PROGNOZA c.d. - fragment opowiadania (fragment wcześniejszy i końcówka)

1
DZIEŃ

- Misiaczku! Śpisz?

- O, cholera! Zaspałem! - przeraziłem się.

Nagle przypomniałem sobie, że jest sobota. Wczoraj, a właściwie dzisiaj, po powrocie do domu wykonaliśmy telefon do jej firmy, tłumacząc, że ma ostre zapalenie jajników. Było to nieco ryzykowne, nawet z fałszywym zaświadczeniem lekarskim. Jednak do stracenia miała znacznie więcej niż zaufanie szefa.

- Już po dwunastej. Dziuraszek powinien niedługo zadzwonić - powiedziałem. - Możesz jeszcze spać.

Odrzuciła kołdrę i przeciągnęła się, jak prawdziwa kotka.

- Nie chcę. Kawkę bym chciaaaua – miauknęła, bosą stopą wskazując mi drogę do kuchni.

Zrobiłem dla nas kawę, ogoliłem się, ubrałem, przygotowałem nawet śniadanie, a telefon wciąż milczał. Dochodziła trzynasta. Nie mogłem dłużej czekać.

- Daj mi jego numer! – krzyknąłem.

„Dzień dobry. Tu gabinet...”, usłyszałem po wstukaniu numeru. W domku oplecionym winoroślą odzywała się automatyczna sekretarka. Potem zadzwoniłem na numer rezydencji. Tam jednak odpowiadał zupełnie wariacki sygnał. Wróciłem do sypialni.

- Nikt nie odbiera!

- Spróbuj na komórkę!

- Zadzwonię z twojej. Zrobię mu małą niespodziankę – powiedziałem i zadzwoniłem.

- „Halo?” – Usłyszałem.

- Dzień dobry. Mówi Kalinowski...

- „Kto?”

- Józef Kalinowski. Byliśmy umówieni...

- „Koniec rozmowy, koniec rozmowy...”

Wyłączył się. Ponowiłem próbę. Tym razem trzeźwy głos mechanicznej operatorki zaproponował, abym zadzwonił później. Later? A ile czasu zostało Kotkowi na połknięcie tabletki?

- Twój ginekolog mnie unika – powiedziałem.

- Nic dziwnego, omal go nie pogryzłeś tej nocy.

- To z zazdrości o ciebie.

- Chyba, że tak. Ale skąd te problemy z telefonami? Może to jakaś awaria?

- Przejadę się tam. Prognoza pewnie jest gotowa i może ktoś mi ją wyda.

- Wracaj prędko. I pamiętaj, żeby wypisał mi zwolnienie.

Zabrałem kluczyki, dokumenty, swoją komórkę i zszedłem do samochodu. Na dworze panowała ładna, słoneczna pogoda. Opustoszały parking przypominał bombonierkę, z której ktoś wyjadł większość czekoladek. Moja srebrna japońska czekoladka grzecznie czekała w prostokącie wymalowanym na asfalcie. Czułem, jak koszula lepi mi się do pleców. W nocy mróz, w dzień upały. Dobijające były te zmiany temperatury. Rzuciłem płaszcz na tylne siedzenie i pojechałem do Dziuraszka po prognozę, która i tak mnie nie interesowała, bo byłem zdecydowany na usunięcie tej ciąży za wszelką cenę.

Przez następne dwa kwadranse zmagałem się z miejskim ruchem i oślepiającym słońcem, które zamieniało opary spalin w kleistą zawiesinę wdzierającą się do wnętrza samochodu. Z niecierpliwością wyczekiwałem wjazdu w uliczki willowej dzielnicy, otoczonej sennym aromatem żółknącej, listopadowej roślinności. Dziś jednak między kasztanowymi alejami powitał mnie inny zapach. Spalenizny.

- Stać!

Młody policjant ubrany w jaskrawą kamizelkę zatrzymał mnie kilka posesji przed domem ginekologa. Za nim, w głębi ulicy czerwieniały sylwetki trzech wozów strażackich, stało kilka radiowozów i ambulans, a wokół nich uwijały się żółte figurki w kaskach. Na lewo od zbiegowiska szeroki słup dymu wzbijał się ponad dachy i wieżyczki rezydencji.

