Rodzinna Tradycja (Horror) - Opowiadanie cz.1

1
Fragment opowiadania. Życzę miłej lektury.


Była to burzowa noc. Jedna z tych, kiedy dzieci zasypiają nakrywając głowę grubą kołdrą, aby czasem w krótkich blaskach błyskawic, rozświetlających ich kolorowe pokoje, nie zobaczyć czegoś, czego nie powinno tam być. Wiatr wygwizdywał między drzewami ponurą melodię, trzeszcząc ich konarami i szeleszcząc liśćmi. Raz po raz, gdzieś w oddali, rozlegał się głośniejszy trzask, gdy potężne podmuchy wiatru łamały zbyt zmęczoną już gałąź. Dźwięki te przywodziły na myśl odgłosy wydawane przez monstra, które można było zobaczyć w telewizji, podczas maratonu grozy. Nienaturalne i złowieszcze głosy bestii, przeplatające się z głośnymi uderzeniami tłustych kropel o szybę. Deszcz padał. Choć to mało powiedziane, całe senne miasteczko Rosemount było wręcz zalewane strugami wody. Burza zdawała się nie mieć końca. Upiory kryjące się wśród mroków nocy tylko czekały, żeby wedrzeć się do twojego domu, wystraszyć cię na śmierć i zatopić ostre kły w miękkim mięsie twojej szyi.
Nick siedział na swoim łóżku czytając książkę, na której okładce widniał dziwny symbol. Tytuł powieści brzmiał „Legenda skarbu Majów”. Wątłe światło nocnej lampki padające na stronice powieści przyciągnęło malutką ćmę. Teraz chłopak przerwał śledzenie tekstu i przyglądał się skrzydlatemu owadowi. Zastanawiał się dlaczego lecą do światła. I dlaczego, przez te wszystkie lata ćmy nie nauczyły się w końcu, że żarówki są gorące i zetknięcie się z nimi może być niebezpieczne. Przez chwilę nie dawało mu to spokoju. Przyłapał się jednak na swych bezsensownych rozmyślaniach i potrząsnął głową. Uśmiechnął się lekko gdy zobaczył oczyma wyobraźni ćmę, która na szkolnej tablicy rozrysowuje swym mniejszym pobratymcom dlaczego nie powinny zbliżać się do światła. Wrócił do powieści.
Nickolas Certonsome był młodym chłopcem, jednak nie bał się burzy. Miał już jedenaście lat, co na pewno było wiekiem dość odpowiednim do tego, by przestać sobie zawracać głowę dziecinnymi lękami. Przewrócił stronice w książce. Właśnie dochodził to momentu, w którym Zick Kathebery, jego ulubiony bohater powieści przygodowych miał wykraść z obozu majów mapę prowadzącą do ich największego skarbu. Podrapał się po swoich jasnych, krótko ściętych włosach. Opowieść tak go zafascynowała, że przestał już zwracać uwagę na rozlegające się co chwila za oknem grzmoty, a tym bardziej na czas uciekający niczym woda zaczerpnięta w dłonie. Było już dwadzieścia trzy minuty po północy, i mimo iż właśnie zaczął się weekend Nick powinien już spać. Jednak jego rodzice byli zajęci. Jak co piątek oglądali razem jakiś program w telewizji i nie zwracali na to czy śpi większej uwagi, co akurat w tym momencie bardzo chłopca cieszyło. A jak już skończą oglądać, no cóż. Nick nie był idiotą. Miał przygotowaną pod poduszką latarkę, i gdy tylko jego mama wejdzie do pokoju i rozkaże mu aby położył się już spać, schowa się pod kołdrę i poczeka, aż drzwi do pokoju rodziców się zamkną. Potem włączy latarkę i nie wychylając się spod zwałów pierzyny, będzie czytał dalej.
Rodzice Nica byli dobrymi i lubianymi ludźmi. Jego ojciec Mark Certonsome, był właścicielem sklepu obuwniczego, który był uważany za najlepszy w małej miejscowości Rosemount. Praktycznie wszyscy mieszkańcy tego, liczącego sobie jakieś trzy tysiące mieszkańców miasteczka, znało ojca Nicka. Jego matka, Sara Certonsome pracowała jako szefowa kuchni w restauracji. Byli typową rodziną, w której wszystko dobrze się układało.
Ale, czy tak do końca wszystko? Nick wiedział, że w domu jest jeden temat tabu. Pod schodami prowadzącymi na piętro, gdzie chłopak miał swój pokój, znajdowało się małe pomieszczenie. Mała komórka. Była ona zawsze zamknięta, a najważniejszą zasadą, którą przedstawił mu ojciec, było to, żeby zawsze trzymał się od niej z daleka. Nigdy o niej nie rozmawiali. Dla jego rodziców, ona po prostu tam była. Dla Nicka zaś, stanowiła pewien obiekt kultu. Kiedyś, gdy był młodszy dokładał wszelkich starań by dowiedzieć się co jest w środku.
Raz prawie mu się udało. Było to w niedzielę, dnia szóstego listopada tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego. Nick miał wtedy siedem lat i tajemnicza komórka niezwykle go fascynowała. Mark Certonsome właśnie stamtąd wyszedł, gdy zawołała go jego małżonka. Rozcięła sobie palec przy krojeniu jarzyn w kuchni i w panice wezwała swojego męża. Ten pobiegł do niej bez zastanowienia. Nick zobaczył wtedy, że wszystkie trzy zamki którymi została zabezpieczona komórka, są otwarte. Niepewnie, jakby bojąc się czego może tam doświadczyć, sięgnął dłonią do zdobionej gałeczki, którą jego mama w zeszłym roku kazała zamontować na drzwiczkach, aby ładnie się prezentowały. Serce waliło mu jak młot. Już za chwilę miał poznać największą tajemnicę, jaką skrywa ten dom. Co tam zobaczy? Ta myśl jednocześnie napawała go lękiem i dziecięcym podnieceniem. To, to samo uczucie które towarzyszy otwieraniu prezentu niespodzianki znalezionego pod choinką, tyle że nieporównywalnie silniejsze. Od tego wszystkiego zaschło mu w gardle. Jego dłoń zacisnęła się na zimnej powierzchni gałeczki. Wtedy jego umysł przeszył dreszcz. A jeżeli nie powinien tego robić. Jeżeli nie chce zobaczyć tajemnicy, którą skrywają te małe drzwiczki. Jeżeli jego ojciec naprawdę ma powody, by zakazać mu zaglądania do tej komórki. Może powinien się oddalić. Może ukrywa się tam jakiś potwór, który tylko czeka, aż zajrzy do środka, żeby wciągnąć go do swojego mrocznego królestwa. Teraz nigdy by tak nie pomyślał. Ale wtedy miał dopiero siedem lat. Miał nawet zamiar zostawić drzwiczki komórki zamkniętymi i uciec do swojego pokoju, poczytać obrazkową książkę o przygodach małego rycerza i zapomnieć o tym wszystkim. Ale ciekawość była o wiele silniejsza od strachu. No i nie prędko znów przydarzy się okazja aby zobaczyć co takiego skrywa to małe, tajemnicze pomieszczenie. Podjął decyzję. Zobaczy co jest wewnątrz. Tylko lekko uchyli drzwiczki i zerknie do środka. Jedynie na chwilę. Króciutką chwilę. Co takiego mogło by się stać? Przełknął głośno ślinę. Był gotowy. Już miał pociągnąć za gałeczkę, gdy z kuchni wrócił jego ojciec. Krzyknął wtedy żeby się odsunął, a Nick bez zbędnych pytań odskoczył od komórki, pogrzebując swe możliwości zobaczenia, jakie tajemnice skrywa. Ojciec podszedł wtedy do