Kilka twarzy [Fantasy] [+18]

1
+18 na wszelki wypadek - drastyczne sceny

---
Pod ścianą unosiły się cztery twarze. Wisiały nisko w powietrzu, jakby ktoś je oderwał od głów i przywiązał do sufitu. Lara już kilka razy sprawdzała, czy są nad nimi jakieś sznurki albo, czy stoją na czymś niewidzialnym, ale one naprawdę latały. Od prawej byli to pan Paskuda, pan Zasuszony, pan Buła i pan Lewy. Sama nadała im imiona, bo nigdy się nie odzywali. Nigdy też nie docenili tego gestu, a od jakiegoś czasu jedynie bezgłośnie grymasili. Teraz na przykład patrzyli na nią, robiąc niezadowolone miny. Pan Lewy w ogóle skrzywił się jakby zjadł cytrynę. Pff! Lara też nie skakała z radości na ich widok. Byli brzydcy, cali pomarszczeni, mieli rozerwane policzki, no i brakowało im zębów, brwi, rzęs i w ogóle włosów i nawet oczu – za to ich zamknięte powieki się dziwnie wybrzuszały, gdy śledzili coś wzrokiem.
Znalazła ich rok temu. Kiedy rodzice wyszli z domu, ukradkiem otwarła zaczarowany pokój na piętrze. Gdy tylko zobaczyła, co jest w środku, uciekła przestraszona i prawie się rozpłakała. Zatrzasnęła za sobą drzwi i magiczny zamek na nich. Wtedy nawet nie pomyślałaby, żeby kiedykolwiek tam wrócić. Jednak w pozostałej części domu nie było, co robić. Błądziła już po obu izbach na parterze, przeglądała regały pełne szafek pozamykanych na klucz. Przewertowała każdą księgę w poszukiwaniu obrazków. Próbowała podnieść kratę, pod którą kwitły kwiaty w grządce przed domem. Ale to wszystko na nic. Każda ciekawa rzecz była w jakiś sposób zamknięta. Podobnie pokoje na piętrze, dwa na klucz, a trzeci – ten z twarzami – na magiczny zamek. Pewnie nie powinna umieć go odczarować, ani zaczarować z powrotem, ale umiała.
Wkrótce po pierwszej wizycie, gdy znowu została sama w domu, zdobyła się na odwagę i otworzyła zaczarowane drzwi na piętrze. Nie wchodziła do pomieszczenia, stała w przejściu i wymieniała spojrzenia z panami. Szybko zauważyła, że są co najwyżej w połowie tak paskudni jak ropuchy, pająki czy wnętrzności zwierząt, które tata przynosi do domu i ani trochę tak straszni jak mama, gdy chwyci za rózgę. Po prostu wiszą i się nudzą. Tak jak Lara. Zaczęła odwiedzać ich coraz częściej i w końcu zdecydowała, że przynajmniej spróbuje się z nimi pobawić.
Jak zwykle poczekała aż tata i mama wyjdą i trochę przestraszona, trochę podekscytowana weszła do pokoju z twarzami. Nieśmiało podeszła do pana Lewego. On miał tylko jeden rozerwany policzek. Z lewej strony wyglądał prawie normalnie. Próbowała z nim porozmawiać, jakoś go rozśmieszyć, ale w ogóle nie reagował. Szybko stamtąd wyszła, żeby nikt jej nie złapał. Następnego dnia, kiedy tylko rodzice dokądś poszli, odważyła się połaskotać pana Lewego. Nawet wtedy miał minę jak z kamienia. Później próbowała go przesunąć. Ani drgnął. Dopiero przypadkiem wznieciła w powietrze obłok kurzu, a panowie zaczęli kichać. Wiedziała, że jest sama w domu, ale i tak spanikowała. Gdyby mama dowiedziała się, że tam weszła, na pewno dałby jej lanie. Chciała uciszyć twarze, chwytała je za nosy, ale one były cztery, brakowało jej rąk, żeby złapać wszystkie. Przez panów w powietrzu było coraz więcej pyłu i hałas stawał się coraz głośniejszy.
Tak wymyśliła swoją grę. Wzbijała trochę kurzu i powstrzymywała ich kichnięcia.
Właśnie miała zamiar zmierzyć się z nimi po raz kolejny. Do tej pory zawsze przegrywała, ale dzisiaj była pewna swoich sił. Dzisiaj na pewno wygra. Pył opadnie i żaden z panów nie kichnie! Najpierw wytarła dłonie w fartuch. Codziennie nosiła go na sukience, bo mama w kółko powtarzała, że zawsze trzeba czyścić dłonie i że nie wolno, pod żadnym pozorem, dotykać twarzy brudnymi rękoma. Pewnie nie chodziło o te fruwające przed nią, ale Lara i tak zawsze oprawiała ten mały rytuał przed zabawą.
Weszła do pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Mnóstwo kurzu wzleciało w powietrze, lecz zanim drobinki w ogóle dotarły do twarzy pod ścianą, pan Lewy kichnął. Wzbił jeszcze więcej pyłu, który podrażnił nosy pozostałym. Lara stanęła w miejscu jak wryta. Gra ledwo się zaczęła, ona nawet jeszcze nie dobiegła do przeciwników, a już przegrała.
– Oszust! – rzuciła i uciekła na korytarz.
Zatrzasnęła drzwi. Słyszała dochodzącą zza ściany kakofonię psiknięć. Dźwięki umilkły jak ucięte nożem, gdy zamknęła magiczny zamek. Tak naprawdę to zaklęcie miało bardziej skomplikowane działanie niż tylko blokowanie drzwi. Prawie go nie rozumiała, ale wiedziała, że kiedy zostanie aktywowane, twarze w środku milknął, a latający kurz wraca na podłogę. Wszystko staje się takie jak wcześniej. Znikają stamtąd nawet ślady po brudnych butach. Już próbowała zaczarować otwarte drzwi i podejrzeć, jak to się dzieje, ale wtedy magia nie zadziałała.
Lara dopiero zaczynała naukę czarów, znała zaledwie kilka i z każdym dniem lubiła je odrobinę mniej. Kiedyś tata albo mama zawsze byli w domu i się z nią bawili, ale odkąd skończyła siedem lat coraz częściej zostawiali ją samą. Na początku co parę dni, a teraz nie dość, że prawie codziennie ich nie ma, to jeszcze kiedy wracają, zawsze robią jej te nudne lekcje zaklęć.
Magiczne zamki poznała trochę inaczej, wcześniej. W te popołudnia, gdy była w domu z mamą, a tata nadal pracował. Razem czekały na pocztę. Mama zawsze tego wypatrywała. Gdy tylko coś trafiało do skrzynki przed domem, od razu wychodziła i po chwili wracała z całym mnóstwem kopert. Najpierw wybierała te zaadresowane przed Dianę Clarke do Johna Wrighta. Pani Diana ich kiedyś odwiedziła, Lara była wtedy bardzo mała, ale zapamiętała jej długie, złote włosy, niebieskie oczy i czarną suknie. A John Wright to, wbrew pozorom, nie jakiś nieznajomy pan, tylko tata. Choć nie potrafiła tak o nim myśleć, pan John brzmiał jakoś obco.
Na listach oprócz imion i nazwisk ktoś narysował też dziwne znaki. Mama wytłumaczyła jej, że to symbole tworzące magiczny zamek, który nie pozwala otworzyć koperty o ile ktoś nie ma właściwego magicznego klucza. A zaledwie chwilę później okazało się, że to nie do końca prawda, bo złamała zaklęcie, przeczytała, co napisała pani Diana i zamknęła zamek z powrotem. Nie potrzebowała klucza, wyczarowała sobie wytrych.
Przeglądała tyle listów ile się jej tylko udało przed powrotem taty. Zawsze ich trochę zostawało, bo nie dość, że magia otwierania magicznych zamków zabierała dużo czasu, to jeszcze pani Diana wysyłała mnóstwo wiadomości. Tata nigdy się o niczym nie dowiedział. Mama zawsze w jakiś sposób wiedziała, kiedy wróci. Kilka chwil przed tym zamykała wszystkie koperty i zaczynała robić coś innego, a Lara obiecała, że niczego nikomu nie powie.
To, że razem strzegą tajemnicy wzbudzało w niej przyjemny dreszczyk, więc oczywiście, kiedy mama poprosiła ją o pomoc, od razu się zgodziła. Tamtego dnia tata dostał jeszcze więcej listów od pani Diany niż zwykle. W pojedynkę pani Wright nie przejrzałaby nawet połowy, więc nauczyła córkę, jak radzić sobie z magicznym zamkiem, gdy nie ma się do niego klucza.
