Przechodząc przez kulę czarnej substancji, chłopiec wytężył wszystkie swoje zmysły i zacisnął mocniej dłoń na klindze swojego świetlistego miecza. Starał się być w pełnej gotowości, wychodząc na spotkanie z nieznanym. Nie wiedział, czego się spodziewać, ani co też mogło czekać na nich po drugiej stronie. Cała ta wyprawa była dla niego tajemniczą niewiadomą, a jak dotrzeć do celu i wykonać jego misję stanowiło zagadkę, której na ten moment, z całą pewnością nie był w stanie rozwiązać. Lecz jedno było pewne - byli zdani na siebie…
Przez jakiś czas odnosił wrażenie, że wchodził tylko głębiej i głębiej do jego wnętrza, jakby powoli przenikał przez portal, a zarazem to portal przenikał przez niego samego, powodując wówczas wyładowanie energetyczne, które sprawiło, że zjeżyły mu się włosy na całym ciele…
W następnej chwili lądował już na nogach po drugiej stronie. Nie tracąc równowagi, natychmiast rozejrzał się na boki. Słowa szkarłatnego orła dały mu do myślenia, więc chłopiec miał się na baczności. Od razu zauważył, że światło, którym tak mocno promieniował po tamtej stronie, tutaj zmniejszyło się do słabej poświaty. Jako, iż to mocno ograniczyło jego pole widzenia, a w pomieszczeniu panowała zupełna ciemność, chłopiec zaczął poruszać się prawie po omacku, powoli do przodu. Właśnie wtedy, lisiczka bezszelestnie poruszyła się, delikatnie opierając się na jego ramieniu i rozpalając nad nimi miniaturę pulsującej kuli świetlistej energii, którą rozświetliła wnętrze. Komnata wyglądała identycznie do tamtej po drugiej stronie, jednak tutaj nie było widać żadnych niebieskich płomieni, ani ułożonej z nich wiadomości. Wrota widoczne w oddali, mimo iż zamknięte, nosiły podstarzałe ślady zniszczenia, jak gdyby w przeszłości ktoś je już sforsował. Odniósł wrażenie, że nikogo nie było tu od bardzo dawna. Wtem, usłyszał za sobą dziwne chlupotanie, zatem odwrócił się instynktownie, by spojrzeć za siebie, a wtedy na własne oczy zobaczył, jak portal znika, jak gdyby we własnym wnętrzu.
To go mocno zaniepokoiło…
Studnia była teraz kompletnie pusta!
Możemy mieć odciętą drogę powrotu. - Powiedziała lisiczka, jakby czytając w jego myślach, ale chłopiec nie zastanawiał się, czy tak było, czy był to wyłącznie zbieg okoliczności…
Ufał jej.
Zaczął zastanawiać się, co dalej. Po raz kolejny znalazł się w trudnej sytuacji, z którą musiał sobie poradzić. Jedynym wyjściem wydawało się przeć naprzód, jednak oboje znajdowali się na obcym im gruncie, nieznanego sobie świata, na temat którego nic nie było im wiadome. Zdecydowali zatem, że zanim poczynią następny krok, będą musieli się przespać, aby nabrać sił. Oboje byli zmęczeni i potrzebowali wypoczynku, ale podjęli wspólną decyzję, że dla bezpieczeństwa będą na zmianę pełnić wartę. Chłopiec nalegał, by to lisiczka poszła spać w pierwszej kolejności, a gdy już zasnęła, oparta o niego, znużony zaczął się zastanawiać, co czeka ich na zewnątrz wrót świątyni. Był jednak zbyt zmęczony, aby prowadzić na ten, czy inny temat, rozmyślania, zatem starał się spożytkować resztę sił na trzymaniu warty. Czas płynął i płynął, a on stawał się coraz to bardziej senny.
Po dłuższej chwili chłopiec zaczął powoli przysypiać, jego powieki coraz to cięższe, osuwały się stopniowo niżej i niżej…
Czuł, jak ledwo jest jeszcze w stanie się opierać, gotów lada moment poddać się odbierającemu mu przytomność zmęczeniu.
W samą porę, tuż przed mimowolnym zapadnięciem w sen obudził lisiczkę, aby zamienić się z nią rolami. Będąc na skraju wycieńczenia, wydawałoby się, że niczego nie pragnął w tej chwili bardziej, niż dobrego, mocnego snu, po którym obudziłby się rześki i wypoczęty.
Wreszcie odetchnął z ulgą i zamknął oczy, swobodnie i głęboko zasypiając, gdy wnet, niespodziewanie, spadła mu na czoło kropla. Natychmiast się otrząsnął i spod szeroko otwartych już powiek, kątem oka, spostrzegł właśnie tę samą spadającą kroplę, którą strząsnął przed chwilą w dal. Z jakiegoś powodu, od momentu, gdy tylko ją ujrzał, przykuła jego całą uwagę i nie mógł zaprzestać tej obserwacji, będąc w nią nieustannie i niezmiernie wpatrzony. Czas jak gdyby zwolnił, a chłopiec dostrzegł, jakby był w niej zawarty ocean światła, mieniący się wszystkimi kolorami pełnej palety barw, z której każdy tętnił pełnią życia.
Z niedowierzaniem przetarł oczy, a zaraz potem kompletnie oniemiał…
Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, wokół niego, delikatnie świeciła biel, czysta i łagodna biel, jednak widok ten był zbyt silny i zmusił go do przymrużenia oczu.
Zaraz po tym mrugnął, po czym zdał sobie sprawę, że znajdował się już w zupełnie innym miejscu. Panowała tu wszechobecna ciemność, a on stał z rozłożonymi ramionami, płonąc zażarcie potężnym ogniem. Nie czuł jednak bólu, a też wcale się nie spalał, może dlatego, że to on sam był właśnie tym ogniem…
Coś sprawiało, że gdzieś wewnątrz siebie wiedział, iż nie było to jego miejsce, aczkolwiek znalazł się tu nie bez powodu. Wziął głęboki oddech i powoli zamknął oczy, starając się w pełni skupienia zjednoczyć z tu i teraz. Gdy znów je otworzył, stał na bezkresnej, zielonej polanie, gdzie lekki i przyjemny wiatr muskał jego ciało. Zaczął on coraz silniej odczuwać jakąś obecność, która zdawała się towarzyszyć mu od samego początku, sprawiając zagadkowe wrażenie, jakby była nigdzie, a zarazem wszędzie. Czuł się w jakiś sposób prowadzony i obserwowany…
Nagle, doznał odczucia, jakby obecność nabierała powoli kształtów i wskazywała mu kierunek. Chłopiec spojrzał w niebo, rozumiejąc, że było mu przeznaczone to zrobić, że w pełni wypełniał swoją powinność. Chmury na niebie rozstąpiły się, ukazując mu pewien obraz jak żywy, przedstawiający coraz to coś innego. Rozumiał, że widzi przed sobą niekończący się cykl życia i śmierci, początku i końca, przeplatających się między sobą. Wszystkie elementy istnienia, poddane procesom tworzenia i destrukcji, ciągłej transformacji, łączyły się w jedną całość. Wszelkie rodzaje egzystencji były ze sobą powiązane, będąc jednym i tym samym z początku, jednak ulegając późniejszej separacji, która była niezbędna dla swojego postępu, a jednak nie zmieniała całkowicie takiego stanu rzeczy…
Czuł, że mimo iż był częścią tego wszystkiego, tych zależnych od siebie i połączonych ze sobą nawzajem, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz, w ten, czy inny sposób, takich samych, a jednak tak innych fragmentów jednej całości, zmierzał już w wyznaczonym dla siebie kierunku.
