"Matnia" - konkluzja i epilog [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

1
Niezrażony brakiem komentarzy pod wcześniejszym kawałkiem, wrzucam ostatni już fragment "Matni". I tak straciłem zbyt dużo czasu.

Wszystkim, którzy widzą toto po raz pierwszy, radzę przeczytanie poprzednich części, które można znaleźć kolejno TU, TU i TU. Tym, którzy już je czytali, mogę powiedzieć w skrócie, że - jak w tytule tematu - następuje konkluzja dotychczasowych wydarzeń,
ergo wyjaśniają się nareszcie pewne sprawy, przy okazji następuje kilka niespodziewanych (miejmy nadzieję) zwrotów akcji

N'Joy.

Uwaga - tekst zawiera wulgaryzmy


===========================================================================================================================


XXXXKiedy do Kosa dotarło, że jego nadzieje okazały się płonne, ogarnęła go dziwna niemoc. Wcześniej przekonywał sam siebie, że do tego nie dojdzie, że nie może być aż tak źle. Zakładał, że walka przeciągnie się dostatecznie długo, aby dać im czas na przygotowanie ewakuacji – a nawet jeśli już przyjdzie co do czego, wpadnie mu do głowy coś, co przekona Sanukodego do zwłoki. Zamiast tego, przez całą drogę powrotną do Protektoratu nie wyrzekł ani słowa. To znaczy owszem – gdy usłyszał, że jaszczury zamierzają się wycofać, eksplodował gniewem i wykrzyczał soreviańskiemu majorowi w twarz, co o tym myśli. Trwało to jednak krótko i nie odniosło żadnego skutku. Porucznik nie wiedział, co może zrobić więcej.
XXXXDotarłszy na miejsce, nawet nie obejrzał się na Sanukodego, kiedy wychodzili z przedziału desantowego. Udawał, że po prostu go tam nie ma. Tylko na chwilę obrzucił wzrokiem tłum cywilów, zbierający się pod siedzibą Protektoratu i konwojem gąsienicówek. Widok ten nie napełniał go optymizmem co do powodzenia ewakuacji. Wkrótce dołączył do reszty terrańskich żołnierzy przed kwaterą główną Samoobrony. Wyglądało na to, że większość z nich tym razem przeżyła.
XXXX- Dufresne? – rzucił, ujrzawszy kaprala z oddziału walczącego na północy. – Gdzie Murray? Miał z wami być…
XXXX- Nie żyje – odpowiedział ponuro żołnierz. – Jeden z tych skurwieli rozwalił mu głowę.
XXXXKos zmartwiał. Od razu przypomniał sobie ostatnią rozmowę z sierżantem. Przypomniał sobie, co wtedy mu powiedział. Zlekceważył jego argumenty, że w swojej sytuacji, niewiele mogli zmienić i pomagając Sorevianom, narażają się tylko na kolejne ofiary. Kazał mu po prostu słuchać poleceń i wykonać swoją robotę. Murray ostatecznie przyznał mu rację, dostosował się. A teraz nie żył. Bo Kos wydał mu rozkaz.
XXXXWkrótce na miejscu znaleźli się także Dyer, Ramirez, a także kapral Jensen – to jemu przypadło formalne dowództwo nad żołnierzami pomagającymi przy ewakuacji.
XXXX- Jak… – zaczął Andrzej, kiedy go zobaczył.
XXXX- Chujowo – odrzekł Jensen. – Zarekwirowali wszystkie hovery transportu publicznego, jakie jeszcze pozostały, ale jest ich za mało, żeby zapakować każdego cywila. Mogą jeszcze użyć prywatnych hoverów, tylko że to by zajęło mnóstwo czasu. A te pieprzone jaszczury już odchodzą. Krótko? Nie damy rady ewakuować tych ludzi.
XXXXWszyscy podoficerowie spojrzeli na Kosa, zadając mu nieme pytanie.
XXXX- Możemy teraz chyba tylko czekać – powiedział porucznik głucho. – Auvelianie dostali nieźle po dupach, więc nie wrócą zbyt prędko. Może minie dość czasu, żeby jaszczury mogły jeszcze wrócić po nas, po cywili…
XXXX- Może krowy zaczną latać – zironizował Dyer, bez śladu humoru. – Naprawdę zamierzamy opierać nasz nowy plan strategiczny na tym, żeby liczyć na cud?
XXXX- Jak daleko mają do cholernej strefy lądowania? – warknął Dufresne. – Pół godziny drogi? Ile czasu upłynie, zanim łaskawie tutaj wrócą i wezmą się za prawdziwą ewakuację?
XXXX- Do kurwy nędzy – zawtórował mu Ramirez. – Kos, naprawdę nie możesz przemówić temu cholernemu majorowi do rozumu? Zdaje się, że spędziłeś z nim mnóstwo czasu. Przekonaj go, zrób cokolwiek…
XXXX- Na przykład co? – wybuchnął Andrzej. – Mam mu powiedzieć, żeby zbuntował się przeciwko przełożonym? A może w ogóle wypowiedział im wojnę?
XXXX- Nic złego się nie stanie, jeśli spróbujesz – rzekł Dyer ze spokojem. – Mówiłeś, że ten cały… Sanukode, jak na niego wołają, sam jest wkurwiony tą cholerną operacją. Może w tym właśnie sęk. Może wystarczy mu odrobina zachęty, żeby faktycznie wziął sprawy w swoje ręce.
XXXXKos wziął kilka głębokich wdechów.
XXXX- Zaraz wracam – powiedział wreszcie. – Wy róbcie swoje. Zajmijcie się rannymi i uzupełnijcie zapasy amunicji, jeśli trzeba. Możemy tego wkrótce potrzebować.
XXXXNie czekając na potwierdzenie, obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku siedziby Protektoratu. Tamtejsza atmosfera robiła się coraz bardziej napięta. Cywile z narastającą rozpaczą usiłowali przedostać się do gąsienicówek. Jednak kordon soreviańskich żołnierzy – w skład którego wchodzili teraz zarówno komandosi OSA, jak i Strażnicy – skutecznie oddzielał ich od konwoju. Niektórzy Terranie w akcie desperacji wdawali się w przepychanki z jaszczurami, ale przypominało to wysiłki trzyletniego dziecka, próbującego walczyć z zapaśnikiem wagi ciężkiej.
XXXXPrzynajmniej nie będą musieli użyć broni, pomyślał Kos z goryczą.
XXXXOdnalezienie Sanukodego w tym bałaganie zajęło mu kilka chwil. Sorevianin stał koło jednego z czołgów, już ustawionych do eskorty gąsienicówek, z twarzą pozbawioną wyrazu. Ożywił się, gdy jedno z jego bocznie osadzonych oczu uchwyciło nadchodzącego porucznika.
XXXX- O co chodzi? – zapytał, nie kryjąc zmęczenia i frustracji.
XXXX- Dobrze wiesz, o co. Naprawdę zamierzacie tak po prostu stąd odejść?