Larze nowe czary przypominały poplątane liny. Żeby jakąś rozwiązać, trzeba poluzować sploty, znaleźć koniec i przeciągać go pod pętelkami aż wszystkie więzy będą rozplątane. A żeby zamknąć złamane zaklęcie, wystarczy natchnąć je magią w jakiś dziwny, ale odpowiedni sposób. Zawsze się jej udawało i sama nie była pewna dlaczego. Mama powiedziała, że ma do tego talent, że ledwo zobaczyła, jak to działa i już wszystko umie, choć inni czarodzieje mają problem w ogóle z dostrzeżeniem zamka w magicznych symbolach, nie wspominając o jakichś sznurkach.
Lara, korzystając z nowej umiejętności, otwierała koperty i dawała mamie. Rzuciła okiem na zawartość kilku z nich, choć Pani Wright zabroniła jej czytać, co było tam napisane. Te teksty prawie ją uśpiły. Mówiły o jakichś zaklęciach sadzących drzewa albo trasach kort, w których będą płynąć rzeki, albo o magicznych rzeczach, który wcale nie rozumiała. Nie miała pojęcia, jak to może kogoś interesować. A mama nie dość, że wszystko czytała, to jeszcze później naciskała tatę, żeby powiedział jej, o czym pisała pani Diana. Kiedy Lara pytała dlaczego tak robi, usłyszała tylko, że pani Diana to zdolna i ładna czarodziejka albo, że jak będzie starsza, to zrozumie.
Współczuła tacie. O niczym nie wiedział, a w dodatku musiał czytać te nudne listy, a później jeszcze opowiadać o nich mamie. Kilka razy chciała mu powiedzieć, że nauczyła się nowych czarów. Może on też by ją pochwalił, ale na czas przypomniała sobie, że to sekret.
Wspominając tamte popołudnia spędzone z mamą, po raz kolejny otwierała zamek na drzwiach do pokoju twarzy. Zaklęcie składało się z aż dziesięciu magicznych supłów, te na listach miały tylko po jednym, dlatego mimo talentu, potrzebowała bardzo dużo czasu, żeby je otworzyć. Tak naprawdę wcześniej wcale nie chciała stamtąd wychodzić, ale musiała jakoś uspokoić kichających panów. Wydawało się jej, że minęła wieczność, zanim w końcu uchyliła drzwi.
Powoli weszła do pomieszczenia. Kurz pokrywał podłogę równą warstwą, jakby nikt nigdy go nie wzbijał. Twarze znów patrzyły na nią grymasząc. Zmierzyła pana Lewego wzorkiem i nadęła policzki. Miała wrażenie, że tym razem już nie będzie oszukiwał, ale nie zaczynała nowej gry. Zostało na to zbyt mało czasu. Za niedługo wrócą rodzice.
Zamiast tego powoli poszła przed siebie. Dawno nie zwiedzała tamtego pokoju. Pomijając fruwające twarze, było tam całkowicie pusto. Ściany, podłogę i sufit zbito z desek tak ciasno, że pomiędzy nimi nie było żadnych szpar. Brakowało okien czy świec, ale skądś brało się przyjemne pomarańczowe światło.
Wcześniej nie pomyślała, co innego mogłaby tam robić. Obróciła się wokół własnej osi, obserwując gołe ściany. Rozczarowana podeszła do pana Lewego, przypomniała mu, że jest oszustem i miała zamiar wychodzić, ale zauważyła magiczny zamek na ścianie za twarzami. Już kiedyś go widziała, jednak wtedy sprawdzała, jak to się dzieje, że pan Lewy lata. Próbowała położyć go na ziemi. Nawet na niego weszła. Przez chwilę latali razem, do czasu aż straciła równowagę. Całkiem zapomniała o symbolach na ścianie.
Może to przez nie jest tu tak jasno, a może otwierają jakieś ukryte przejście? Zastanawiając się nad tym, usiadła naprzeciw zaklęcia. Przypomniało jej wielką, poplątaną włóczkę. Próbowała luzować sploty, ale były zaplątane jeden z drugim i z jeszcze jednym, kiedy pierwszy trochę puszczał, inny się zaciskał. Kombinowała, raz delikatnie, raz szarpała i w końcu przeprowadziła koniec sznurka pod jedną pętelką. Zostało ich całe mnóstwo, wszystkie związane jedna na drugiej i kiedy je oglądała, dobiegło ją skrzypienie z dołu.
Ktoś przyszedł! Szybko zacisnęła magiczny sznurek. Zaplątał się trochę inaczej niż powinien, ale nie miała czasu, żeby to poprawić. Wybiegła z pokoju. Zamknęła drzwi na klamkę, a później odnowiła magiczny zamek i zeszła po schodach. Na dole mama, obrócona do niej plecami, wyciągała słoiki z wiklinowego kosza na stół.
– Lara? – zawołała nawet się nie oglądając. – Co robiłaś?
– Bawiłam się.
Pani Wright rzuciła córce krótkie, pytające spojrzenie, westchnęła, wyjęła pęk kluczy z kieszeni i zaczęła otwierać szafki w regałach. Wyciągała stamtąd stare, szklane naczynia z resztkami kolorowych mazi na dnie i wkładała te, które przyniosła w koszu.
– Jesteś zła?
– Nie.
Mama była wściekła.
Lepiej jej bardziej nie denerwować – pomyślała Lara i rzuciła okiem na górę schodów. Próbowała zobaczyć, czy zostawiła tam jakieś ślady, lecz była zbyt niska. Czy zaklęcie za twarzami samo się naprawiło, tak jak kurz wracał na podłogę, gdy zaczarowała drzwi? Miała nadzieje, że tak, jutro to sprawdzi.
– Pani Diana przyjdzie na kolacje – mama rzuciła tak nagle, że Lara aż podskoczyła. – Tata powiedział jej, że ciągle o nią pytam, więc postanowiła, że nas odwiedzi. Nie dość, że ona... – Odłożyła słoik na stół tak mocno, że wszystkie naczynia obok zabrzęczały. – To jeszcze dzisiaj warzymy truciznę. Co to za maniery zapraszać gości, kiedy gospodarz gotuje trutkę? Tata w ogóle o tym nie pomyślał?
Zawartość zniknęła już z wiklinowego kosza, mama cisnęła nim w kąt i zaczęła otwierać kolejne szafki. Większość tych wszystkich zawsze zamkniętych schowków, do których Larze nie wolno było zaglądać, stało teraz uchylone. Aż osłupiała z wrażenia, a gdy mama się do niej zwróciła, ciarki przeszły jej po plecach:
– Właśnie, Lara, jaki wybrałaś składnik?
Wspomnienie wczorajszej lekcji wróciło jej do głowy, choć przez całą noc próbowała wyrzucić je z pamięci. Tata rozcinał ropuchę, tłumacząc jej, co jest w środku i nawet nie pomyślał, że ona wcale nie chce tego wiedzieć. Później mama mówiła o klątwach, które objawiają się jako potwory, miksturach potrafiących je osłabić i na koniec kazała jej wybrać składnik, który dzisiaj wrzuci do kociołka. Nie chciała o tym myśleć. Wnętrzności były obrzydliwe, a klątwy-potwory straszne. Zamiast się przygotować, próbowała o tym zapomnieć. Na szczęście dobrze pamiętała pewien kryształ.
Pobiegła do regału z książkami. Wyciągnęła jedną z nich i zaczęła kartkować. Zatrzymała się, gdy zobaczyła znajomy obrazek i pokazała go mamie.
– To czarna krew. Doczytałaś jak ją przygotować?
– Trzeba zrobić z niej proszek.
– Bardzo ładnie. Jest bardzo trująca. Wystarczy ją sproszkować i do tego wzmacnia działanie innych składników. Ale się nam skończyła...
Najwyraźniej mama nie pamiętała, jak Lara dawno temu zabrała ze stołu dokładnie taki sam kryształ. Na rysunku był czarno-biały, ale tak naprawdę miał niebieski odcień i mnóstwo srebrnych ziarenek w środku. Trzymała go tylko przez chwilę. Pani Wright to zauważyła i wtedy po raz pierwszy dała córce lanie rózgą. Chwilę później tata zniszczył czarną krew, zmielił ją w drobny pył i wsypał do wrzącej wody. Lara wszędzie szukała podobnego kryształu. Znalazła jeden, a właściwie to jedynie ilustrację w książce.
– Wrzucisz coś innego, dobrze? Zaraz wymyślimy co, ale wcześniej powiedz mi jeszcze jaki jest najważniejszy składnik trucizny.