Czuł, jakby obecność cierpliwie zachęcała go, delikatnie, a zarazem bezkompromisowo wskazując ów kierunek, który ujawniał mu się jako jedyny właściwy. Zwracając swój wzrok ku niebu, był święcie przekonany, że gdzieś tam, na końcu drogi, znajdowało się miejsce zbioru wszystkich najpiękniejszych cnót, jak gdyby źródło, najczystszej z czystych wód, otoczone scenami spokoju, harmonii i szczęścia.
Czuł, że obecność chce utwierdzić go w przekonaniu, iż jest na właściwej drodze, zarazem jednak zwracając jego uwagę na to, że wszystko jest jeszcze w jego rękach.
Wiedział, iż sam jest rzeźbiarzem swojego życia, kowalem własnego losu.
Czuł, że zmierza do wielkiego finału, oczekiwany przez obecność, gotową wziąć go za rękę i przyjąć jak swego, delikatnie go asekurując podczas wstąpienia, jakby był wymagającym tego malutkim dzieckiem, stawiającym swoje pierwsze kroczki. To sprawiło, że w jego oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Ten wykraczający na każdy z możliwych sposobów poza jego możliwości spektakl, ukazujący mu doskonałe niedoskonałości, jak i niedoskonałe doskonałości tego świata, ujawnione mu przez obecność, będącą zarazem ponad wszystkim, a tym samym będącą właśnie tym wszystkim naraz, odjął mu kompletnie mowę.
Czuł, że chciał chylić czoła do samej ziemi, składając pokłon pełen szacunku i wdzięczności…
Nie mógł wręcz opisać w żaden sposób uczucia, które mu towarzyszyło. Stał w bezruchu, łącząc swoje dłonie i milczał pełen podziwu i zrozumienia, choć zarazem bezkreśnie przekraczało to wszelkie granice jego pojęcia.
Właśnie wtedy, niespodziewanie, zaczął stopniowo odpływać w sen, gdy obecność dała mu jakby znak na to, że jeszcze się spotkają.
…
Chłopca wybudziła ze snu lisiczka, mówiąc, że coś właśnie dzieje się na zewnątrz świątyni. Powiedziała też, że dopiero co było słychać jakiś bardzo donośny, głęboki dźwięk, który zwrócił na to jej uwagę. Sądziła, że powinni ostrożnie i niezauważenie otworzyć wrota i wyjrzeć na zewnątrz.
Chłopiec przytaknął, po czym po cichu podeszli razem do dużych drzwi komnaty, do których leżący nieopodal zamek musiał zostać zniszczony już dawno temu, i z pewnym trudem udało im się je rozchylić, a wtedy jego oczom ukazał się niezwykle nietypowy widok…
Nisko na niebie świeciło ogromne purpurowe słońce, swoim jaskrawym i nasilonym blaskiem rażącym go w oczy.
Tutaj również znajdowali się na szczycie góry, jednak o wiele niższej niż ta, na którą musiał ich zabrać szkarłatny orzeł. W pewnej oddali, rzeczywiście słychać było jakieś dochodzące ich odgłosy, na co chłopiec wytężył słuch, ale trudno mu było cokolwiek wyraźnie usłyszeć…
Lisiczka delikatnie, a jednak znacząco nacisnęła łapką na jego ramię i dała mu znać, żeby w całkowitej ciszy i bez wychylenia, ostrożnie przeczołgali się na skraj skarpy i tak też właśnie zrobili. Zatrzymali się dopiero przy samej jej krawędzi i zaczęli wtedy bardzo uważnie nasłuchiwać, co takiego dokładnie działo się nieopodal, u podnóża góry. Nagle, o wiele wyraźniej doszły ich głosy, układające się w zdawkową rozmowę kilku osób w nieznanym im języku. Było wśród nich słychać mieszane uczucia i pewien rodzaj zachodzącego napięcia między nimi.
Coś poważnego jakby wisiało w powietrzu…
Chłopiec i lisiczka spojrzeli po sobie i bezgłośnie porozumieli się, że zaryzykują wysunięcie się na tyle, aby zobaczyć na własne oczy rozmówców i rozwój sytuacji, a wtedy chłopiec po raz kolejny ujrzał coś, czego się nie spodziewał. Nieopodal zbocza góry, siedziała grupa niskich, dość muskularnych mężczyzn, skutych razem łańcuchami, i to właśnie oni prowadzili tę nerwową rozmowę. Byli długowłosi, o długich brodach, odziani w łachmany z szat, które dawniej musiały być naturalnie beżowego koloru tkaniny, z której zostały utkane. Teraz jednak nosiły ślady wyraźnych zabrudzeń i podniszczenia, dając do zrozumienia, że ich posiadacze musieli już wiele w nich przejść. Gdy tak zaciekawiony im się przyglądał, zaskoczony spostrzegł jeszcze jedną grupę, która od razu wydała mu się dużo bardziej tajemnicza, a wręcz niebezpieczna…
Oddalonych od poprzedniej, jakby zawieszonych wyżej w powietrzu, siedziało kilka postaci, których płci nie mógł rozpoznać, unoszących się z dłońmi ułożonymi w jakieś symboliczne gesty. Ponadto byli oni prawie całkowicie pokryci czarnymi szatami, zdobionymi złotem, z nikab owiniętą wokół głowy, odsłaniającą wyłącznie ich całkowicie mleczne oczy i kawałek twarzy, o popielatym kolorze skóry, zbliżonym do barwy kryształu noszonego na piersiach. Wydali mu się bardzo wysocy, wychudzeni, o długich ramionach i dłoniach, o bardzo podłużnych, spiczastych palcach. Wyglądali na kompletnie nieprzejętych rozmową tamtych, jakby nie zwracali na nich najmniejszej uwagi…
Chłopiec spojrzał ponownie na jednych i na drugich i policzył ich. Mężczyźni, prowadzący rozmowę przy zboczu góry, byli podzieleni na dwie grupy skute osobno łańcuchami, po pięć osób. Mimo iż sytuacja między nimi wydawała być się bezustannie napięta i zdawali się mieć od siebie odmienne zdania, jeden z nich miał wyraźny posłuch u pozostałych. W końcu zamilkli i spojrzeli znacząco na tamtych, unoszących się nadal w powietrzu, których było łącznie czterech. Jeden z nich siedział kawałek dalej od reszty i miał na szyi zawieszony jeszcze jeden przedmiot, wyglądający na zakrzywiony, czarny róg zdobiony złotem. Wciąż nie zwracali oni uwagi na przyglądających im się właśnie mężczyzn poniżej, najwidoczniej pogrążeni w głębokim skupieniu. Podczas gdy uważnie ich obserwował, chłopiec dostrzegł nagle, kątem oka, jakiś ruch i spojrzał ponownie na poprzednie dwie grupy. Mężczyźni skuci łańcuchami powoli zaczęli się rozdzielać, jedna z grup w jedną stronę, a druga w tamtej przeciwną, powoli przemieszczając się u podnóża góry w odwrotnych sobie kierunkach. Ostatni mężczyzna w rzędzie, będący na samym końcu łańcucha z każdej z grup, nie spuszczał tamtych z oczu, nieustannie wbijając w nich swój wzrok. Gdy tylko obie grupy okrążyły górę na tyle, by zniknąć z ich pola widzenia, nagle, jak na sygnał, wszyscy znacznie przyśpieszyli kroku, a po chwili zaczęli biec. W tej samej chwili, jeden z tamtych, unoszących się na siedząco w powietrzu, ten z rogiem na szyi, raptownie się ocknął. Wtem zastygł na moment w bezruchu, a następnie natychmiast ruszył w pościg za jedną z grup, tą, w której znajdował się mężczyzna, który zdawał być się kimś w rodzaju przywódcy pojmanych.
