"AutobuSuka" [obyczaj] miniatura
1Stoję. Czekam. Na tego co mnie, co nas wszystkich tu, stojąco-czekających, do niewoli, za kraty, na roboty (nie)przymusowe wywiezie. Kierowca suki podjeżdża, drzwi otwiera i ja, my, ta masa pcha się, jakby kto ją z tyłu bagnetem w plecy kłuł. Masa poranna się wylewa, masa popołudniowa zajmuje przestrzeń opuszczoną, jak woda naczynie, rozprzestrzenia się we wszystkie zakamarki. Teczki, w teczkach kanapki, starannie przyrządzane, a to sałata, a to pomidor, żeby nie samo mięso, bo niezdrowo. Przyrządzone nie przez mężów/żony , bo żony/mężowie właśnie w pochodzie masy porannej udział biorą. Do mieszkań, pod szkoły po pociechy, na zakupy. Kanapki więc zrobione w pośpiechu, tuż przed wyjściem, w pocie czoła, bo późno, bo autobus (ta suka) już na zakręcie. I ja takie uposażenie mam, mam też gazetę, w cenie i zamiast biletu zakupioną. Zajmuję wolne miejsce na przedzie, na które chrapkę ma starsza pani z kwiatami na cmentarz zapewne , nie na roboty, jadąca. Wygrywam jednak wyścig, musi obejść się smakiem. Smakiem miejsca stojącego. Jedną ręką trzyma się poręczy, drugą walczy o kwiatów przetrwanie. Giba się biedna w rytm ruchu ulicznego. Trzeszczą kości wiekowe. Kierowca litości nie ma, stop-gaz-ostry zakręt, babinka z tymi rękoma u poręczy i łodyg kwiatów tańczy jak marionetka. I już nad mym chamstwem górę brać zaczyna myśl, a może by tak zwolnić miejsce? I kiedy zbieram się do czynu kulturalnego, cmentarna pasażerka wysiada. Tracę szanse na rehabilitację. Na siedzeniu tuż za kierowcą, obiekt niepasujący do otoczenia – bizneswoman. Eleganckie opakowanie, maska na twarzy, na odkrytych kolanach teczka, w teczce papiery, które właśnie teraz wyjmuje, przegląda, coś w myślach analizuje, sądząc po minie zafrasowanej. Dzwoni telefon , żadna tam czołówka z ulubionego serialu czy fragment piosenki (tak właśnie, słuchajcie jakiej muzyki teraz słucham!), ale standardowy dzwonek, jak na śmiertelnie poważną osobę przystało. Odbiera. Umowa wygasła, tak, pamięta. Jutro podpiszą nową. Dzwoni drugi telefon. Też zwykły dzwonek tylko inna jego struktura. Odbiera nie kończąc pierwszej rozmowy. Faktura, oczywiście już wysłała, jeszcze nie doszła? Jak to? Cholerna poczta. Przepraszam najmocniej, mówi do drugiego telefonu, telefonu pierwszego z rozmową nieukończoną szuka, bo w międzyczasie na kolanach notatnik, z notatnikiem ołówek i te papiery co je wyciągnęła, i ten telefon BÓG WIE GDZIE. Bardzo dostojne kolana uginają się pod naporem bardzo poważnych spraw. Te, które zwykle schowane trzyma pod biurkiem, teraz jako biurko służą. Znalazła. W jednej ręce telefon, w drugiej telefon drugi, w ustach ołówek (tu na chwile wyobraźnia moja przywołana zostaje do pionu), na kolanach papiery. A gdzie notatnik? A trzyma go między palcami u nóg (czerwone paznokcie). Trzeci telefon, w dłoni trzeciej, czwarty w czwartej, cztery rozmowy naraz, telekonferencja. Jej cztery pary ust(z ust para –zimno), pierwsze krzyczą, drugie cierpliwie tłumaczą, trzecie trzymają papierosa, czwarte się wydumają ze zdziwienia. Bo kapitan z portu nie rusza i grzecznie zwraca uwagę, że miejsce publiczne, że się nie pali i aby natychmiast opuściła pokład. Autobus buczy. Buczy silnik na jałowym, i jałowi pasażerowie buczą. Bo chcą jechać, spieszy się każdemu. Przeprasza, bo natłok spraw, i się zapomniała, zbiera swoje biuro, wysiada, przy tym wszyscy się dowiadujemy (krzyczy i pewnie słychać ją na końcu autobusu), że gdyby nie auto w warsztacie, to nigdy by to tej konserwy z ludźmi, miast ryb, nie wsiadła. Autobus rusza. Otwieram gazetę. Bije po oczach Smoleńsk aż szczypią, drażnią mnie Kempizny i Maciarewiki, razi oczywista prawda, która ni jak się ma do rozsądku zdrowego. Porzucam więc burdel ojczysty, bo z bagna w jakim się tapla nasza scena polityczna, chluśnie mi tu i ówdzie na ręce gazetę trzymające. A na świecie reakcja w krajach arabskich, chcą wolności, obalenia reżimów, tu się jakiś sklepikarz w geście rozpaczy podpali, tu policjant pałką, tam demonstrant kamieniem, i tak się pieszczą jedni i drudzy, a z tych frywoli setki rannych i dziesiątki zabitych. Mubaraki i inne Ben Alle trzymają się mocno, bo Zachód woli spokój, choćby i bez demokracji, lud mocno za fraki trzymany na sposób reżimowy. I przewracam dalej, bo piach sypie mi w oczy z tych arabskich stron. W dziale kultura znów o książkach, których pewnie nigdy nie przeczytam, bo czasu brak (żałuję), o sztukach, których raczej nie zobaczę, bo nie zwykłem (ze wstydem przyznaje). Gospodarka i sport na wieczór, bo właśnie suka pod bramy obozu podjeżdża i zamykam stronice gazety jak wrota bramy na świat, nieodwołalnie, na osiem bitych po grzbiecie godzin myślenie chowam do kieszeni.