niego i krzyczał. A potem uderzył Nicka otwartą dłonią w twarz i kazał mu iść do swojego pokoju i się stamtąd nie ruszać. Chłopiec nigdy wcześniej nie widział, żeby jego ojciec był tak wściekły, jak w tamto południe. Nick długo płakał potem w poduszkę, przeklinając się za to że chciał zajrzeć do nieszczęsnej komórki. Wieczorem do jego pokoju przyszedł ojciec, przynosząc ciastka i gorącą czekoladę. Nick odbył wtedy z nim najpoważniejszą rozmowę w życiu, i mimo iż obyło się bez wody w szklanej butelce, przy której jego ojciec z reguły prowadził poważne rozmowy, a zastąpiła ją czekolada i ciastka, to było to dla Nicka coś naprawdę ważnego. Mark przeprosił go za to że na niego krzyczał i za to że go uderzył. Obiecał że nigdy więcej nie podniesie na niego ręki. Powiedział też, że wszystko, co dotyczy komórki pod schodami nie jest jego sprawą, i ma się nią nie interesować. Poprosił również, by obiecał, że nigdy, pod żadnym pozorem, dopóki nie uzyska jego zgody, nie zajrzy do środka. Nick obiecał. Potem co jakiś czas pytał ojca czy będzie mógł zajrzeć do komórki. Zawsze jednak uzyskiwał tą samą odpowiedź. „W swoim czasie Nick, w swoim czasie…” Mówił Mark kiwając głową i uśmiechając się ciepło. Po jakimś czasie chłopiec w ogóle przestał pytać, i temat tajemnicy ukrytej pod schodami zniknął zupełnie z ich domu. Nigdy go nie poruszano. Nick wiedział jednak, że ojciec tam zagląda. Czasem często, kilka razy dziennie. Potem znów przez dwa, albo i trzy tygodnie tajemnicze pomieszczenie pozostaje zamknięte. Później przez dwa kolejne dni, ojciec praktycznie stamtąd nie wychodził, by następnie zniknąć na całą noc i przez miesiąc znów zapomnieć o tym miejscu. Cała ta sprawa niezmiernie ciekawiła chłopca. Jednak nigdy nie złamał obietnicy. Nie pytał co się tam znajduje, a tym bardziej nie próbował się tam dostać. Ojciec nigdy więcej nawet nie podniósł na niego głosu.
Rozległ się ogłuszający grzmot. Ten przeraził nawet chłopca, który był już za duży żeby zaśmiecać sobie głowę dziecięcymi lękami. Spojrzał w okno swoimi rozszerzonymi ze strachu, niebieskimi oczyma. „To tylko burza nic takiego…” Powtarzał sobie podczas, gdy potężny huk przerodził się w złowieszczy pomruk. Teraz wsłuchał się w krople uderzające o szybę i wiatr wyjący między drzwiami i zdał sobie sprawę jakie te odgłosy są upiorne. Odrzucił jednak tę myśl. „Nie jestem tchórzem!” – Powiedział sam sobie w duchu i wrócił do książki. Ćma która latała koło żarówki w jego lampce przy łóżku, jeszcze się nie znudziła.
Chłopiec przerzucił stronicę w książce, gdy usłyszał że ktoś wchodzi po schodach. Program w telewizji który zazwyczaj oglądali w piątki jego rodzice jeszcze się nie skończył. Dobiegło go charakterystyczne stukanie obcasów. To była jego mama. Chłopiec zastanawiał się teraz dlaczego wchodziła po schodach. Były dwie możliwości. Albo idzie do łazienki, albo też chce zobaczyć czy Nick śpi. Nie długo przyszło mu czekać na odpowiedź. Ledwie kilka chwil po tym jak usłyszał, że Sara Certonsome udaje się na piętro, drzwi do jego pokoju otwarły się. Przez chwilę zmęczona twarz jego matki przyglądała mu się z uwagą. Wśród rozbrzmiewających co chwila za oknem przytłumionych grzmotów, oraz uderzających o szybę grubych kropel deszczu wyglądała upiornie. Jej twarz była rozświetlona lekko od spodu, przez niezbyt mocne światło nocnej lampki, a cień gałęzi zza okna widniał nad nią, niczym pazurzasta łapa chcąca ją pochwycić. Nick poprosił w duchu, żeby szybko przerwała milczenie. Nie musiał długo czekać.
- Jeszcze nie śpisz łobuzie? – Zapytała Sara podchodząc do niego i siadając na łóżku. Pogłaskała go po włosach i pocałowała w czoło. – Trudno zasnąć w taką pogodę, prawda?
- Tak… dlatego sobie czytam. – Odparł Nick uśmiechając się nieznacznie. Dziwne że mama nie kazała mu iść od razu spać.
Sara zabrała od niego powieść i zamknęła ją, zaznaczając palcem stronę na której skończył. Przyjrzała się okładce bardzo uważnie, a następnie otwarła książkę ponownie. Powoli wodziła wzrokiem po tekście, chłonąc go. W końcu uśmiechnęła się szeroko.
- To dobra książka – Powiedziała podając ją z powrotem Nickowi. – Lubisz czytać prawda?
- Tak. - Powiedział niepewnie chłopak. Co się tu działo. Może to z powodu pogody. Może jego mama myśli że on się boi burzy. Już chciał zacząć się tłumaczyć, ale Sandra mu przerwała zanim doszedł do słowa.
- Ja też lubię. Książki to dobrzy przyjaciele… - Powiedziała i ucałowała go jeszcze raz w czoło. – Ale teraz połóż się już. Późno się zrobiło.
- Dobrze mamo.
Sandra wstała a Nick odłożył powieść na półkę. Zgasił lampkę, przy której wciąż latała mała ćma. Poprawił jeszcze poduszkę i położył się. Sandra podeszła do drzwi i odwróciła się do niego z uśmiechem. Niebo rozświetliła błyskawica sprawiając że na chwilę w pokoju stało się jasno jak w dzień. Potem rozległ się nieco przytłumiony grzmot, który przerodził się w głośny huk. Krople deszczu niestrudzenie uderzały w szybę, jakby chciały wedrzeć się do środka za wszelką cenę.
- Kolorowych snów. – powiedziała Sandra i wyszła z pokoju. Już miała zamknąć drzwi i udać się z powrotem na dół aby skończyć oglądać program, kiedy usłyszała głos swojego syna.
- Mamo… nie zamykaj drzwi. – Po co on to powiedział? To było takie dziecinne. Wyrwało się z niego zanim w ogóle zdążył pomyśleć co robi. Dlaczego do powiedział?
- Daj spokój. Zamknę. – odparła Sara, ale zawahała się, jakby czekając na jego odpowiedź. Zapewne gdyby poprosił ponownie nie zamknęła by drzwi. Jednak on się nie odezwał. Nie chciał wyjść na tchórza. – Dobranoc – Usłyszał jeszcze i drzwi zostały zamknięte. Pokój wypełniały teraz tylko odgłosy burzy.
Nick położył się na boku i zamknął oczy. Jakoś wcale nie był śpiący. Cały czas zastanawiał się czemu poprosił mamę aby nie zamykała drzwi. Czyżby rzeczywiście się bał. Nie to nie możliwe. Przecież gdyby się bał nie umiał by… zasnąć. Tak, przecież on właśnie nie umiał zasnąć. Ale czego się bał? Burzy? Na lekcjach w szkole tłumaczyli im, że to coś całkowicie normalnego. Że nie powinni się tego bać. Jednak dla Nicka to zjawisko cały czas było owiane tajemnicą. Tak. Bardzo możliwe, że to właśnie burza go przerażała. Odwrócił się na drugi bok, starając się myśleć o książce którą przed chwilą odłożył. Już chwilę potem jego myśli przeniosły się do królestwa majów, gdzie Zick Kathebery próbował wykraść ich skarb.
Nick Zasnął.

