Miecz

1
Wpatrywał się w swoje odbicie na głowni miecza, miał strasznie podkrążone oczy i wychudzone policzki. Zostało mu już niewiele czasu, za dzień lub dwa, wojska Nobunagi zdobędą zamek. Wszystko było już przesądzone. Nie bał się śmierci, nigdy przed nią nie uciekał. To ona najwyraźniej przez wiele lat, nie zwracała na niego uwagi. Mógłby tak spokojnie na nią czekać, gdyby nie ten miecz. Nie chciał by wpadł w czyjeś niegodne ręce. Był prawdziwym dziełem sztuki, wykutym specjalnie dla niego przez mistrza Minamori. Złota tsuba z wygrawerowanymi kwiatami lotosu, symbolizującymi doskonałość. Rękojeść pokryta skórą rekina, idealnie dopasowana do jego dłoni, no i ostrze, które do tej pory nigdy nie zhańbiło się, przecięciem czyjegoś niewinnego oddechu. Dobywał go tylko w uczciwej walce, przeciwko takim wojownikom jak on. Miecz był częścią jego duszy, zdawał sobie sprawę, że powinien zginąć trzymając go w ręku. Niestety cenił go bardziej niż własne życie. Długo bił się z myślami, aż wreszcie krzyknął:
- Mondo!
- Tak panie?
- Muszę napisać list!
- Przyniosę papier i coś do pisania.
Jego wiadomość nie była długa. Tu nie trzeba było wielkich słów. Na końcu zdania napisał zaś:
Będę naprawdę szczęśliwy, jeśli przyjmiesz tę najbardziej drogocenną dla mnie rzecz Nobunago.
Tak brzmiało ostatnie zdanie Yioshimasy.

****

Po zdobyciu zamku, Nobunaga nie chciał oglądać, przyniesionej mu głowy przeciwnika. Siedział w swym namiocie, zastanawiając się, nad ostatnimi wydarzeniami. Ujął go ten dziwny gest, swojego największego wroga. Nienawidził go jak każdego z rodu Ashikaga, a tu coś takiego?
- Benkei! – zawołał nagle swego sługę, który jak zwykle był gdzieś w pobliżu.
- Tak panie?
- Co powiesz na to? – Wyciągnął z pochwy miecz Yoshimasy i podał samurajowi.
Ten spojrzał na błyszczącą głownię, dotknął ostrza delikatnie, lecz i tak na jego palcu pojawiła się krew. Wykonał kilka cięć w powietrze.
– W wykonaniu tego miecza, śmierć nie jest brutalnym katem, tylko wielką artystką – powiedział Benkei i oddał miecz Nobunadze.

****

Minęły dwa miesiące od pokonania Yoshimasy. Nobunaga przechadzał się po swoim ogrodzie, myśląc o wyjeździe do Kioto. Nagromadziło się wiele spraw, które niezwłocznie trzeba było załatwić. Jego władza nie była jeszcze należycie ugruntowana, dowiedział się, że kilku jego stronników spiskuje przeciw niemu. Należało działać szybko i ostrożnie…
Kiedy wrócił do zamku, usłyszał jakiś podejrzany odgłos na końcu korytarza. Przyspieszył kroku, instynktownie łapiąc za rękojeść miecza Yioshimasy. Rozejrzał się dookoła, ale cały korytarz wypełniała tylko budząca niepokój pustka. – Niedobrze, w pobliżu czai się coś złego? – pomyślał. Zaraz potem z prawej strony rozsunęły się drzwi i ktoś rzucił na podłogę, coś od czego cały korytarz w mgnieniu oka wypełnił się mgłą. Chciał dobyć miecza, ale poczuł uścisk na nadgarstku, a potem stracił równowagę i poleciał na podłogę. Ktoś go zdradził i zapewne zaraz dowie się kto?