– Nasza krew? – Część lekcji o klątwach pamiętała jak przez mgłę, wtedy przed oczami ciągle miała wnętrzności ropuchy. – Bo bez niej potwory nie wypiją mikstury?
– Bardzo ładnie. – Pani Wright się uśmiechnęła, wyciągnęła dłoń, ale szybko ją cofnęła, robiąc zakłopotaną minę. Wytarła ręce w fartuch i dopiero po tym pogłaskała córkę. – Szybko się wszystkiego nauczysz.
Lara wyjrzała na regały, było ich siedem, pięć wypełnionych szafkami, które przed chwilą otwierała mama i dwa z książkami pod ścianą. Wskazała na nie i zapytała:
– Tego wszystkiego?
– To będzie dobry początek.
– Jest tego więcej?
– Znacznie więcej. Hej, nie krzyw się tak. Masz całe mnóstwo czasu.
Wyobraziła sobie, jak wertuje stronice, szukając opisów rzeczy pochowanych w regałach, a później wkuwa je na pamięć i nagle cała ekscytacja, którą poczuła, gdy mama uchyliła szafki, zniknęła.
– To bardzo ważne. Płynie w tobie nasza krew...
– Fuj!
– Lara? – Pani Wright już nie wydawała się zła, a trochę wesoła. Lara zachichotała, gdy zobaczyła jej rozbawiony uśmiech. – Nie możesz tak mówić. – Nagle znów spoważniała. – Słuchaj, bo to naprawdę ważne. Gonią nas cztery paskudne potwory. Przyciąga je nasza krew, więc ciebie też kiedyś zaczną ścigać. Musisz wiedzieć, jak sobie z nimi poradzić.
– Te same klątwy-potwory chcą nas zjeść? – spytała, przypominając sobie wczorajszą lekcję, jeśli dobrze pamiętała, to właśnie im trzeba podać truciznę.
– Tak. Chcą zjeść mamę i tatę. Ciebie jeszcze nie. Dopóki nie skończysz czternastu lat, jesteś bezpieczna. Chociaż, gdyby nam uciekły i zostały na wolności zbyt długo, to mogłoby przyjść po ciebie wcześniej. Ale nic się nie martw, nie pozwolimy na to. Dzisiaj znowu je zatrujemy i odnowimy zaklęcie, które je więzi.
– A gdzie teraz są?
Mama podejrzliwie spojrzała na zawartość jednego ze słoików. Spróbowała go otworzyć i mocując się z zakrętką odpowiadała pojedynczymi słowami:
– Już. Je. Złapaliśmy.
– Ale gdzie są?
– Są blisko.
– Tutaj? – Lara rozejrzała się wokoło.
– Dzisiaj nam z nimi pomożesz. – Pokrywka w końcu puściła. – Zobaczysz, gdzie je trzymamy.
– A nie możemy ich dokądś wyrzucić? Gdzieś daleko?
– Nie słuchałaś wczoraj zbyt dobrze, co? Potwory trzeba regularnie truć...
– Słuchałam! Trzeba je truć, co cztery – przerwała mamie ze zdecydowaniem, ale na chwilę się zawahała – co trzy tygodnie!
– Tak. Trzeba im podawać truciznę przynajmniej co cztery tygodnie. My robimy to co trzy. Na wszelki wypadek. Żeby na pewno nie uciekły. Lada dzień to będzie też twoje zadanie. Czasami będzie ci się wydawało, że możesz trochę poczekać, odłożyć to jutro albo, że możesz oszczędzić odrobinę pieniędzy na składnikach, ale to nie prawda. Nie warto ryzykować. Jeśli się spóźnisz albo trucizna będzie zbyt słaba, szybko tego pożałujesz. – Podeszła do Lary, kucnęła i spojrzała jej w oczy. – Możesz mieć wrażenie, że wszystko będzie dobrze, jeśli gdzieś wyrzucisz potwory, ale wyobraź sobie, że zaniosłaś je do lasu. Minęły cztery tygodnie i idziesz do nich z trucizną, jednak nie możesz ich znaleźć. Może ktoś je zabrał, może zwierzęta je zjadły. Nie masz pojęcia. Wiesz tylko, że gdzieś tam są. Bo co by się nie stało, one nie mogą umrzeć, nie można ich zniszczyć. Szukasz cały dzień. W końcu nadchodzi noc, wracasz do domu, kładziesz się spać, a gdy tylko zaśniesz one przychodzą...
– Ale zamknę drzwi i okna i zaczaruje i wtedy nie wejdą!
– To nie takie proste. Te potwory od dawna gonią czarodziejów. Wielu przed nami próbowało jakoś sobie z nimi poradzić, ale one są nieśmiertelne. Drzwi, okna czy mury, nawet te zaczarowane, są dla nich niczym. Działa tylko trucizna. Zabiera im siły, a gdy są słabe, można je uwięzić magią, ale nawet wtedy powoli wracają do siebie. Z czasem efekty mikstury przygasają i kiedy całkiem znikną, potwory są w stanie uciec z każdego zaklęcia.
Lara zastanawiała się, co w takim razie mogłaby zrobić, żeby trzymać straszydła jak najdalej. Pani Wright patrzyła na nią, cierpliwie czekając na kolejne pytanie, ale w końcu powiedziała:
– Chodź. Uwarzymy truciznę, zanim przyjdzie pani Diana. – Poszła w kierunku kociołka. – I jeszcze jedno, zostawiłam szafki otwarte, możesz do nich zaglądać, ale wiesz co się stanie, jak weźmiesz coś bez pytania?
Mała Wright spojrzała na rózgę opartą o ścianę pomiędzy regałami i mruknęła na zgodę.
– Już jestem. – Do domu wszedł tata. Położył na stole, obok słoików mały worek. – Kochanie, nie uwierzysz, co znalazłem. O! Cześć, Lara. Zobacz! – Wyciągnął świecący zielenią kieł, długi jak jego palce. – Ale miałem szczęście, trafiłem na legowisko bazyliszka. Akurat dzisiaj warzymy truciznę, prawda kochanie?
– Już myślałam, że zapomniałeś.
Mama z jakiegoś powodu znowu była wściekła.
– Wrzucisz coś do kociołka, co nie Lara? Wybrałaś już składnik?
– Wybrałam. Czarną krew, ale mama mówiła, że się skończyła.
– W zeszłym miesiącu zużyliśmy resztki... Ale mam pomysł, popatrz na to. – Pokazał jej kieł z bliska. – Wiesz, dlaczego tak świeci?
– Dlaczego?
– Bazyliszek cały czas produkuje jad, trzyma go w zębach i jeśli przez długi czas nikogo nie ugryzie, to robią się tak trujące, że sam mógłby sobie zaszkodzić! Dlatego wcześniej je zrzuca, trochę jak jeleń poroże albo wąż skórę. – Zaczął wyjmować zawartość worka na stół. – To co, pomożesz tacie wydobyć ten świecący płyn?
– Oszalałeś? – wtrąciła mama lodowatym głosem. – Chcesz jej dać jad bazyliszka? Wiesz ile ona ma lat?
Tacie zrzedła mina. Zapomniał, ile mam lat – pomyślała Lara.
– A może jednak pomożesz mamie?
Pogroziła mu palcem, ale nic nie powiedziała. O takich rzeczach lepiej nie mówić, kiedy mama jest zła. Przypomni tacie później. Może zabierze ją do miasta, żeby jej to wynagrodzić.
– Lara – zawołała pani Wright, otwierając okno. – Zawsze podobały ci się kwiaty w ogródku, prawda?
– Uhm! – podeszła do niej.
– Pamiętasz jak nazywają się te fioletowe?
Kiedyś o nie pytała. Próbowała sobie przypomnieć, co wtedy odpowiedziała mama, ale nic nie przychodziło jej do głowy.
– Później ściągniemy kratę i będziesz mogła je pozrywać, tylko najpierw trochę o nich poczytaj. – Pani Wright wręczyła jej książkę. – Zgoda?
Lara przytaknęła i zaczęła przekładać strony, porównując kwiatki za oknem do czarno-białych rysunków. Nagle coś zapiszczało tak, że aż przeszyły ją ciarki. To tata wziął piłę i ciął jeden z zębów. Chciała wrócić do lektury, ale nie mogła się skupić. Jej wzrok powędrował z księgi na kwiatki za oknem, a później na kociołek w rogu, zobaczyła jak mama wyciąga z szuflady niedaleko wąskie, pomarańczowe naczynia. Pani Wright odwróciła się, jakby poczuła jej wzrok i powiedziała:
– Całkiem zapomniałam. One też są bardzo ważne.
– Co to?
– Specjalne fiolki. Nie można wlać trucizny do byle czego, zwyczajne naczynia od razu popękają. Te tutaj są zrobione słonecznego szkła, żadna mikstura ich nie potrzaska. Powinniśmy mieć kilka zapasowych, ale bardzo trudno je kupić. Cóż gonią nas cztery klątwy, więc cztery fiolki na razie wystarczą. W razie czego mamy trochę z białego obsydianu...