*

Stary dom. Bardzo stary dom stał na uboczu miasta, wśród drzew. Ze ścian odchodziły potężne płaty farby, którą był pokryty. Okna były w większości powybijane, a trawa zarosła całe podwórko wokół niego. Była niemal wyższa od Nicka, który stał przed tym tajemniczym budynkiem w samej piżamie. Rozglądał się półprzytomny, jakby nie za bardzo wiedział co wokół niego się dzieje. Powoli zaczął iść w stronę domu. Ale czy na pewno szedł? Zdawało się że on stoi w miejscu, a to dom przysuwa się do niego. Robi się coraz większy, jest coraz bliżej. Z każdym krokiem, wyglądał coraz bardziej przerażająco. Jednak Nick z jakiegoś powodu nie chciał zrezygnować. Chciał zajrzeć do środka. Dowiedzieć się co jest w tym budynku. Jakaś wewnętrzna siła pchała go tam na tyle mocno, że potrafił zignorować strach. W końcu stanął przed drzwiami.
Były to stare, spróchniałe i poczerniałe w niektórych miejscach drzwi. Prowadziły w nieznane. Nick bał się tego, co może zastać w środku. Może jakiś człowiek zaczaił się tam czekając tylko na okazję, żeby rozbić butelkę na głowie takiemu chłopcu jak on. Ciekawskiemu i nieostrożnemu. A może siedzi tam jakieś monstrum. Gotowe by wyciągnąć swe szponiaste łapska i rozerwać jego ciało na strzępy. By posmakować jego krwi i zatopić zęby w jego mięsie. Nick był przerażony, mimo to nacisnął klamkę i wejście do domu stanęło otworem.
Podmuch wywołany przez otwierające się drzwi, poderwał z podłogi trochę starego kurzu. W środku było pusto. Drewniana podłoga nie wyglądała na bezpieczną. W pierwszym pomieszczeniu budynku były schody prowadzące na piętro i stara biblioteczka. Było tam jednak coś jeszcze. Coś, co napawało lękiem. Para przekrwionych, czerwonych oczu. Przyglądały się Nickowi z wściekłością i żądzą mordu. Z najdalszego punktu w domu. Czuł to spojrzenie na całym ciele. Chwile potem obudził się.

*

Chłopiec poderwał się z łóżka zlany potem. Serce waliło mu tak mocno, że miał wrażenie, iż zaraz wyrwie się z jego piersi. Oddychał płytko i nierównomiernie. Co to za koszmar? – Zastanawiał się. Był taki realistyczny. Nick sięgnął po szklankę wody, która zawsze stała przy łóżku na nocnym stoliku. Upił kilka łyków i spróbował się uspokoić. Nie szło mu najlepiej. Był roztrzęsiony. Chciało mu się płakać. „To tylko sen. To tylko sen” – Powtarzał sobie w myślach, jednak nie potrafił pozbyć się wrażenia, że to wcale nie był sen. Że było to coś więcej. Coś nad czym nie mógł zapanować. Coś strasznego i okropnego. Położył się z powrotem, ale bał się zasnąć, żeby nie wrócić znów do tego domu. Nie chciał się tam znowu znaleźć.
Usiadł ponownie na łóżku i zamyślił się. Deszcz ciągle bębnił w okno, ale już o wiele słabiej. Spojrzał w jego szklaną powierzchnię. Kolejna błyskawica rozjaśniła pokój. A jeżeli to nie był sen. Jeżeli w ciemności czasem naprawdę czają się istoty, o których istnieniu nie mamy pojęcia. Przeszył go dreszcz strachu. Tak, ten sam który nawiedza małe dzieci, gdy usłyszą jakiś hałas pod swoim łóżkiem. Miał nadzieję że szybko minie. Ale on nie chciał odejść. Strach zagnieździł się w jego umyśle na dobre. Ręce trzęsły mu się. Zostało mu tylko jedno wyjście. Wezwać Mamę. Już miał krzyknąć, gdy kolejna błyskawica rozjaśniła szybę. Zobaczył za nią coś, co spotęgowało strach i sprawiło, że głos uwiązł mu w gardle. Duży czarny kształt przypominający ptaka. Coś uderzyło w okno.
Rozległ się głuchy huk i Nick odruchowo odskoczył, spadając z łóżka. Nie narobił dużo hałasu, ale trochę się potłukł. Jego myśli były jednak zbyt zajęte, by przejmować się bólem. Co uderzyło w okno? To pytanie nie dawało mu spokoju. Teraz jego serce przypominało młot, który od wewnątrz uderzał z ogromna siłą i częstotliwością w jego żebra. Oddech spłycił się do granic możliwości. Poczuł ból, gdy przełknął ślinę. Mimo iż przed chwilą wypił wodę, jego gardło było tak suche, jakby nie pił nic od kilku dni. Coś było za oknem. Coś dużego i przerażającego. Nick bał się zobaczyć co to takiego. Bał się, że może zobaczyć tam coś, o czym ludzie śnili w swych najgorszych koszmarach.