XXXX- Nie, skąd. – Głos Sanukodego znów stał się warczący, jak zwykle, kiedy się złościł. – My się tylko tak bawimy. Masz w zanadrzu jeszcze jakieś głupie pytania?
XXXX- Wiesz, co się stanie, jeżeli stąd odejdziecie. – Andrzej nie dał się sprowokować. Po prawdzie, nie miał już siły się wściekać. – Auvelianie dokończą robotę. Wy nie zdążycie już tutaj wrócić, chyba że po to, by policzyć trupy.
XXXX- Wiedziałeś, że tak będzie. Od początku to wiedziałeś. Teraz nagle zebrało ci się na protesty? Rychło w czas. – Sanukode założył ramiona na piersi. – Co, twoim zdaniem, mam zrobić?
XXXX- Masz chyba aż nadto żołnierzy i czołgów, żeby ochraniać ten konwój. Zostaw tutaj chociaż część swoich, niech pomogą nam…
XXXX- Wiadomość z ostatniej chwili – przerwał jaszczur – mam tylko jeden batalion. Nie tak dawno temu przyszli tutaj Auvelianie, w sile całego pułku, a niedługo może być ich jeszcze więcej. I tak jest nas mniej do utrzymania miasta, niż byśmy tego chcieli. Mam jeszcze bardziej osłabiać swoje siły? Ryzykować, że nie utrzymam ani konwoju, ani miasta?
XXXX- Ja pierdolę – wyrzucił z siebie Andrzej z ciężkim westchnieniem. – Ty sam powinieneś chyba najlepiej wiedzieć, co należałoby zrobić. Po prostu pomóż nam, zrób cokolwiek. Jeżeli nas zostawicie, to jest tak, jakbyście sami nas zabili.
XXXX- Niekoniecznie. – Gniew Sanukodego jakby osłabł. – Wywiad zakłada, że Auvelianie zostawią to miasto w spokoju, jak już wywieziemy stąd to, co ich interesuje.
XXXX- A ty w to wierzysz? Wierzysz, że warto ryzykować? Oni nie wiedzą niczego konkretnego, inaczej nie próbowaliby rozpieprzyć Nova Livigno do zera. Zrobią to tak czy inaczej, choćby po to, żeby mieć pewność. Chcesz na to pozwolić? Po prostu… pomóż nam.
XXXX- Nie mogę. – Sorevianin sprawiał teraz nieomal wrażenie zrezygnowanego. – Nie rozumiesz tego? Wszyscy jesteśmy żołnierzami, wszyscy mamy swoje miejsce w szeregu i swoje rozkazy.
XXXX- Pamiętasz jeszcze, co ci nagadałem, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy? Wy, sivantien, cały czas powtarzacie, jaki kurewsko ważny jest dla was honor. – Andrzej dostrzegł, że na twarz Sanukodego powrócił gniew. Wiedział, że igra z ogniem, ale brnął dalej. – To niby jest honorowe? Wypełnianie co do joty poleceń zwierzchników, kiedy wyraźnie mają gdzieś te wasze zasady?
XXXX- Nie masz pojęcia, o czym mówisz, człowieku – wycedził Sorevianin.
XXXX- O czym nie mam pojęcia? Dostałeś rozkazy z samej góry, ale tym razem waszym generałom i innym sukinsynom w sztabie pomieszały się priorytety. Nagle się okazało, że honor nie jest taki ważny, że ochrona bezbronnych jest mniej istotna, niż…
XXXXKos urwał i zamarł w przestrachu. Czy może raczej – zamarłby, gdyby szponiasta ręka Sanukodego nie wystrzeliła nagle do przodu, nie chwyciła go za kołnierz kombinezonu i nie przyciągnęła gwałtownie bliżej jaszczura. Andrzej nieomal zawisnął w powietrzu i z ledwością uniknął zderzenia z czubkiem gadziego pyska, teraz wykrzywionego w grymasie wściekłości.
XXXX- Jeżeli chcesz znać prawdę – powiedział powoli Sorevianin – to nikt inny, jak wasze własne władze, zażądał tego, żeby w pierwszej kolejności zająć się przesyłką. To nie my, tylko wasi pobratymcy, spisali was na straty. Nasz sztab dostosował się tylko do życzeń lokalnego rządu.
XXXX- Nie…
XXXX- Tak. Mówiłem ci wcześniej, żebyś zainteresował się tym, kto was tak urządził. Teraz znasz już odpowiedź.
XXXXJaszczur puścił go i uwolniony raptownie Andrzej postąpił kilka kroków wstecz. Choć odzyskał równowagę, czuł się całkowicie ogłupiały. Miał wrażenie, że sens słów Sanukodego do niego nie dotarł. To było niedorzeczne, to musiał być jakiś blef.
XXXX- Pierdolisz – powiedział wreszcie. – Od kiedy to w ogóle przejmujecie się tym, co Unia ma do powiedzenia?
XXXX- Od zawsze. – Głos Sanukodego wprost ociekał sarkazmem. – Odkąd tylko zaczęliśmy trzymać garnizony na waszych światach. Odkąd dotarło do nas, że jeśli nie chcemy mieć kłopotów na obcym terenie, musimy dbać o dobrą opinię u tubylców. Odkąd pomyśleliśmy, że warto liczyć się ze zdaniem waszych władz, jeśli wszyscy mamy wierzyć, że to faktycznie protektorat, a nie okupacja.
XXXXPowoli docierało do Kosa, że Sorevianin mówi prawdę i teraz poczuł ogarniającą go rozpacz.
XXXX- Ale dlaczego? – wykrztusił. – Czemu chcieli nas tutaj zostawić? Co, do cholery, jest aż takie ważne, że postanowili najpierw wywieźć tę jebaną przesyłkę, a dopiero potem…
XXXX- O to powinieneś zapytać ich, nie mnie – przerwał Sanukode. – Ale przed chwilą mówiłem ci coś na ten temat. Auvelianom zależy tylko i wyłącznie na tej przesyłce. Kiedy ją wywieziemy, pewnie stracą zainteresowanie Nova Livigno. Tak przynajmniej zakłada wywiad.
XXXX- Ale to nie jest wcale pewne. Prawda?
XXXX- Nie jest. Ale ci tam, w górze, uznali że ryzyko jest nieznaczne.
XXXXPorucznik znów zamilkł na chwilę, usiłując zebrać myśli.
XXXX- To wszystko jest, kurwa, bez sensu – warknął, czując, jak obok rozpaczy, narasta w nim wściekłość. – Nie wolno wam zignorować tego, czego życzą sobie unijne urzędasy, ale pozwolić zginąć cywilom nagle już tak? Przecież tego wam nikt nie daruje, od razu się rozniesie, że…
XXXX- Dzięki, że mi o tym przypomniałeś – znów przerwał jaszczur. – Z tego, co wiem, władze Unii zagroziły nam, że albo to, albo wszyscy się dowiedzą, że te wojska, które was okupują, nie liczą się z ich zdaniem. To oni będą dla mediów pierwszym źródłem informacji i oni ułożą oficjalną wersję wydarzeń. A choć nie zależy nam na śmierci cywili, to nie zależy nam również na tym, żeby opinia publiczna zaczęła myśleć, że to jednak nie protektorat.