- Mijahira!? To ty!? – wykrzyknął zdumiony.
- Tak, ja – odparł tamten, nie mając na twarzy cienia wstydu. – Uległem tej strasznej pokusie. Byłem twoim wasalem, służyłem ci wiernie i myślałem, że tak zostanie. Niestety, stanąłem zbyt blisko ciebie i zapragnąłem zająć twoje miejsce.
- Czy ktoś na tym zamku ocalał? – zapytał spokojnym głosem Nobunaga.
- No cóż… twoja żona i syn, niestety, sam rozumiesz… no, ale komuś darowałem życie.
- Benkei! - krzyknął Nobunaga, na widok wprowadzonego na salę, wiernego samuraja.
- Zostało ci niewiele czasu, wiesz co masz robić, a on będzie ci asystował. - Mijahira kiwnął do swoich ludzi i natychmiast przecięli im więzy.
Oddano Nobunadze oba miecze. Ten przeszedł z nimi na środek sali, potem klękając w pozycji zazen, położył je obok siebie. Wyciągnął z pochwy długi miecz, spojrzał na Benkeia, który stał obok niego, potem podał mu go do rąk. Tamten stanął za jego plecami.
Nobunaga dobył krótkiego krótki miecza, rozsunął kimono. Przyłożył ostrze do brzucha. Przez chwilę patrzył w dół na podłogę, nagle podniósł wzrok i wbił ostrze w podbrzusze. Gwałtownym ruchem w górę rozciął brzuch aż do mostka. Widać było, jak zaciska zęby i spina się z bólu, ale nie krzyknął ani razu. W pewnym momencie dał się słyszeć krótki świst i zaraz potem spadła na podłogę głowa Ody Nobunagi.
- Stało się, tak było pisane - powiedział Mijahira.
Benkei wytarł miecz z krwi i schował do pochwy.
- Chcesz mi służyć? – zapytał Mijahira.
- Nie, nikomu już nie będę służył – odpowiedział Benkei.
- Rozumiem, zamierzasz podążyć za swoim panem.
- Tego nie wiem, na razie nie jestem na to gotowy, muszę się oswoić z zaistniałą sytuacją.
- Zastanów się jeszcze, taki wojownik jak ty bardzo by mi się przydał.
- Ty nie masz szans Mijahiro, za jakiś czas podzielisz los mojego pana.
Mijahira najpierw lekko zmrużył oczy, potem posłał mu złowrogie spojrzenie.
– W takim razie odejdź stąd, zanim skończy się moja cierpliwość. Nie po to cię oszczędziłem, by teraz tak po prosu zabić.
Benkei nie odpowiedział, tylko podał mu miecz.
- O nie! Należy do ciebie. Nie kolekcjonuję darowanych mieczy. Mam tylko ten jeden. – Złapał za rękojeść własnego. – On jest mną, ja nim.
- No cóż, w takim razie obyśmy się już nigdy nie spotkali – odpowiedział Benkei.
- Pamiętaj, taki miecz, to czyjaś zagubiona dusza - stwierdził z lekkim uśmiechem Mijahira.