Swobodnie i szybko, zdecydowanie prędzej od uciekinierów, leciał za nimi cały czas na siedząco, jednak tym razem, jego dłoń ukazywała odmienny gest symboliczny.
Chłopiec razem z lisiczką przesunęli się kawałek dalej, tak, by nie stracić ich z pola widzenia.
Sytuacja wydawała być się nagle całkiem jasna…
Zaraz miało dojść do jakiegoś poważnego zderzenia pomiędzy nimi, ale chłopiec nie do końca wiedział, czy powinni byli ingerować w te zdarzenia. Wtedy lisiczka wskazała pyszczkiem na skracającego dystans w pogoni za tamtymi i powoli wyszeptała.
Czuję od niego bardzo ciężką, lecz także i silnie odpychającą, mroczną moc…
Jeśli zareagujemy, możemy nie tylko nie wpłynąć korzystnie na rozwój wydarzeń, ale i znaleźć się w poważnym niebezpieczeństwie…
Chłopiec tylko pokiwał powoli głową, dając znać, że rozumie powagę sytuacji.
Za moment z pewnością miało dojść do niechybnego konfliktu pomiędzy tamtymi, a możliwe, że wydarzy się wtedy coś, czego z pewnością nie chciałby być świadkiem, a czemu nie byliby w stanie zapobiec.
Czuł się bardzo nieswojo, znajdując się w takim położeniu, ale obawiał się wystawić ich na kompletnie nieznane im i wyraźne zagrożenie, tym samym narażając też całą swoją misję.
Był rozdarty…
Nie do końca czuł, jak powinien postąpić.
Tym razem naprawdę nie wiedział, co ma zrobić, podczas gdy na jego oczach zaczęła odbywać się straszna, groteskowa scena. Gdyż choć mężczyźni w łańcuchach biegli z całych sił, to jednak nie mieli oni żadnych szans na dalszą ucieczkę. Tamten w końcu podleciał do najbliższego sobie z nich i wyciągnął rękę, z której to palców zaczął się sączyć gęsty, ciemny dym. Wypływały z niego kształtujące się szybko promienie mrocznej energii, po chwili zmieniając się w ostre kolce, które bez wahania wbił mu w kark.
Mężczyzna wydał stłumiony okrzyk bólu i stanął jak wryty, a na jego twarzy było widać grymas cierpienia. Gdy zaczął powoli słaniać się na nogach, gotów paść bezwładnie na ziemię, mężczyzna na drugim końcu łańcucha szybko zawrócił grupę, która spróbowała zaatakować napastnika, jednak bezskutecznie. Ten zrobił jedynie szybki, zwinny obrót, unikając zagrożenia i wbił kolce w następnego z nich.
Kolejny osłabiony okrzyk bólu, za którym podążył grymas cierpienia…
Pozostali mężczyźni, pomimo iż wyglądali na wściekłych, zaciskali zęby, najwidoczniej starając się nie wydać żadnego dźwięku. Wtem ponownie wykonali desperacki atak na napastnika, próbując pomóc swojemu pobratymcowi, lecz tamten tylko wykonał kolejny unik i wycelował w nich swoją drugą rękę. Mężczyźni natychmiast zamarli, wpatrzeni w nią z szeroko otwartymi oczyma.
W powietrzu zawisła gęsta, niewypowiedziana groźba… Śmierć!
Chłopiec spojrzał na lisiczkę, lecz ta tylko pokręciła głową, patrząc mu głęboko w oczy.
Rozumieli się bez słów…
Ich serca paliły się do pomocy, jednak wiedzieli, że wyłącznie dołączyliby do ofiar. Spojrzał więc z powrotem na walczących, zakrywając na moment dłonią swoją twarz, nie mogąc sobie poradzić z własną bezsilnością.
Gdy tylko drugi mężczyzna miał właśnie paść na ziemię, napastnika zaskoczył nagły atak na swoją rękę, którą cały czas trzymał wycelowaną w kierunku uciekinierów.
Wydało się oczywiste, że tego się nie spodziewał.
Czyżby atakujący go mężczyzna miał właśnie przypłacić to życiem? - Pomyślał chłopiec.
Napastnik cofnął o kawałek swoją dłoń, z której palców wydobyły się promienie, łącząc w mroczne ostrze i szybkim ruchem ciał mężczyznę.
Ku jego zdziwieniu, zamiast niego, przeciął wyłącznie skuwające go łańcuchy…
W ciągu kilku następnych chwil sytuacja uległa diametralnej zmianie. Napastnik natychmiast odskoczył od mężczyzny, na najwidoczniej bezpieczną dla siebie odległość i bez wahania przyłożył sobie do twarzy ów zawieszony na szyi, zakrzywiony czarny róg, zdobiony złotem. Wydobył z niego przeszywający, głęboki i potężny dźwięk, bez wątpienia dając jakiś sygnał, pozostałym ze swojej oddalonej od siebie grupy. Następnie szybko się rozejrzał, jakby oceniając swoje położenie i otoczenie.
W tym samym czasie częściowo oswobodzony z łańcuchów mężczyzna, przyłożył szybkim i płynnym ruchem dłoń do dłoni, powodując częściowo stłumione klaśnięcie, a z miejsca, z którego przed chwilą uskoczył napastnik, jakby z wnętrza ziemi, wystrzelił masywny skalny kolec, ostry jak szpikulec. Chłopcu nagle wydało się to jako kluczowy moment, aby pomóc przeciwstawić się złu i niegodziwości, które odbywały się na jego oczach. Położył więc znacząco dłoń na łapce lisiczki, po czym wyskoczył na zbocze góry, zjeżdżając po nim w dół, w kierunku walczących. Napastnik w czarnych szatach natychmiast to zauważył i oddalił się jeszcze bardziej, by wtem obrzucić go ciężkim, przenikliwym spojrzeniem, a wtedy chłopiec raptownie poczuł na sobie potężną, nieokiełznaną wrogość, jakby był to skierowany w jego stronę, skondensowany powiew lodowatego zimna, który na chwilę zmroził mu doszczętnie krew w żyłach…
Właśnie w tej samej chwili mężczyzna zrobił szybkie kroki do przodu i ponownie złączył dłonie, a z ziemi wystrzeliły skalne odłamki, skierowane prosto w jego przeciwnika.
Ten jednak nie dał się już zaskoczyć.
Szybko się uchylił i uskoczył, po czym wycelował w niego dłoń i wystrzelił mrocznym promieniem, ze zgromadzonych na palcach wiązek ciemnej energii. Jakby przewidując ten ruch, dłonie mężczyzny były już złączone w oczekiwaniu i natychmiast wyrosła przed nim skalna tablica, która pochłonęła pocisk. Obaj przystanęli na chwilę, wpatrzeni w siebie w skupieniu.
Z jakiegoś powodu, napastnik nie chciał ponownie zaatakować uciekinierów, jednakże było widać, że nie ma też zamiaru pozwolić im odejść.
Z pewnością czeka, aż dołączy do niego pozostała trójka… - Pomyślał chłopiec.