XXXXKos nagle wszystko pojął. Zrozumiał, dlaczego Sanukode sprawiał takie wrażenie, jakby cały czas chodził wściekły. Zrozumiał, czemu soreviański major jest tak jawnie niezadowolony z zadania i ze swojego położenia. Jego i innych Sorevian postawiono w sytuacji bez wyjścia. W sytuacji, w której niezależnie od tego, co zrobią, zawsze znajdą się gotowi wieszać na nich psy. To była matnia. I właśnie Sanukodemu przypadła rola tego, kto ma wziąć odpowiedzialność za ten cały bałagan i ewentualne ofiary.
XXXX- Skoro tak będzie źle, i tak też niedobrze – powiedział po kolejnej długiej chwili milczenia – to i tak nie masz chyba nic do stracenia. Naprawdę o tym nie myślałeś? Żeby pieprzyć tych, którzy wpakowali was w to gówno i załatwić sprawę po swojemu?
XXXX- Myślałem – przyznał jaszczur. – Ale... jak by to powiedzieć… dowódca batalionu ma trochę mniejszą siłę przebicia, niż terrańskie władze i Najwyższa Rada Wojskowa SVS razem wzięte.
XXXX- Czyli nic się nie da zrobić?
XXXXSanukode nie wyrzekł ani słowa. Zamiast tego, odwrócił się i już miał odejść. Ale postąpił ledwie kilka kroków, nim stanął. Zwiesił łeb i wydał z siebie przeciągłe, syczące westchnienie. Przez moment sprawiał wrażenie całkiem pokonanego. A potem spojrzał znów na Kosa.
XXXX- Posłuchaj – powiedział wreszcie, pojednawczym tonem. – Jak przyjdzie co do czego, to zbierz swoich żołnierzy i trzymaj ich w gotowości. Powinniście być w pobliżu Protektoratu.
XXXX- Coś ci chodzi po głowie? – Andrzej, który jeszcze chwilę wcześniej był na skraju załamania, nagle się ożywił.
XXXX- Powiedzmy. Wolałbym nie mówić za dużo, bo nie wiem jeszcze, co z tego wyjdzie. Ale… po prostu dołączcie do nas, to znaczy do Strażników, i miejcie broń w pogotowiu.
XXXX- Spodziewasz się strzelaniny?
XXXX- Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Ale jeżeli staniecie tam razem z nami, chyba będziemy dzięki temu trochę bardziej… przekonujący.
XXXXKos miał wrażenie, że jeden z cudów, których oczekiwał Dyer, może się niebawem zdarzyć. Ta myśl napełniła go energią, wypierając dotychczasową niemoc.
XXXX- Dobra. Cokolwiek planujesz, my będziemy gotowi.
* * *
XXXXKonwój gąsienicówek wyruszył zgodnie z planem. Wprawdzie początkowo pojawiły się pewne trudności ze strony tłumu cywili – absorbowali żołnierzy z kordonu na tyle, że ci nie mogli dołączyć do swoich kolegów. Lecz gdy czołgi wjechały na główną ulicę i osłoniły transportery z obydwu stron, ludzie musieli się przed nimi rozstąpić. Na ich widok stracili śmiałość i nie napierali już tak energicznie. W razie potrzeby, żołnierze wciąż mogli sięgnąć po granaty gazowe.
XXXXZdawać by się mogło, że już po wszystkim. Konwój ruszył dokładnie w tę samą trasę, którą tu przybył. Osłaniały go czołgi, przez co zdawać się mogło, że nic nie jest w stanie go zatrzymać. Ale zanim gąsienicówki w ogóle zdołały oddalić się od siedziby Protektoratu, sprawy nagle przybrały dziwny obrót.
XXXXDwa jadące z przodu czołgi nieoczekiwanie przyspieszyły. Wyprzedziły prowadzący kolumnę, bojowy wóz piechoty, należący do komandosów OSA. A potem, nagle i zdecydowanie, skręciły w bok, blokując przejazd. Jednocześnie obróciły wieżyczki i wycelowały lufy dział w pojazdy konwoju.
XXXXTo samo stało się wszędzie indziej. Czołgi, które jeszcze niedawno osłaniały transportery, teraz wydawały się gotowe do ich zniszczenia. Cała kolumna stanęła momentalnie, a po kilku chwilach z wozów wysypali się żołnierze. Strażnicy wycelowali karabiny w swoich towarzyszy z OSA. Komandosi nie zareagowali – sprawiali wrażenie zmieszanych całą sytuacją. Nim zdołali ochłonąć, na scenę wkroczyli jeszcze terrańscy żołnierze. Ruszyli spod budynku Protektoratu i szybko stanęli u boku Strażników, także unosząc broń.
XXXXZ jednego z czołgów, które zagrodziły drogę, wydostał się Sanukode i podszedł do czołowego transportera komandosów. Ten z kolei opuściła Bakura. Po chwili na miejsce przybył także Kos. W efekcie wszyscy najważniejsi aktorzy dramatu zebrali się w jednym miejscu. Pierwsza przemówiła Sorevianka.
XXXX- Czy mogę wiedzieć, co to wszystko ma znaczyć? – zapytała spokojnie. Wyglądało na to, że nawet zdrada jej towarzyszy broni nie jest w stanie nią wstrząsnąć.
XXXX- Zmiana planów – odrzekł Sanukode. W esperanto, dzięki czemu Kos mógł zrozumieć treść rozmowy. – Przesyłka nie opuści tego miasta, dopóki są tutaj cywile.
XXXX- Szlachetne – stwierdziła Bakura, również przechodząc na esperanto – ale nieregulaminowe, że tak to delikatnie ujmę. Mam przypomnieć o naszych rozkazach? Dyrektywach, jakie przyszły ze sztabu?
XXXX- Mam swoje rozkazy, ale mam swój honor – warknął suvore. – Nie zostawię tych ludzi na pewną śmierć.
XXXX- Czyli postanowiłeś wypowiedzieć nam wszystkim wojnę? Niech cię nie zwiedzie to, że masz więcej żołnierzy, niż ja. Zapomniałeś już o Zakurai? Ma na pokładzie trzy eskadry myśliwców, nie wspominając o kontyngencie Strażników. Wystarczy, że dam im znać, co się tutaj dzieje, a szybko przyślą wsparcie…
XXXX- Zanim wsparcie tutaj dotrze – przerwał Sanukode – rozwalimy gąsienicówki i całą tę cholerną przesyłkę.
XXXX- A zatem bierzesz konwój na zakładnika? – Bakura uśmiechnęła się, ale w tym uśmiechu czaiła się raczej kpina, niż złość. – Dobrze, załóżmy więc, że zgodzę się współpracować. Na razie. Co robimy dalej?
XXXX- Ewakuujemy cywili. Dopiero gdy już będą bezpieczni, zajmiemy się samą przesyłką. Jeśli czas na to pozwoli.