****
Jadąc w jeszcze nieznanym kierunku, Benkei, zastanawiał się nad słowami Mijahiry. Być może martwe przedmioty, związane z ludzkim losem, nabywają jakiejś niezrozumiałej mocy, która wpływa na los właścicielach takich rzeczy?
Ponaglił konia i zaczął galopować. Jedno wiedział na pewno, Mijahira dał mu tylko szansę, nie darował życia. Na pewno wysłał już za nim swoich ludzi.
Pędząc naprzód, jakieś dwadzieścia metrów przed sobą, zauważył człowieka w mnisich szatach. Szedł z dużym tobołem, zarzuconym na plecach. Benkei sam nie wiedząc, dlaczego, zwolnił jazdę i zaczął mu się przyglądać. Mnich uśmiechnął się i ukłonił.
- Dużo spokoju życzę - odezwał się nieznajomy.
- Spokoju? Dlaczego życzysz mi spokoju?
- Wyglądasz na takiego, co właśnie się dowiedział, że żyje.
- Że żyję?
- Wielu ludziom wydaje się, że żyją, ale oni tylko śpią, to co prawda też życie, ale takie nieświadome.
- A ja, zacząłem żyć świadomie?
- Gdyby było inaczej, nie zwróciłbyś na mnie uwagi.
- Więc życie to uwaga? – Zsiadł z konia i podszedł do mnicha. – Co to, tak naprawdę oznacza?
- To poziomka w gęstej trawie – odpowiedział mnich.
Rozmowę przerwał, tętent kopyt, ktoś się zbliżał z dużą szybkością. Benki wskoczył na konia, rzucając miecz w stronę mnicha. – Łap! – zawołał, a mnich odruchowo wyciągnął rękę.
- Jestem mnichem nie wojownikiem!?
- To piękny miecz, ale ma w sobie czyjąś tęsknotę. Być może w twoich rękach jego dusza się uspokoi – krzyknął Benkei i pogalopował.
Chwile potem, grupa jeźdźców, przejechała traktem nie zwracając uwagi na idącego mnicha ze szmacianym tobołem.
Nie miał wielkich szans by uciec, rozmowa z mnichem choć krótka, to jednak w tych okolicznościach i tak trwała zbyt długo. Sięgnął po łuk, spojrzał na jeźdźców, byli już w zasięgu strzał, napiął cięciwę wycelował, chwilę potem, jeden z wojowników spadł z konia. Zostało ich pięciu, to i tak zbyt wielu, by mógł w pojedynkę się z nimi mierzyć. Skręcił w stronę lasu. Przejechał jakieś dwieście metrów leśną dróżką po czym zeskoczył z konia i klepnął go w zad, by biegł dalej sam. Kilka minut później pościg wpadł do lasu, podejmując fałszywy trop. Szybko jednak zauważyli swa pomyłkę. Dwóch zsiadło z koni, wypatrując śladów. Nagle, jednego z nich przeszyła kolejna strzała. Reszta zeskoczyła ze swych wierzchowców, chowając się za drzewami. Nastała krótka chwila ciszy, którą przerwała rzucona raca, wzniecając huk i gęstą, gryzącą w oczy mgłę. Przerażone konie uciekły w głąb lasu. Jeden z samurajów, usłyszawszy za sobą jakiś szelest, spojrzał za siebie. Zdążył tylko zauważyć niewyraźną twarz i zacharczeć pchnięty w krtań. Pozostałych dwóch pospieszyło mu z pomocą, ale oprócz dogorywającego ciała nikogo w tym miejscu już nie było. Za to za plecami poczuli, że coś się do nich zbliża. Momentalnie odwrócili się, ale Benkei był szybszy, dwa błyskawiczne cięcia, definitywnie zakończyły ich żywot.