W końcu przełamał się i wstał. Powoli zaczął iść w stronę okna, omijając swoje łóżko. Nie panował nad tym. Ciekawość wzięła górę nas strachem A może wcale nie. Może chciał tylko sam siebie przekonać że był to wytwór jego wyobraźni. Że nie ma się czego bać. Teraz okno wydawało mu się oddalone o kilometry. A te kilka kroków, które dzieliły go od jego szklanej powierzchni wydawały się najdłuższą wędrówką w jego życiu. Co tam zobaczy? Czy w ogóle coś tam będzie? Przecież widział. Może on już wariuje. W końcu stanął przed oknem i zerknął na zewnętrzny parapet. Odetchnął z ulgą. Za szybą siedział duży, czarny ptak.
Nick skarcił się w duchu za swoją naiwność. „Potwory nie istnieją” Powiedział w sobie myślach, „Jak mogłem być tak naiwny”. Potrzasnął głową, uśmiechając się lekko sam do siebie. Cały strach który go przed chwilą ogarniał niemal znikł. Uspokoił się oddech a serce krzyczało teraz głośno – Więcej mnie tak nie strasz Nick! Przyglądał się przez chwilę ptaszysku które obserwowało okolicę. Było czarne jak smoła. I jakieś takie… inne. Strach zaczął wracać. Powoli ogarniał go na nowo. Coś w tym ptaku mu się nie podobało. Coś było nie tak.
Powoli, jakby niepewnie uniósł rękę. Zwierzę przypatrywało mu się swoimi ślepiami, jakby widziało w jego oczach coś interesującego. Nicka przeszła przerażająca myśl że może ptak szuka w nich swojego odbicia. Starał się jej pozbyć , ale już zagłębiła się w umyśle. Zapuściła głębokie korzenie, i nie dała o sobie zapomnieć. Przerażenie narastało z każdą chwilą. Nick niepewnie zastukał palcem w szybę. Ptak nie reagował.
- S…sio… -Powiedział roztrzęsionym głosem, jednak siedzące na parapecie ptaszysko, które w jego mniemaniu urosło teraz do rozmiarów najgorszych potworów, ani myślało posłuchać. Nick trochę mocniej postukał palcem w szybę. – Uciekaj! – Nakazał nieco bardziej pewnie, mając nadzieję że tym razem ptaszysko usłucha. Bez skutku. Dalej tam siedziało, czarne jak smoła i wlepiało swe oczy w twarz przerażonego chłopca, jak gdyby chłonęło jego strach i pożywiało się nim. Chłopiec nie wytrzymał i uderzył otwartą dłonią w szybę. Rozległ się głuchy dźwięk. – Spadaj stąd ty pieprzony ptaku. – Chciał rozkazać groźnie, ale był tak wystraszony że z jego gardła wydobył się tylko dziecięcy pisk. Ale czarna istota siedząca na oknie nie zareagowała. Za nic miała groźby. Po prostu tam siedziała przyglądając się mu. Serce chłopca z każdą chwilą biło coraz szybciej. „Trudno, niech sobie tam siedzi. Nic mi nie przeszkadza.” – Pomyślał i z całego serca zapragnął znaleźć się z powrotem pod ciepłą kołdrą. Po plecach przebiegł mu dreszcz strachu, sprawiając że zjeżyły mu się włosy na karku. Zaczął powoli wycofywać się od okna.
Wtedy stało się coś, co mocno wytrąciło chłopaka z równowagi., zarówno fizycznej jak i psychicznej. Ptak poderwał się i skrzeknął głośno. Nie był to jednak zwyczajowy dźwięk który wydają czarne ptaki, gdy podrywają się nagle z gałęzi drzew. Był to nieludzki odgłos przypominający krzyk rozpaczy. Zwierzę rozpostarło skrzydła i zaczęło trzepotać nimi o szybę, zagłuszając uderzenia kropel deszczu. Przeraźliwie skrzeczało. Przysłoniło niemal całe okno. Wtedy niebo rozjaśniła błyskawica i Nick przez krótką chwilę był pewien, że zamiast ptasiej głowy zobaczył ludzką twarz.
Nick pisnął jak dziewczynka i upadł do tyłu, gdy ptak poderwał się do lotu, tłukąc sobie plecy o krawędź łóżka. Siedział tak z szeroko otwartymi ustami i ze łzami w oczach przyglądał się ptaszysku. Gdy przez tą ulotną chwilę zobaczył że monstrum posiada ludzką twarz krzyknął jeszcze raz i wskoczył na posłanie, nakrywając głowę kołdrą, niczym małe dziecko, które jest pewne że potężna puchata zbroja jaką zapewnia mu jego własna pierzyna jest nie do sforsowania dla wszelkich potworów. Leżał tam i płakał. Dopiero po dłuższej chwili odważył się spojrzeć w okno. Widział tylko spływające po nim krople deszczu. Ptaka już nie było.
Przez długi czas w pokoju było słychać tylko uderzenie kropel deszczu o szybę, przeplatające się z urywanymi szlochami chłopca ukrytego pod kołdrą.
Ostatnio zmieniony wt 12 lip 2011, 22:03 przez kumitee, łącznie zmieniany 3 razy.