XXXX- Śmiem wątpić. Chcesz wieźć cywili do strefy lądowania i liczysz, że zdążysz jeszcze wrócić po ten ładunek? Sam dojazd zajmie około dwóch alitów, a droga tam i z powrotem…
XXXX- Dlatego właśnie nie będziemy jechali aż do strefy lądowania. Skontaktujesz się z Zakurai i każesz im przysłać transportowce tutaj. Wyrzucimy ładunek z gąsienicówek i zapakujemy tam cywili. Ci, dla których nie wystarczy miejsca, wciąż mogą się zabrać innymi maszynami. Ciężkie desantowce zgarną gąsienicówki, lekkie wezmą na pokłady samych ludzi.
XXXX- Mamy przenosić tu strefę lądowania? Zapomniałeś już, suvore, dlaczego ustanawialiśmy ją daleko na zachodzie? Jeśli skierujemy tu desantowce, od razu wyślą przeciwko nim myśliwce.
XXXX- Nie od razu. Przecież nie przewidują, że to zrobimy. Zanim zdołają się pozbierać, zanim ich piloci się przygotują, zanim wyślą pierwszy rzut maszyn, my powinniśmy zdążyć przewieźć tych ludzi albo do strefy lądowania, albo na pokład samego Zakurai.
XXXX- Ale to oznacza, że ładunek trzeba będzie już wywieźć planowaną metodą.
XXXX- Fakt.
XXXXBakura pokręciła głową. Pomimo sytuacji, wciąż sprawiała wrażenie raczej zawiedzionej, niż zdenerwowanej postępowaniem podwładnego.
XXXX- Dlaczego to robisz, suvore? – zapytała, niemal ze smutkiem. – Dlaczego narażasz na ruinę swoją karierę i reputację, grozisz bronią swoim braciom i siostrom sivantien
XXXX- Widocznie taki ze mnie cholerny idealista – warknął Sanukode. – Zrobisz to, czy może mam wydać rozkaz zniszczenia jednej z tych gąsienicówek? Tak, by pokazać, że nie żartuję?
XXXX- Nie musisz pokazywać – zironizowała Bakura. – Widzę, że nie żartujesz. Choć nie wiem, jak zamierzasz w krótkim czasie zapakować do transporterów tych wszystkich ludzi. Trzeba byłoby najpierw pozbyć się ładunku, a trochę czasu zajęło nam pakowanie.
XXXX- Pewnie dlatego, że musieliście wszystko wynieść z laboratorium, ładnie posegregować i skatalogować. Poza tym, nie mieliście do pomocy moich Strażników. Teraz nie będziemy się bawić w ceregiele. Po prostu wyrzucimy wszystko na ulicę, a potem z niej zbierzemy.
XXXX- Na ulicę? Tak po prostu? – Sorevianka uniosła bezwłose brwi. Ton jej głosu wydawał się sugerować, iż powątpiewa w zdrowie psychiczne Sanukodego. – To tajny ładunek. Wszyscy mają go sobie pooglądać?
XXXX- Zdaje się, że zapakowaliście te prototypy i całą resztę w uszczelnione kontenery. Nikt nie zobaczy, co zawierają. Poza tym, kogo będzie obchodziło, co… – Shimane urwał nagle. Wziął głęboki wdech, przy akompaniamencie głośnego syku. – Dobra, dość tego. Tracimy czas. Po prostu zrób to, o czym mówiłem, albo… zaczniemy zabijać zakładników, dopóki moje żądania nie zostaną spełnione.
XXXX- Może jednak o tym porozmawiamy?
XXXX- Już rozmawialiśmy. Teraz będę liczył. Na początek do dziesięciu.
XXXXBakura jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywała się z niesmakiem w Sanukodego. A potem powoli, flegmatycznie – jakby niewiele ją obchodziło, czy oficer spełni swoją groźbę – sięgnęła do boku głowy, nadając komunikat.
* * *
XXXXSanukode miał rację. Wyrzucenie pakunków z gąsienicówek zajęło zdecydowanie mniej czasu, niż ich wcześniejsze załadowanie. Fakt, że zaangażowało się w to teraz więcej żołnierzy, też miał z tym pewnie coś wspólnego. Minęło może z pięć minut, nim wszystkie kontenery z tajemniczym ładunkiem – uszczelnione i zaplombowane – znalazły się na ulicy, wciąż pod ścisłą strażą komandosów OSA. Kordon, który oddzielał tłum cywilów od konwoju, rozstąpił się i w pośpiechu zaczęto kierować ludzi do poszczególnych pojazdów. Nie minęło wiele czasu, a większość znajdowała się już w przedziałach transportowych. Wkrótce na miejscu pojawiły się jeszcze cywilne hovery pod eskortą policji, wiozące kolejnych uchodźców. Wszystko szło szybko i sprawnie.
XXXXNa ten widok Kos poczuł się tak, jak gdyby dobre bóstwo z jednej ze starodawnych terrańskich mitologii postanowiło osobiście się tu pofatygować i zrobić z tym wszystkim porządek. W tej chwili był gotów odwołać wszystko, co kiedykolwiek powiedział złego o Sorevianach, a o Sanukodem w szczególności.
XXXXNiemniej, nie wszystko wyglądało tak pięknie, jak mógłby sobie wymarzyć. Nadal pozostawało jeszcze wielu cywili, którzy czekali na transport. Tymczasem gąsienicówki były już pełne ludzi. Strażnicy udostępnili jeszcze swoje transportery, ale wyglądało na to, że i tak może zabraknąć miejsca.
XXXXZaledwie Andrzej dopilnował – do spółki z mieszanym oddziałem terrańskich i soreviańskich żołnierzy – aby uchodźcy zostali zapakowani do jednej z wolnych jeszcze gąsienicówek, a odłączył się od grupy i pognał do Sanukodego. Spodziewał się, że major odczuwa w tej chwili satysfakcję. Wyglądało na to, że zdoła zachować swój cenny honor – i przy okazji uratować całkiem sporo ludzi.
XXXXBył zatem zaskoczony, a nawet lekko zaniepokojony, gdy ujrzał, że Sanukode nadal wygląda na rozgniewanego. Pewnie irytowało go, że musiał posunąć się aż tak daleko, żeby wyprowadzić z miasta cywili, albo po prostu też denerwował się tym, że ewakuacja trwa już zdecydowanie za długo. A może istniał jakiś inny powód?
XXXX- Nie chciałbym krakać – zaczął Kos, kiedy tylko się zbliżył – ale nadal brakuje nam miejsca na tych wszystkich ludzi, więc liczę na to, że masz coś jeszcze w zanadrzu…
XXXX- Czekamy na desantowce – mruknął Sanukode. Nie patrzył w stronę porucznika, zamiast tego obserwując z dystansu kolumnę. – Musieli się wstrzymać z odlotem, dopóki nie wystartowały wszystkie… i jeszcze eskorta myśliwców. Jeżeli mamy wykorzystać czas, jaki zajmie Auvelianom poderwanie ich własnych maszyn, trzeba będzie posłać wszystko naraz.
XXXX- Ile tam tego jest?