- Tędy pan nie przejedzie – powiedział policjant.

- Co się stało?

- Mamy pożar. Pan gdzieś tam mieszka? - wskazał za siebie.

- Nie, właśnie jadę do ginekologa, to znaczy... - zaplątałem się trochę.

- Do ginekologa? - zdziwił się. A potem przywołał kolegę. - Ten pan jedzie do ginekologa - zameldował przybyłemu.

- Jadę odebrać wyniki badań mojej dziewczyny – sprostowałem.

- Jak się nazywa ten lekarz? – spytał drugi policjant.

- Dziuraszek.

- No tak - pokiwał głową – Niech pan poinformuje dziewczynę, żeby zaczęła szukać innego lekarza.

- Ale co się stało, nie żyje? – spytałem zupełnie automatycznie.

- Dlaczego od razu miałby nie żyć?

Spojrzał spode łba i wyjął notes. Coś w moim głosie musiało wzbudzić jego zainteresowanie. Zapewniam, że nie była to radość.

- Dobra, musimy pana wylegitymować. I proszę podać dane dziewczyny.

Spisał wszystko skrupulatnie.

- Ale co z panem Dziuraszkiem? - nie wytrzymałem.

- Bóg jeden wie - westchnął. - Poszło jak stóg siana. Z domu została tylko kupa osmalonych cegieł. Rodzina jest cała, bo żona odwoziła dzieciaki na basen, ale Dziuraszek jakby wyparował. Wciąż przeszukujemy zgliszcza. W ogóle dziwny ten pożar.

- Faktycznie dziwny – przyznałem.

Wziąłem dowód pojechałem z powrotem. Za zakrętem zjechałem na bok i wyciągnąłem telefon. Odebrała po piątym sygnale.

- To ja - powiedziałem. - Dlaczego tak długo nie odbierasz?

- A co? Pali się? Byłam w łazience! Masz prognozę?

- Opowiem ci po powrocie.

- Nie masz? Nie chcesz mi powiedzieć co wyszło? Nie denerwuj mnie!

- Wszystko gra. Zaraz będę. Pa!

Ze schowka pod przednią szybą wyciągnąłem awaryjną paczkę papierosów. Ganiła mnie za palenie, ale teraz bardzo potrzebowałem tego specyficznego odprężenia, jakie niesie nikotyna. Zaciągnąłem się. Tak, sprawy się komplikowały. Dziuraszek zapewne nie wyłączył jakiegoś urządzenia po naszym wyjściu i spalił swoją chatę. Nie miałem poczucia winy. Ważniejsze było to, że ona najwyraźniej postanowiła mieć dziecko. Przeczuwałem to od początku. Miała nadmiernie rozwinięty instynkt macierzyński i zawsze rozczulała się na widok małych bobasów. Ja jednak nie widziałem się w roli ojca. Nie teraz. Może kiedyś. Za parę lat. Właściwie, kto powiedział, że to ma być akurat z nią? Przekonanie jej będzie porównywalne z rozpuszczaniem oddechem góry lodowej, jednak musiałem tego dokonać. Użyję najsprytniejszych prawniczych sztuczek, jakie znam. Nie możemy mieć tego dziecka. Wrzuciłem do ust gumę do żucia i pojechałem do domu.

- Musimy mieć to dziecko - powitała mnie.

Włosy miała zawinięte w ręcznik, żółty podkoszulek nosił ślady wody, bose stopy wystawały z nogawek obcisłych dżinsów. Musiała niedawno wyjść spod prysznica.

- Chodź. - Pociągnęła mnie do pokoju, w którym stał komputer.

- Przed chwilą sprawdziłam pocztę. Przeczytaj.

Zerknąłem na ekran. Wiadomość przyszła o ósmej trzydzieści.