****

Mnich zbliżał się właśnie do swej rodzinnej wioski. Co kilka miesięcy odwiedzał brata z rodziną. Przy okazji, rozdawał mieszkańcom zioła, doradzał im w różnych codziennych i niecodziennych sprawach. Był bardzo z nimi zżyty i kiedy tylko nadarzała się okazja odwiedzał ich.
Tym razem, kiedy tam dotarł na miejsce, widok go przeraził. Zobaczył uzbrojonych ludzi, wyciągających siłą wieśniaków ze swych domów. Wszystkich zapędzali na środek osady. Ich dowódca siedział na koniu niczym kamienny posąg. Mnich przemknął w jego stronę niemal niezauważony. Dopiero jakieś pięć metrów od dowódcy, kilku wojowników zastąpiło mu drogę.
- Życie ci niemiłe mnichu! – krzyknął jeden z nich.
- Nazywam się Kazushi, jestem pielgrzymem, chciałem tu przenocować – odparł spokojnie.
- Będziesz musiał zrobić to gdzie indziej - odpowiedział stanowczo dowódca.
- Jeśli mogę spytać, co chcesz zrobić z tymi ludźmi?
- Zasłużyli na śmierć!
- Dlaczego?
- Jak ktoś pomaga wrogom mojego pana, to jest po prostu trupem, tylko jeszcze o tym nie wie. Znaleźliśmy tu dwóch ludzi Nobunagi, ukrywali ich.
- Tak… wszyscy zasługujemy na śmierć, tylko chodzi o właściwy czas.
- Nie zastanawiam się nad tym mnichu, to twoja domena. Ja po prostu działam.
- Nigdy nie zastanawiałeś się panie nad życiem?
- Widzę, że do czegoś dążysz, na pewno chciałbyś ocalić tych ludzi, ale nie dasz rady. Jestem bardzo sumienny w tym co robię.
- Życie dla kogoś takiego jak ty ma swoją cenę, nie zawsze warto je odbierać.
- Ci wieśniacy, są niczym, ich życie niewiele jest warte.
- A gdybym dał ci coś, co uznasz za bardzo cenne. Darowałbyś im życie?
- Ha…ha… ha… a co ty mi możesz dać?
- Być może, dla kogoś takiego jak ty, to jedyny zachwyt.
- Więc cóż to takiego?
- Czy dotrzymasz słowa?
- Uważaj! Nie igraj ze mną. Co będzie jak mi się to nie spodoba?
- Zabijesz mnie, to chyba uczciwe?
- Hahaha! W życiu kogoś takiego jak ty nie spotkałem. Co by nie powiedzieć jesteś odważny – powiedział samuraj, spoglądając na mnicha z ironicznym uśmiechem.
- Niech tak będzie!
Mnich wyciągnął z worka miecz, który otrzymał od Benkeia.
Dowódca wyjął go z pochwy, spojrzał na głownię, potem na ostrze.
- Skąd go masz!?
- Podarował mi go pewien samuraj, stwierdzając, że jest w nim jakieś szaleństwo.
- Szaleństwo? Ten samuraj musiał być niespełna rozumu, podobnie jak ty mnichu.
- Sądząc po tym co mówił, to chyba zaciekawiła go sama esencja życia.
- To bardzo piękny miecz – stwierdził dowódca nie zwracając uwagi na słowa mnicha. - Mógłbym cię zabić, potem całą resztę, jak zamierzałem, ale…? – Znowu spojrzał na miecz, pokiwał głową. – Masz dzisiaj szczęście – oznajmił i krzyknął do swoich ludzi – Yame! Zaraz potem wszyscy wskoczyli na konie i odjechali.
Wieśniacy podbiegli do mnicha.
- Kazushi!
- Yasuhiro! – krzyknął mnich z radością na widok swego brata.
- Co mu powiedziałeś, że odjechali?
- Nic specjalnego, urok miecza, przemówił za mnie.

****
Benkei zbliżał się do brzegu rzeki Shihano, było słychać już jej szum, niebo przybierało kolor purpury, a słońce świeciło krwawą czerwienią. W pewnym momencie dostrzegł w trawie krzaczek z dwiema poziomkami. Przystanął, zerwał i włożył owoce do ust. Poczuł na podniebieniu lekko matową słodycz. Nie był to jakiś zachwycający smak, takie tam słodkawe byle co. Gdyby nie to, zagadkowo brzmiące zdanie mnicha, zapewne nie zwróciłby na nie uwagi. Nagle usłyszał tętent kopyt. – Teraz to pojąłem! Ten odgłos… tak właśnie brzmi nieuchronność! – powiedział do siebie z lekkim uśmiechem Benkei. Chwilę potem zobaczył zbliżających się jeźdźców. Tym razem nie zamierzał już uciekać.
- Chyba masz już dość? - zapytał dowódca.
- Uciekamy, bo gonią nas dzikie bestie, przepływamy na drugi brzeg rzeki, a tam jest ich jeszcze więcej… - odparł Benkei tajemniczo.
- Nie ma żadnych szans, prawda – stwierdził dowódca z ironicznym uśmiechem?
- Nie ma, ale gdzieś pomiędzy tym wszystkim rosną poziomki.
- Poziomki? No i…?
- Kiedy je dostrzeżesz i skosztujesz, stajesz się częścią zachodu słońca.
- A kiedy nastanie ciemność?
- Umierasz świadomy.
- Czego?
- Że, był niepowtarzalny – odpowiedział nieco zamyślony Benkei.
Dowódca pościgu spojrzał na niego z lekkim uśmiechem, dobył miecza i podjechał bliżej. Przyłożył mu ostrze do krtani. Benkei poznał to ostrze i żal mu się zrobiło tego poczciwego mnicha, który zapewne zginął, przeszyty jego lodowatym dotykiem. – Piękny miecz – powiedział spokojnym głosem.
- Tak, dostałem go od pewnego szalonego mnicha, który twierdził, że dostał go od pewnego jeszcze bardziej szalonego samuraja. Ocalił w ten sposób siebie i wioskę zawszonych kundli.
- Hahaha! Czasem warto oszaleć – powiedział, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
Samuraj uniósł miecz w górę i szybkim ruchem wykonał cięcie, ale nie w Benkeia, zamiast niego przeciął powietrze. Kiwnął ręką, dając znak swoim ludziom do odwrotu.
- Panie, co powiemy Mijahirze!? – odezwał się jeden z samurajów.
- A co mieliśmy zrobić?
- Zabić go!
- Hahaha… zabić? A jak można zabić martwego człowieka?


