Misja

1
.....Tkwiłem pod drzwiami domu od kilku minut, wtapiając się w mrok. Spojrzałem na zegarek z podświetlaną tarczą. Dwudziesta czterdzieści. Czekałem na odpowiedni moment. Chwyciłem rękojeść broni wetkniętej za pasek. Poczułem znany mi dreszcz, przechodzący przez ramię do samego serca. Zaczyna się. Zrobię to kolejny raz. Przeszukam dom, znajdę obiekt, przyłożę usta lufy do rozgrzanej skroni i pociągnę za spust. Bez mrugnięcia okiem, bez zbędnych sentymentów. Tak po prostu, jakbym był pozbawionym uczuć cyborgiem. W tej rozgrywce emocje stanowią poważny problem, a ja nie lubię kłopotów. Zresztą, reguły nie są zbyt skomplikowane. Albo pozwalasz kuli opuścić bębenek colta i wtedy wygrywasz, albo wpadasz w zasadzkę własnych słabości i… Zwycięzca może być tylko jeden. Za każdym razem, gdy przekraczam próg, skupiam myśli wyłącznie na zadaniu. Wszystko inne przestaje mieć znaczenie.
.....Położyłem rękę na klamce. Nacisnąłem. Pchnięte drzwi zatrzeszczały, lecz nie zaalarmowały żadnego z domowników. Świetnie. Wszedłem do środka. Ciemność. Pustka. Cisza. Podczas wcześniejszych akcji słyszałem odgłosy kroków lub rozmowy dobiegające z włączonych telewizorów. Tym razem miałem fart. Uwielbiam sytuacje, gdy wszystko idzie zgodnie z planem. Nie, żebym nie był w stanie przeskoczyć kłód rzucanych pod nogi przez złośliwy los, lecz w okolicznościach wyboru pomiędzy stąpaniem po cienkim lodzie niewiadomej a chodzeniem po znanym terenie, zawsze stawiam na to drugie.
.....Kroczyłem przez wąski korytarz jak po rozżarzonych węglach. Ostrożność stawiła klucz do powodzenia przedsięwzięcia. Jeden błąd i… Adios, Amigo. Nie chciałbym z myśliwego przeobrazić się w zwierzynę. Odkąd zacząłem wykonywać misje, przystając na proponowane warunki, zawsze osiągałem cel. Prędzej czy później, ale zawsze. Sukces potrafi uśpić każdą czujność, dlatego zazwyczaj zachowywałem daleko posuniętą przezorność. Nie słuchałem podszeptów ekscytacji nawet wówczas, gdy miałem ofiarę na muszce. Nigdy nie wiadomo, co odbije człowiekowi, który nagle zdał sobie sprawę z końca. Swojego końca. Utrata koncentracji mogła obrócić się przeciwko mnie.
.....Zajrzałem do salonu. Wzrok, przyzwyczajony już do ciemności, wyłowił z mroku zarysy mebli. Nic ciekawego. Jakiś kredens, narożnik, niewielka komoda stojąca pod oknem, biblioteczka zapełniona książkami. Standard. Ścisnąłem rękojeść colta. Gdzie jesteś, cukiereczku? — pomyślałem. Zerknąłem za firankę. Nic. Rzuciłem okiem za narożnik. Pustka. Zatem dzisiaj zabawię się ciut dłużej niż zazwyczaj. Pozwoliłem sobie na nikły uśmiech. Nic tak nie zaostrza apetytu, jak długie oczekiwanie na posiłek. A ja na swoją zdobycz musiałem jeszcze poczekać. Cierpliwości, stary, cierpliwości, szeptałem do siebie.
.....Wszedłem do kuchni. Zacząłem otwierać szafki, jedna po drugiej, sprawdzający, czy obiekt nie znalazł schronienia w którejś z nich. Jako perfekcjonista nie chciałem pominąć niczego, co mogłoby przybliżyć mnie do końcowego triumfu. Aby osiągnąć sukces, musiałem podążyć tokiem rozumowania ofiary. Szafa. Komórka. Piwnica. Garderoba. Zwierzyna szuka kryjówki wszędzie, byle tylko ujść z życiem. A skoro ona nie wyklucza żadnej ewentualności, to ja również nie mam ku temu podstaw.
.....Kuchnia okazała się fałszywym tropem. Postawiłem na piętro. Wszedłem na schody, nie tracąc koncentracji. Nadstawiłem uszu, chcąc wyłowić z otoczenia jakiekolwiek dźwięki. Jakiś szept, jakiś głos, może gwizd lub szelest oddechu. Cokolwiek. Nic. Znowu trafiłem jak kulą w płot. Cisza zalegająca w domu niemal dzwoniła mi w uszach. Usłyszałem tylko bicie własnego serca i… szczekanie psa dochodzące gdzieś z zewnątrz. Nie widząc powodu do niepokoju, kontynuowałem misję.
.....Stanąłem na piętrze. Czworo drzwi, zatem do przeczesania miałem cztery pokoje. Ruszyłem w kierunku pierwszego, lecz… znieruchomiałem, usłyszawszy cichy szmer dochodzący z głębi korytarza. Coś jak delikatny podmuch wiatru, wiejącego przez szpary w deskach. Błysnąłem uśmiechem nad równo przystrzyżoną bródką. Mam cię, przyjacielu. Szkoda, że zabawa nie trwała dłużej. Spojrzałem na zegarek. Siedem minut. Całkiem nieźle, lecz miałem ochotę na więcej.
.....Ruszyłem w kierunku szmeru. Pchnąłem drzwi prowadzące do pokoju.
.....— Chodź do tatusia — szepnąłem. — Nie daj się prosić.
.....Mogłem rozglądać się po całym pomieszczeniu, ale moją uwagę od razu przykuła wielka szafa. Przypuszczałem — nie! Miałem pewność! — że obiekt ukrywa się właśnie w niej. W żadnym wypadku nie straciłem głowy, zachłystując się pychą i wiarą we własną nieomylności, lecz czułem, jak pewność wypełnia wszystkie komórki mojego ciała.
.....Nacisnąłem włącznik światła. Podszedłem do starego, dębowego mebla. Jedną ręką chwyciłem za uchwyt, drugą, tę trzymającą broń, wyciągnąłem przed siebie. Otworzywszy drzwi, zobaczyłem uśmiechniętą buzię sześciolatka. Przyłożyłem krótką lufę colta do wątłej piersi chłopca.
.....— Pif-paf — powiedziałem.
.....Brzdąc zachichotał, jakby oglądał zabawną kreskówkę. Wziął ode mnie plastikową broń. Wchodząc z szafy, oznajmił:
.....— Teraz moja kolej, tato!