2
kumitee pisze:Była to burzowa noc.
To? A może tamto? Po co to wskazanie - do niczego się przecież nie odnosi?
kumitee pisze:Wiatr wygwizdywał między drzewami ponurą melodię, trzeszcząc ich konarami i szeleszcząc liśćmi. Raz po raz, gdzieś w oddali, rozlegał się głośniejszy trzask, gdy potężne podmuchy wiatru łamały zbyt zmęczoną już gałąź.
Powtórzenie. To raz.
A dwa - podkreślone zdanie brzmi strasznie koślawie. Nie wiem, czy można "czymś trzeszczeć", a nawet jeśli to nieładne wyrażenie.
kumitee pisze:Upiory kryjące się wśród mroków nocy tylko czekały, żeby wedrzeć się do twojego domu, wystraszyć cię na śmierć i zatopić ostre kły w miękkim mięsie twojej szyi.
Po co nagle ten zwrot do czytelnika? To ma być horror, czy bajeczka, którą straszą się wzajem dzieci? Bo na razie tak to brzmi.

Opisy to u Ciebie w ogóle osobny problem, ale spróbuję tutaj pogrupować to w kilka podstawowych kwestii.
1. Tak mrocznie, że aż śmiesznie... To zarzut, który najłatwiej oprzeć na pierwszym akapicie. Chciałeś wprowadzić w nastrój, oddać klimat straszliwej burzy... Tyle że u Ciebie nie czuć straszliwej burzy, tylko w kółko dostaje się jakieś upiory, monstra, potwory... Tym nikogo nie wystraszysz. Straszy się szczegółami, czymś nietypowym, wdzierającym się w normalny krajobraz. Każdy wie, jak wygląda burza. Może daj ją czytelnikowi odczuć, nie pisząc trzy razy, że padał deszcz? Znajdź motyw, którym chcesz wystraszyć, a nie używaj przerysowanych porównań.

