
Celdur ocknął się. Powoli podniósł powieki i rozejrzał się po pomieszczeniu. Wokoło panowała nieprzenikniona ciemność i nawet on, ze swym elfickim wzrokiem, nic nie zdołał dojrzeć. W pokoju było chłodno, a on siedział nagi, przewiązany jedynie przez miednicę jakąś brudną szmatą. Podniósł wyżej głowę i zaraz poczuł ból w kręgosłupie, klatce piersiowej, a następnie w każdej innej części ciała. Spróbował się poruszyć, lecz uniemożliwiały mu to mocno skrępowane ręce za jego plecami i nogi przywiązane do krzesła. Po dłoniach powoli spływała krew ze świeżo obtartych nadgarstków obwiązanych szorstką liną. Jego niegdyś związane, białe włosy, teraz pozlepiane krwią i potem, w nieładzie opadały na twarz i klatkę piersiową. Pod lewym okiem czuł wielkiego siniaka zapewne od uderzenia pięścią od strażnika albo i od kopniaka, bo tych ostatnich dostał wiele, gdy już leżał na ziemi.
Celdur oblizał opuchnięte i skrzepnięte wargi. Poczuł jedynie smak goryczy i porażki. Spróbował sobie przypomnieć ostatnie chwile przed utratą przytomności. Udało mu się skojarzyć tylko pojedyncze obrazy. Widział swoją nieudaną zasadzkę na zdrajcę, potem przypomniał sobie jak to on został zaskoczony. Na końcu już pamiętał tylko ból zadawany z różnych stron.
Celdur usłyszał szczęk rygli i po chwili do pomieszczenia wsunęło się nieśmiało trochę światła, które zaraz przyćmiła postać trzymająca mały, złoty podstawek, na którym znajdowała się zapalona świeczka. Elf przymrużył powieki, żeby lepiej widzieć, lecz to nic nie pomagało. Ciągle był otumaniony po pobiciu. Na szczęście słuch miał nadal dobry. Za postacią weszły cztery kolejne, każda z pochodnią.
- Panowie, nadajcie temu pomieszczeniu trochę światła – powiedziała pierwsza postać grubym, męskim głosem odkładając świeczkę na stoliku.
Pozostali mężczyźni posłusznie wykonali polecenie, po czym pospiesznie opuścili komnatę ryglując za sobą drzwi. Celdura początkowo niewielkie światło pochodni oślepiło, ale już po chwili mógł swobodnie obejrzeć pomieszczenie. Pierwsze co ujrzał to długie stoły zapełnione różnymi nożami, ostrzami, igłami różnej długości i grubości. Następnie zobaczył zwisające z sufitu żelazne łańcuchy zakończone grubymi kajdanami. Mężczyzna właśnie skończył wiązać czarny fartuch i zabrał się za ostrzenie jednego z noży. Celdur siedział na krześle umieszczonym pośrodku pomieszczenia. Do najbliższego narzędzia miał jakieś 15 łokci. Choćby nawet udało mu się uwolnić z więzów, to i tak z tymi siłami nie zdążył by dosięgnąć któregokolwiek z noży. Szanse na jego ucieczkę były zerowe.
Mężczyzna powoli podszedł do Celdura.
- No to mości E’tin – postać po raz kolejny przejechała osełką po ostrzu noża – zacznijmy od początku.
„No ładnie k***” pomyślał elf. „Będą mnie przesłuchiwać…”