Koniec.

Miecz

2
Zawilec pisze: (sob 29 lip 2023, 14:11) dobył krótkiego krótki miecza
jeden błąd.

Końcówka nie do końca zrozumiała (za bardzo ją skróciłeś).

Całość stanowi bardzo ładną przypowieść. Podobało mi się. Było warte przeczytania.

Miecz

4
Zawilec pisze: (sob 29 lip 2023, 14:11) Samuraj uniósł miecz w górę i szybkim ruchem wykonał cięcie, ale nie w Benkeia, zamiast niego przeciął powietrze. Kiwnął ręką, dając znak swoim ludziom do odwrotu.
- Panie, co powiemy Mijahirze!? – odezwał się jeden z samurajów.
- A co mieliśmy zrobić?
- Zabić go!
- Hahaha… zabić? A jak można zabić martwego człowieka?
Chodzi mi o ten końcowy fragment. Nie do końca rozumiem czy Benkei był żywy jak jadł poziomki, a potem okazał się zjawą? Czy dzierżący miecz staje się obłędnym rycerzem ganiającym za widmami poprzednich jego właścicieli? Czy Benkei po prostu zawsze był jak duch i potrafił takie sztuczki?

Dodano po 6 minutach 42 sekundach:
Dodaj kilka dodatkowych słów lub opisów atmosfery, nawet jeżeli nie chcesz rozwiązywać tej zagadki.

Miecz

5
No, interpretować można różnie, dlatego opko. nie jest jednoznaczne, ale... ja chciałem przedstawić z jednej strony, życie. Z pewnego punktu widzenia. Rodzisz się i w tym momencie zostajesz skazany na śmierć, uciekasz, uczysz się jak dawać sobie radę, ale cały czas coś tam cię goni. Czasem nie widzisz w nim sensu, czasem na swojej drodze spotykasz kogoś kto cię trochę oświeci (poziomki). Zaczynasz rozumieć, ze z jednej strony ktoś cię goni, po drugiej stronie rzeki, czekają takie same bestie. Przed śmiercią, swoim losem, nie uciekniesz i wtedy, w gęstej trawie, zauważasz poziomki, taką "słodką chwilę", można to nazwać, jak chcesz, sęk w tym by umieć to dostrzec. Jak to śpiewał Rysiek Riedel "w życiu piękne są tylko chwile, więc chwilami warto żyć" Wojownik nie był duchem, czy jakimś widmem, pojął pewną prawdę, która w sensie zen, czyniła go "martwym". Tym samym nie groźnym. Dla dowódcy, który go ścigał było to oczywiste.
Co do miecza, to zostawiam tu wolną interpretację.

Miecz

6
Na wstępie zaznaczę, że nie znam się kompletnie na dalekim wschodzie i nie jestem w stanie zweryfikować sensowności kreacji świata, postaci, detali historycznych itd. Nawet więc nie próbuję.

Co spróbuję to na początek pogadać trochę o problemach technicznych, a potem bardziej ogólnie o tekście.
Lecimy.