„Droga Mario. Przesłałem do Centrum Analiz Wasze wyniki. Odpowiedzieli błyskawicznie. Będą u mnie za godzinę. To dziwni ludzie, ale w ten sposób nigdy nie reagowali. Na wszelki wypadek ukryłem wyniki waszych badań. Nie wiem o co tu chodzi, ale lepiej nie ryzykować. Zadzwonię do ciebie natychmiast po spotkaniu. Trzymajcie się. P.S. Twój chłopak to fajny gość, tylko mógłby się lepiej ubierać. Dbaj o nią młodzieńcze. Wasz ginekolog”

Wyłączyłem komputer i spojrzeliśmy sobie w oczy.

- Nie obchodzą mnie głupie prognozy. Urodzę moje dziecko – powiedziała.

- To nasze dziecko - rzuciłem. - Gdzie są te tabletki?

- Co chcesz zrobić?

- Daj tabletki!

Podała mi pudełko. Chwyciłem je w dwa palce tak, jakby były drogocennym diamentem. Tym zresztą były. Powolutku, cały czas patrząc jej w twarz cofnąłem się do okna i otworzyłem je na oścież.

- Pieprzyć je!

Wziąłem szeroki zamach i cisnąłem kartonik w przestrzeń. Ładnie leciał. Jak mały dysk. Szerokim, długim łukiem, aż wreszcie spadł daleko, gdzieś w krzakach po drugiej stronie trawnika. Ale nie spadły z nim moje marzenia, moja kariera, nasza beztroska, nasz spokój, nasze łóżkowe figle. One nie spadły, tylko poleciały w siną, nieskończoną dal, by już nigdy nie wrócić. Koniec.

- Będziemy rodzicami – powiedziałem.

Uwiesiła mi się na szyi. Wiedziałem, że tak zrobi. Dobrze odegrałem tę scenkę. Ale nie miałem innego wyjścia. Ona już postanowiła.

- A co do tego maila od Dziuraszka... - przerwałem czułości.

- Wiesz, chcę ci powiedzieć... - zaczęła cicho i przerwała. - Ale patrz. Jakiś facet nas obserwuje.

Ponad moim ramieniem wskazała coś za oknem. Odwróciłem się. Na zalanym słońcem chodniku stał wysoki, barczysty facet w czarnym płaszczu i ciemnych okularach. Wokół na trawie bawiły się dzieci sąsiadów. Facet gapił się na nasze okno. W pewnym momencie wskazał palcem drzwi wejściowe i wolnym krokiem skierował się w ich stronę. Dzwonił.

- Dziuraszek wpakował się w jakieś gówno! Otworzę mu, a ty komórka w pogotowiu i w razie czego dzwoń na policję – powiedziałem.

Wpuściłem go. Miałem nadzieję, że nie będzie próbował nas zabić w biały dzień.

- Dzień dobry. Jestem Gabriel - przedstawił się, ściągając ciemne okulary.

- A nazwisko? - spytałem.

- Nie mam nazwiska.

- Aha.

Zerknąłem do łazienki. Kotek z głową spowitą zwojami ręcznika, ściskając kurczowo komórkę, czaił się tam niczym polujący beduin. Mrugnąłem, że na razie wszystko gra.

- W czym mogę panu pomóc? - zapytałem.

- Zostałem oddelegowany do ochrony państwa - powiedział. - Grozi wam niebezpieczeństwo.

Od chwili, w której go zobaczyłem uważałem tak samo. Raczej nie przypominał akwizytora.

- Czy może pan mówić jaśniej?

- Wszystko państwu wytłumaczę. Ale proszę mnie wpuścić.

Przepchnął się obok mnie i wlazł do saloniku.

- Może pan jeszcze usiądzie? – spytałem.

Ale on już ulokował się na jednym z foteli. Usiadłem na kanapie po drugiej stronie szklanego stolika i tkwiliśmy w milczeniu przedzieleni kruchym blatem. Oceniałem szanse na wypadek bezpośredniego starcia. Był pokaźnej postury, szerokie bary wypychały czarny płaszcz, opalona twarz i spięte w kitkę długie, ciemne włosy upodobniały go do włoskiego mafioza. Za jedyną broń miałem ciężki wazon z rżniętego szkła, stojący koło mojej prawej ręki. Od niechcenia gładziłem jego chłodną powierzchnię, mając nadzieję, że nie będę musiał go rozbić na głowie nieproszonego gościa. To mogło się udać, ale szkoda by było niszczyć prezent od mamy.