Mężczyzna też wydawał się zdawać sobie z tego sprawę, a jednak nie wykonał on żadnego ruchu, a tylko bacznie obserwował przeciwnika.
Obaj widocznie na coś czekali…
W ostatniej chwili, kiedy chłopiec miał się znaleźć już praktycznie przy nich, zrozumiał, że to właśnie jego wyczekiwali. Zjeżdżając w niezupełnie kontrolowanym pędzie, skoczył w ostatniej chwili w stronę napastnika i instynktownie wyciągnął rękę w jego kierunku, z której i tym razem wystrzelił świetlisty łańcuch. Był on jednak ewidentnie słabszy od tego, którym wcześniej udało mu się pochwycić szkarłatnego orła. Chwilę potem przekonał się, że właśnie popełnił ogromny błąd…
Napastnik w czarnych szatach bez wahania pochwycił łańcuch i jednym potężnym ruchem przyciągnął go do siebie. Chłopiec przez moment spanikował, czując się bezradnie, jakby bezwładnie leciał wprost na pożarcie do paszczy przerażającej bestii. Zdążył jednak, mimo wszystko, zasłonić się świetlistym mieczem na cios wymierzony w niego mrocznym ostrzem napastnika. Siła uderzenia powaliła go kawałek dalej, lecz zanim ten zdążył go ponownie zaatakować, mężczyzna przyszedł chłopcu z pomocą. Zbliżając się, złączył dłonie raz za razem w szybkiej sukcesji, po czym pomiędzy chłopcem a napastnikiem, powstała kolejna skalna tablica, z której tym razem wystrzeliły pomniejsze skalne szpikulce w stronę jego przeciwnika. Ten zdążył tylko częściowo się uchylić, ale i szybko skontrował pozostałe pociski obszernym strumieniem mrocznej energii, która natychmiast je zniwelowała. Mężczyzna i napastnik ponownie zastygli w bezruchu, bacznie obserwując się nawzajem.
Chłopiec z kolei spróbował się podnieść, ale nic z tego.
Czuł się tak osłabiony, jakby opuściła go większość sił witalnych, a cios, przed którym ledwo zdążył się obronić, musiał być tak potężny, że skutecznie wyłączył go z walki.
Myśl! - Chłopiec krzyknął w myślach, podczas gdy starał się skupić. - Co teraz?
Jego umysł desperacko poszukiwał możliwości wybrnięcia z tej sytuacji, ale nawet przez chwilę nie poświęcił swojej uwagi na konieczną i bezwzględną samokrytykę, którą miał zamiar chlusnąć sobie w twarz, niczym kubłem zimnej wody.
O mały włos! - W głowie dzwonił mu alarm, że najprawdopodobniej właśnie otarł się o śmierć, lecz teraz nie było czasu do stracenia. - Nadal żyję.
Trzeba działać!
Chłopiec rozejrzał się i spostrzegł, że świetlisty miecz w jego dłoni był znów jedynie kryształowym kamieniem, a świetlisty łańcuch zupełnie zniknął, natomiast ręka, którą się nim posługiwał całkiem zdrętwiała. W tej właśnie chwili, o mało nie ugiął się pod ciężarem tego ciągu niefortunnych zdarzeń. Jednak ku swojej ogromnej uldze i wdzięczności, nie był sam, mimo iż teraz zdawał być się prawie całkowicie bezbronny i bezradny…
Gdy przy jego boku znalazła się lisiczka, natychmiast poczuł się o wiele lepiej.
Odpoczywaj.
Zrobię co w mojej mocy. - Powiedziała tylko wpatrzona w chłopca z przejęciem i delikatnie położyła mu swoje łapki na czole.
Ten zamknął na chwilę oczy, czując pewien błogostan, który sprawiał mu jej dotyk.
Czuł wewnętrznie i zewnętrznie, jak przepływa przez niego jej wzmacniająca i lecznicza energia.
Był teraz taki szczęśliwy, że była blisko niego…
Chyba po raz pierwszy w życiu czuł się związany z kimś w ten sposób. Nie do końca wiedział, jak opisać ten stan, ale był on jakby połączeniem, między innymi, bezkresnego szczęścia, ciepła, spokoju, radości, uniesienia i wdzięczności, przeplatających się i łączących ze sobą razem w jedność.
Z tej niebywałej eksploracji odczuć wyrwał go raptownie instynkt, który zmusił go, by za wszelką cenę wytężył wszystkie swoje zmysły, gdyż w powietrzu zawisła niebywale ciężka i gęsta atmosfera. Sytuacja z pewnością miała właśnie po raz kolejny diametralnie się zmienić…
Chłopiec spostrzegł, że w oddali było widać zbliżających się pozostałych trzech z grupy odzianych w zdobione czarne szaty. Mężczyzna szybko odwrócił się do chłopca i lisiczki, po czym wypowiedział do nich kilka słów, których nie mogli zrozumieć. Zaraz potem ponownie się odwrócił i wskazał na swoich towarzyszy, a następnie bezpośrednio na skuwające ich łańcuchy, dając wyraźnie do zrozumienia, że trzeba je zniszczyć, aby im pomóc. To musiała być ich jedyna szansa. Lisiczka natychmiast przełożyła swoje łapki na kryształowy kamień i zaczęła przemieniać go raz jeszcze w świetlisty miecz. Napastnik w czarnych szatach, najwidoczniej rozumiejąc rozwój sytuacji, miał wyraźny zamiar uniemożliwić im realizację tego planu. Tym razem to on próbował ich zaskoczyć i raptownie skoczył w ich kierunku, z dwoma mrocznymi ostrzami wytworzonymi z palców obu dłoni.
Mężczyzna, mimo tego, iż wyglądał na zmęczonego i będącego pod ciężarem ogromnej presji, zdołał udaremnić ten atak i odepchnąć napastnika, kombinacją skalnej tablicy, potężnego szpikulca i odłamków, jednak wyglądał już na coraz bardziej wycieńczonego. Chłopiec z kolei czuł się powoli nieco lepiej, ale daleko mu było do odzyskania wystarczającej części witalności. Lisiczka, po pewnej chwili, przekazała mu odnowiony już świetlisty miecz, którym ostatkami swoich sił ciął połączone ze sobą obie pary łańcuchów pozostałych dwóch mężczyzn w łachmanach.
Na całe szczęście, ten plan się powiódł…
Do mężczyzny dołączyli jego dwaj oswobodzeni pobratymcy, z kolei napastnik w czarnej szacie natychmiast odskoczył na jeszcze dalszą odległość i powoli cofał się w stronę nadlatującej ku niemu grupy, przy czym przez cały czas nie spuszczał ich z oczu.
To chyba wszystko, jeśli chodzi o mnie… - Powiedział do lisiczki słabym głosem, czując się na skraju swoich sił.
Ta tylko odwróciła się do niego i spojrzała mu prosto w oczy z głębokim smutkiem, lecz nic nie powiedziała…
Sama wyglądała na coraz bardziej zmęczoną, ale pomimo tego, ponownie położyła na chłopcu swoje łapki, a ten poczuł, jak i tym razem przepływała przez niego, choć już o wiele słabsza, jednakże wciąż błoga energia lisiczki.
Co z nami teraz będzie… - Pomyślał, jednak był zbyt wyczerpany, żeby to roztrząsać.