XXXX- Dzięsięć ciężkich desantowców ładunkowych i drugie tyle lekkich. Tych cywili, których nie da rady pomieścić w hoverach, gąsienicówkach i transporterach, możemy zapakować po prostu na pokłady, jak zwykłą piechotę.
XXXX- Słuchaj, ja… – podjął Andrzej zmienionym głosem. – Dzięki. Po prostu… dzięki.
XXXXJaszczur dopiero teraz spojrzał na niego. Kos pomyślał, że pewnie uśmiechnie się pojednawczo lub wykona inny porozumiewawczy gest. Może nawet rzuci jakimś frazesem, aby zachować podziękowania na potem, kiedy będzie już po wszystkim. Został jednak powtórnie zaskoczony. Sanukode sprawiał raczej wrażenie zmieszanego, niemal zawstydzonego. Jak gdyby zrobił coś, co teraz wprawiało go w ogromne zakłopotanie – a podziękowanie porucznika najwyraźniej tylko to zakłopotanie pogłębiło.
XXXX- Po prostu róbcie dalej swoje – powiedział wreszcie, po bardzo długiej pauzie. – Możecie się później zabrać z ostatnią partią uchodźców, albo dołączyć do nas.
XXXX- Sanukode – rzekł powoli Kos, tym razem z naciskiem. – Co się tutaj dzieje?
XXXXByć może soreviański major odpowiedziałby mu na to pytanie, gdyby nie zaabsorbowało go coś innego. Mianowicie wiadomość od jednego z podwładnych. Jaszczur odwrócił się od Andrzeja i zaczął rozmawiać we własnym języku poprzez kom. Porucznik nie rozumiał słów, ale ton głosu Sanukodego podpowiadał mu, że stało się coś niedobrego.
XXXX- Co znowu? – rzucił, nie kryjąc niepokoju.
XXXXJaszczur odwrócił się do niego.
XXXX- Auvelianie – odrzekł. – Już wiemy, dlaczego tak szybko się wycofali.
* * *
XXXX- Cholerne wyrzutnie rakiet – powtórzył Sanukode. – Gdzie i ile dokładnie?
XXXX- Jest już szesnaście baterii, suvore – oznajmił rzeczowo Manure. – Ale wygląda na to, że wciąż dowożą nowe. Wyładowują je poza zasięgiem naszej własnej artylerii w strefie lądowania. Na pewno ich stąd nie ugryziemy, szczególnie że mają eskortę.
XXXX- Zrównają to cholerne miasto z ziemią – skonstatował suvore. Przeklął się w duchu za ten wątpliwy pokaz optymizmu i nadał w eter bardziej konstruktywny komunikat. – Izura jeden do wszystkich, Izura jeden do wszystkich, przygotować się na atak rakietowy. Obrona punktowa, utworzyć sieć ochronną na wschodniej i północno-wschodniej sferze.
XXXXZabrzmiało to naprawdę szumnie, lecz Sanukode wiedział, jak naprawdę wyglądają ich szanse. Mieli tylko dwa wyspecjalizowane pojazdy obrony punktowej. Mogły je co prawda wspomóc czołgi – ich działka hipersoniczne, sprzężone z detektorami, potrafiły zestrzelić wrogie pociski – lecz były w tej roli zdecydowanie mniej skuteczne. Radziły sobie dobrze z obroną własną, ale nie z osłoną całego obszaru. Niemniej, żołnierze znali procedurę i wykonali rozkazy. Pojazdy obrony punktowej zajęły pozycję w centrum placu, a czołgi rozstawiły się wokół nich.
XXXXTak czy inaczej, to wszystko było za mało w obliczu tak miażdżącej przewagi liczebnej wroga. Mogli najwyżej opóźnić zagładę Nova Livigno. Sanukode pocieszał się jeszcze myślą, że jeśli Auvelianie zechcą wyniszczać miasto systematycznie – tak, jak dotychczas to robili – to pewnie centrum i okolice siedziby Protektoratu zostawią sobie na deser.
XXXXSkontaktował się powtórnie z Manurem.
XXXX- Melduj na bieżąco – nakazał. – Ostrzegaj, kiedy otworzą ogień. I powiedz, jak długo mamy jeszcze czekać na te cholerne desantowce?
XXXX- Powiedzieli, że będą na miejscu za niecały enelit, suvore. Nie widać ich jeszcze?
XXXX- Sprawdzam. – Sanukode rozejrzał się po nieboskłonie. – Potwierdzam. Rzeczywiście coś tam widać.
XXXXStado ciemnych plamek, wiszących wysoko nad horyzontem, mogłoby początkowo uchodzić za chmarę dzikiego ptactwa. Kiedy jednak się zbliżyły – a zbliżały się naprawdę szybko – zaczęły nabierać konkretnych kształtów.
XXXX- Czy jest coś, co możemy zrobić? – odezwał się Kos.
XXXX- Nic – odrzekł Sanukode. – Chyba że umiesz tym zestrzelić rakietę – dodał, wskazując na zwisający z ramienia porucznika karabin.
XXXXPiloci desantowców, kierowani przez Bakurę – formalnie rzecz biorąc, to ona nadal dowodziła operacją – zrobili, co do nich należało. Cięższe maszyny były wyposażone w usytuowane pod kadłubami, magnetyczne chwytaki, którymi brały w objęcia pojazdy naziemne, zapakowane uchodźcami. Lżejsze po prostu siadały i otwierały swoje luki. Tym cywilom, dla których nie starczyło miejsca w gąsienicówkach, pozostawało tylko wejść do środka po rampach.
XXXXNadal jednak trzeba było wykonać dwa kursy, aby zabrać wszystkich. Dotyczyło to zwłaszcza pojazdów – było ich za dużo dla dziesięciu ciężkich desantowców. Sanukode myślał o tym z frustracją.
XXXXPoczuł lekką ulgę, kiedy ujrzał, jak wszystkie dwadzieścia maszyn nareszcie wzbija się w powietrze. Odleciały zaraz w kierunku strefy lądowania i wkrótce znów stały się tylko garścią niewielkich punktów nad horyzontem.
XXXX- Przechodzę do wozu dowodzenia – oznajmił poprzez kom. – Chcę widzieć na własne oczy, co się tam dzieje.
XXXXGestem nakazał porucznikowi iść za sobą i pobiegł do celu – truchtem, aby Terranin mógł za nim nadążyć. Kiedy zastał Manurego na stanowisku, jak zwykle chłodnego i opanowanego, widok ten wydał mu się dziwnie kojący.
XXXX- W samą porę, suvore – oznajmił technik rzeczowym tonem. – Chyba nasze manewry w końcu zwróciły uwagę nieprzyjaciela. Mam sygnał z sieci globalnej, że podrywają myśliwce z bazy na północnym wschodzie.
XXXX- Nasze własne myśliwce są już gotowe do przechwycenia?
XXXX- Dywizjon 619 jest w komplecie i pozostaje w pobliżu, suvore. Ale muszą pozwolić podejść Auvelianom bliżej, jeśli sami nie chcą wejść w zasięg ich wyrzutni naziemnych. Ale mam też dobre wieści. Atak rakietowy może się opóźnić, bo w tej chwili próbują przemieścić część swoich wyrzutni bliżej strefy lądowania. Chyba wiedzą, że coś tam przenosimy i obrali ją za cel.