2. Przegadane opisy
Używasz zbyt wielu słów, żeby oddać rzeczy proste. Konstruujesz dość łopatologicznie zdania lub w ogóle rozpisujesz się o rzeczach, które każdy sobie wyobrazi w dany sposób i bez Twojej pomocy.
kumitee pisze:Nick siedział na swoim łóżku czytając książkę, na której okładce widniał dziwny symbol.
"Czytał książkę z dziwnym symbolem na okładce."

3. Interpretowanie za czytelnika.
Jak już opisujesz coś tak dokładnie, to w jakimś celu. Nie wyjaśniaj zaraz czytelnikowi, co za tym stoi - zwykle opis już dość nam mówi, żebyśmy mogli sami ogarnąć.
Na przykładzie:
kumitee pisze:Jak co piątek oglądali razem jakiś program w telewizji i nie zwracali na to czy śpi większej uwagi, co akurat w tym momencie bardzo chłopca cieszyło.
Cały czas opisujesz, jak to mu się przyjemnie czyta, jaki jest zafascynowany itp. To łatwo wywnioskować, że rodzice zapatrzeni w telewizor raczej go cieszą.
Mark Certonsome właśnie stamtąd wyszedł, gdy zawołała go jego małżonka. Rozcięła sobie palec przy krojeniu jarzyn w kuchni i w panice wezwała swojego męża. Ten pobiegł do niej bez zastanowienia
Zobacz, podkreślony fragment daje nam już wszystkie potrzebne informacje o tym, co zrobił Mark. Fakt, czy się zastanawiał, czy nie jest nieistotny (zresztą łatwo się domyślić, że niespecjalnie - pójście do żony do drugiego pokoju nie wymaga jakiejś walki ze sobą), więc zdanie pogrubione jest zupełnie zbędne. Tylko powtarzasz czytelnikowi jak idiocie, że facet wyszedł z komórki.

4. Informowanie, zamiast opowiadania
kumitee pisze:Rodzice Nica byli dobrymi i lubianymi ludźmi.
A co, jeśli nie uwierzę? ;]
Tłumacząc: nie dawaj takich łopatologicznych opisów. Jeżeli są dobrzy, to pokaż to nimi - ich zachowaniem, relacjami z innymi ludźmi. Zauważ, że jak na razie dałeś mi obraz ludzi, którzy tak tępo zapatrują się w telewizor, że nie widzą, że ich jedenastoletni synek nie śpi grubo po północy.
Nick miał wtedy siedem lat i tajemnicza komórka niezwykle go fascynowała.
Raz, że już wcześniej to sugerujesz... A dwa, że powinieneś mi dać poczuć jego emocje, kiedy tam chce się zakraść, kiedy o niej myśli, wyobraża sobie coś. A nie informować - "fascynowała go".


Kolejny problem - nadużywanie zbędnych słówek
kumitee pisze:Teraz chłopak przerwał śledzenie tekstu i przyglądał się skrzydlatemu owadowi. Zastanawiał się dlaczego lecą do światła.
kumitee pisze:Przyłapał się jednak na swych bezsensownych rozmyślaniach
Miał już jedenaście lat, co na pewno było wiekiem dość odpowiednim do tego, by przestać sobie zawracać głowę dziecinnymi lękami.
Takie wtręty są ok, jak raz na jakiś czas ubarwiają tekścik. U Ciebie niestety jest tego za dużo - styl wychodzi nieporadny.
kumitee pisze:Nickolas Certonsome był młodym chłopcem
wiemy, że jak chłopiec to młody
Przewrócił stronice w książce.
Kilka na raz? Czy chodziło Ci o "stronicę"? I w ogóle po co ten archaizm? Zwykła "strona" już nie wystarcza?
kumitee pisze:Było już dwadzieścia trzy minuty po północy, i mimo iż właśnie zaczął się weekend Nick powinien już spać.
A po co to? Przecież wiadomo, że niezależnie od dnia tygodnia jedenastolatek o tej porze powinien już kimać.
Właśnie dochodził to momentu, w którym Zick Kathebery, jego ulubiony bohater powieści przygodowych miał wykraść z obozu majów mapę prowadzącą do ich największego skarbu. Podrapał się po swoich jasnych, krótko ściętych włosach.
Można odnieść wrażenie, że to Zick Katherby drapie się po włosach.
kumitee pisze:Miał przygotowaną pod poduszką latarkę, i gdy tylko jego mama
To, co wszyscy kochają: zaimki. Tuta przykład zbędnego. Piszesz w kółko o Nicku i jego starych. Więc doskonale wiemy, że to JEGO mama zaraz przyjdzie.
kumitee pisze:rozkaże mu aby położył się już spać, schowa się pod kołdrę i poczeka, aż drzwi do pokoju rodziców się zamkną. Potem włączy latarkę i nie wychylając się spod zwałów pierzyny, będzie czytał dalej.
Takie zagęszczenie "się" brzmi kiepsko. Kombinuj bardziej z konstrukcją zdać. A podkreślenie to przykład kolejnego niepotrzebnie wciśniętego wyrazu.
kumitee pisze:znajdowało się małe pomieszczenie. Mała komórka. Była ona zawsze zamknięta,
Jak "komórka", to wiemy, że mała. Zwłaszcza, że wcześniej o tym informujesz. Na dodatek konstrukcja zdań jest nieładna. Wymusza to "była ona".