Zwrócił więc swój częściowo otępiały wzrok w kierunku miejsca, gdzie zaraz miało dojść do ostatecznego starcia, na które oni sami nie mieli już mieć żadnego wpływu…
Mężczyźni co prawda ani trochę nie wyglądali, jakby mieli zamiar ich opuścić, a tym bardziej swoich najwidoczniej nieprzytomnych towarzyszy i szykowali się właśnie do walki z nadciągającą nieustępliwie czwórką w zdobionych, czarnych szatach.
Chłopiec mógł być wyłącznie pasywnym obserwatorem następujących wydarzeń…
Czuł się ledwo żywy, będąc na skraju wytrzymałości, ale starał się zachować czystość umysłu na tyle, jak to tylko było dla niego wciąż możliwe, tak, aby poświęcić całą swoją uwagę zdarzeniu, które z pewnością miało zadecydować o ich losie. Nie było to łatwe, by się z tym pogodzić, ale nie było w ich mocy nic, co byliby w stanie zrobić…
Doszło do bezlitosnej walki na śmierć i życie, od której nie było żadnego odwrotu. Czwórka napastników ustawiła się, będąc cały czas w ruchu, w mały okrąg i bez wahania ruszyła do ataku na mężczyzn. Płynnie obracająca się formacja skutecznie skracała dystans, niwelując naprzemiennie zmieniające się kombinacje ofensywno-defensywne swoich przeciwników. Aczkolwiek pomimo tego, przez chwilę wydawało się, że mężczyźni mają nawet szansę na pewne zwycięstwo. Metodycznie i zacięcie bronili się i atakowali w odpowiednim miejscu i czasie, skutecznie spowalniając zbliżających się napastników i nawet udało im się zadać im obrażenia, co jeszcze bardziej osłabiło ich momentum. A jednak gdy walka przeszła już do zwarcia, przechyliło to znacząco szalę na ich niekorzyść. Dwóch napastników z tyłu formacji, znienacka wyskoczyło ponad dwóch kroczących na froncie, zadając błyskawiczne ciosy wymierzone w wymęczonego mężczyznę, który zdawał się dowodzić grupą zbiegów. To spowodowało niemałe zamieszanie w ich szyku, rozbijając ich spójną defensywę. Mężczyzna, pomimo iż zdołał uniknąć śmierci, rzucając się w bok, stworzył przez to lukę w ich obronie, gdy padał na ziemię. Napastnicy zwinnie zamienili się miejscami, aby natychmiast to wykorzystać i ponownie wykonali atak z zaskoczenia, tym razem wyskakując z flanki, po obu stronach formacji. Następnie, skupili atak na każdym z osobna, zmuszając ich do rozdzielenia się, co sprawiło, że mężczyźni byli teraz oddaleni od siebie na pewną odległość. Właśnie od tej chwili, walka przeistoczyła się w systematyczną i jednostronną eliminację. Co prawda, przewodzący reszcie mężczyzna zdążył wrócić do walki, jednak ani on, ani pozostali z jego grupy, wyglądający zresztą na coraz bardziej wycieńczonych, nie byli w stanie tego zatrzymać, ani dłużej stawiać oporu napastnikom. Na skraju sił, rozdzieleni, pod ciągłym i nieugiętym naciskiem ataków wroga, a także wobec przewagi liczebnej, która miała decydujące znaczenie w tej walce, ponieśli druzgocącą klęskę, która dla każdego z nich oznaczała śmierć. Walczyli jednak do samego końca, a dzięki poświęceniu mężczyzny stojącego na czele ich grupy, który zaryzykował desperacki atak ku pomocy najbliższemu ze swoich towarzyszy, ich starania nie poszły na marne. Mianowicie, gdy ten udał ostateczny atak na swojego przeciwnika, zmuszając go tym samym do zatrzymania się i instynktownego przejścia w defensywę, tak naprawdę postawił pomiędzy nimi wyłącznie skalną tablicę, a w tym samym czasie, błyskawicznie przyszedł z odsieczą od flanki ku pomocy swojemu pobratymcowi, który prowadził walkę najbliżej niego. Razem udało im się pokonać wroga, jednakże nie bez trudu, po przejściu w zażartą ofensywę. Dokładnie w tej samej chwili, mężczyzna, który nieopodal stawiał czoła dwóm napastnikom naraz, wyłącznie broniąc się i cofając, by odwlec ich nieuchronną dominację, poniósł śmierć, okrążony i przecięty mrocznym ostrzem. Był on najbardziej oddalony od pozostałych, co dało im zaledwie wystarczająco czasu i przestrzeni na to, by zdołali oni wspólnie odeprzeć, a następnie przejść do kontrataku na zwiedzionego wcześniej przeciwnika. Dowódca grupy mężczyzn nie zdążył jednak skutecznie się obronić po zwycięskim wsparciu swojego towarzysza, a wyłącznie zadał napastnikowi przed śmiercią swój ostateczny cios. Razem z atakiem drugiego mężczyzny był to jednak wystarczający wysiłek, aby zdołali go pokonać, lecz wtem i ostatniego z nich pozbawił życia szybki i płynny atak z obu stron. Wtedy momentalnie było już po wszystkim, a wokół zawisła gęsta mgła śmierci. Chłopiec zaciskał zęby i starał przygotować się do podrywu w ostatecznej próbie obrony siebie i lisiczki, której delikatnie drżące ze strachu łapki wciąż na nim spoczywały, przekazując mu jej krążącą już w nim, kojącą ból i przywracającą go do właściwego stanu energię.
Tylko ona i on pozostali…
Dwóch nadal skutych łańcuchami mężczyzn wciąż leżało bezwładnie na ziemi nieopodal, nie zdradzając żadnych oczywistych oznak życia, natomiast trzech oswobodzonych wcześniej i walczących w ich obronie, zostało zabitych. Co prawda, zdołali oni pokonać dwóch napastników w czarnych szatach, jednak chłopiec zdawał sobie sprawę z tego, że pozostałych dwóch wystarczyło, by nie pozostawić im żadnych szans na wyjście z tego żywym. Całe jego ciało i wszystkie zmysły były napięte i jakby rozpalone do czerwoności…
Czy to jest nasz koniec? - Pomyślał.
Czy czeka ich teraz śmierć?
Czy wszystko stracone?
Czy jego misja okaże się jego ostatnią porażką i nigdy nie zobaczy już swojej utraconej siostry, a też nie dowie się niczego na temat zaginięcia ich rodziców?
Czy ta podróż, z tak nadzwyczaj drogą mu lisiczką, miała właśnie bezpowrotnie przepaść już na zawsze?
Zasypany gradem tych pytań, chłopiec położył swoje dłonie na spoczywających na nim łapkach lisiczki i uścisnął je znacząco.
Dziękuję…
Przepraszam… - Zdążył tylko wymamrotać do odwracającej się do niego wtedy towarzyszki, zanim znaleźli się przy nich napastnicy, którzy od razu wbili w nich swoje dłonie, spowite mroczną energią.
Już w momencie zetknięcia z nią, chłopiec natychmiast stracił przytomność, a wtedy raz jeszcze zapanowała nad nim całkowita ciemność.
Nie miał pojęcia, czy czas nadal płynął, czy się zatrzymał, ani czy wciąż należał do żywych, czy może właśnie zmierzał już do zaświatów…
O niczym nawet nie myślał. Jedyne, co było mu znane, jedyne, co wiedział i widział, to ciemność. Wszechobecna, otaczającą go z każdej strony, gęsta, nieprzenikniona ciemność…
A jednak, pomimo tego, skądś zaczął dobiegać go jakiś głos. Głos, który jakby iskrzył i błyskał, będąc niczym rozświetlające w oddali kawałek przestrzeni światełko, w tym przytłaczającym gąszczu mroku spowijającej go całkowitej ciemności. Nagle ów głos, który zdawał się do tej pory dochodzić go jakby z oddali, zalał go momentalnie niczym wartki strumień światła, padający bezpośrednio na niego.
