Ociężała głowa.
1Ociężała głowa, sztywna szyja. Drżenie rąk. Niemożność podniesienia wzroku. Trudność z utrzymaniem powiek. Zaciskająca się szczęka. Pulsujące skronie. Puls w głowie koło oczu, ściąganie ich w dół. Bijące mocniej serce. I niezrównoważona ujma. Czarny notes z zapisanymi kartkami o treści nocnych schadzek. Moich nieplanowanych wejść w otchłań. Jak osoba bez łaski, bez uświęcenia, spadająca na dno. Noc w oczach, w ustach, w uszach. Wszędzie tam gdzie odbieram bodźce wzrokowe, słuchowe, mowy. Czarną smołę zastaję w mojej krwi. Obiega układ krwionośny zabarwiając jego zawartość na ciemny, brunatny fiolet, momentami po prostu czerń. Nowa forma krwi płynie brudząc mi dłonie, policzki, kolana. Staję się zsiniała, zamazana czernią. Skóra zostaje ukraszona ciemnymi malowidłami. Czerń zapełnia gałki oczne powodując to, że widzę wszystko w zszarzałym, purpurowym kolorze. Chociaż mam chęć zedrzeć z oczu ciemność, trzę jak mogę, a one na powrót napełniają się smołą. Nie sposób tego zawrócić. Świat się zmienił. Nawet w mowie rozciągam spod ust czarne płótno. W niezrozumiały sposób dla mnie wszystko szarzeje i w tym stanie drga powieka, zatoki, skronie, drgają ręce. Napływa do moich komórek wstyd. Chcę się jak najszybciej wyizolować od innych, ukryć siebie, swoje ciało, swoją głowę. Wstyd to ta czerń, smolista krew, zabarwiona skóra. W takim stanie jestem jak trędowata. Nie sposób nie zauważyć mojej czarnej osoby. Spojrzenia, zerkania a we mnie budzi się cofnięcie. Cofać się do utraty tchu, do pomieszania zmysłów. Wciąż w tył, nienaturalny styl. Pokazanie dłonią że tu nie można wejść, że nie da się obejść jakiejkolwiek drogi prowadzącej do mnie. Chcę uciec z siebie. Zostawić tą ciemniejącą osobę, wybiec na wszystkie drogi żeby rozetrzeć zsiniałą postać. Słowa też wydają się drętwe, budowanie z nich zdań przysparza mnie o zawroty. Potworne zawroty, silne, krótkotrwałe utraty równowagi psychicznej, kiedy ciemnieje mi w głowie ciągnąca się fala. Najlepiej nie mówiłabym nic. Kiedy cisza spaja moją postać i mówią te czernie w ciele. One najpewniej krzyczą, o jakim stanie i w jakim stanie się znajduję. Kiedy nie sposób otworzyć ust, oczu, serca. Poszarpana, grubo tkana płachta zasłania mnie przed światem. Zakładam wyszarzałą tkaninę na siebie i zapominam o rzeczywistości. Przechadzam się tak po domu, by ukryć w jakiś sposób swoje jestestwo, by jak najmniej było mnie widać. Zaciągam ją na twarz.