Pierwsze, co się rzuca w oczy to potężny nadmiar przecinków. Doczytaj o tym, zwracaj uwagę przy redakcji. Błąd interpunkcyjny od czasu do czasu to nie dramat i każdy to robi (a i chyba każdy stawia przecinki trochę po swojemu :P ), ale tutaj już się czytelnik zaczyna o to potykać. Za dużo, w zbyt przypadkowych miejscach. Z tego nie będę robiła litanii, bo się ten post potwornie rozwlecze, więc tylko zaznaczam problem. Lećmy dalej.
Zawilec pisze: (sob 29 lip 2023, 14:11) Miecz był częścią jego duszy, zdawał sobie sprawę, że powinien zginąć trzymając go w ręku.
Tutaj podmiot domyślny spłatał figla i wychodzi na to, że miecz powinien zginąć.
Zawilec pisze: (sob 29 lip 2023, 14:11) - Muszę napisać list!
- Przyniosę papier i coś do pisania.
Jego wiadomość nie była długa. Tu nie trzeba było wielkich słów. Na końcu zdania napisał zaś:
Będę naprawdę szczęśliwy, jeśli przyjmiesz tę najbardziej drogocenną dla mnie rzecz Nobunago.
Tak brzmiało ostatnie zdanie Yioshimasy.
Tu się robi trochę powtórzeniowo (pogrubienia) - nawet jeśli to nie jest dokładnie to samo słowo, to takie nagromadzenie odmian w bliskiej odległości nie brzmi.
I uwaga do podkreślonego fragmentu - to nie jest napisane na końcu zdania, tylko to jest zdanie na końcu listu (jak rozumiem).
Zawilec pisze: (sob 29 lip 2023, 14:11) Wykonał kilka cięć w powietrze.
To określenie "cięcia w powietrze" jakoś mi nie brzmi. Użyłabym pewnie "Wykonał w powietrzu kilka cięć", ale to też może nie grać. Nie wiem, sygnalizuję, że tu mi zgrzytnęło.
Zawilec pisze: (sob 29 lip 2023, 14:11) - No cóż… twoja żona i syn, niestety, sam rozumiesz… no, ale komuś darowałem życie.
Ta wypowiedź w moim odczuciu nie zachowuje stylu pozostałych dialogów. To rwane "niestety, sam rozumiesz..." bardziej mi pasuje do managera w korpo, który mówi, że komuś nie może umowy przedłużyć, bo firma tnie koszty, a nie do kogoś, kto przed chwilą wygłosił mowę o "uleganiu strasznej pokusie". "No ale" też trochę wzmacnia to wrażenie.
Zawilec pisze: (sob 29 lip 2023, 14:11) Oddano Nobunadze oba miecze. Ten przeszedł z nimi na środek sali, potem klękając w pozycji zazen, położył je obok siebie. Wyciągnął z pochwy długi miecz, spojrzał na Benkeia, który stał obok niego, potem podał mu go do rąk. Tamten stanął za jego plecami.
Nobunaga dobył krótkiego krótki miecza, rozsunął kimono.
Trochę tu tych powtórzonych mieczy za dużo. I coś z tym "krótkiego krótki" się zapałętało.
Ale ogólnie scena samobójstwa mi się podobała. Ma klimat.
Zawilec pisze: (sob 29 lip 2023, 14:11) - Tego nie wiem, na razie nie jestem na to gotowy, muszę się oswoić z zaistniałą sytuacją.
Pogrubiony fragment znów mi zabrzmiał zbyt przaśnie i współcześnie względem tonu dialogów.
Zawilec pisze: (sob 29 lip 2023, 14:11) - Więc życie to uwaga? – Zsiadł z konia i podszedł do mnicha. – Co to, tak naprawdę oznacza?
- To poziomka w gęstej trawie – odpowiedział mnich.
Rozmowę przerwał, tętent kopyt, ktoś się zbliżał z dużą szybkością. Benki wskoczył na konia, rzucając miecz w stronę mnicha. – Łap! – zawołał, a mnich odruchowo wyciągnął rękę.
- Jestem mnichem nie wojownikiem!?
Chwile potem, grupa jeźdźców, przejechała traktem nie zwracając uwagi na idącego mnicha ze szmacianym tobołem.
Nie miał wielkich szans by uciec, rozmowa z mnichem choć krótka, to jednak w tych okolicznościach i tak trwała zbyt długo.
Powtórzonka. Plus ogonek w ę uciekł.