Chłopiec poczuł się całkowicie nagi wobec jego absolutnej przenikliwości.
Nadszedł już czas…
Czas, abyś się przebudził…
To głos, który dobiegał go teraz jakby od środka i wypełniał całą jego świadomość, w końcu przemówił. W tym samym momencie ukazała mu się seria obrazów, natychmiast przeszywających jego umysł. Głos, który do niego przemawiał, dochodził tym razem jakby zewsząd, a jednak znikąd, natomiast światło, którym go przenikał, docierało w każdy element jego istnienia, a zarazem było dla niego zupełnie niewidoczne. Obrazy, które pojawiły się i zniknęły dosłownie w tej samej chwili, jak gdyby były tu już od zawsze, a jednak nigdy ich tu nie było, przekazały mu intuicyjną wiedzę, która najwidoczniej była niezbędna dla tego spotkania.
Co więcej, ów głos sprawiał raczej wrażenie wieloosobowe, jakby tak naprawdę przemawiało do niego zgromadzenie wielu różnych osobistości.
Chłopiec czuł się całkowicie przytłoczony tym doświadczeniem, które odczuwał, a którego nie był w stanie w pełni zrozumieć…
Mimo wszystko zapytał jednak bez strachu.
Kim… ty…
Kim jesteś?
W momencie powstania tego pytania, w jego głowie, już znał na nie odpowiedź.
Jesteśmy…
Jednym i tym samym…
A jednak…
Nie jesteśmy… tacy sami…
Gdzie jesteś?
Nigdzie cię nie widzę!
Jestem… wszędzie…
We wszystkim…
Przez cały czas…
Co ja tutaj robię?
Dlaczego tu jestem?
Jesteś tutaj…
Nie bez powodu…
Porzuć swoje ego…
Miej wiarę!
Co… ale… co takiego… cóż muszę zrobić?
Naprawdę nie wiem, co mam teraz począć!
Kontynuuj.
Trzymaj się… swojej drogi.
Dokąd mnie prowadzi?
Czy to zatem nie jest jej koniec?
Wszyscy… gdzieś zaczynamy…
Jednak… to my sami… wybieramy… to…
Jaka droga… określa kierunek miejsca… w którym się znajdziemy…
I to właśnie ta droga… określa to… kim jesteśmy.
Nie jest to ani twój początek… ani twój koniec.
Ty i ja…
Mamy ze sobą więcej wspólnego… niż myślisz.
Tak i ty… jak i ja…
Kiedyś przed tobą…
Nie rozumiem…
To wszystko zaczyna mnie przerastać!
To naturalne.
Nie zawsze trzeba wszystko rozumieć… żeby wierzyć…
Wszyscy… jesteśmy częścią… czegoś… przekraczającego nasze najśmielsze pojęcie…
Czuj…
Myśl…
Czyń…
Bądź…
I krocz dalej… w stronę światła… które wskazuje ci drogę.
Czy… czy chodzi ci o moją misję?
Misją nas wszystkich… jest szacunek… i ochrona życia… które pozwala na naszą dalszą egzystencję.
Musisz znaleźć sposób… na to… by to… pogodzić.
Wiesz przecież… ty już dobrze to wiesz… że…
Nie możesz się poddać…
Wiem to, ale…
Nie wiem, czy podołam!
Ani jak mam się stąd wydostać!
Wszystko… w swoim czasie…
Pamiętaj!
Tak i ja… jestem tobą…
Jak i ty… jesteś mną.
Nie trać z horyzontu miejsca… do którego zmierzasz.
Jeszcze się spotkamy!
Teraz… jednak…
Musisz powrócić… tam… skąd przybyłeś…
Gdyż nadszedł już czas… właśnie twój czas…
Czas przebudzenia!
Chłopca oślepił nagły rozbłysk światła, co sprawiło, że natychmiast się ocknął, otwierając szeroko oczy. Miał wrażenie, że owo światło podążyło tutaj wraz z nim i nadal było tu obecne, nawet już po jego przebudzeniu. Zdążył jednak wyłącznie rozejrzeć się mozolnie wokół i wtem raptownie odpłynął w głęboki sen…
Zapadł mu jednak w pamięć przebłysk z tej, trwającej ledwie chwilę, obserwacji otoczenia.
Wysoko nad nim świeciły trzy błękitne księżyce, swoją delikatną i łagodną poświatą.
…
Wybudził go dopiero nagły, niespodziewany ból. Mimowolnie się skrzywił i powoli otworzył zmrużone oczy. Naprzeciwko niego siedziała podobna do wcześniejszych napastników odzianych w czarne, zdobione szaty postać, której jednak ubiór częściowo różnił się od tamtych. Przede wszystkim, ten nosił na głowie dodatkowo czarny turban, z zamieszczonym na wysokości czubka jego głowy kryształem, którego widok natychmiast rozdrapał ranę bolesnego wspomnienia pochłonięcia jego siostry przez wir ciemności…
Był to pomniejszy sześciokątny kryształ, podobny do tego, który wypadł z czarnego, zdobionego złotem pudełka. Prawie taki sam jak ten, który chwyciła jego siostra, zanim rozpoczęła się cała ta straszna tragedia. Był on jednak mniejszy od tamtego i czystszy, będąc prawie zupełnie przezroczysty.
Postać w tym samym czasie powoli cofała swoją rękę od jego czoła.
To on musiał sprawić mi ten ból! - Pomyślał chłopiec.
Jego oprawca miał na sobie także częściową zbroję, pokrywającą górną część jego korpusu i ramiona, na których po obu stronach były zamieszczone czarne, zakrzywione rogi zdobione złotem, podobne do tego, który widział już wcześniej, wiszący na szyi jednego z nich. Postać spojrzała chłopcu prosto w oczy, swoim znużonym, beznamiętnym wzrokiem i po chwili wyciągnęła w jego kierunku obie ręce. Chłopiec chciał instynktownie odskoczyć, jakby jego zmysły miały zamiar samoistnie go przygotować, a zarazem uchronić od ponownego doświadczenia poprzedniego bólu, dając sygnał do natychmiastowego uniknięcia choćby minimalnego, bezpośredniego kontaktu. Spróbował się poderwać, lecz od razu opadł z powrotem na miejsce. Był przykuty łańcuchami do stołu i krzesła, na którym siedział, bez możliwości wykonania prawie jakiegokolwiek ruchu. Dłonie spowite mroczną energią chwyciły jego głowę w kleszcze z obu stron i uderzyła go fala lodowatego zimna, po czym na moment przestał zdawać sobie sprawę z tego, co się dzieje. Podświadomie, gdzieś na obrzeżach swojego umysłu czuł jednak, jak obca siła wdziera mu się do jego środka, przeszukując wnętrze. Po pewnym czasie jednak zakończyła to działanie, a chłopiec odczuł, jak ta sama siła zaczęła się z nim w pewien sposób porozumiewać. Nie padły żadne słowa, ani też nie ukazały mu się żadne obrazy, a jednak wiedział, że dochodziło do pewnej wymiany informacji pomiędzy nimi. Postać nie zadawała chłopcu żadnych pytań, a wyłącznie oznajmiła, iż wie, kim on jest i co tu robi.
