powrotem. Bez niego. – łucznik wskazał ruchem głowy w stronę próbującego uporać się ze strzałą strzelca. – W każdej chwili mogę strzelić, i uwierz mi, tym razem nie chybię.
- To nie jest tak, że ci nie ufam. Po prostu czuję, że on jeszcze może nam się przydać. I to w niedługim czasie. Za moment zapadnie zmrok, nie mamy szans na to, aby w najbliższym czasie wrócić do Lasu. Co za tym idzie czeka nas noc tutaj, a oboje wiemy czym to grozi. Tak więc, Tangaret, nie, nie zabijemy go.
- W takim razie jakie masz plany na wieczór?
- Proponuje wejść na te okazałe dęby stojące za nami i znaleźć tam miejsce na nocleg. Nie da nam to gwarancji przed atakiem pluzgiew, ale lepsze to niż spanie na twardej ziemi pod gołym niebem, pozostawionym na pastwę losu. Idź powiedzieć o tym Hifonowi, ja tymczasem wyślę znak. A konie i tak musimy ukryć, bo szczerze wątpię w to, aby ktokolwiek miał się po nie zgłosić w najbliższym czasie.
- Niech będzie tak jak mówisz, Tennak, choć mam co do tego pewne zastrzeżenia. Moim zdaniem musimy ruszyć jeszcze dzisiaj, może dojdziemy chociaż do Jaskiń Hiffa. A konie wystarczy schować wśród tych drzew, pluzgwy i tak ich nie znajdą. Ale jak tam sobie chcesz. Wysyłaj już ten znak.
Tennak odszedł od zwłok, Tangaret również, ale w przeciwną stronę. Mężczyzna zdjął kaptur odsłaniając swoją łysinę. Następnie stanął w rozkroku i wzniósł ręce. do góry. Zaczął mruczeć coś w kompletnie nie zrozumiałym języku, po czym wystrzelił w niebo cienką, białą smugę. Popatrzył jeszcze chwilę w niebo i ponownie założył swój czerwony kaptur.
Polowanie [lekkie fantasy]
1
Ostatnio zmieniony pt 06 lip 2012, 15:47 przez jkb95, łącznie zmieniany 3 razy.