XXXX- To rzeczywiście świetnie – prychnął Sanukode. – Jeśli nasi to widzą, może się tam pospieszą. Jak daleko mają jeszcze desantowce do strefy lądowania?
XXXX- Powinni być na miejscu za jeden enelit, suvore.
XXXXStarannie skrywając napięcie, Shimane obserwował na mapie taktycznej, jak dwadzieścia zielonych trójkątów, wyobrażających flotyllę desantowców, zbliża się do celu. Po chwili doszedł do nich meldunek o przybyciu transporterów i rozpoczęciu wyładunku.
XXXXSanukode żałował, że nie może tego w żaden sposób przyspieszyć. Mógł tylko czekać i patrzeć, jak desantowce przez dłuższy czas tkwią w miejscu. Z kolei kiedy wreszcie wystartowały, mógł tylko patrzeć, jak w pościg za nimi rusza pierwszy rzut auveliańskich myśliwców. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że Dywizjon 619 zdąży je przechwycić.
XXXX- Auvelianie odpalili pierwszą salwę, suvore – zameldował Manure. – Na razie tylko w Nova Livigno. Sygnatura wskazuje na kierowane subatomowe pociski burzące.
XXXX- Izura jeden do wszystkich – nadał Sanukode podniesionym głosem. – Alarm rakietowy. Powtarzam, Izura jeden do wszystkich, przygotować się do przechwycenia pocisków.
XXXXJednocześnie wychylił się przez właz i zwrócił wzrok ku wschodowi, znów obserwując niebo.
XXXX- Wytrzymacie? – zapytał Kos, nie kryjąc przestrachu. Nawet jeśli nie rozumiał treści ich rozmowy, musiał rozpoznać odczyty na holopadzie.
XXXX- Zaraz się przekonamy.
XXXXNie musieli czekać długo. Co prawda pociski były nadal zbyt daleko, by można je było dojrzeć gołym okiem, ale sensory soreviańskich maszyn nie miały podobnych ograniczeń. Pierwsze odezwały się dwa wozy obrony punktowej. Ich wieżyczki raz za razem łyskały fioletowymi wiązkami laserów. Po kilku chwilach dołączyły do nich działka hipersoniczne czołgów.
XXXX- Chroń nas, Feomarze – szepnął Sanukode.
XXXXWkrótce dostrzegł eksplozje zestrzelonych rakiet. Początkowo rozkwitały w oddali i były ledwo widoczne, ale zaczęły w bardzo szybkim tempie pojawiać się bliżej, coraz bliżej…
XXXXSuvore zamknął oczy.
XXXXNie widział, jak pociski uderzają w ziemię niemal równocześnie, pośród niezniszczonych jeszcze zabudowań miasta. Nie widział serii eksplozji, z których każda przypominała wybuch miniaturowej bomby nuklearnej. Nie widział, jak cała dzielnica w jednej chwili obraca się w ruinę. Nie widział, że niektóre z głowic uderzyły niebezpiecznie blisko ich pozycji. Kiedy już otworzył oczy, mógł jednak obejrzeć skutki. Wiedział, że kolejna taka salwa może pozabijać ich wszystkich, jeśli będzie lepiej ulokowana.
XXXX- Manure – rzucił poprzez kom, starając się mówić spokojnie. – Jaki jest stan oddziału?
XXXX- Nikt nie ucierpiał, suvore – odrzekł technik. – Wszystkie głowice uderzyły w te dzielnice, które już ewakuowaliśmy.
XXXX- Stan desantowców?
XXXX- Doszło do kontaktu bojowego, ale myśliwce z 619 przechwyciły wroga. Nie straciliśmy żadnej maszyny. Powinny lądować za… – Manure urwał na chwilę. – Suvore, chyba coś się dzieje na pozycjach auveliańskiej artylerii.
XXXX- Kolejna salwa? – Sanukode odwrócił się i spojrzał w głąb wozu.
XXXX- Nie. Wygląda na to, że… przezbrajają wyrzutnie. Skan orbitalny na razie nie pozwala mi dokładnie ich zidentyfikować, ale… nie wygląda to na pociski burzące.
XXXXZanim suvore zdążył to skomentować, jego uwagę odwrócił głos Bakury w komunikatorze.
XXXX- Izura jeden, tu Varide jeden. Rigered jest już na uwięzi.
XXXXNikt poza Sanukodem, Bakurą i innymi starszymi oficerami nie mógł wiedzieć, co oznacza ów komunikat. Został ustalony przez dowództwo operacji. Shimane nie zamierzał tego okazywać ani nikomu się tłumaczyć, ale na dźwięk tych słów poczuł dziwną ulgę. Wyglądało na to, że ich kłopoty mają się ku końcowi. Że całe przedstawienie zmierza już do finału.
XXXXUtwierdził się w tym przekonaniu, gdy ujrzał, że desantowce są już z powrotem i część z nich stawia na ziemi gąsienicówki. Zostały umieszczone dokładnie w tym samym miejscu, gdzie były wcześniej, a komandosi OSA – z drobną pomocą Strażników i terrańskiego personelu Protektoratu – natychmiast zaczęli pospiesznie ładować do nich kontenery z tajemniczym ładunkiem. Wszystko wydawało się idealnie zgrane w czasie.
XXXX- Desantowce zabierają kolejną partię cywili – zameldował Manure. – Jeśli dobrze pójdzie, może zdążą jeszcze zgarnąć gąsienicówki z przesyłką.
XXXX- Co z auveliańskimi wyrzutniami?
XXXX- Właśnie odpalają. Mam już sygnatury i… wygląda to na kierowane pociski przeciwpancerne. Będą tym razem celowali w nasze czołgi, czy co?
XXXXSanukode wiedział. Ale nie mógł o niczym powiedzieć. Zarządził oczywiście alarm rakietowy i poinformował żołnierzy, że celem tym razem mogą się stać pojazdy batalionu. Lecz był najzupełniej spokojny. Wiedział – a przynajmniej miał taką nadzieję – że prawda jest bardziej skomplikowana.
XXXX- Suvore? – rzekł nagle Manure, a w jego głos po raz pierwszy wkradł się niepokój. – System bojowy wskazuje, że nasze gąsienicówki są namierzane.
XXXX- Co takiego? – rzucił Shimane. – Sprawdź przestrzeń nad Nova Livigno pod kątem obecności nieprzyjacielskich dronów zwiadowczych.
XXXX- Teraz? Musiałbym odwołać nasz własny zwiad z obserwacji auveliańskich pozycji, a zanim je wykryjemy i zanim myśliwce je zestrzelą… – Technik zawiesił głos. – Suvore, te rakiety uderzą w cele za niecały enelit.
XXXXSanukode wypadł na zewnątrz. Spojrzał w kierunku gąsienicówek i wydał rozkaz.
XXXX- Kolumna! – krzyknął, nie dbając już o procedury. – Z wozów! Z wozów!
* * *
XXXX- As amaroda! As amaroda!