Cztery? Lara miała wrażenie, że mama już wcześniej powiedziała, że chciało ich zjeść akurat tyle potworów. Akurat tyle samo, ile twarzy w pokoju na piętrze. Brzydcy panowie byli blisko, potwory też miały być gdzieś blisko. Ale one musiał być czymś zupełnie innym. Twarze prawie się nie ruszały. Tylko czasami kichały, ale poza tym nic nie robiły. Na pewno nikogo by nie pożarły, zresztą nie miały zębów, ani nawet brzuchów.
Kiedy o tym myślała, usłyszała jakiś szum. Dochodził z góry, ledwo przebijał się przez hałas cięcia zębów, ale odkąd go zauważyła, nie mogła oderwać od niego uwagi. Wyobraźnia podpowiadała jej, że to fruwające twarze robią coś złego. Już w ogóle nie potrafiła się skupić. Miała wrażenie, że musi powiedzieć rodzicom, gdzie weszła zanim przyszli... Ale mama znowu była zła, a tata pewnie wszystko usłyszy i pozna ich tajemnicę.
Pani Wright machnęła dłonią w dziwny sposób, a w kociołku pojawiła się wrząca woda.
– Lara? Słuchasz, co mówię?
Coś znowu zaszemrało. Tym razem głośniej, jakby ktoś tarł dwie liny o siebie. Tata odłożył piłę, nadstawił uszy i zapytał:
– Słyszysz?
– Może to jakiś szczur? – zaproponowała mama.
– Zobaczę – rzucił Pan Wright, idąc w kierunku schodów.
– Ja... – Słowa nie chciały wyjść z gardła Lary, jej wzrok po raz kolejny powędrował ku rózdze. Zdawała sobie sprawę, że na pewno dostanie lanie, ale i tak coś zmuszało ją, żeby o wszystkim powiedzieć. – Ja tam byłam! W pokoju z twarzami!
Tata już szedł po schodach, odwrócił się i uśmiechnął bez przekonania.
– Przecież drzwi są zamknięte.
– Ale niczego tam nie zrobiłaś? – Mama podeszła do niej i chwyciła za ramiona. Jej głos drżał. – Nie ruszałaś zaklęcia na ścianie, prawda? Powiedz, że nic tam nie zrobiłaś.
– Kochanie, przecież ten pokój jest zamknięty magią.
Na górze znad ostatniego stopnia wyleciał pan Lewy. Miał zadowoloną minę. Tylko Lara patrzyła w jego stronę, tylko ona widziała jak w mgnieniu oka, bezgłośnie sfrunął prosto za tatę. Otworzył usta tak szeroko, że lewy policzek mu pękł, skóra potargała się jak cienkie płótno, pryskając krwią na wszystkie strony.
– Twarz! – krzyknęła.
Pan Lewy rozerwał już wargi tak, że jedna dotykała sufitu, a druga podłogi, pomiędzy nimi było widać schody. Wszystkie jego zmarszczki zniknęły i wyglądał, jakby zaraz miał się rozedrzeć na dwoje. Nagle ze skóry ust i rozerwanych policzków wyrosły zęby długie i ostre jak kły bazyliszka.
Tata spojrzał za siebie i w tym momencie paszcza się zamknęła z mokrym chrupnięciem. Tam gdzie chwilę temu miał tors latała obca twarz. Zostały po nim tyko nagryzione nogi i ręce, które bryzgały krwią, spadając na ziemie.
Mama coś krzyczała, ale te słowa nie docierały do umysłu Lary. Ona wyglądała na schody, za pana Lewego, gdzie powinien spaść tata, przelatując przez potworne usta. Zobaczyła jedynie stopnie splamione czerwienią. Przyglądała się temu przez chwilę. Na początku niczego nie rozumiała, ale powoli dochodziło do niej, że twarz to potwór-klątwa i zjadła tatę i pewnie to wszystko przez Larę, bo poluzowała tamto zaklęcie. Zaczęła płakać.
Wokół mamy pojawiło się mnóstwo magicznych symboli i nagle z jej dłoni wystrzelił wielki strumień ognia. Pochłonął pana Lewego, kilka regałów, ścianę i izbę za nią, schody, dużą część piętra i dachu. Przebił to wszystko na wylot i rósł coraz większy. Drewno momentalnie obróciło się w popiół. To, co nie spłonęło, odleciało w dal. Lara czuła żar bijący od zaklęcia. Wysuszył jej łzy, piekł skórę, jego światło drażniło oczy, a czar trwał i trwał. Odpełzła w głąb domu. Słoiki trzaskały, ich zawartość wyciekała z regałów. Płomienie chwytały się nawet mebli stojących poza drogą magii.
I wtedy mama zakończyła zaklęcie. Gorąco ustąpiło, zamiast niego Lara poczuła promienie słońca, wiatr i to czym dmuchał w jej twarz: dym, popiół, piekące w oczy opary mazi, płynów czy proszków z rozbitych słoików i zapach przypalonego mięsa.
Część domu przed nią znikła. Ocalał jedynie stół z workiem zębów bazyliszka, regał za nim i łóżko w izbie za ścianą. Stały daleko od strumienia ognia, ale i tak płonęły. Zostały też twarze. Po ich pokoju nie było nawet śladu, lecz dwie nadal wisiały wysoko w powietrzu, jakby piętro nadal istniało. Nie spłonęły, jedynie osiadło na nich trochę sadzy. Razem z nimi latał ten skomplikowany magiczny zamek. Miarowo błyskał – Lara doskonale wiedziała, co to oznacza. Ktoś albo coś próbowało go otworzyć.
– Lara! – mama krzyknęła i szybkim zaklęciem posłała w jej stronę falę wiatru.
Mała Wright poleciała w tył. Walnęła w jakiś regał, przewracając go na ziemie. Kątem oka zauważyła resztki dachu i piętra z ocalałej części domu, walące się prosto na nią. Coś je zdmuchnęło w tył przy okazji przewracając ścianę po tamtej stronie.
Mama podeszła do stołu. Krzyknęła do Lary, żeby uciekała i rozcięła sobie lewy nadgarstek piłą. Syknęła cicho, chwyciła ranną dłonią kilka zielonych kłów i wystawiła je jak najdalej od siebie.
Wtedy pan Buła wyleciał prosto z podłogi. Odgryzł rękę z zębami bazyliszka aż po samo ramie i upadł. Pani Wright jęknęła boleśnie. Przez chwilę patrzyła jak przypalona twarz cierpi i wije się na ziemi. Przybył też pan Lewy. Zaklęcie ani trochę go nie uszkodziło. Podfrunął do zwęglonych kończyn taty i zaczął je pożerać wielkimi kęsami.
– Lara! – Mama do niej podeszła, chwyciła za kołnierz i próbowała postawić na nogi, ale te były jak z waty.
Wyciągnęła drugą rękę. Dopiero po chwili zauważyła, że tylko krwawiący kikut. Cofnęła go i zapytała:
– Pamiętasz zaklęcie leczenia?
Lara miała oczy przyklejone do rany. Nie mogła przestać płakać, z jej ust wychodziły jedynie jęki, ale jakoś zmusiła się, żeby skinąć głową.
– Bardzo ładnie. – Z oczu mamy popłynęły łzy, lecz nie pozwalała sobie na łkanie. – Uleczysz się, a później pobiegniesz do miasta. Tamtędy będzie przejeżdżać pani Diana. Musisz ją znaleźć. Rozumiesz?
Nie rozumiała. Przecież właśnie miała uzdrowić odgryzioną rękę. Nie wiedziała, czy się jej uda, do tej pory leczyła same zadrapania...
– Przepraszam.
Na zdrowej dłoni mamy pojawiły się magiczne symbole. Całe mnóstwo, jak wtedy, gdy wyczarowała ogień. Emanowały od niej podmuchy, nieprzyjemnie ocierające poparzoną skórę. I nagle Lara już nie czuła niczego pod stopami. Jakaś siła pchała ją w tył i odrobinę w górę, boleśnie ugniatając brzuch. Mała Wright pofrunęła nad jedną ze spopielonych ścian. Z każdą chwilą mama i resztki domu były mniejsze. Coś niewidzialnego nie przestawało jej pchać, a fakt, że nie ma niczego pod nogami i wizja rychłego upadku, jeżyły jej włosy na głowie. Chwile później jej żebra zaczęły się łamać. Chciała krzyczeć, ale tylko wypluła krew. Czerwona maź osiadła na czymś przed nią. Otaczała ją jakaś magiczna bańka, która właśnie mignęła słabym światłem.
Już ledwo widziała zrujnowany budynek i nagle wystrzelił z niego wielki słup ognia, pochłonął ruiny i ogródek przed nimi. Zanim znikł, Lara uderzyła w ziemie. Coś wokół niej pękło, a ona turlała się po trawie. Chciała jakoś wstać, stanąć w miejscu, zobaczyć dom, lecz straciła przytomność.

Kilka twarzy [Fantasy] [+18]

2
Dobrze napisane, ale poza końcówką niestety nudne. I trochę nielogiczne, skoro rodzice cały czas wyjeżdżali i Lara nauczyła się łamać magiczne zamki, było kwestią czasu, że dotrze do twarzy. I je obudzi. Ogólnie, nie porwało, ale źle też nie jest, taki dostateczny stopień. Pozdrawiam.

Kilka twarzy [Fantasy] [+18]

3
RebelMac, Dzięki za komentarz.
Ehhh, podejrzewałem, że może wyjść trochę nudno. Starałem się przewidzieć możliwe wątpliwości czytelnika i na nie odpowiedzieć. Dlaczego Lara w ogóle bawi się z twarzami, skoro są straszne i paskudne. Jak dokładnie nauczyła się otwierać te magiczne zamki. Chciałem opisać jej talent tak, żeby czytelnik zaakceptował, że go ma. Dlaczego państwo Wright w ogóle trzymają twarze w domu. itp.
Pierwsza wersja miała 17k znaków, a ostania 27k i w tekście wyrosła mi nudnawa przeciągająca się scenka...

Dlatego nie chciałem już więcej pisać o tym jak to, że Lara dotarła do twarzy było nieprawdopodobne. Wydawało mi się, że to, co już jest wystarczy. np. prawie na samym początku jest
Raziel pisze: (pn 10 kwie 2023, 22:30) Pewnie nie powinna umieć go odczarować, ani zaczarować z powrotem, ale umiała.
Później jest o tym, że mama nauczyła Larę otwierać zamki na listach, a jeszcze później, że ten na drzwiach ma dziesięć supłów w porównaniu do jednego na listach (a ten zamek, który więzi twarze jest jeszcze bardziej skomplikowany). Więc skoro z perspektywy mamy (która zapewne jest silną czarodziejką, bo bez trudu rozwaliła magią dom, jak dowiadujemy się na samym końcu) otwarcie zamka na liście jest trudne i czasochłonne, to ten na drzwiach powinien być dla Lary nie do ruszenia, a ten za twarzami to już w ogóle.

Miałem do wyboru albo dodać jeszcze kilka akapitów, gdzie jakoś przepchnę to, że Lara naprawdę nie powinna umieć otworzyć zamka na drzwiach i jeszcze bardziej przedłużyć nudną scenę, albo zostawić to, co jest. Naprawdę wydawało mi się, że ta druga opcja jest ok, że napisałem o tym wystarczająco dużo... chyba wcale nie mam do tego wyczucia. Tyle linijek namnożyłem na w sumie banalny temat, a tekst i tak nie chce się bronić.

Kilka twarzy [Fantasy] [+18]

4
Warsztatowo dobrze, logicznie mniej, ale o tym już było wspomniane. Jej niezwykłe zdolności w otwieraniu magicznych zamków są IMO zgrabnie pokazane, im mniej tym lepiej. Podoba mi się narracja małej dziewczynki, z jej unikatowego dziecięcego punktu widzenia. Tylko że właśnie przez to ten, nazwijmy to „horror”, rozpływa się, brak tu, jednak niezbędnej, grozy, zamiast horroru dostajemy bajeczkę dla niezbyt grzecznych dzieci. Gdyby tak pod sam koniec dodać więcej ciarek po plecach.
Dream dancer

Kilka twarzy [Fantasy] [+18]

5
Medea33, dzięki za komentarz.
Medea33 pisze: (śr 12 kwie 2023, 19:35) Podoba mi się narracja małej dziewczynki, z jej unikatowego dziecięcego punktu widzenia.
Miło to słyszeć. Tak naprawdę lubię narrację pierwszoosobową, ale trudno w niej wytłumaczyć motywacje bohaterów i jednocześnie podać potrzebny kontekst. W narracji trzecioosobowej to powinno być odrobinę łatwiejsze. Ta w tym tekście - w zamiarze trzecioosobowa i bardzo personalna - to taki kompromis. Mi też się podoba :) Będę jeszcze z nią kombinował.

Proponujesz grozę i horror... hmmm... no nie wiem. Więcej napięcia na pewno by pomogło. Te ciarki na plecach pod koniec imho nie tędy droga albo po prostu nie wiem, jak je napisać.
Gdyby to miał być bardziej horror to wywaliłbym zabawę Lary z twarzami. Przeniósł jej pierwsze wejście do pokoju na jakieś kilka tygodni przed akcją opowiadania. W ogóle nie dałbym jej szansy na "przyzwyczajanie się" do twarzy. Po prostu by się ich bała (trzeba by dużo więcej napisać o tym jakie są straszne, jak się ich boi itd.), ale coś skłaniałoby ją do wejścia do tamtego pokoju. Powiedzmy byłaby znudzona i bardzo ciekawiłoby ją to jakieś świecące zaklęcie na ścianie za twarzami albo leżałaby tam jakaś pęknięta fiolka z dziwacznego materiału, który przypominałby Larze jej ulubiony kryształ. Dalej akcja potoczyłaby się podobnie - Lara poluzowała jakieś zaklęcie w pokoju twarzy + one wydawały się tego powodu niezmiernie zadowolone.
Mam wrażenie, że w ten sposób napięcie byłoby wyższe. Nie mam pojęcia jak z grozą. Niemniej ta wersja wygląda na trudniejszą do napisania, więc odpada. Przynajmniej na razie.

Kilka twarzy [Fantasy] [+18]

6
Tekst jest całkiem, całkiem :) Postudjuj Pratchetta i jego Dysk, a wejdziesz na wyższy poziom drabinki literackiej, choć pisać już umiesz przyzwoicie :clap: Nie powiedziałbym, że to nudne, bo swiat magii taki nie może być...
Jeżeli masz czas i chęci, to wyzywam cię na bitwę, a tematem przewodnim... oczywiście Magia. Jak powiesz TAK, to damy posta, to może jakaś wiedźma lub zły czarodziej też się zgłoszą :)

Kilka twarzy [Fantasy] [+18]

7
Ejj, podoba mi się :)

Nie jest bez wad. In minus:

- Schematyczność: Kilkukrotnie było dość oczywiste, co się zaraz stanie
- Wydaje mi się, że styl jest leciutko zbyt rozwlekły, możnaby to delikatnie skrócić
- Bywają odrobinę mniej zręczne sformułowania, ale naprawdę nic strasznego

Niemniej napisane solidnie i interesująco, jestem na tak

To kwestia gustu, ale lekko mi się nie podobają te symbole przy rękach - takie to growokreskówkowe.
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)

Kilka twarzy [Fantasy] [+18]

8
tomek3000xxl pisze: (czw 13 kwie 2023, 08:30) Tekst jest całkiem, całkiem :) Postudjuj Pratchetta i jego Dysk, a wejdziesz na wyższy poziom drabinki literackiej, choć pisać już umiesz przyzwoicie :clap:
Poczytam, na pewno (jak skończę te pozycje, które mam teraz na oku), bo przy tym ile potrzebuję czasu, żeby doprowadzić do takiego poziomu, to chyba z tego poziomu trzymam się jak krawędzi klifu.
tomek3000xxl pisze: (czw 13 kwie 2023, 08:30) Jeżeli masz czas i chęci, to wyzywam cię na bitwę, a tematem przewodnim... oczywiście Magia. Jak powiesz TAK, to damy posta, to może jakaś wiedźma lub zły czarodziej też się zgłoszą :)
Pierwszy raz widzę takie wyzwanie od pod tekstem, chyba robię coś bardzo nie tak, skoro je dostałem :) ale co tam, raz się żyję - mówię TAK. Czaruj proszę potrzebne posty :)
gaazkam pisze: (czw 13 kwie 2023, 18:42) - Schematyczność: Kilkukrotnie było dość oczywiste, co się zaraz stanie
No tak jadę po prostych schematach. Są łatwe do zrozumienia - małymi kroczkami walczę z tym, że mam problem w przedstawianiu wydarzeń w pełni logiczny sposób. Jak proste schematy zaczną mi wychodzić, rzucę się na głębszą wodę.
gaazkam pisze: (czw 13 kwie 2023, 18:42) - Wydaje mi się, że styl jest leciutko zbyt rozwlekły, możnaby to delikatnie skrócić
To na później, żebym przez przypadek nie wyciął potrzebnych fragmentów.
gaazkam pisze: (czw 13 kwie 2023, 18:42) To kwestia gustu, ale lekko mi się nie podobają te symbole przy rękach - takie to growokreskówkowe.
E? Ładne są. To tylko sygnał, prosty (są symbole = będzie czarowane; dużo symboli = potężna magia; mało symboli - słabe zaklęcie, może niewypał) i do tego elastyczny - np. pozmieniałem je w jakieś sznurki, gdy potrzebowałem wytłumaczyć zaklęcia zamków i talent Lary. Myślę, że będę stosował podobne proste i oklepane sygnały - czasami są potrzebne. Jeśli będą miały duże znacznie dla fabuły, spróbuje dodać jakiś fajny opis :)

tomek3000xxl, gaazkam, dzięki za miłe słowa i komentarze.

Kilka twarzy [Fantasy] [+18]

9
Najpierw, gdy zaczęłam czytać, uznałam pomysł za interesujący, niebanalny, że zapowiada się ciekawie i coś wartościowego i błyskotliwego na pewno się za tym kryje, ale im dalej tym gorzej, tym bardziej, jak dla mnie pozbawione sensu.
Czy to ma być przestroga dla dziewczynek takich jak główna bohaterka, by nie ufały nieznajomym? Jeśli tak, to ta tryskająca wszędzie krew i te odgryzione dość komicznie kończyny, tryskające torsy, kikuty i tego typu sprawy... No naprawdę nie wiem, po co. Nie mam pojęcia.

No horor to też nie jest, bo na początku dostajemy zapowiedź bajki, język jest bajkowy, delikatny, a potem rzeźnia, napisana... jak w parodii tego gatunku, dosłownie słabo, karkaturlanie wyolbrzymiona( te tryskające krwią kończyny, wielkie kły, które zjadają kogoś na raz itd.), bo nie czuje się powagi tego mordu.

Właściwie po co ta karykaturalna rzeźnia? Ani po to, by pokazać jakąś prawdę, kolej rzeczy, chyba, że to ma być przestroga dla dzieci, by nie ufały nieznajomym, ale... no ja bym żadnemu dziecku tej historyjki nie opowiedziała.

Niebanalny pomysł z twarzami na ścianach zapowiadał mi się na coś ciekawego, ale skończył jako dziwaczna jatka, której powagi nie czuję, a wręcz wyraźne rozczarowanie, że tak bardzo można zepsuć dobry na samym początku pomysł.
Żeby te morderstwa jakkolwiek wypaliły, no to musiałby być warsztatowo zupełnie inaczej opisane, nie tak wprost, bardziej skomplikowanie i wysublimowanie, nie w stylu horrorowej parodii - jatki, w ten sposób, no, nie jest to dla mnie strawne.

Kilka twarzy [Fantasy] [+18]

10
Luiza Lamparska, dzięki za komentarz.
Luiza Lamparska pisze: (ndz 16 kwie 2023, 00:12) Najpierw, gdy zaczęłam czytać, uznałam pomysł za interesujący, niebanalny, że zapowiada się ciekawie i coś wartościowego i błyskotliwego na pewno się za tym kryje, ale im dalej tym gorzej, tym bardziej, jak dla mnie pozbawione sensu.
Czy to ma być przestroga dla dziewczynek takich jak główna bohaterka, by nie ufały nieznajomym? Jeśli tak, to ta tryskająca wszędzie krew i te odgryzione dość komicznie kończyny, tryskające torsy, kikuty i tego typu sprawy... No naprawdę nie wiem, po co. Nie mam pojęcia.

No horor to też nie jest, bo na początku dostajemy zapowiedź bajki, język jest bajkowy, delikatny, a potem rzeźnia, napisana... jak w parodii tego gatunku, dosłownie słabo, karkaturlanie wyolbrzymiona( te tryskające krwią kończyny, wielkie kły, które zjadają kogoś na raz itd.), bo nie czuje się powagi tego mordu.

Właściwie po co ta karykaturalna rzeźnia? Ani po to, by pokazać jakąś prawdę, kolej rzeczy, chyba, że to ma być przestroga dla dzieci, by nie ufały nieznajomym, ale... no ja bym żadnemu dziecku tej historyjki nie opowiedziała.
Żadnego głębszego "celu" nie próbowałem tu zamieszczać. Czytelnicy mogą interpretować tekst jak im się podoba, nie narzucam żadnej wizji autora. Chociaż jakbym się uparł to puentą była przestroga dla rodziców przed zostawianiem dzieci samych w domu, jeśli jest tam coś niebezpiecznego. Imho to samo wyszło z historii.
Co do celu tekstu to po prostu wprawka. Nie zamierzam pisać głębokich historii z prawdami życiowymi, ale zwyczajne opowieści i chce, żeby były tak wciągające, żeby nie dało się od nich oderwać :) Ciągle się uczę i eksperymentuje.
Tutaj obrałem prosty temat - spróbowałem odpowiedzieć na pytanie dlaczego stereotypowe wiedźmy ciągle coś gotują w kotłach i dlaczego wrzucają tam ingrediencje, które wyglądają na trujące. Wybrałem odpowiedź, która wydała mi się najbardziej interesująca i przerobiłem ją w opowiadanie. Czyli od samego początku celem było pokazanie klątw-potworów i tego, co robią i tego, co się stanie, gdy "wiedźmy" nie uwarzą mikstury w swoich kociołkach. Ktoś tu musiał umrzeć.

A co do scen. Jeszcze się zastanowię jak opisać jatkę w lepszy sposób. Powaga scen była jednym z celów pobocznych i miała być w reakcjach bohaterek np. wtedy, gdy Lara wygląda na schody, bo przecież jej tata powinien gdzieś tam spaść, gdy już jakoś przeszedł przez usta latającej twarzy.
A co do tego kikuta to ehhh... miała wyjść taka ładna scena.
Jakoś na początku jest:
Raziel pisze: (pn 10 kwie 2023, 22:30) Najpierw wytarła dłonie w fartuch. Codziennie nosiła go na sukience, bo mama w kółko powtarzała, że zawsze trzeba czyścić dłonie i że nie wolno, pod żadnym pozorem, dotykać twarzy brudnymi rękoma.
później:
Raziel pisze: (pn 10 kwie 2023, 22:30) Pani Wright się uśmiechnęła, wyciągnęła dłoń, ale szybko ją cofnęła, robiąc zakłopotaną minę. Wytarła ręce w fartuch i dopiero po tym pogłaskała córkę.
W zamyśle miało wyjść, że pani Wright jest surowa (było też trochę o rózdze) i stawia twarde zasady, ale czasami tak bardzo chce pogłaskać Larę, że o nich zapomina. No i później wchodzi kikut:
Raziel pisze: (pn 10 kwie 2023, 22:30) Wyciągnęła drugą rękę. Dopiero po chwili zauważyła, że tylko krwawiący kikut.
To niby tylko cel poboczny, ale wydawało mi się, że to całkiem mocna scena. Pani Wright chce pogłaskać córkę po raz ostatni, ale już nie ma ręki. Za to każe jej szukać Diany, chociaż przez całą resztę opowiadania podejrzewała męża, że mają romans.
No nic trudno, nie wyszło i tyle, ale będę próbował dalej :)

Kilka twarzy [Fantasy] [+18]

11
W porównaniu z pierwszą wersją Innego ducha widać bardzo duży postęp. Dobrze ci idzie :)

Miejscami brakuje przecinków i na pewno zredukowałabym liczbę niektórych, powtarzających się słów („jej” na przykład).

Kolejna rzecz. Historia jest pisana dość mocno z punktu widzenia Lary, mimo to rodzice są nazywani pan i pani Wright. To daje efekt takiego rozpuszczonego (albo adoptowanego) dzieciaka, który wali do rodziców po imieniu. Tak miało być?

Krwawa jatka na koniec mi też się nie podobała. Ma zupełnie inną energię niż reszta opowiadania i w zasadzie niczemu nie służy. Równie dobrze można by było uciąć w momencie, gdy bohaterowie orientują się, że potwory uciekły i wyszłoby na to samo.

Kilka twarzy [Fantasy] [+18]

12
Strzałka, dzięki za komentarz.
Strzałka pisze: (pn 17 kwie 2023, 16:46) W porównaniu z pierwszą wersją Innego ducha widać bardzo duży postęp. Dobrze ci idzie :)
:D
Strzałka pisze: (pn 17 kwie 2023, 16:46) Miejscami brakuje przecinków i na pewno zredukowałabym liczbę niektórych, powtarzających się słów („jej” na przykład).
Faktycznie, jest kilka fragmentów gdzie pojawia się zbyt dużo "jej". Kompletnie to przeoczyłem. Ciężko będzie poprawić błędy tego typu, a z przecinkami będzie jeszcze gorzej.
Strzałka pisze: (pn 17 kwie 2023, 16:46) Kolejna rzecz. Historia jest pisana dość mocno z punktu widzenia Lary, mimo to rodzice są nazywani pan i pani Wright. To daje efekt takiego rozpuszczonego (albo adoptowanego) dzieciaka, który wali do rodziców po imieniu. Tak miało być?
Nie. Brakowało mi synonimów do tata/mama i coś trzeba było wstawić. Eksperymentuje, jeszcze nie wiem na co mogę sobie pozwolić w takiej narracji. Ale skoro pojawia się "mała Wright" i w dodatku jest zupełnie przypadkowa wzmianka, która mocno sugeruje, że Lara wcale tak o nich nie myśli (no przynajmniej o tacie)
Raziel pisze: (pn 10 kwie 2023, 22:30) Choć nie potrafiła tak o nim myśleć, pan John brzmiał jakoś obco.
to chyba to nie jest jakiś duży problem... sam nie wiem. Tak czy siak z synonimów nie zrezygnuje, są mi po prostu potrzebne.
Strzałka pisze: (pn 17 kwie 2023, 16:46) Krwawa jatka na koniec mi też się nie podobała. Ma zupełnie inną energię niż reszta opowiadania i w zasadzie niczemu nie służy. Równie dobrze można by było uciąć w momencie, gdy bohaterowie orientują się, że potwory uciekły i wyszłoby na to samo.
Jatka jest koniecznie potrzebna. Tak myślę. Przez cały tekst przewijają się hinty i wzmianki o tym jakie te klątwy są niebezpieczne, więc to musi doprowadzić do jakiejś konsekwencji.
Koniec w momencie, który sugerujesz to imo cliffhanger i to też jakieś zakończenie jednak miałoby zupełnie inny wydźwięk niż to w tekście. Lżejszy, dający nadzieję na dobre zakończenie dla wszystkich.

Zaczynam się zastanawiać, czy czytelnicy nie odbierają końcówki jako czegoś, co sam nazywam gwałtowną zmianą gatunku. Sam tego nie lubię. Ale tu przecież od samego początku są potwory. Zamki, których raczej nie powinno się ruszać zostają poruszone. A w dodatku wszędzie są jakieś trujące składnik. Imho to aż krzyczy, że zaraz stanie się coś złego.

Kilka twarzy [Fantasy] [+18]

13
Raziel pisze: (pn 17 kwie 2023, 21:55) Zaczynam się zastanawiać, czy czytelnicy nie odbierają końcówki jako czegoś, co sam nazywam gwałtowną zmianą gatunku. Sam tego nie lubię. Ale tu przecież od samego początku są potwory. Zamki, których raczej nie powinno się ruszać zostają poruszone. A w dodatku wszędzie są jakieś trujące składnik. Imho to aż krzyczy, że zaraz stanie się coś złego.
Myślę, że właśnie tak jest, a nawet chodzi nie tyle o zmianę, co o nieumiejętną zmianą - niezamierzoną kpinę z horroru.

Jeśli nie chcesz się pozbywać tej hororowej ale nieudanej sceny no to trzeba nad nią popracować. Scena może być mocna, ale mocna nie zawsze znaczy drastyczna, a raczej: misternie utkana, sugestywna.

W pewnych przypadkach mniej znaczy więcej, a im więcej ma coś krzyczeć epatować tym, staje się cichsze, co tu, moim zdaniem, zaszło.

Jak tam masz, ze ta matka chce rękę do córki wyciągnąć, ale zostaje jej tylko kikut, to przedobrzyłeś, przedramatyzowałeś, przekarykaturyzowałeś, przekrzyczałeś tę scenę.

Myślę, że ta matka może po prostu być śmiertelnie poraniona , opadać z sił, może słaniać się w stronę dziecka i poprosić je o coś, czego sama nigdy nie oferowała: np. "przytul mnie", już to brzmi inaczej. Zwracaj uwagę na takie rzeczy, że nie drastycznością czy też krzykliwością nadaje się danej scenie mocy.
Odkarykaturyzuj także potwory: niech to nie bedą jakieś stworzonka z absurdalnie wielkimi kłami, odgryzające kończyny czy też torsy, bo mnie się od razu przypomina seria strasznych filmów które były parodią horrorów.
Może jak się uwolnią ze ściany te twarze, to w miarę np. uśmiercania tych rodziców bohaterki, niech zamienią się w całe, ale jakieś niepokojące, kreatywnie wymyślone postacie, aczkolwiek nie pokazuj wszystkiego, zostaw nieco pole dla wyobraźni.

Kilka twarzy [Fantasy] [+18]

14
Raziel pisze: (pn 17 kwie 2023, 21:55) Przez cały tekst przewijają się hinty i wzmianki o tym jakie te klątwy są niebezpieczne, więc to musi doprowadzić do jakiejś konsekwencji.
Właśnie przez te hinty i wzmianki wiadomo, co się wydarzy. Można wszystko jeszcze dokładnie opisać, ale o ile nie będzie tam jakiegoś twistu, to to za wiele do tekstu nie wniesie.
Ale ja też lubię wycinać, więc możliwe, że przesadzam ;)

Kilka twarzy [Fantasy] [+18]

15
  1. Wisiały nisko w powietrzu, jakby ktoś je oderwał od głów i przywiązał do sufitu | Skreśliłbym, brzmi jak z rzeźni.
  2. Znalazła ich rok temu. Kiedy rodzice wyszli z domu, ukradkiem otwarła zaczarowany pokój na piętrze; Zatrzasnęła za sobą drzwi i magiczny zamek na nich; zdobyła się na odwagę i otworzyła zaczarowane drzwi na piętrze| „Zaczarowane drzwi”, „magiczny zamek”, „zaczarowany pokój”. Czuję klimat bajki, tylko czy tak miało być? Zobaczmy.
  3. Byli brzydcy, cali pomarszczeni, mieli rozerwane policzki, no i brakowało im zębów, brwi, rzęs i w ogóle włosów i nawet oczu; Szybko zauważyła, że są co najwyżej w połowie tak paskudni jak ropuchy, pająki czy wnętrzności zwierząt, które tata przynosi do domu i ani trochę tak straszni jak mama, gdy chwyci za rózgę. | Powtarzanie informacji.
  4. Po prostu wiszą i się nudzą. Tak jak Lara. | Brzmi jakby Lara także wisiała.
  5. Chciała uciszyć twarze, chwytała je za nosy, ale one były cztery, brakowało jej rąk, żeby złapać wszystkie. | Zapewne tak.
  6. Znikają stamtąd nawet ślady po brudnych butach. | Dziwne, jakby wnosiła tam błoto. A zakurzonego raczej nie można pobrudzić.
  7. Po kilku pierwszych akapitach czuję się zaciekawiony.
  8. A żeby zamknąć złamane zaklęcie, wystarczy natchnąć je magią w jakiś dziwny, ale odpowiedni sposób. | Zdanie nie działa na wyobraźnię.
  9. choć Pani Wright zabroniła jej czytać, co było tam napisane. | Zbytnie doprecyzowanie.
  10. Dawno nie zwiedzała tamtego pokoju. | Zabrzmiało, jakby był jeszcze jakiś pokój. W tym miejscu zgubiłem orient.
  11. Podoba się magiczny zamek jako splątany węzeł, albo coś w rodzaju dzianiny. Ciekawe.
  12. Na etapie przyrządzania trucizny zapomniałem, że czytam. Czyli plus.
  13. Potwory trzeba regularnie truć; Bo co by się nie stało, one nie mogą umrzeć, nie można ich zniszczyć; Te potwory od dawna gonią czarodziejów. Wielu przed nami próbowało jakoś sobie z nimi poradzić, ale one są nieśmiertelne. Drzwi, okna czy mury, nawet te zaczarowane, są dla nich niczym. | Ciekawe. Coś jak zmory z Tyranny.
  14. Bazyliszek cały czas produkuje jad, trzyma go w zębach i jeśli przez długi czas nikogo nie ugryzie, to robią się tak trujące, że sam mógłby sobie zaszkodzić! Dlatego wcześniej je zrzuca, trochę jak jeleń poroże albo wąż skórę. | Lubię tego typu ciekawostki. Im więcej, tym lepiej.
  15. Gubię się w dialogu, gdzie mówią trzy osoby. Nie bardzo wiem kto co mówi i myśli, w rezultacie cofka. Trzeba nieco wygładzić, albo doprecyzować tę część.
  16. Tam gdzie chwilę temu miał tors latała obca twarz. Zostały po nim tyko nagryzione nogi i ręce, które bryzgały krwią, spadając na ziemie. | No to piękna bajeczka wyszła. :lol: Ciekawy kontrast z perspektywą dziecka.
  17. Coś niewidzialnego nie przestawało jej pchać, a fakt, że nie ma niczego pod nogami i wizja rychłego upadku, jeżyły jej włosy na głowie. Chwile później jej żebra zaczęły się łamać. Chciała krzyczeć, ale tylko wypluła krew. Czerwona maź osiadła na czymś przed nią. Otaczała ją jakaś magiczna bańka, która właśnie mignęła słabym światłem. | Wyczuwalna zaimkoza.
  18. Keczup w zakresie mojej tolerancji.
Podobało mi się. Czytałbym dalej.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”