- Pani Maria może wyjść z łazienki. To co mam do powiedzenia dotyczy również jej - odezwał się łagodnie. - Proszę się nie obawiać, nie mam złych zamiarów.

- Kotku! Chodź do nas – zawołałem.

Przyłączyła się, ale nie wypuszczała komórki. Mądra dziewczyna. Facet powitał ją ukłonem, zaciągnął mocniej poły płaszcza i rozparł się w fotelu.

- Proszę mnie cierpliwie wysłuchać - zaczął. - Sprawa jest o tyleż poważna, co niewiarygodna. Chodzi o prognozery. Znacie państwo te urządzenia. Produkuje je korporacja powstała na bazie przepowiedni mówiącej o powrocie. Ta korporacja...

- O jakim znowu powrocie? - przerwałem, żeby go zgasić zanim się rozkręci.

Zaczynałem domyślać się z kim mamy do czynienia.

Oczywiście mówię o powrocie niezwykłej osoby – odparł. – Osoby, która przed dwoma tysiącami lat została ukrzyżowana, potem zmartwychwstała, a wreszcie opuściła nasz świat i wstąpiła do nieba. Tej właśnie OSOBY. Istnieje przepowiednia o jej powrocie. Bardzo stara przepowiednia. Istnieje też relikwia. Flakonik wypełniony krwią. Mimo upływu dwóch tysięcy lat krew jest tak świeża, jakby przed chwilą została upuszczona z ciała. Przez stulecia flakonik był pieczołowicie ukrywany i czekał na ponowne przyjście właściciela. Niestety, około pięćset lat temu kręgi próbujące przeszkodzić zapowiedzianemu powrotowi odnalazły relikwię i ukradły ją. Trudno sobie wyobrazić, jakie skutki dla świata, przyniósłby ich plan. Nie mogliśmy do tego dopuścić. Zawiązała się więc tajna organizacja dbająca o to, by powrót przebiegł bez żadnych zakłóceń. Ja jestem członkiem tej organizacji - powiedział i spojrzał na nas.

Kotek milczał. Ja zacisnąłem rękę na wazonie. Niezrażony brakiem reakcji kontynuował.

- Oni mieli relikwię, ale nie znali daty powrotu. Do czasu. Data powrotu była najgłębiej skrywaną tajemnicą mojej organizacji, a mimo to również ten sekret wykradli. Okazało się, że mieliśmy zdrajców w szeregach. Dzień powrotu wyznaczono na środę, która nadejdzie dokładnie za pięćdziesiąt lat. Minus trzy dni, by być zupełnie dokładnym. Przygotowując się do tego wydarzenia nasi przeciwnicy skonstruowali metalowe szafki służące do badania cech nienarodzonego potomstwa. Nie mogli popełnić błędu Heroda i działać na oślep...

- Czy chodzi o prognozery? - rzucił Kotek.

Z obawą zauważyłem, że odkłada komórkę. Chyba nie rozumiała, że to jakaś szalona sekta.

- Prognozery - potwierdził. – Dzisiejsze luksusowe zabawki, będące wstępem do globalnej akcji poszukiwania potencjalnych rodziców. Zresztą rozwinęli już prace nad budową praktyczniejszych urządzeń, służących do gromadzenia DNA. Wejdą na rynek telefony komórkowe wspomagane hybrydowym zasilaniem pochodzącym z krwi właściciela. Bezpieczne karty kredytowe z mikrossawkami krwi. Personalizowane pojazdy mechaniczne i inne urządzenia uruchamiane kodem genetycznym. Nawet szampony, mydła i kremy pobierające próbki z ciała konsumenta za pomocą nanoczujników i na bieżąco uwalniające potrzebne składniki odżywcze. Wszystko to zmierza do pobrania i przebadania DNA całej ludzkiej populacji. Wyniki przesyłane będą do Centrum Analiz, a tam zbadają zgodność z materiałem genetycznym pochodzącym z relikwii. Najszerszym działaniem mają być dokonywane z powietrza opryski trudno dostępnych terenów, na których ukrywają się skupiska ludzkie. Z samolotów będą nad nimi rozpylane chmury nanorobotów, będących mikrolaboratoriami. Pretekstem będą akcje szczepień przeciwirusowych albo ochrona przed szkodnikami dzikiej przyrody w amazońskich lasach lub afrykańskim buszu...