Dobra, z wypisywaniem potknięć, brzydkich zdań i problemów ze stylem dobrnęłam jakoś do momentu, gdy mały chce zajrzeć do komórki i dostaje w pysk.

O fabule mało można powiedzieć. Dziecko, tajemnicze pomieszczenie w domu, sen i jakiś potworny ptak. To ostatnie stanowi jeszcze rzeczywiście w miarę ciekawy element - reszta, żeby cokolwiek w niej było, wymaga świetnego ujęcia i wykonania. Postać Nicka jest tutaj takim jaśniejszym punkcikiem - da się go trochę "poczuć" wychodzi w miarę wiarygodnie (poza fragmentem, kiedy jako siedmiolatek "przeklina się w duchu za swoją ciekawość" czy coś takiego - ogólnie w tamtych okolicach nie poradziłeś sobie z myśleniem dziecka), może być bohaterem, którego się polubi (aczkolwiek musiałbyś mu dać większą rolę niż tylko otwierania drzwi/zaglądania do okien).

Technicznie jest bardzo słabo. Błędy, które wynotowywałam to nie wszystko. Raczej pewne tendencje (a na interpunkcji czy ortach w ogóle się nie zatrzymywałam), niż konkretne rzeczy. Według mnie tekst, żeby sprawiał przyjemność czytającemu, musiałby być gruntownie przeredagowany. Masz strasznie łopatologiczny, ciężki styl - więcej czytania, zwracania uwagi na to, jak budować opisy.
Horroru w ogóle w tym nie ma. Wykonanie, niestety, dobija też wszelkie resztki napięcia, które tutaj można wychwycić.

Wierzę, że jest to zalążek fajnej historii i fajnego bohatera. Ale niestety wymaga mnóstwa pracy.

Pozdrawiam,
Ada

3
Była to burzowa noc. Jedna z tych, kiedy dzieci zasypiają nakrywając głowę grubą kołdrą, aby czasem w krótkich blaskach błyskawic, rozświetlających ich kolorowe pokoje, nie zobaczyć czegoś, czego nie powinno tam być. Wiatr wygwizdywał między drzewami ponurą melodię, [1]trzeszcząc ich konarami i szeleszcząc liśćmi. Raz po raz, gdzieś w oddali, rozlegał się głośniejszy trzask, gdy potężne podmuchy wiatru łamały zbyt zmęczoną już gałąź. Dźwięki te przywodziły na myśl odgłosy wydawane przez monstra, które można było zobaczyć w telewizji, podczas maratonu grozy.
[1] - trzęsąc? (to chyba to miało być)