Sceny ataku na Nobunagę oraz wytłuczenia wojowników, w moim odczuciu, są jakieś takie pospieszne, niedokładne. Wyliczanki czynności, z których uciekł klimat. Wcześniej budowałeś go głównie dialogami, unikając opisów i tutaj to pozostanie przy braku opisów się trochę mści. To wygląda jak z innego tekstu - streszczenia filmu akcji zamiast w jakimś tam stopniu filozoficznej przypowieści. W moim odczuciu psuje kompozycję tekstu i rozbija nieźle zbudowany klimat.

Brak opisów jest też dla mnie trochę problemem jako dla czytelnika mającego słabe wyobrażenie opisywanej scenerii. Na przykład mnich mi się wizualizuje jako taki europejski dziadek w habicie. Przydałoby się choć trochę detali.

Teraz do oceny bardziej ogólnej.
Mimo tego, że po doszlifowaniu tekst by na pewno sporo zyskał, to nie czytało mi się go źle. Ma taki leniwy, trochę kontemplacyjny klimat, który generalnie lubię. Nie będę udawała, że zrozumiałam, co chciałeś przekazać. Ta filozoficzna pogawędka z mnichem i ta na końcu niezbyt do mnie przemawiają, ale to może być problem odbiorcy (żaden ze mnie odbiorca filozofii zen). Jedyne, co ja w tym widzę to przypowieść o mieczu, który przynosił dzierżącym pecha. Dla mnie więc to fabularnie trochę za mało, no ale, jak wyżej - to może być mój problem. Były na pewno sceny, które mnie "chwyciły" (samobójstwo, splecenie podarowania miecza mnichowi z ocaleniem wioski, decyzja dowódcy na samym końcu tekstu).

Tyle ode mnie, powodzenia w dalszej pracy :)
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Miecz

7
Dzięki za komentarz i cenne uwagi, zastanowię się nad tym. Co do przecinków... jako ja stawiam ich zazwyczaj za mało. To nie jest nowy tekst, opublikowałem go na kilku innych portalach i zawsze ktoś robił mi jakąś tam korektę, ostatnio pewna emerytowana polonistka i stamtąd go wkleiłem tutaj, także już zupełnie nic nie wiem. Raz nawet zdarzyło mi się, że na jednym portalu ktoś poprawiał mi opowiadanie, minęły z dwa lata, opublikowałem na innym i okazało się , że ta sama osoba, poprawiała mi opko. czyli siebie poprawiała. Cóż...

Miecz

8
Proponuję małą inwestycję: https://www.taniaksiazka.pl/slownik-int ... 35723.html
Nie będziesz musiał czekać na korekty emerytowanych polonistek w necie. ;)
Zawilec pisze: (śr 02 sie 2023, 16:44) okazało się , że ta sama osoba, poprawiała mi opko. czyli siebie poprawiała. Cóż...
A to akurat nic dziwnego. Własnych błędów się zwykle nie widzi, dlatego warto tekst po napisaniu odłożyć, żeby po pewnym czasie spojrzeć na niego świeżym okiem. Z redakcją i korektą jest tak samo - nie kończy się na jednorazowym przeczytaniu.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

Miecz

9
Tekst ma formę jakby przypowieści.
Myślę, że zależnie od czytelnika inne tutaj prawdy ktoś odnajdzie.
Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Kto miecz oddaje swoim wrogom, ten z życiem uchodzi. Coś w tym jest.

Nasi wrogowie często chcą, żeby z nimi walczyć, a gdy jedynie odpieramy ataki, ale nie dajemy się sprowokować to ich pokonujemy.

Czasem nawet nie warto zniżać się do walki z niegodnym przeciwnikiem.

Człowiek starszy to i mądrzejszy się robi, heh.

Ty chyba jesteś fanem Bruce Lee, on oprócz bycia mistrzem sztuk walki właśnie był taki bardzo opanowany i pewne filozoficzne prawdy głosił.

pozdro
:)

Miecz

10
Nie nie jestem fanem Bruce Lee, nie wiem czy był opanowany, co do bycia mistrzem sztuk walk, dzisiaj inaczej się do tego podchodzi, on zapewne głosił coś tam. Niechcący jego dres stał się symbolem LGBT, a Uma Thurman występując w nim stała się wojowniczym symbolem kobiet, ale to co ja piszę to zupełnie inna filozofia.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”