XXXXKos usłyszał krzyki soreviańskiego majora i to skłoniło go, by opuścić pojazd dowodzenia i dołączyć do niego. Nie rozumiał, co się tu dzieje, ale miał przeczucie, że już wkrótce się o tym dowie.
XXXXGdy stanął już obok Sakunodego, spojrzał w to samo miejsce, co on – czyli na usytuowany pod budynkiem Protektoratu konwój. Widok wprawił go w konsternację. Wszystkie jaszczury w pośpiechu opuszczały gąsienicówki i odbiegały jak najdalej od nich. Pociągały też za sobą obecnych tam ludzi i zachęcały, by poszli w ich ślady. Wyglądało to tak, jakby transportery miały zaraz wybuchnąć.
XXXXI tak właśnie było.
XXXXNadeszła salwa kolejnych kilkudziesięciu rakiet, ale tym razem wydawały się być skierowane w konkretny cel. Soreviańskie pojazdy zestrzeliwały je jedną po drugiej – Andrzej widział na niebie istną feerię wybuchów. Nie dało się jednak przechwycić wszystkich.
XXXXPorucznik mógł tylko patrzeć, w kompletnym osłupieniu, jak gąsienicówki nikną w potężnych eksplozjach, jedna po drugiej. Razem ze swoim drogocennym ładunkiem, który dopiero co zapakowano z powrotem do luków.
XXXXTen widok wydawał mu się tak surrealistyczny, że z początku nie mógł uwierzyć, iż to się naprawdę stało.
XXXX- O kurwa – powiedział wreszcie, w niemal zupełnej ciszy. – Jak…?
XXXX- Zwiad przeoczył auveliańskie drony – odrzekł Sanukode martwym głosem. – Musieli od jakiegoś czasu obserwować, co tu robimy. W końcu zauważyli te kontenery. Więc obrali je za cel.
XXXX- Co teraz?
XXXXJaszczur nie odpowiedział od razu. Przez dłuższą chwilę mówił poprzez kom-link we własnym języku. Wreszcie wziął głęboki wdech i odwrócił się do porucznika.
XXXX- Wycofujemy się – oznajmił, nie okazując żadnych emocji. – Zabieramy cywili, jacy tu jeszcze pozostali i wracamy do strefy lądowania. Zanim Auvelianie uznają, że warto będzie jeszcze dla pewności rozwalić resztę Nova Livigno.
XXXX- Jak sobie z tym poradzisz? Ewakuowaliście ludzi, ale straciliście to cholerstwo, na którym tak zależało kolesiom z Unii…
XXXXKos umilkł. Uznał, iż nie byłoby rozsądne wtykanie palucha w jątrzącą się ranę. Lecz jaszczur nie okazał żadnego gniewu ani irytacji. W tej chwili wydawał się wręcz nienaturalnie spokojny.
XXXXPorucznik rozglądał się przez chwilę po okolicy, wciąż nie wiedząc, co o tym myśleć. Po chwili dostrzegł garstkę komandosów OSA, wśród których stała Bakura. Andrzej był w stanie ją rozpoznać po dystynkcjach na kombinezonie. Obserwowała właśnie to, co pozostało z konwoju gąsienicówek. Twarz miała ukrytą pod wizjerem, ale Kos z łatwością był w stanie wyobrazić sobie, iż jest wykrzywiona w grymasie wściekłości.
XXXX- To już mój problem – rzekł wreszcie Sanukode, bez jakiegokolwiek wyrzutu w głosie. – Ty zainteresuj się lepiej, żeby zebrać swoich żołnierzy i dołączyć do nas. No, chyba że chcecie przez całą drogę iść na piechotę?
* * *
XXXXGdyby porucznik Kos mógł ujrzeć oblicze shivaren Bakury, odkryłby, iż w rzeczywistości jaszczurzyca uśmiecha się od ucha do ucha.
XXXX- Anteronai, tu Varide jeden – oznajmiła z satysfakcją. – Faza trzecia zakończona sukcesem.
XXXX- Doskonale, shivaren. – odrzekł głos po drugiej stronie łącza. Transmisja szła zabezpieczonym kanałem, niedostępnym dla nikogo poza Bakurą. – Będę czekała na wasz raport po powrocie z akcji.
* * *
XXXX- Wydawało nam się, że wyraziliśmy się jasno, pani marszałek – perorował terrański urzędnik, nie kryjąc wściekłości. – W naszej tajnej placówce w Nova Livigno realizowaliśmy pewne szczególnie ważne projekty naukowe. Były tam już gotowe prototypy. Wywiezienie ich stamtąd było absolutnym priorytetem, mówiliśmy o tym wiele razy. A mimo to, waszemu polowemu dowódcy nagle zebrało się na altruizm?
XXXX- Panie radny – odpowiedziała ze spokojem zasiadająca za biurkiem Sorevianka. – Rozumiem pańskie zdenerwowanie, ale proszę spojrzeć na tę sprawę z naszej perspektywy. Wydaliśmy żołnierzom dyrektywy stosownie do waszych zaleceń. Ale nie zawsze można przecież przewidzieć, jaki osąd wyda oficer na polu walki. Jeśli to was uspokoi, mogę poinformować, że suvore Sanukode odpowiedział już za swoją niesubordynację. Zaraz po zakończeniu operacji został aresztowany i zawieszony w sprawowanej funkcji. Czeka na rozprawę w sądzie wojennym. Zapewne zostanie zdegradowany i osadzony w zakładzie karnym.
XXXXW kwaterze shivanure Anumory, głównodowodzącej soreviańskich sił ekspedycyjnych na planecie Aratron IV, przebywały w tej chwili trzy osoby. Sama shivanure – czy też „pani marszałek”, jak Terranin uparcie ją nazywał – zajmowała miejsce za biurkiem i prowadziła dość burzliwą konwersację z unijnym urzędnikiem, radnym Hammondem. U jej boku stała wyprężona na baczność shivaren Bakura, z założonymi z tyłu rękami. Od powrotu jej oddziału z akcji minęła już połowa doby. W tym czasie zdążyła pozbyć się bojowego kombinezonu i teraz była ubrana w zwykły, polowy mundur.
XXXX- Zatem nie zamierzacie brać odpowiedzialności za to, co może strzelić do głowy jednemu z waszych oficerów – rzekł Hammond z jawnym sarkazmem. – Rozumiem. Rozumiem też, że nie zamierzacie jej brać za decyzje, jakie podjęliście wbrew naszym wyraźnym obiekcjom? Kilka razy podnosiliśmy konieczność zaangażowania większych sił, wysłania tam więcej, niż tylko jednego okrętu z garstką myśliwców…
XXXX- Panie radny – przerwała Anumora. – Dobrze pan wie, że nie mogliśmy dopuścić do eskalacji konfliktu, bo to mogło zagrozić większymi ofiarami. Auvelianie mają nad nami przewagę liczebną. Nieważne, ilu żołnierzy wysłalibyśmy do Nova Livigno, oni mogliby tak czy inaczej wysłać ich więcej. A nie mogliśmy też osłabiać nadmiernie naszych głównych sił. Właśnie teraz, kiedy przygotowujemy się do generalnej kontrofensywy. Z tego samego powodu, karimure Dagore nie wyraził zgody na uszczuplenie jego floty o więcej, niż jeden okręt, kiedy szło o wsparcie tylko dla jednego batalionu.