Wprowadzenie plastyczne ma stworzyć w myślach czytelnika pewien obraz. Dobrze, kiedy powstaje szybko, źle, gdy używasz coraz to więcej zdań, aby tę wizje wytworzyć. Bardzo źle, gdy w przywodzeniu na myśl używasz przywodzenia na myśl. Rozumiesz? Po prostu, nie możesz tak napisać, bo to samo w sobie jest odwołaniem dwukrotnym. Mniejsza, ciężko mnie to wyjaśnić, więc pokażę. Zobacz na proponowane zmiany w tym fragmencie:
Burzowa noc, jedna z tych, kiedy dzieci zasypiają schowane pod grubą kołdrą, aby czasem nie zobaczyć w pokoju czegoś, czego nie powinno tam być, gdy ciemnię rozświetli złowieszczy błysk błyskawicy. Wiatr wygwizdywał między drzewami ponurą melodię, trząsł ich konarami, gdzieś z oddali dochodziły głośniejsze trzaski. Dźwięki te przypominały ryczące monstra, wolno zbliżające się w kierunku domu.
I tak: usunąłem wzmiankę o "myślach" - to przecież tekst, tu czytelnik myśli! Potem skróciłem efekty dźwiękowe i wymazałem ich źródło - ten zabieg uruchamia wyobraźnię (nie ma czytelnego źródła, więc łatwiej jest to sobie wytworzyć, bazując na własnych doświadczeniach). Całość wg mnie wyszła zgrabniejsza, bardziej klimatyczna i krótsza. Oczywiście, zachowałem twój styl. Nadal uważam, że można to lepiej napisać i dopracować, ale bazowałem na twoich zdaniach, aby utrzymać nałożone ramy.
Deszcz padał. [1]Choć to mało powiedziane, całe senne miasteczko Rosemount było wręcz zalewane strugami wody.
Logika: to, że padał deszcz może wskazać na mokre ulice, i to właśnie chcesz pokazać, co dobitnie zaznaczyłeś w zdaniu [1]. Dlatego tę zależność trzeba przebudować:
Ulice były mokre od deszczu, choć to mało powiedziane, całe senne miasteczko Rosemount było wręcz zalewane strugami wody.
widzisz różnicę?
Przyłapał się jednak na swych bezsensownych rozmyślaniach i potrząsnął głową.
dlaczego bezsensownych? Wcześniej tym rozmyślaniom nadałeś głęboki, wielowymiarowy sens - jeśli to dzieciak, to tym bardziej postawione pytanie ma zasadność.
Nickolas Certonsome był młodym chłopcem, jednak nie bał się burzy.
Logika: jak jedno ma się do drugiego? Znów chcesz coś pokazać, ale zdanie traci sens. Zresztą, widzisz to wyraźnie... widzisz... ale nadal nie wiesz, o co chodzi, prawda? No to patrz (podpowiem, że tu także jest zależność):
Nickolas Cartonsome, mimo młodego wieku, nie bał się burzy.
Właśnie dochodził to momentu, w którym Zick Kathebery, jego ulubiony bohater powieści przygodowych miał wykraść z obozu majów mapę prowadzącą do ich największego skarbu
dwa orty...
Jednak jego rodzice byli zajęci. Jak co piątek oglądali razem [1]jakiś program w telewizji i [2]nie zwracali na to czy śpi większej uwagi, co akurat w tym momencie bardzo chłopca cieszyło.
[1] - telewizję - wystarczy
[2] - przestawiłeś szyk w zdaniu. Wyszedł anakolut.
Raz prawie mu się udało. Było to w niedzielę, dnia szóstego listopada tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego.
ach te zdania wskazujące - unikaj ich, upłynnij tekst.
Raz prawie mu się udało, w niedzielę, szóstego listopada osiemdziesiątego szóstego roku.
i pamiętaj - niedziela jest dniem, więc powtarzasz się :)
Rozcięła sobie palec przy krojeniu jarzyn w kuchni i w panice wezwała swojego męża.
a tu już stosujesz łopatologiczny, szczegółowy opis. Albo inaczej: jeżeli kroiła te warzywa w zagajniku, na strychu, czy w garażu, to trzeba takie coś napisać, a jak nie, to krojenie warzyw+wyobraźnia=kuchnia. Ot, takie proste sumowanie i masz wynik gotowy.
Ale, czy tak do końca wszystko? Nick wiedział, że w domu jest jeden temat tabu.
źle dobierasz słowa - pamiętaj (!), piszesz o jedenastolatku, któremu to słowo jest bardzo, ale to bardzo obce!
Co takiego mogło by się stać? Przełknął głośno ślinę. Był gotowy. Już miał pociągnąć za gałeczkę, gdy z kuchni wrócił jego ojciec.
w całym tekście jest wiele zbędnych zaimków - przecież wiadomo, że to jego ojciec...
Jeszcze nie śpisz łobuzie? – Zapytała Sara podchodząc do niego i siadając na łóżku. Pogłaskała go po włosach i pocałowała w czoło. – Trudno zasnąć w taką pogodę, prawda?
liczba błędów w tym zdaniu posłużyłaby do napisania książki :) Ale po kolei.
Wołacz łobuzie oddzielasz przecinkiem. Zawsze. Atrybut dialogu zapytała piszesz małą literą. Imiesłów przysłówkowy siadając odbywa się w tym samym czasie co podchodząc, więc nie może podchodzić i siadać jednocześnie, prawda? Opis czynności Sary też mało ciekawy, taki suchy, bez matczynej czułości, ale to kwestia gustu. Po zmianach.
- Jeszcze nie śpisz, łobuzie? – zapytała Sara i usiadła obok syna na zmiętej pościeli. Delikatnie pogłaskała chłopca po włosach, dodając na koniec czuły pocałunek. – Trudno zasnąć w taką pogodę, prawda?
Wyszło coś takiego - ale zawsze możesz lepiej!
Jego matka, Sara Certonsome pracowała jako szefowa kuchni w restauracji. Byli typową rodziną, w której wszystko dobrze się układało.
Uwaga odnośnie całego tekstu - masz okropną manierę używania czasownika jako budulca zdania. Takie wprowadzenie, raz czy dwa może przejść, ale kiedy stanowi podstawę tekstu, źle to wygląda. Użyj czegoś innego, np.:
Jego matka, Sara Certonsome pracowała jako szefowa kuchni w restauracji. Stanowili typową rodziną, w której wszystko dobrze się układało.

Opowiem ci pewną anegdotę, którą miałem okazję słyszeć w konkretnej sytuacji. Dała mnie wiele do myślenia.
Operator BBC pojechał do Afryki, nagrywać materiał na zlecenie. Jego zdanie polegało na uchwyceniu pięknych widoków, klimatu i takie tam. Zapalony chłop nieco się bał, więc aby dodać sobie animuszu, popił pod wieczór. Na drugi dzień doprawił, i z kamerą przy jajkach biegał po stepach i nagrywał, co się da. Kiedy wrócił, oczom pracodawcy ukazały się mało ciekawe widoki rozedrganej kamery, i zasadniczo cały czas oglądał to spaloną ziemię, to krocze operatora. W końcu zapytał:
- Panie, co to ma być?
A operator odparł:
- Może tego nie widać na zdjęciach, ale naprawdę jest tam pięknie!

I taki jest twój tekst - ma klimat, ale go nie widać, ma historię, ale skrywasz ją za bardzo, ma potencjał, ale dusisz go. Nazwę Cię, i nie jest to obraźliwie użyte słowo, obibokiem. Bo widzisz, widzę w tekście coś większego, w tobie zaś talent, lecz z braku samozaparcia i wewnętrznej dyscypliny zarzuciłeś kawał bloku tekstu, nad którym trzeba popracować. Anegdota właśnie dotyczy tego, jak przygotowałeś ten tekst i jak go ukazałeś - bo nie możesz zaprzeczyć, że brakuje tu akapitów, czytelnego podziału na konkretne sceny, na odpowiednie rozłożenie akcji i, na koniec, zwięzłej narracji stopniującej napięcie. Ale to są "zdjęcia", które mają coś pokazać, i tego nie robią. A można inaczej...

Wpierw podziel tekst na akapity. Potem usuń zbędne zaimki, następnie przebuduj zdania, których budulcem jest czasownik był. A co dalej? Dalej wyjdzie baza, surowy materiał do obróbki. Bo wierzę, że ten tekst ma ogromny potencjał, bo i ty tę historię świetnie widziałeś. My, czytelnicy, widzimy jakieś tam krocze.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”