2
Trudno jest ocenić tę miniaturę. Szczerze mówiąc, już w połowie lektury miałem ochotę zacząć opowiadać o banale i oklepanym schemacie oraz braku inwencji twórczej... Ale ostatnie zdania zmieniły moją ocenę diametralnie. Naprawdę udało ci się mnie zaskoczyć, i to na pewno zalicza się na baaaardzo duży plus. Tak czy inaczej, nie powinieneś zanudzać czytelnika, bo może przestać czytać jeszcze zanim dojdzie do tego świetnego zwrotu akcji. I tu jest właśnie problem z tą miniaturą - rozwinięcie jest po prostu nudne. Za dużo tu żmudnych przemyśleń i długich dedukcji oraz analizy bohatera. To wszystko jest bardzo fajne i nadaje smaku tekstowi, jednak nie można przeholować - wtedy robi się żmudnie.

Co do błędów: znalazłem ich parę, jednak z wrodzonego lenistwa oraz chwilowego braku czasu pozostawię ich wymienienie reszcie. Warto jednak wspomnieć o języku, który mimo, że sili się w tym tekście na oryginalność, jest sztywny, sztuczny. Jest to jednak kwestia braku doświadczenia, a wraz z nim przyjdzie też warsztat. Słowem: pisz, pisz i jeszcze raz pisz. Miniatura pomysłowa, podoba mi się, ale styl pozostawia wiele do życzenia

3
Dzięki za poświęcony czas. Ale... skoro już pochyliłeś się nad tekstem, to może wskażesz mi owe błędy i miejsca, w którym język sili się na oryginalność, a jest sztuczny (chyba że mówisz o całym tworze)? Bo Twoja "weryfikacja" polega tylko na podaniu kilku wyświechtanych frazesów, zatem, niestety, za bardzo z nich nie skorzystam.
Pozdro.