Przekazała mu też, że nie znajdzie tu swojej siostry, a jego rodzice to zdrajcy, którzy uciekli z ukradzionym przez nich wcześniej pradawnym przedmiotem ogromnej wagi dla Jin, rasy rządzącej tym światem, której komunikująca się z nim teraz postać pełniła rolę przedstawiciela. Za swoją zbrodnię zostali skazani na śmierć i straceni, a wejście i wyjście z tego świata zostało absolutnie zakazane, również pod karą śmierci. Teraz i on sam będzie oczekiwał na wyrok, który ma przesądzić o jego losie. Zaraz po tym, obca siła rozmyła się, jakby opuszczając go, kiedy w tym samym momencie postać odjęła od niego swoje ręce, a on opadł głową na stół, po raz kolejny tracąc przytomność.
…
Ocknął się tym razem już w innym pomieszczeniu, gdzie siedział lekko skulony w rogu, oparty o zimne ściany, przykuty do muru wyłącznie jednym łańcuchem u nogi. W oddali przy wrotach było widać rozpaloną, małą pochodnię, oświetlającą część pomieszczenia, w którym nie znajdowało się nic poza nim samym.
Pod ciężarem rozdzielenia od lisiczki i odosobnienia w zimnie lochu, a także pod naporem złowrogich wieści, jakimi zszokował go rzekomy przedstawiciel Jin, który przeprowadził na nim swojego rodzaju przesłuchanie, chłopiec czuł, jak opuszcza go wszelka nadzieja… Zalewany falami głębokiego smutku, rozpaczy i bezradności, a także palącego gniewu i lodowatej wściekłości, z pomieszania tych przenikających go na wskroś uczuć, łzy stanęły mu w oczach. Jednakże pomimo tego, chłopiec z całych sił starał się nie dać im pochłonąć i poddać, by potem zapewne rozpaść się doszczętnie na kawałki. Pociągnął nosem i otarł twarz z łez, które z jakiegoś powodu nie chciały przestać płynąć, choć opierał się im, ile tylko mógł. Był nadal znacznie osłabiony, boleśnie poraniony, wewnętrznie i zewnętrznie, a teraz na domiar wszystkiego, ta wyniszczająca mieszanka emocji, tylko coraz bardziej odciskała na nim swoje piętno. Nie trwało to długo, zanim opadł z sił, a wycieńczenie zabrało go w końcu w objęcia snu.
…
Chłopca wybudziło delikatne pieczenie w ramię, którym był oparty o ścianę, sprawiając wrażenie, jakby zaczął się powoli przypalać. Odruchowo oderwał ją od muru i spojrzał w to miejsce. Ku jego zdziwieniu, ujrzał tam wypalony błękitnym ogniem, który nadal się tlił, znajomy symbol. Był to najprawdopodobniej identyczny znak jak ten, z którym zetknął się już wcześniej. Miał nieodparte wrażenie, że to właśnie dokładnie taki sam zobaczył wyryty na okładce księgi, z którą to doznane wcześniej doświadczenie, z tego, co powiedziała mu lisiczka, miało zapieczętować w nim część swojej mocy…
Poniżej zaczęły pojawiać się litery układające się w wiadomość, wyglądającą bardzo podobnie jak ta, która czekała na nich przy studni w komnacie świątyni po tamtej stronie.
"Jestem Sojusznikiem. Twoim sojusznikiem. Przyłóż dłoń do znaku, a nawiążemy pakt, dzięki któremu pomogę ci się stąd wydostać."
Litery powoli przygasały, aż kompletnie zniknęły, pozostawiając za sobą jedynie tajemniczy symbol, wciąż widoczny na ścianie.
Chłopiec nawet zbytnio się nie zastanawiał.
W tej chwili była to dla niego pewnie jedyna szansa, której nie zamierzał zmarnować. Powoli przyłożył dłoń do wypalonego miejsca, w którym cały czas tlił się wspomniany wcześniej znak, a wtedy natychmiast cała jego dłoń stanęła w błękitnych płomieniach, które jednak, zamiast podpalić, zmroziły go, a symbol jakby przeniósł się ze ściany na jego rękę. Niezwłocznie poczuł pewien rodzaj połączenia z tym, kto już zdążył się mu przedstawić jako jego sojusznik.
Chłopcze, posłuchaj mnie uważnie.
Znam twoich rodziców…
Wciąż istnieje szansa na to, że prawdopodobnie nadal żyją.
Nie widziałem ich jednak, od kiedy tylko ledwie zdążyłem ich ostrzec przed zasadzką Jin…
Spotkajmy się na zewnątrz twierdzy, a będziemy mogli bezpiecznej porozmawiać.
Teraz natomiast musisz stąd uciec, a ja jestem tu po to, aby ci w tym pomóc.
Jego głos rozbrzmiewał echem w głowie chłopca, sprawiając mu niezmierną ulgę i przywracając jego wiarę i nadzieję, co do kontynuowania swojej misji.
A co z moją siostrą?
I gdzie zabrali moją przyjaciółkę?
Muszę uwolnić lisiczkę!
Nie zostawię jej!
Wszystko w swoim czasie…
Teraz jednak musisz wydostać się z tej celi.
Połóż oznakowaną dłoń na spoiwie obręczy łańcucha, które skuwa twoją nogę.
Gdy chłopiec przyłożył do niego rękę, w miejscu naznaczonym symbolem, ten już po chwili zaczął raptownie, nieokiełznanie drgać i podrywać się, aż w końcu pękł i odpadł na kamienne podłoże.
Wolność, choć wciąż wyłącznie tymczasowa, a jednak wolność!
Teraz podejdź po cichu do drzwi i połóż na niej tę samą dłoń, jednak na razie nie dotykaj jeszcze zamka.
To absolutnie konieczne.
Chłopiec tak też zrobił i trzymał ją na drzwiach przez chwilę ciszy, dopóki Sojusznik znowu nie przemówił.
Niebiosa okazały się dla nas łaskawe!
Masz szczęście, droga wolna.
Teraz przyłóż dłoń do zamka, a gdy drzwi będą już stały dla ciebie otworem, bądź nadal ostrożny wychodząc z celi i po cichu zamknij je za sobą.
Chłopiec w skupieniu wypełniał pomocne polecenia Sojusznika, będąc pełen podziwu co do jego umiejętności. Był także coraz ciekawszy, kim on tak właściwie jest.
Zamek do drzwi zachował się podobnie do łańcucha i uległ zniszczeniu, tym razem od wewnątrz, a chłopiec powoli wyszedł i rozejrzał się, delikatnie zamykając je za sobą.
Teraz znalazł się w długim korytarzu, oświetlonym tu i ówdzie płomieniami pochodni, znajdujących się przy każdych z drzwi, po obu jego stronach.
Czas nagli.
Musimy sprawnie odnaleźć twoją towarzyszkę podróży.
Miejmy nadzieję, że jest przetrzymywana w celi nieopodal.
Im dłużej nam to zajmuje, tym większe ryzyko niepowodzenia.
Strażnik Jin może robić obchód, a jeśli przeszkodzi w ucieczce to możliwe, że nawet ja nie będę w stanie więcej ci pomóc.
Wierzę, że nam się uda.
Skup się i działaj.
Musisz podejść do każdych z drzwi po kolei, przykładając do nich naznaczoną dłoń, dopóki nie będę w stanie jej zlokalizować.
Ruszaj!
