

WWW Oskar leżał w sypialni na piętrze. Oczy miał zamknięte, lecz nie spał, choć mając dziesięć lat już dawno powinien. Był środek nocy. Wiedział o tym, bo jakiś czas temu słyszał zegar wybijający północ w saloniku na dole. Z kołdrą pomimo gorąca naciągniętą po brodę, wsłuchiwał się w wiatr gwiżdżący w kominie na dachu, pewien, że tej nocy nie zdoła zasnąć. Tak jak przez trzy ostatnie.
WWW Oczyma wyobraźni widział Śmierć, jak siedzi przykucnięta w kącie ciemnej komnaty. U bosych stóp Kostuchy, na kamiennej posadzce spoczywają przedmioty. Jest ich zaledwie kilka w niewielkim kręgu rzucanego przez pochodnię światła, ale gdyby cień zalegający wszystko wokół cofnął się nieco, odsłoniłby góry najróżniejszych rzeczy: wszelkich rozmiarów noży, paczek papierosów, nasennych proszków w pudełeczkach ze specjalnym wieczkiem, by nie mogły otworzyć ich dzieci, tyle że wieczka te są zepsute; a także kół od samochodów oraz tych znacznie większych – od ciężarówek.
WWW Naraz Śmierć wyciąga białe jak papier palce i zaciska na starej piłce z siateczką drobnych pęknięć i jedną nadprutą łatą sterczącą niczym wyrzut sumienia. W żółtym świetle pochodni spogląda na piłkę, wolno obracając ją w dłoniach. Wreszcie w upiornym uśmiechu rozchyla wargi i ostrzem kosy graweruje na spękanej skórze szereg krzywych liter.
WWW Widział tę piłkę trzy dni temu, jak toczy się po bruku; grube szwy zlewają się w jedność, a odpruta łata zatacza kręgi, plaskając cicho o bruk.
WWW Plask, plask, plask...
WWW Tamtego upalnego dnia Oskar szedł skrajem chodnika. W jedną kieszeń szortów miał wepchniętą listę sprawunków, a w drugą garść monet. Obok dreptał Jaś, przebierając nogami w tempie, o jakie Oskar nigdy by go nie podejrzewał. Jaś miał cztery lata i zazwyczaj się ociągał, przystając co kilka kroków i stękając żałośnie, zanim zdołali pokonać połowę drogi do sklepu, ale Oskar obiecał, że jeżeli będzie grzeczny, dostanie cztery gałki lodów zamiast jednej. Minęli zalany słońcem placyk i ruszyli wzdłuż Topolowej, która nagle opadała stromo i kilkadziesiąt metrów dalej krzyżowała się z Ojcowską. Ulica była pusta i rzucany przez budynki cień mieli wyłącznie dla siebie.
WWW – Nie mam Paskudy – odezwał się nagle Jaś.
WWW Mijali właśnie sklep z zabawkami i Oskar był pewien, że tylko z tego powodu brat sobie o nim przypomniał. Byli w połowie zbocza.
WWW – Trudno – powiedział. – Nie będę wracał dlatego, że o nim zapomniałeś.
WWW – Nie zapomniałem. – Jaś obejrzał się, marszcząc brwi. – Nigdy nie zapominam. Pewno go zgubiłem.
WWW – Pewno tak. Znajdziemy go w drodze powrotnej.
WWW Jaś zwolnił, prawie się zatrzymał. Na jego twarzy odmalowała się niepewność.
WWW – A jeśli ktoś go weźmie? – wyjąkał. – Znajdzie przed nami i weźmie? Wróćmy się, proszę!
WWW – Nie.
WWW – Proooooszę!
WWW Oskar przewrócił oczami. Przystanął, chcąc mu wytłumaczyć, że z całą pewnością, cokolwiek Jaś by sobie nie wyobrażał, Paskudy nikt nie zabierze. Kto miałby ochotę pochylić się nad leżącym na chodniku na wpół łysym, obślinionym miśkiem?