4
Przeszukam dom, znajdę obiekt, przyłożę usta lufy do rozgrzanej skroni i pociągnę za spust.
To po prostu lufa - albo wylot lufy. Metafora, jakoby lufa miała usta kuleje z prostego powodu - nadal nazywasz ją lufą. Tutaj też wychodzi inny mankament tekstu - musisz zachować tę tajemnicę, prawda? I brakuje, sprecyzowania, do czyjej skroni przyłoży tę lufę... Niby drobiazg, ale na końcu tekstu wróciłem do tego, i odczułem brak tej informacji ponownie.
Albo pozwalasz kuli opuścić bębenek colta i wtedy wygrywasz, albo wpadasz w zasadzkę własnych słabości
a to już jest na siłę wzbudzanie emocji - z początku wydaje się mocne, ale przy ostatnim akapicie cały ten zabieg wydał mi się śmieszny. Nadmuchany do granic absurdu.
Podczas wcześniejszych akcji słyszałem odgłosy kroków lub rozmowy dobiegające z włączonych telewizorów.
rozmowy dochodzące z telewizora (każda akcja jest jednorazowa, to zakładam, że jeden telewizor był włączony). I logika: Czy słyszałby rozmowy z wyłączonego telewizora?
Ostrożność stawiła klucz do powodzenia przedsięwzięcia.
stanowiła?
Nie chciałbym z myśliwego przeobrazić się w zwierzynę. Odkąd zacząłem wykonywać misje, przystając na proponowane warunki, zawsze osiągałem cel. Prędzej czy później, ale zawsze.
a tu odwrotna sytuacja - zdanie jest pozbawione logiki (dosłownie), ale w zamierzeniu miniatury jest poprawne. Tyle tylko, że o jego poprawności dowiaduję się na końcu, co samo w sobie jest złe. Dlaczego? Otóż, gdyby faktycznie nawalił, i stał się zwierzyną, to nie byłoby tej misji, prawda że tak?
Błysnąłem uśmiechem nad równo przystrzyżoną bródką.
W tego typu narracji opis wyglądu bohatera wygląda, jak wtrącony na siłę - sztucznie.
Ruszyłem w kierunku szmeru.
Ruszyłem w kierunku, z którego dochodził szmer

Pomysł ciekawy - zabawa ojca w chowanego (bandytę itd.) ale tekst jest wydmuszką emocjonalną - nie niesie ze sobą znamion zabawy, tylko usilnie chcesz zrobić z tego kryminał. Pewnie by ci wyszło, jakbyś tonował niektóre wypowiedzi, ponieważ na końcu uśmiałem się z faceta, który tak się spina. Ale czy to on, czy autor zapomniał o umiarze - bo odnoszę wrażenie, iż całość byłaby znacznie lepsza, gdyby potraktować to z mniejsza ilości emocji. Mnie się nie podobało.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

Re: Misja

6
Zacząłem otwierać szafki, jedna po drugiej, sprawdzający, czy obiekt nie znalazł schronienia w którejś z nich.


sprawdzając
Usłyszałem tylko bicie własnego serca i… szczekanie psa dochodzące gdzieś z zewnątrz.
gdzieś, jakiś... a może lepiej dać konkret, np.:

szczekanie psa dochodzące z podwórza
Ruszyłem w kierunku pierwszego, lecz… znieruchomiałem, usłyszawszy cichy szmer dochodzący z głębi korytarza.
Podzieliłabym na dwa zdania:

Ruszyłem w kierunku pierwszego. Nagle znieruchomiałem, usłyszawszy cichy szmer dochodzący z głębi korytarza.
Błysnąłem uśmiechem nad równo przystrzyżoną bródką.
Tutaj zachichotałam, gdyż powyższy opis brzmi dość komicznie i całkiem nie pasuje do klimatu.
Chodź do tatusia — szepnąłem. — Nie daj się prosić.
Osobiście zrezygnowałabym ze słowa tatuś, aby do samego końca nie dawać jakichkolwiek wskazówek co do zakończenia.
W żadnym wypadku nie straciłem głowy, zachłystując się pychą i wiarą we własną nieomylności, lecz czułem, jak pewność wypełnia wszystkie komórki mojego ciała.
nieomylność
Otworzywszy drzwi, zobaczyłem uśmiechniętą buzię sześciolatka. Przyłożyłem krótką lufę colta do wątłej piersi chłopca.
Usunęłabym pogrubione fragmenty.

Jak już wspomnieli przedmówcy, tekst kładą przesadne wynurzenia emocjonalne. Zrezygnowałabym z nich na rzecz samej akcji. Nie szkodzi, że tekst stanie się przez to objętościowo krótszy, za to zyska na jakości i będzie znacznie lepszy w odbiorze.
Osobiście popracowałabym porządnie nad tekstem w ramach ćwiczenia warsztatowego, gdyż pomysł jest dobry i po dopracowaniu i przebudowaniu, może wyjść z tego całkiem zgrabna miniatura.
[/i]
„Pewne kawałki nieba przykuwają naszą uwagę na zawsze” - Ramon Jose Sender
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”