Chłopiec pokiwał głową ze zrozumieniem, nie wypowiadając ani słowa i sprawnie powtarzał objaśnioną mu operację wielokrotnie, na szczęście, przy siódmych drzwiach Sojusznik w końcu obwieścił mu wspaniałą nowinę.
Jeśli się nie mylę, twoja przyjaciółka śpi teraz w tej celi.
Postaraj się bezdźwięcznie rozbroić zamek i wejść do środka.
Zachowaj czujność…
Gdy zamek ustąpił, a on dostał się do pomieszczenia, jego serce niezwykle się uradowało na widok śpiącej w kącie lochu lisiczki.
Udało się!
Podszedł do niej po cichu, przy czym delikatnie zasłonił jej pyszczek i obudził ją, przykładając sobie palec do ust oznaczający milczenie. Z początku, oczy lisiczki rozwarły się szeroko, nie ukrywając nerwowego lęku, ale na jego widok rozbłysły znów swoim pięknym blaskiem, których wdzięk tak go urzekł już podczas ich pierwszego spotkania. Bez wahania uśmiechnął się do niej troskliwie i uścisnął ją czule.
Jak to dobrze znowu być razem!
Trwali tak wspólnie przez znaczącą dla nich chwilę, po czym chłopiec uwolnił ją od łańcucha i poprowadził korytarzem, aż na sam jego koniec, gdzie natknęli się na schody. Prowadziły one zarówno w górę, jak i w dół, ale Sojusznik natychmiast wyjaśnił, że znajdowali się teraz w podziemnych lochach poniżej twierdzy, z której jedynym dla nich wyjściem była mniejsza z dwóch bram, ta na jej tyłach, a to tym samym oznaczało, że musieli kierować się w górę. Byli już po właściwej stronie tego długiego korytarza i wystarczyło wejść po schodach na odpowiedni poziom, aby wyjść na zewnątrz, skąd miało być widać tylne wrota. Większość Jin przeważnie przebywała w powyższych siedzibach twierdzy, ale co najmniej jeden ze strażników najprawdopodobniej przeprowadzał teraz obchód. Z kolei kompletną niewiadomą była liczebność Jin, mogących stać teraz na straży bramy prowadzącej poza mury twierdzy, którą mieli uciec. Ostrożnie i po cichu, weszli powoli na górę i dokładnie tak, jak powiedział to Sojusznik, w oddali, przy wysokim murze otaczającym twierdzę było widać owe wrota. Oczekując na dalsze instrukcje, przycupnęli na szczycie schodów, na skraju szerokiego, kamiennego holu, prowadzącego dalej swoim korytarzem na dziedziniec. W okolicy nie było ani widać, ani słychać, choćby nawet jednego z Jin.
Przyłóż swoją dłoń do podłoża. - Polecił chłopcu, co ten też od razu wykonał, by zaraz dodać. - To może być idealny moment!
Zapadła noc, a wojownicy Jin nie lubią wystawiać się na oczyszczające błogosławieństwo błękitu Trójcy.
Poruszają się prawie wyłącznie pod wpływem klątwy zaklętej purpury Jedynego.
Lecz to nie jeszcze czas na to, by świętować…
Musicie niezauważenie przedostać się do bramy, gdzie będziemy musieli razem poradzić sobie z pilnującą jej strażą na powyższej wieży, a to będzie największym dotychczasowym wyzwaniem.
Znajdźcie bezpieczne miejsce zaraz przy niej i także tym razem przyłóż swoją dłoń do kamieni, a dowiemy się, co nas tam czeka.
Chłopiec i lisiczka przemknęli niepostrzeżenie w ciemności przez dziedziniec, delikatnie tylko oświetlony co jakiś czas łuną księżyców, padającą zza ciemnych chmur i po raz kolejny zrobił dokładnie tak, jak pouczył go Sojusznik. Zauważył, że stawał się coraz bardziej napięty, a zarazem podekscytowany. Ostatnia czekająca ich próba zdawała się tylko dzielić ich od prawdziwej wolności, ale tak czy inaczej, chłopiec wytężał swoje zmysły do granic możliwości. Dobrze wiedział, że jeden błąd mógł wystarczyć, by ta szansa przepadła już bezpowrotnie. Zdawał sobie sprawę, że nawet z pomocą Sojusznika, spotkanie ze strażą Jin mogło być dla nich przeszkodą nie do przeskoczenia, a to najprawdopodobniej oznaczałoby ich koniec. Nie miał zamiaru na to pozwolić. Wierzył, iż musi im się udać. Jego misja musiała się powieść.
Dostałem nauczkę…
Teraz wiem, że muszę nad wyraz uważać…
To sprawy życia lub śmierci.
Nie ma tu miejsca na porażkę. - Rozbrzmiewały myśli w głowie chłopca.
Gdy już bezpiecznie przylgnęli do muru nieopodal wieży, gdzie i tym razem przyłożył do niego swoją dłoń, Sojusznik przedstawił im po chwili obraz sytuacji.
Los i tym razem nas nie zawiódł.
Musimy uporać się wyłącznie z jednym strażnikiem, jednakże miejcie się na baczności…
Nie jest to zwykły wojownik Jin.
Musisz ułożyć plan, aby dostać się do niego blisko na tyle, żeby położyć dłoń na jego ciele, a wtedy to ja zajmę się resztą.
Nosi on jednak częściową zbroję, więc twoją szansą na zwycięstwo jest trafić go w rękę poniżej ramion, lub w nogę poniżej uda.
Wierzę w ciebie, dasz sobie radę!
Powodzenia!
Chłopiec w pełni skupienia szukał sposobu, którym mógłby dokonać tego, wydającego mu się wręcz niemożliwym, wyczynu.
Pamiętaj o mnie…
Nie jesteś z tym sam.
Możesz na mnie polegać. - Powiedziała lisiczka, patrząc mu w oczy, a chłopcu jak grom z jasnego nieba spadło ryzykowne rozwiązanie, które razem mieli za moment spróbować wcielić w życie.
II - Świat Jin & Jang - Część Pierwsza (Dżin i Dżang)
2Mogłeś wykazać chociaż minimum szacunku do czytelników i poprawić te dialogi, o ogólnym formatowaniu nie wspominając.
II - Świat Jin & Jang - Część Pierwsza (Dżin i Dżang)
3Czyżby?KacperAlgierskiTales pisze: (sob 21 paź 2023, 13:29) Mogłeś wykazać chociaż minimum szacunku do czytelników i poprawić te dialogi, o ogólnym formatowaniu nie wspominając.
Naprawdę, aż tak jest źle?
Przecież można się połapać
II - Świat Jin & Jang - Część Pierwsza (Dżin i Dżang)
4Zacznij od udoskonalenia formatowania tekstu i zapisu dialogów. https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/ja ... c-dialogi/
To naprawdę ułatwia odbiór tekstu.
Alicja dogoniła Białego Królika... I ukradła mu zegarek.
II - Świat Jin & Jang - Część Pierwsza (Dżin i Dżang)
5@
Celem nie jest to, żeby dało się połapać, tylko to, żeby czytelnik mógł z przyjemnością płynąć przez tekst. Taka przynajmniej jest teoria. Z praktyką sam mam jeszcze problem.

II - Świat Jin & Jang - Część Pierwsza (Dżin i Dżang)
7No i to jest przełom w sprawie.

II - Świat Jin & Jang - Część Pierwsza (Dżin i Dżang)
8Postaram się nanieść poprawki wrzucając następny fragment