WWW Wtedy usłyszał to ciche plask, plask, plask. Odwrócił głowę i zobaczył futbolówkę wolno toczącą się z góry przy krawężniku. Wyglądała na starą; grube szwy zlewały się w brudnoszarą jedność, a odpruta łata zataczała kręgi, plaskając cicho o bruk.
WWW Przyjrzał się jej uważnie i coś w jej wyglądzie sprawiło, że mimo upału przylepiającego mu koszulkę do pleców poczuł nagły chłód. W piłce niemal nie było powietrza; zdawało się, że nawet po stromiźnie nie powinna się toczyć, a jednak wbrew temu toczyła się uparcie, niemal z zawziętością. Oskarowi przyszło do głowy, że gdyby miała zęby, zobaczyłby, jak je zaciska z wysiłku.
WWW Plask.
WWW Plask.
WWW Plask.
WWW – Oskar? – Poczuł dłoń brata powoli wsuwającą się w jego. – Możemy już iść?
WWW – Tak – odparł cicho.
WWW Obserwował futbolówkę z coraz silniejszym uczuciem niepokoju. Widział już pokrywającą ją siateczkę drobnych pęknięć oraz o wiele bardziej wyraźne kreski. Piłka zbliżyła się nieco i spostrzegł, że układają się one w litery.
WWW Wytężył wzrok.
WWW TO...
WWW Plask.
WWW ...MA...
WWW Plask.
WWW – Chodźmy!
WWW Naraz ogarnęło go dziwne, złowróżbne uczucie i w tej samej chwili pomyślał:
WWW Coś się wydarzy.
WWW Podniósł wzrok, zerkając w górę ulicy. Pusto, jak okiem sięgnąć. Tylko beton i kubły na śmieci. Obrócił się i spojrzał w drugą stronę. Przy światłach na skrzyżowaniu w dole zatrzymał się jeep. Kierowca palił papierosa, raz po raz wystawiając rękę za okno, żeby strzepnąć popiół. Nikogo więcej nie było.
WWW Tymczasem futbolówka zbliżyła się z cichym poszumem, który wydawał się Oskarowi upiorny. Poczuł lekkie szarpnięcie, kiedy Jaś cofnął się nagle, odsuwając od krawężnika. Zrozumiał, że piłka zaraz muśnie mu stopy i również się cofnął. Minęła ich wolno. Mógł wyraźnie zobaczyć, że prawie w niej nie ma powietrza. Wyglądała jak gruby, przedziurawiony worek. Później, nawet przed samym sobą nie chciał przyznać, co w tamtej chwili pomyślał.
WWW To pełźnie. Pełźnie jak tłusty robal.
WWW TOMA...
WWW Plask.
WWW Plask.
WWW Plask.
WWW Nie zdołał odczytać kolejnych liter, częściowo przykrytych brudem. Piłka potoczyła się w dół ulicy, nie zwalniając ani nie przyspieszając i chwilę potem dotarła do miejsca, gdzie Topolowa unosiła się nieco i znów opadała, by dziesięć metrów dalej skrzyżować się z Ojcowską; zakołysała się lekko na kratce studzienki ściekowej i tam znieruchomiała.
Światła na skrzyżowaniu zmieniły się na żółte, a później na zielone. Kierowca wystrzelił papierosa przez okno. Dymiący niedopałek przeciął powietrze, upadł na asfalt, odbił się od niego i zniknął w rynsztoku. Silnik jeepa zawył głośno i samochód ruszył z piskiem opon.
WWW Z tyłu rozbrzmiał kolejny ryk. Oskar odwrócił się i zobaczył nadjeżdżającego z góry czarnego saaba.
WWW Za szybko, pomyślał, jedzie za szybko!
WWW Na saaba czekało w dole zielone światło.
WWW Nie wiedział, skąd wziął się ten pies. Kiedy spojrzał z powrotem w kierunku świateł, po prostu tam był. Duży, brudnoszary kundel. Biegł z szeroko otwartym pyskiem; wyglądał, jakby się uśmiechał. Niemal zdołał zacisnąć zęby na futbolówce, już prawie ją miał.
WWW Kierowca zauważył psa i raptownie skręcił. Oskar zobaczył, jak jeepem zarzuca. Jego obklejony reklamami bok odbił promienie słońca; samochód obrócił się nieco, tylnym kołem wjeżdżając na krawężnik, a chwilę potem uderzając w psa i z głuchym, upiornym dźwiękiem miażdżąc mu zad. Pies wydał z siebie pisk, który w gorącym powietrzu poranka brzmiał niemal jak ludzki. Jeep zatrzymał się gwałtownie w poprzek ulicy.
WWW Kolejny pisk należał do saaba. Przestrzeń między kamienicami sekundę później wypełnił potworny zgrzyt, kiedy samochód wbił się w jeepa, wgniatając mu bok i spychając kawałek w dół ulicy. Oskar zobaczył cień mężczyzny za szybą; jak unosi się gwałtownie i uderza w kierownicę. Przednia szyba ponad nim pękła. Spomiędzy odłamków szkła, które z suchym brzękiem posypały się na karoserię i częściowo na beton, pojawiły się ręce. Wystrzeliły do przodu i grzmotnęły w maskę, gdzie zadygotały w krótkich, szybkich konwulsjach. Oskar był pewien, że ręce należały do dziecka.
WWW Cisza, jaka nagle zapadła, zdawała się ogłuszać. Było w niej coś nienaturalnego i upiornego. Na ulicach nigdy nie jest tak cicho.
WWW A potem cisza dosłownie pękła.
WWW Jaś odwrócił się i przylgnął do Oskara, opierając czoło na jego brzuchu i oplatając mu biodra rękami tak mocno, że sprawiało ból. Płacz, jaki nim targnął, gwałtowny i głośny, wypełnił przestrzeń ulicy, odbijając echem od murów. Drzwi baru po lewej rozwarły się szeroko i w progu pojawili się ludzie. Szyba małego samoobsługowego sklepu obok nagle pociemniała. Oskar zobaczył twarz mężczyzny wychylającego się znad reklamy jogurtów; musiał być bardzo wysoki albo stał na palcach, by coś zobaczyć. Z klatek schodowych wychodzili ludzie. Zbierali się w cieniu daszków, jakby nie chcieli wejść dalej na chodnik. Kobieta w żółtym szlafroku przepchnęła się przed innych. Gapie z ulgą zrobili jej miejsce, ale nie podeszła do aut. Przystanęła przed grupką z przodu, przy krawężniku, ściskając materiał szlafroka na piersi tak mocno, że zbielały jej knykcie. Na twarzy kobiety odmalowała się zaciętość i chciwość, kiedy spojrzała na wraki i Oskar w jednej chwili ją znienawidził.
WWW Dwóch mężczyzn bez wahania jednak wybiegło z klatki na ulicę. Dotarli niemal jednocześnie. Jeden, wysoki i chudy, z bejsbolową czapeczką nasuniętą nisko na czoło, pochylił się i zajrzał do jeepa od strony kierowcy. Drugi, pomimo upału ubrany w garnitur, chwycił klamkę drzwiczek saaba. Kiedy je otworzył, ze środka bezwładnie wypadł kierowca i mężczyzna musiał go złapać, żeby nie upadł na zalany słońcem asfalt. Kierowca był przytomny, ale sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, co się dzieje. Twarz miał zalaną krwią, która broczyła z nosa, jakby ktoś podszedł i odkręcił kran. Oskar widział jego stłuczone na miazgę usta, przywodzące na myśl rozmemłany kawałek pizzy, częściowo przeżuty, a następnie wypluty przez grymaszące dziecko. Poruszały się szybko, ale nie słychać było słów. Tylko głośny, charkotliwy oddech.
WWW „Garnitur" ułożył kierowcę na betonie. Kiedy uniósł głowę jego czoło zalśniło od potu. Przód marynarki i koszuli upstrzony miał plamkami krwi. Rozejrzał się, jakby nie był pewien, co dalej powinien zrobić. Za jego plecami mężczyzna w bejsbolówce wsunął się górną połową ciała do saaba. Po chwili wycofał się szybko i odwrócił z dłonią przyciśniętą do ust. Pomimo opalenizny skórę na twarzy miał popielatobiałą. Na kostkach palców widniała rozmazana krew.
WWW – O Jezu – jęknął. – O słodki Jezu.
WWW Okręcił się i ruszył wzdłuż saaba. Kiedy dotarł na jego tył, zgiął się wpół i zwymiotował z ręką przyciśniętą do brzucha, a drugą opartą na bagażniku.
WWW Pies, którego rzuciło na chodnik, zdychał nieopodal w kałuży krwi. Oskar miał wrażenie, że w upalnym powietrzu czuje jej zapach, słodki i mdlący. Wiedział, że to, co cieknie psu pomiędzy łapami z tyłu, to nie tylko krew. Obok, na kratce studzienki ściekowej, tkwiła niewzruszenie futbolowa piłka.
WWW Oskar się odwrócił. Miał dość. Dziękował Bogu, że nie może wyraźnie zobaczyć wnętrza saaba. Widział ręce dzieciaka na masce, które teraz spoczywały zupełnie nieruchomo i był pewien, że nie zniósłby więcej. Samo ciało było zaledwie cieniem przerzuconym przez rozdzielczą deskę.
WWW I wtedy ją zobaczył.
WWW Stała nieruchomo wśród gapiów u szczytu ulicy. Siwe włosy obszarpanymi pasmami opadały na twarz z ciemnymi smugami wokół oczu i kreską sinych ust poniżej.
WWW Oskar znieruchomiał, ze świstem wciągając powietrze w płuca.
WWW O Jezu... zabierz mnie stąd!
WWW Śmierć, zupełnie jakby wyczuła jego myśli, obróciła głowę i spojrzała na niego z twarzą z początku pozbawioną wyrazu. I naraz uśmiechnęła się blado, samym kącikiem ust i ten trupi uśmiech sprawił, że w brzuchu Oskara zalęgła się bryła lodu.
WWW A potem Kostucha uniosła rękę, żeby pokazać mu, co w niej trzyma.
WWW O mój Boże, proszę, proszę, nie!
WWW Jaś przestał płakać i krzyknął nagle. Oskar zdał sobie sprawę, że zaciska z całej siły dłonie na jego ramionach, wbijając mu paznokcie w skórę.
WWW Śmierć stała u szczytu ulicy, uśmiechając się teraz zupełnie szeroko. Za nogę ściskała Paskudę, który zwisał spomiędzy białych jak papier palców i kołysał lekko.
Sygnał karetki, który już od chwili rozbrzmiewał przerażająco głośno, zamilkł nagle. Zza rogu wyjechał ambulans i tłumek gapiów rozstąpił się, żeby go przepuścić.
WWW Bok pojazdu przesłonił na chwilę stojącą przy chodniku Śmierć, a kiedy pojechał dalej miejsce, w którym stała, było puste. Oskar, wstrząśnięty, potoczył wzrokiem po ulicy, szukając Paskudy, jednak nigdzie go nie wypatrzył.
WWW Za jego plecami sanitariusze pracowali w ciszy. Dwoje pochylało się nad kierowcą jeepa. Kolejni otworzyli drzwiczki i zajęli się dzieckiem.
WWW Ciałem!, pomyślał Oskar i poczuł, jak przeszywa go dreszcz.
WWW Nagle kierowca jeepa poderwał się z charkotem. Oskar zobaczył jego zakrwawioną twarz ponad czerwoną koszulą sanitariusza. Oczy mężczyzny były rozwarte szeroko, zdawały się wychodzić z orbit. Otworzył szeroko usta, wykrzywione upiornym grymasem i wrzasnął rozdzierająco:
WWW – Tooooooomasz!
WWW Oskar drgnął i omal sam nie wrzasnął.
WWW TOMA...
WWW Plask.
WWW Plask.
WWW Plask.