- Dobrze, dobrze, ale co nam do tego? Niech pan z tym idzie do prokuratury albo służb specjalnych – wtrąciłem się, bo nie mogłem już słuchać tych bredni.

- Otóż wystąpił błąd. Domyśliliście się pewnie, że istotą prognoz są badania krwi. Pozostałe badania, to bezwartościowa otoczka dla zamydlenia oczu. I właśnie dziś rano nasz „kret” w ich organizacji zameldował, że trafiono na właściwych rodziców. Wyniki badań ich krwi dotarły do Centrum Analiz. OSOBA przyszła na świat o pięćdziesiąt lat za wcześnie. Wiemy, że jest pani przy nadziei, pani Mario.

- Eeee - jęknęła i schowała twarz w dłoniach.

Postanowiłem zakończyć to przedstawienie.

- Starczy! Jeśli będzie potrzebna pomoc zwrócimy się do policji. Dziękujemy panu.

Wstałem z kanapy.

- Chwileczkę - powstrzymał mnie. - Jeszcze nie skończyłem. Oni już wiedzą kim jesteście. Muszą was zlikwidować. W grze, w której stawką jest świat nie liczą się ofiary. Doktor Dziuraszek już wpakował się w ogromne kłopoty!

Przypomniałem sobie dziwny głos w słuchawce telefonu i kłęby dymu nad spokojną dzielnicą. To akurat mogło być prawdą.

- I co? Nasze dziecko ma być kim? Zbawicielem świata? - spytałem.

- Zbawicielką - odrzekł facet. - Urodzi się wam córeczka i ona będzie Zbawicielką świata.

- Nasza córka zbawicielką? - parsknąłem śmiechem.

Nie podobał mi się ten pomysł. Wolałbym, żeby była prawnikiem, ostatecznie lekarzem. A zbawicielka? Nawiedzone dziewczę w sandałach i starym worku? Która firma taką przyjmie? Facet był chory, to oczywiste.

- I pan chce, żebyśmy w to uwierzyli?

- Musicie, bo tylko nasza organizacja może was ochronić.

- To ja zrobię kawę - zaproponował Kotek, podnosząc się z kanapy.

- A co to za organizacja? - zapytałem.

- Stowarzyszenie Aniołów Na Rzecz Bezpiecznego Powrotu.

Facet miał tupet.

- Ach, a pan to niby...

- Niech pan zdejmie płaszcz - wtrącił Kotek. - Zaraz przyniosę kawę.

- Dobrze, bo już mi zdrętwiały - stęknął.

Zdjął płaszcz i rozpostarł wielkie, białe skrzydła.

- Jestem aniołem, a dokładniej Archaniołem.

Machnął skrzydłami i wzniósł się w powietrze, ale skrzydła zaszurały o sufit, więc wylądował z powrotem na fotelu.

-...

-...

Pierwsza odezwała się Maria.

- Z mleczkiem, czy bez?

PROGNOZA c.d. - fragment opowiadania (fragment wcześniejszy i końcówka)

2
Tekst jest połączeniem opublikowanego już wcześniej na forum fragmentu opowiadania (teraz po uwzględnieniu uwag forumowiczów) oraz dalszej, końcowej części opowiadania. Łącznie to połowa (ta druga, końcowa) opowiadania pt. "Prognoza".

Opowiadanie publikuję sukcesywnie w częściach i poddaję ocenie, ale po zebraniu uwag oraz korekcie, zamierzam umieścić całość w jednym wątku.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron