„Zamek” (1. Wtorek rano, Alfred) + Przygoda + Wulgaryzmy + Podejście 2

1
Zawiera wulgaryzmy.

Pierwszy rozdział z piętnastu napisanych.

Drugie podejście do tego samego tekstu.

Postarałem się uporządkować tekst, dodałem brakujące podmioty i orzeczenia do zdań, połączyłem wiele akapitów. Jednocześnie starałem się utrzymać założenie, że narrator opisuje świat z perspektywy bohatera, siedzi w jego głowie i prezentuje jego strumień świadomości. Może udało się osiągnąć jakiś złoty środek?
Alfred wskazał palcem na zdjęcie czegoś, co wyglądało jak owsianka. Potem stuknął w szklankę z kolorowym płynem.
Nic nie rozumie z tego, co mówi ekspedientka. Wpatruje się w kasę fiskalną. Wreszcie dostrzega cyferki z ceną. Wyciąga i pokazuje kartę płatniczą.
Pojawiła się przed nim taca ze śniadaniem. Zabrał ją i zaniósł na pierwsze wolne miejsce.
Mają w tym zamku nawet niezły bar mleczny.
Zjadł. Opuścił bar. Ale nie wie, którędy na dwór? Brak jasnych oznakowań go irytuje.
Przypadkiem znalazł jakiegoś pracownika. Trudno się dopytać, skoro nie zna języka. Rozmawiają na wpół na migi, na wpół łamaną angielszczyzną.
Jednak wreszcie się udało dowiedzieć. Dwa razy prosto, potem w lewo i jeszcze raz w lewo. Chyba. Rusza naprzód.
Widzi portiera. Więc pewnie idzie dobrą drogą.
Udało się. Jest na dworze. Można zapalić.
Idzie na parking. Rozgląda się, ale ciągle nie widzi busa. Trudno, trzeba czekać.
Papieros wypalony. Co zrobić z petem? Nie ma w pobliżu żadnego śmietnika.
Przecież Alfred miał być już grzeczny. Nie wolno rzucić śmiecia na ziemię.
Ale ile można szukać jakiegoś kubła? Tym bardziej, że zaczęło kropić.
Patrzy dokładnie na wszystkie strony. Eee, nie widać ochroniarza. Nikt nie zauważy. Rzucił peta na ziemię i zadeptał.
Kieruje się do środka.
Zaraz. Chyba znowu zgubił drogę. Którędy z parkingu do wejścia‽ Chyba skręcił w lewo, a miał skręcić w prawo.
Trzeba zawrócić. Obejść zamek. W deszczu.
Zwrócił uwagę na jakiegoś gówniarza, pałętającego się w pobliżu. Instynkt go ostrzega. Coś tu jest nie tak.
Gówniarz biegnie prosto na niego. W dawnych czasach Alfred by dzieciaka po prostu staranował. Ale teraz ma już przecież być grzeczny. Spróbował się usunąć, ustąpić drogi.
Nie udało się. Gnojek i tak na niego wpadł. Przeprosił i pobiegł dalej. To znaczy chyba przeprosił, bo słowa niezrozumiałe.
Dobre sobie! Alfred nerwowo przeszukał kieszenie. No tak. Oczywiście puste.
Nie ma: komórki, karty płatniczej, dowodu, numerka do szatni, kluczyka do szafki z plecakiem, gotówki w lokalnej walucie. Najgorszy jest chyba brak kluczyka, bo tam są wszystkie inne jego rzeczy.
Wzbiera w nim furia. Złodziej jebany!
Zawahał się. Jest przecież na warunku. Nie wolno mu naruszyć prawa, ani trochę. Jedno wykroczenie i wraca za kraty. Tak powiedział kurator.
Ale musi odzyskać swoje rzeczy! Zanim przyjedzie policja, gnój dawno ucieknie. Szczególnie na tym zadupiu.
Zresztą jak ma dzwonić na policję bez komórki? Niby może próbować rozmawiać z obsługą skansenu. Ale nie zna języka. Nie dogada się.
Decyzja. Dogoni złodzieja i odbierze mu rzeczy. Nikt nie zdąży się zorientować.
Alfred nigdy nie prowadził żadnych głębszych rozważań. Nigdy też nie interesował się tym, co wolno, a czego nie wolno. Chciał, to brał. Jak ktoś mu się naraził, to wpierdol. Jak ktoś czegoś się od niego domagał – na przykład nauczyciel w szkole w latach chłopięcych – to ni chuja.
Z taką mentalnością szybko trafił do młodzieżowego gangu. Tam szanował silniejszych od siebie, pastwił się zaś nad słabszymi.
Dalsze lata to ciągłe przechodzenie z ulicy do poprawczaka, potem znowu na ulicę, potem do więzienia i znów na ulicę. W więzieniu z nudów trenował stale na siłowni.
Aż w końcu, mimo jego odporności na wszelkie argumenty, na licznych terapiach, resocjalizacjach i tym podobnych wtłuczono mu do głowy, że jeśli przestanie bez przerwy wchodzić w konflikt z prawem, to przestanie też wracać za kraty i może sam dojdzie do wniosku, że to nowe życie będzie dla niego lepsze.
Niech im będzie. Spróbuje.
Ale powierzchowność bandyty ulicznego została. Solidne mięśnie, wyglądające cokolwiek groteskowo przy niskim wzroście. Łysa głowa, za to zaniedbana szczecina na brodzie. Bruzdy na twarzy sprawiały, że trudno było uwierzyć, że miał tylko dwadzieścia parę lat. Grubo ciosana szczęka, głęboko osadzone oczy, spojrzenie spode łba.
Ludzie na jego widok często przechodzili na drugą stronę ulicy. Cóż, przyzwyczaił się.
Jakież było jego zdziwienie, gdy pewnego dnia zawitali do niego policjanci i niemal siłą zawlekli do suki. Przecież się na tym warunku naprawdę starał! Przetrząsał w myślach ostatnie miesiące swego życia, starając się przypomnieć sobie, kiedy to mógł znów uchybić prawu, lecz żadnej podobnej sytuacji nie znajdował.
Tymczasem zamiast standardowej formuły wygłaszanej przy aresztowaniu Alfred usłyszał, że w nagrodę za niezwykle długi – jak na niego – okres dobrego sprawowania, w ramach resocjalizacji, ma być wysłany na wycieczkę do zabytkowego zamczyska w samym środku rezerwatu, przerobionego na skansen, i to jeszcze w obcym kraju. Przecież to nonsens, nawet on to wiedział. Ale jak ma się kłócić z mundurowymi? Sądzi, że to tylko szyderstwo i zaraz znowu dowiozą go do celi.
Jednak nie. Samochód jechał i jechał przez całą noc. Alfred przysnął, na chwilę tylko się obudził, kiedy przekraczano granicę. I rzeczywiście, o świcie policjanci wysadzili go pod jakimś zamkiem. Kazali czekać na autokar z wycieczką, do której miał dołączyć. I pojechali.
Cóż więc miał robić? Zdążył zgłodnieć. Zaczął więc szukać, gdzie może coś zjeść.
Gnój był szybszy, niż początkowo wyglądało. Skacze przez mur. Alfred skoczył za nim i znalazł się w samym środku zagrody dla psów. Tymczasem dzieciak jest już na dachu kojca. No tak: on wiedział, gdzie skacze. Alfred nie wiedział, więc wpadł w pułapkę. Ale uratował się, podążając za złodziejem. W ostatniej chwili wspiął się na kojec.
Niedaleko psiarni stoi ochroniarz. Chłopak odstawia przed nim scenę. Coś krzyczy w swoim języku, pokazuje na Alfreda. Wykrzywia twarz w udawanym strachu. Ochroniarz patrzy na Alfreda groźnie.
Kurwa. Tyle z resocjalizacji. Tyle z warunków. Tyle z życia poza kratami. Przynajmniej niech gnój za to zapłaci.
Ochroniarz próbuje zatrzymać Alfreda. A więc Alfred rozumie, że teraz już nie ma co się pierdolić. Czas na stary, brudny, wypróbowany chwyt. Palec w oko, kolano w krocze. Po chwili goryl leży i kwiczy. Na nic mu była pałka i gaz pieprzowy przy pasie.
Złodziej wbiega do jakiejś dziury. Alfred za nim. Ale wcisnąć mu się trudno.
Jakoś zdołał wpełznąć. Ale za wolno. Złodzieja już nie widać. Musiał nawiać.
Alfred tkwi ściśnięty i zastanawia się, co dalej.
Niewesoło to wygląda. Warunek pewnie przejebany. Gówniarza nie dogoni. Nic nie ma.
Twarz kamienna. W środku furia. Nauczył się tego w życiu. Trzeba umieć połknąć wściekłość. Zachować ją na później. Gdy będzie można się zemścić.
Ale tymczasem musi sam wiać. Zanim go zgarną. Znowu.
Patrzy w dół. Jest w jakimś szybie. Może zejść po drabince, a potem skoczyć. Ale to będzie droga w jednym kierunku. Wpadnie do dużego pomieszczenia, z którego już nie zdoła wrócić na górę. Co prawda pomieszczenie wygląda na puste, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Gdzieś mogą być ochroniarze. Jeśli tam go dopadną, już im nie ucieknie.
Więc jednak trzeba się cofnąć. Ale jest za ciasno. Nie może się obrócić.
Czołga się w dół. Prawie opuścił szyb. Zaraz spadnie na łeb, na szyję. Chwycił się ręką najniższego szczebla drabinki. Spada. Zawisł na tej ręce.
Podciąga się. Z trudem wspina się w drugą stronę. Może uda mu się nawiać z zamku. Skryć w rezerwacie. Co dalej, się zobaczy.
Prawie na wierzchu.
Co takiego‽ Otwór szybu zasłania się kratą. Tę chwilę, zanim Alfred zdążył wypełznąć.
To ten gnojek. Z paskudnym uśmieszkiem zamyka kratę na klucz.
Przekleństwa cisną się Alfredowi na usta. Ale z trudem się powstrzymał i nie bryznął błotem. Ktoś mógłby to usłyszeć.
Alfred gramoli się znowu na dół. Teraz już nie ma wyjścia. Musi skakać. Znów zawisł na jednej ręce, ale tym razem się puścił.
Rozgląda się po pomieszczeniu. Na prawo jest korytarz. Na lewo jest kanał, ale zakratowany. Oprócz tego tylko szyb i ściany. Nie ma innego wyjścia, trzeba iść korytarzem.
Korytarz przecina szeroki i głęboki dół. Studnia jakaś? Nad dołem przebiega mostek, ale łatwo z niego spaść. Jeszcze wyżej, nad mostkiem, po prawej, jest wyjście na powierzchnię. Otwarte. Nie jest za wysoko, ale jest za daleko. Z mostku się tam nie sięgnie.
Korytarz po drugiej stronie mostku to właściwie kanał. Woda spływa przez niego do studni, ale jej nie wypełnia. Jest odpływ na dnie. Alfred nie ma innej drogi, więc brnie tym kanałem, brodząc po kolana. Woda jest brudna i śmierdząca.
Kanał kończy się kratą. Nie można iść dalej. Czy Alfred jest uwięziony?
Przecież jest wyjście. Na górze. Alfred nie sięgnie. Ale wyjście jest.
Siada i myśli. Myślenie przychodzi z trudem. Złodziej musiał jakoś wyjść, tylko jak?
Obok leży duży głaz. Alfred ciągle wraca do niego myślami. Sam nie wie, dlaczego. Głaz wydaje się mieć znaczenie, ale jakie?
Wreszcie pomysł. Zatkać odpływ dołu głazem.
Alfred turla głaz kanałem. Ciężki głaz, ciężka praca. Kanał kończy się progiem. Trzeba przerzucić głaz przez próg. To będzie jeszcze trudniejsze.
Alfred zapiera się nogami, ze wszystkich sił podrywa kamień.
Wreszcie się udało. Głaz jest w dole. Ale nic się nie dzieje. Woda się nie podnosi. Dlaczego?
Alfred wytrzeszcza oczy. Już widzi przyczynę. Głaz jest w kształcie półkuli. Niedokładnie zatyka odpływ. Trzeba go obrócić na płaską stronę. Ale jak zejść?
Można tylko skakać. Na kamień, bo najwyższy. Skoczył więc.
Au. Jednak boli. Ale chyba nic sobie nie zwichnął.
Znów musi poderwać głaz. Bardzo ciężka praca.
Chyba się udało. Poziom wody się podnosi. Trzeba czekać. Utrzymać się na powierzchni.
Wreszcie. Woda jest na poziomie obu korytarzy. Odpływa tym korytarzem, z którego Alfred przyszedł. Więcej już się nie podniesie.
Czy można sięgnąć otworu na suficie? Trochę wysoko, ale powinno się udać.
Za drugą próbą się udało. Dłonią chwycił się krawędzi. Podciągnął się. Wyjrzał ostrożnie. Czy nikogo nie ma? Chyba nie.
Jest patio, otoczone murem ze wszystkich stron. Dziwne. Czy można się tam dostać tylko z kanałów?
Alfred się zawahał. Nie wie, czy powinien wyjść teraz, czy czekać do nocy. Instynkt każe czekać do nocy. Ale woda leje się drugim korytarzem. Tam, gdzie nie powinna. Ktoś może to zauważyć.
Zatem nie ma wyjścia. Musi uciekać co prędzej. Wylazł na patio.
Patrzy na mury. Stare, kamienne. Winorośl na jednym z nich. Może jest furtka za winoroślą?
Chwila. Trzeba być ostrożnym. Co jest po drugiej stronie muru? Którędy najbliżej do wyjścia? Alfred już stracił poczucie kierunków.
Wpina się po winorośli. Już jest prawie na górze.
I w tym momencie winorośl nie wytrzymała. Alfred spada.
Spada znowu pod ziemię‽
Leży w jakiejś komnacie. Nawet się nie potłukł. Nie rozumie, co się stało.
Patrzy w górę. Wszystko powoli staje się jasne. Pod winoroślą była kolejna dziura w ziemi, tym razem zamaskowana. Wleciał w nią.
Ale na czym leży? Wygląda to na stertę pierza. To dlatego nic go nie boli. Ale kto wyściela wilczy dół pierzem‽
Nieważne. Dziwne, ale nieważne.
Na górę się nie dostanie. Za wysoko. Ale od komnaty odchodzi korytarz.
A więc trzeba iść dalej. Drogą, która właśnie się otwarła. Korytarzem.
Ale za chwilę. Jest zmęczony. Posiedzi chwilę. Zapali. Odpocznie. Potem pójdzie.
Kurwa. Papierosy zamokły.
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)

„Zamek” (1. Wtorek rano, Alfred) + Przygoda + Wulgaryzmy + Podejście 2

4
Nawet dało się czytać, ale potem bohater trafia do kanału, tego z wodą, i tam zaczynają się dziać cuda, które trudno mi ogarnąć.
gaazkam pisze: (ndz 04 gru 2022, 11:51) Wreszcie pomysł. Zatkać odpływ dołu głazem.
Głaz musiałby idealnie pasować w otwór, albo jego płaska strona musiałby być... no płaska, ale tak absolutnie, bez żadnych odkształceń. No i powierzchnia wokoło otworu też musiałaby być idealnie równa, żeby to wszystko do siebie przylegało. Mało prawdopodobne.
gaazkam pisze: (ndz 04 gru 2022, 11:51) Chyba się udało. Poziom wody się podnosi. Trzeba czekać. Utrzymać się na powierzchni.

Pomyślmy, jest pod ziemią, nie dociera tam światło słoneczne, woda na pewno jest chłodna. Nie ma mu zimno, jak tak się unosi na powierzchni? Nic, żadnych dreszczy choćby?
gaazkam pisze: (ndz 04 gru 2022, 11:51) Wreszcie. Woda jest na poziomie obu korytarzy. Odpływa tym korytarzem, z którego Alfred przyszedł. Więcej już się nie podniesie.
I tego momentu już nie pojmuję. Tak więc, bohater wykorzystując siłę wyporu, wydostał się ze studni, do której sam wskoczył i znalazł się w korytarzu... z którego skakał, czyli wrócił do punktu początkowego. I już nie ma problemu z sięgnięciem do otworu. Dziwne, łagodnie mówiąc.

„Zamek” (1. Wtorek rano, Alfred) + Przygoda + Wulgaryzmy + Podejście 2

5
Musisz zabrać się za podstawy, bo nie masz ich opanowanych. Tak więc PODSTAWY, PODSTAWY, PODSTAWY...
I jeszcze raz... PODSTAWY!
Co oznacza mieć poprawny styl: unikać powtórzeń, nagromadzenia osobowych form czasowników obok siebie, a także posiadać słownictwo stosowne do gatunku, który się pisze oraz nie budować zdań, które są nieskładne, a znaczenia występujących w nich wyrazów, nie do końca odzwierciadlają zamysł autora i... Należy umieć prowadzić w miarę jednolitą narrację.
U Ciebie leżą podstawy.
Spróbuję przekształcić fragment twojego tekstu, by pokazać, nad czym tu należy popracować. Zdecyduj się, w jakim czasie chcesz pisać. Powiedzmy, że niech będzie ta nieszczęsna narracja w czasie teraźniejszym. Najbardziej karkołomna popisówka - obok imiesłowów, musisz często wplatać opis, a nawet myśli bohatera, bo trzeba nadać temu dużo życia. Natomiast ty, przeplatasz w swoim tekście różne czasy, ponieważ nie jesteś w stanie pociągnąć jednolitej narracji jakiegokolwiek typu.
I jeszcze jedna rzecz: uczyń bohatera trochę bardziej niegrzecznym, prostackim, to doda mu realizmu i tej "prostoty umysłu", o którą Ci tu chodzi.

Po mojej zabawie z tą "szaloną i kreatywną" narracją w czasie teraźniejszym, wyszedł taki oto eksperyment:

To chcę zjeść! Alfred wskazuje palcem na zdjęcie czegoś, co przypomina owsiankę. Stuknięciem w szklankę oznajmia, że chodzi o ten kolorowy płyn. Kompot chociaż trzeba wypić, skro nic innego nie można...
Co mówi ekspedientka? On nie ma pomięcia. O, na kasie się zobaczy. Tak jest! Język cyfr jest łatwy do odczytania.
Wyciąga i pokazuje kartę płatniczą. Niosąc tacę ze śniadaniem, dostrzega pierwsze wolne miejsce. Nareszcie. Nawet wygodne te krzesła tu mają!
I niezłe żarcie, a miejscówka też niczego sobie. [Opis baru, może jacyś nietypowi goście, przedmioty, coś co zaskoczy i zaciekawi]
Miło było, ale trzeba już iść. Kurwa... którędy na dwór? Że też chuje tego nie oznaczyli jak trzeba! [Opis otoczenia, jak wygląda ten zamek do cholery?]
- Ej! Zapytać się czegoś chcę! - W końcu znajduje jakiegoś pracownika[ opisz go w jednym zdaniu]. Rozmawiają na migi, a potem łamaną angielszczyzną. Chyba już go rozumie. Dwa razy prosto, potem w lewo i jeszcze raz w lewo. Chyba. Rusza naprzód. [Co widzi po drodze?]
Nareszcie dostrzega portiera. Więc jest na dobrej drodze. Wie, że na dworze będzie mógł zapalić. Idzie na parking. Rozgląda się, ale ciągle nie widzi busa. Trudno, trzeba czekać. Papieros, wypalony, ląduje na ziemi i kończy swój krótki żywot pod jego buciorem . [Nie będzie ci się prosty człowiek i jednocześnie kryminalista zastanawiał, czy wolno mu rzucić peta na ziemię, mordo ty moja!]
Miło było, ale lepiej wrócić do środka, bo piździ.
Kurwa! Chyba znowu coś mi się popierdoliło. Którędy z tego jebanego parkingu do wejścia?! Chyba miało być w lewo, zamiast w prawo. Trzeba zawrócić. Obejść zamek. W pierdolonym deszczu.
Dostrzegłszy jakiegoś gówniarza, pałętającego się w pobliżu, ma złe przeczucia. [Jak wygląda gówniarz - opis!] Instynkt alarmuje go, że coś tu jest nie tak. Smarkacz biegnie prosto na niego. W dawnych czasach Alfred by dzieciaka po prostu staranował. Ale teraz ma już przecież być grzeczny, dlatego zamierza usunąć mu się z drogi. Biegnij, ty mały chujku, jak ci się tak spieszy! Może się wypierdolisz, zawadziwszy o krawężnik, a ja wtedy będę miał rozrywkę!

„Zamek” (1. Wtorek rano, Alfred) + Przygoda + Wulgaryzmy + Podejście 2

6
Ondraszek pisze: (ndz 04 gru 2022, 21:23) Głaz musiałby idealnie pasować w otwór, albo jego płaska strona musiałby być... no płaska, ale tak absolutnie, bez żadnych odkształceń. No i powierzchnia wokoło otworu też musiałaby być idealnie równa, żeby to wszystko do siebie przylegało. Mało prawdopodobne.
Spoiler alert: Zarówno głaz, jak i otwór zostały specjalnie przygotowane po to, by Alfred mógł dokonać tej sztuki. To nie był przypadek.
Ondraszek pisze: (ndz 04 gru 2022, 21:23) Pomyślmy, jest pod ziemią, nie dociera tam światło słoneczne, woda na pewno jest chłodna. Nie ma mu zimno, jak tak się unosi na powierzchni? Nic, żadnych dreszczy choćby?
On chyba nie jest w sytuacji, w której się zwraca uwagę na tego typu rzeczy. Ale pewnie należy na to zwrócić wyraźniejszą uwagę.
Ondraszek pisze: (ndz 04 gru 2022, 21:23) I tego momentu już nie pojmuję. Tak więc, bohater wykorzystując siłę wyporu, wydostał się ze studni, do której sam wskoczył i znalazł się w korytarzu... z którego skakał, czyli wrócił do punktu początkowego. I już nie ma problemu z sięgnięciem do otworu. Dziwne, łagodnie mówiąc
Nie. Są dwie studzienki do kanałów. Przez jedną tam wskoczył, ale nie mógł wyjść, bo została zamknięta. Druga studzienka jest dalej, w połowie korytarza.

Plan byłby mniej więcej taki:

Zakratowane przejście -- pomieszczenie, do którego spadł - korytarz - dół z odpływem, mostkiem i wyjściem górą - korytarz - oryginalne położenie głazu i zakratowane przejście

Dodano po 15 minutach 56 sekundach:
Luiza Lamparska pisze: (pn 05 gru 2022, 21:42) Po mojej zabawie z tą "szaloną i kreatywną" narracją w czasie teraźniejszym, wyszedł taki oto eksperyment:
Zdajesz sobie sprawę, że zupełnie zmieniłaś charakter Alfreda?

Przyznaję, że twój Alfred może i jest lepszy od mojego, ale to jednak jest inny Alfred. Wydaje mi się, że bandziory uliczne tez nie są na jedno kopyto, zdarzają się i mruki.

Mam wśród postaci kogoś nieco bardziej przypominającego twojego Alfreda, nie chcę duplikować charakterów.

A pazury to Alfred pokaże, tyle że w rozdziale siódmym.
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)

„Zamek” (1. Wtorek rano, Alfred) + Przygoda + Wulgaryzmy + Podejście 2

7
gaazkam pisze: (pn 05 gru 2022, 22:26) Zdajesz sobie sprawę, że zupełnie zmieniłaś charakter Alfreda?

Przyznaję, że twój Alfred może i jest lepszy od mojego, ale to jednak jest inny Alfred. Wydaje mi się, że bandziory uliczne tez nie są na jedno kopyto, zdarzają się i mruki.

Mam wśród postaci kogoś nieco bardziej przypominającego twojego Alfreda, nie chcę duplikować charakterów.

A pazury to Alfred pokaże, tyle że w rozdziale siódmym.
Zgodzę się, że podmalowałam go znacznie ostrzej, może i za ostro, ale chciałam, żeby w ten sposób były pewne rzeczy uwidocznione. Tak czy tak, to jest prosty człowiek, kryminalista i odbywa karę w więzieniu, gdzieś też zaznaczałeś, że szanuje on tylko silniejszych.
Oczywiście nie musisz go tak charakteryzować jak ja, ale pewne drobiazgi, moim zdaniem trzeba mu zaakcentować, może nie tak dobitnie, jak ja to zrobiłam, by tekst stał się żywszy i by poczuć tę postać. Więc zrób to po swojemu, ale jednak coś trzeba tu podmalować, moim zdaniem.

„Zamek” (1. Wtorek rano, Alfred) + Przygoda + Wulgaryzmy + Podejście 2

8
Ps. po czasie namysłu, mnie też bardziej podoba się Twój Alfred i polubiłam Twojego Alferda, a mojego - nie bardzo.
To jest piekielnie ważne, by stworzyć taką postać, by czytelnik ją polubił, nawet jak nie jest kryształowa.

Ale wiesz, co? Bo ja wiem, dlaczego tak zdemonizowałam tego bohatera. Zmyliły mnie te twoje wcześniejsze wyjaśnienia w pierwszej wersji tekstu: że chcesz stworzyć prostego bandziora, co to słucha się tylko silniejszych, co to nie ma refleksji żadnych. To nie jest prawda :)

Moim zdaniem on nie do końca taki jest, dlatego, myślę, że pomóc może opisanie sobie pomocniczo, gdzieś w notatkach, jego charakteru w formie listy cech, poglądów prezentowanych przez tę postać i kierowanie się nią podczas dalszego kreowania fabuły.

Jednak warsztatu nie można olać. Nie ma tak, że ja mam ambicję i wizję, i to wystarczy, wiec niech się idą gonić podstawy, niech się inni z nimi męczą, bo ja jestem artysta wyjątkowy.

A twoja narracja leży i kwiczy, tu zdania nie zmieniam.

Sztuką będzie zrobić to tak, by Alfred pozostał twoim Alfredem, ale by narracja była w miarę jednolita chociaż w każdym rozdziale, a nie, co dwa zdania się zmieniała.

No to moje drugie podejście korektorskie do twojego Alberta:

To chcę zjeść. Alfred wskazuje palcem na zdjęcie czegoś, co przypomina owsiankę. Stuknięciem w szklankę oznajmia, że chodzi o ten kolorowy płyn.
Co mówi ekspedientka? On nie ma pomięcia. O, na kasie się zobaczy. Tak! Język cyfr jest łatwy do odczytania.
Wyciąga i pokazuje kartę płatniczą. Niosąc tacę ze śniadaniem, dostrzega pierwsze wolne miejsce. Nareszcie. Nawet wygodne te krzesła tu mają!
I niezłe jedzenie, a miejscówka też niczego sobie. [Opis baru, może jacyś nietypowi goście, przedmioty, coś co zaskoczy i zaciekawi]
Miło było, ale trzeba już iść. O rany... którędy na dwór? Że też tego nie oznaczyli lepiej! [Opis otoczenia, jak wygląda ten zamek do cholery?]
- Powie mi pan, którędy... - W końcu znajduje jakiegoś pracownika, usiłując zadać mu właściwe pytanie. Po chwili rozmawiają na migi, a potem łamaną angielszczyzną. Chyba już go rozumie. Dwa razy prosto, potem w lewo i jeszcze raz w lewo. Chyba. Rusza z nadzieją. [Co widzi po drodze?]
Nareszcie dostrzega portiera. Więc jest na dobrej drodze. Wie, że na dworze będzie mógł zapalić. Idzie na parking. Rozgląda się, ale ciągle nie widzi busa. Trudno, trzeba czekać. Nie chce śmiecić w tym dziwnym miejscu. Być może, ma ochotę wykrzesać z siebie kogoś odrobinę innego, by lepiej tu pasować. Albo i nie. Po prostu ciągle ma to nieodparte wrażenie, że ktoś nieustannie patrzy mu na ręce, jak na... kryminalistę - ten szczególny rodzaj odpadka ludzkiego.
Szuka wzrokiem śmietniczki, ale nie znajduje. Papieros, wypalony, ląduje na ziemi i kończy swój krótki żywot pod jego butem.
Miło było, ale lepiej wrócić do środka, bo wieje i pada.
I znowu coś mu się pomyliło - którędy z parkingu do wejścia? Chyba miało być w lewo, zamiast w prawo. Trzeba zawrócić. Obejść zamek. W nieprzyjemnym deszczysku.
Dostrzegłszy jakiegoś gówniarza, pałętającego się w pobliżu, ma złe przeczucia. [Jak wygląda gówniarz - opis!] Instynkt alarmuje: Coś tu jest nie tak. Smarkacz biegnie prosto na niego. W dawnych czasach Alfred by dzieciaka po prostu staranował. Ale teraz ma już przecież być grzeczny, dlatego zamierza usunąć się z drogi. Dziwny jakiś ten Młody... Gdzie mu się tak śpieszy, że nawet ludzi po drodze nie widzi? Eh, nie moja sprawa. Alfred wie, że ostatnie, co powinien teraz robić, to zapraszać do siebie kłopoty. Dlatego stara się zlekceważyć dziwnego dzieciaka. Jednak ten, i tak, jakby od początku był ku temu zdeterminowany, wpada na Alfreda. Co to ma znaczyć?!

„Zamek” (1. Wtorek rano, Alfred) + Przygoda + Wulgaryzmy + Podejście 2

9
Nie umiem podać przyczyny, ale zabrzmiało dużo lepiej niż za pierwszym razem. Przede wszystkim doczytałem, zachowując koncentrację, a nawet zaciekawiło z tym złodziejaszkiem, kanałem, klimatem itd. Czuję potencjał. ( Ale by było, gdybyś dla hecy nic nie zmienił, ale już nie będę patrzył wstecz. :) ) W każdym razie teraz można się skupić na innych mankamentach.

Co by nie powielać opinii...

Scena w barze raczej nie zasługuje na tak dużo detalu. Można, a nawet trzeba ją skrócić do czegoś w stylu: "Zjadł śniadanie w barze. Mają w tym zamku nawet niezły bar mleczny". Wydaje się nieistotna, za słaba na początek.

Wnerwia poszatkowanie akapitami, wolałbym gęstszy tekst, i akapit tylko wtedy, gdy rzeczywiście się coś zmienia, albo upływa jakiś czas, albo kiedy chcemy zaakcentować coś niezwykle ważnego np. "Zabił!". Myślę, że w wielu miejscach akapitowego spamu można się bez szkody pozbyć.

O. W sumie chyba tyle. :hm:

„Zamek” (1. Wtorek rano, Alfred) + Przygoda + Wulgaryzmy + Podejście 2

10
Luiza Lamparska pisze: (śr 07 gru 2022, 13:58) To chcę zjeść. Alfred wskazuje palcem na zdjęcie czegoś, co przypomina owsiankę. Stuknięciem w szklankę oznajmia, że chodzi o ten kolorowy płyn.
Co mówi ekspedientka? On nie ma pomięcia. O, na kasie się zobaczy. Tak! Język cyfr jest łatwy do odczytania.
Wyciąga i pokazuje kartę płatniczą. Niosąc tacę ze śniadaniem, dostrzega pierwsze wolne miejsce. Nareszcie. Nawet wygodne te krzesła tu mają!
I niezłe jedzenie, a miejscówka też niczego sobie. [Opis baru, może jacyś nietypowi goście, przedmioty, coś co zaskoczy i zaciekawi]
Miło było, ale trzeba już iść. O rany... którędy na dwór? Że też tego nie oznaczyli lepiej! [Opis otoczenia, jak wygląda ten zamek do cholery?]
- Powie mi pan, którędy... - W końcu znajduje jakiegoś pracownika, usiłując zadać mu właściwe pytanie. Po chwili rozmawiają na migi, a potem łamaną angielszczyzną. Chyba już go rozumie. Dwa razy prosto, potem w lewo i jeszcze raz w lewo. Chyba. Rusza z nadzieją. [Co widzi po drodze?]
Nareszcie dostrzega portiera. Więc jest na dobrej drodze. Wie, że na dworze będzie mógł zapalić. Idzie na parking. Rozgląda się, ale ciągle nie widzi busa. Trudno, trzeba czekać. Nie chce śmiecić w tym dziwnym miejscu. Być może, ma ochotę wykrzesać z siebie kogoś odrobinę innego, by lepiej tu pasować. Albo i nie. Po prostu ciągle ma to nieodparte wrażenie, że ktoś nieustannie patrzy mu na ręce, jak na... kryminalistę - ten szczególny rodzaj odpadka ludzkiego.
Szuka wzrokiem śmietniczki, ale nie znajduje. Papieros, wypalony, ląduje na ziemi i kończy swój krótki żywot pod jego butem.
Miło było, ale lepiej wrócić do środka, bo wieje i pada.
I znowu coś mu się pomyliło - którędy z parkingu do wejścia? Chyba miało być w lewo, zamiast w prawo. Trzeba zawrócić. Obejść zamek. W nieprzyjemnym deszczysku.
Dostrzegłszy jakiegoś gówniarza, pałętającego się w pobliżu, ma złe przeczucia. [Jak wygląda gówniarz - opis!] Instynkt alarmuje: Coś tu jest nie tak. Smarkacz biegnie prosto na niego. W dawnych czasach Alfred by dzieciaka po prostu staranował. Ale teraz ma już przecież być grzeczny, dlatego zamierza usunąć się z drogi. Dziwny jakiś ten Młody... Gdzie mu się tak śpieszy, że nawet ludzi po drodze nie widzi? Eh, nie moja sprawa. Alfred wie, że ostatnie, co powinien teraz robić, to zapraszać do siebie kłopoty. Dlatego stara się zlekceważyć dziwnego dzieciaka. Jednak ten, i tak, jakby od początku był ku temu zdeterminowany, wpada na Alfreda. Co to ma znaczyć?!
Problem w tym, że w rozdziałach pisanych z perspektywy Alfreda narrator miał, z założenia, być w opór lakoniczny. Twoja narracja jest bardzo zgrabna, ale przeczy moim założeniom... Teoretycznie na to patrząc skrajny lakonizm nie musi być wadą.

Nie wiem, czy problem polega na tym, że poczyniłem błędne założenia narracji z perspektywy Alfreda, czy na tym, że nie umiem pisać, czy na jednym i drugim na raz. Da się to zweryfikować. Następne rozdziały mają wprowadzać trzy kolejne postaci i być pisane z ich perspektywy: Klaudii, Andzi i Sława. Każdy kolejny narrator ma być mniej lakoniczny od poprzedniego. Narrator piszący z perspektywy Klaudii powinien być względnie normalny, bez dziwactw. Sądząc po twoich przeróbkach strzelam, że narrator piszący z perspektywy Andzi powinien ci się najbardziej spodobać.

Uspójnię czas, ale chyba na razie gwałtowniejszych zmian nie zrobię. A za dwa tygodnie dam próbkę kolejnego rozdziału, już pisanego na podstawie innych założeń. Zobaczymy, które błędy wynikają ze złych założeń, a które z braków warsztatowych.
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)

„Zamek” (1. Wtorek rano, Alfred) + Przygoda + Wulgaryzmy + Podejście 2

11
gaazkam pisze: (czw 08 gru 2022, 19:04) Problem w tym, że w rozdziałach pisanych z perspektywy Alfreda narrator miał, z założenia, być w opór lakoniczny. Twoja narracja jest bardzo zgrabna, ale przeczy moim założeniom... Teoretycznie na to patrząc skrajny lakonizm nie musi być wadą.
Nieumiejętnym mieszaniem czasów nie oddałeś jego lakoniczności, a jedynie pokazałeś, że nie potrafisz prowadzić w sposób prawidłowy narracji.
Niech on sobie będzie lakoniczny, tylko poprowadź prawidłowo narrację. A nie zasłaniaj się lakonicznością jako usprawiedliwieniem dla popełnionych błędów, bo to jest kiepska próba wykrętu od odpowiedzialności za błędy twojego pisania.

„Zamek” (1. Wtorek rano, Alfred) + Przygoda + Wulgaryzmy + Podejście 2

12
Toż mówię przecież, że czasy zamierzam poprawić.

Odnosiłem się do takich twoich przeróbek, jak
Smarkacz biegnie prosto na niego. (...) Dziwny jakiś ten Młody... Gdzie mu się tak śpieszy, że nawet ludzi po drodze nie widzi?
Zamiast mojego:
Gówniarz biegnie prosto na niego.
Czy też wzmianka o cioci Kunegundzie w osobnym wątku.
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”