XXXX- Oczywiście – prychnął Terranin. – Przecież wasza flota ma pełne ręce roboty. Właśnie teraz, kiedy tkwi w kontrolowanym przez nas rejonie orbity i nie wetknie nosa w perymetr auveliańskiej artylerii planetarnej, dopóki coś nie zacznie się dziać.
XXXXSorevianka westchnęła.
XXXX- Obawiam się, że nie mam czasu ani ochoty na podobne kłótnie. Ze swojej strony chciałabym jeszcze zapytać retorycznie, co miałaby nam dać zwiększona obecność wojskowa w sytuacji, gdy zbuntowany oficer groził zniszczeniem waszych cennych prototypów i mógł to zrobić. Chcę też wiedzieć, do czego pan zmierza. Wystosowaliśmy już oficjalne przeprosiny i nie mam pojęcia, co mogłabym w tej sprawie zrobić więcej.
XXXX- Chcę tylko dać pani do zrozumienia, pani marszałek – wycedził Hammond – że ktoś może za to wszystko odpowiedzieć. Ktoś więcej, niż tylko wasz major. Przede wszystkim, musi się o tym dowiedzieć opinia publiczna.
XXXX- Mam tego pełną świadomość, panie radny. – Anumora zaplotła palce na blacie. – Proszę wybaczyć, ale jeśli nie ma pan już nic więcej do powiedzenia, nalegałabym, aby opuścił pan mój gabinet.
XXXXTerranin pobladł.
XXXX- Jeżeli tak właśnie wygląda pani stanowisko – powiedział powoli, nagle dziwnie opanowany – to chyba rzeczywiście tracę tu czas. Chcę tylko uprzedzić, że na tym się nie skończy.
XXXX- Tego również jestem świadoma. – Sorevianka uśmiechnęła się gorzko. – Proszę się więcej nie martwić moimi problemami.
XXXX- Postaram się – odparował Hammond, zmierzając ku drzwiom. – Dobranoc, pani marszałek.
XXXXKiedy Terranin opuścił pomieszczenie, na kilka chwil zapanowała cisza. Przerwała ją Bakura.
XXXX- Za pozwoleniem, shivanure – podjęła, uśmiechając się ironicznie. – Kiedy suvore Sanukode ma zostać przywrócony do służby i odzyskać rangę?
XXXX- Nieprędko, shivaren – odrzekła Anumora, odwracając się do Bakury. – Najpierw cała sprawa musi nieco przycichnąć. To może potrwać jeszcze miesiące. Ale może pani przekazać ode mnie Sanukodemu… w tajemnicy, oczywiście… że świetnie się spisał. Może i nie był najlepszym aktorem, ale jego inicjatywa, by wciągnąć w to jeszcze terrańskich żołnierzy Samoobrony, była imponująca. Z pewnością odzyska swój stopień, gdy tylko będzie to możliwe. Kto wie, może nawet postaramy się o jakieś pieniężne odszkodowanie za to, że musieliśmy przykładnie go ukarać. I to w sytuacji, kiedy przez cały czas wypełniał rozkazy co do joty.
XXXX- Chyba to go właśnie najbardziej denerwowało. Może nawet bardziej, niż los mieszkańców Nova Livigno. – Shivaren uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Robił, co do niego należało, ale wiedział, że i tak zostanie za to ukarany. Miał być przecież buntownikiem. Idealistą, który w odruchu szlachetności sprzeciwił się rozkazom zwierzchników.
XXXX- Dokładnie. Ale myślę, że za te parę miesięcy przestanie mu to przeszkadzać.
XXXX- Swoją drogą, to mnie właśnie dziwi, shivanure. Po co to całe przedstawienie? Czemu nie można było po prostu pozwolić Sanukodemu działać wedle uznania? Czemu zamiast tego kazaliśmy mu robić to, czego od nas wymagali Terranie… a potem udawać, że się zbuntował?
XXXX- To proste, shivaren. Gdybyśmy rozkazali suvoremu, żeby robił to, co uzna za stosowne, czyli uratował cywili, wtedy byłoby oczywiste, że zlekceważyliśmy życzenia terrańskiego rządu. Ale, jak niedawno zauważył pan Hammond, nie musimy przecież brać odpowiedzialności za samowolę naszych oficerów. W każdym razie nie bardziej, niż to konieczne.
XXXX- Za zniszczenie tych prototypów też nie. Szczególnie jeśli zrobiliśmy to rękami Auvelian. Trzeba było im tylko trochę pomóc, wskazać cel.
XXXX- Przy okazji, co to był za marny szyfr, shivaren? – Teraz Anumora się uśmiechnęła. – Rigered jest już na uwięzi? Naprawdę?
XXXXBakura wzruszyła ramionami.
XXXX- Planowaliśmy tę operację w pośpiechu – rzekła przepraszającym tonem. – Nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Tak czy inaczej, zadziałało. Co najważniejsze, wabiki zadziałały.
XXXX- To prawda. Chyba również tobie należą się gratulacje, shivaren.
XXXX- Już je otrzymałam, dziękuję. – Bakura skłoniła się. – Przynajmniej nie muszę się martwić, co o mnie powiedzą w mediach.
XXXX- Myślę, że media będą po naszej stronie. Ci z Unii nie mogą nas teraz oskarżyć ani o to, że zlekceważyliśmy ich postulaty, ani o to, że zostawiliśmy cywili na śmierć. Nieważne, jaką oficjalną wersję ułożą, my wychodzimy z tego obronną ręką.
XXXX- Jeśli wolno mi wyrazić opinię, shivanure – Bakura spoważniała nagle – to nadal uważam, że powinniśmy wezwać Terran do złożenia wyjaśnień w sprawie tych… tajnych projektów. Wiemy już, że od dawna naruszają warunki paktu, prowadząc prace nad nowymi rodzajami broni. Te kontenery zawierały przecież prototypy dział jonowych. Podobne do tych, nad którymi pracują nasi naukowcy.
XXXX- To nie takie proste, shivaren. – Anumora także nabrała powagi. – Jeżeli otwarcie damy im do zrozumienia, że znamy niektóre ich sekrety, mogą jeszcze bardziej zakonspirować podobne projekty. Nie mówiąc już o tym, że mogą przeprowadzić wewnętrzne śledztwo i zdemaskować donosicieli… takich jak nasz życzliwy informator z Nova Livigno, który powiedział nam, jakiego rodzaju prace tam prowadzą. I co tak naprawdę zawierają niektóre z tych kontenerów.
XXXX- Nie taki znów życzliwy. O ile mi wiadomo, zrobił to w zamian za hojną nagrodę.
XXXX- To prawda. W każdym razie, nie możemy sobie pozwolić na stratę takich informatorów. Poza tym… – Anumora zawiesiła głos. – Może być już o wiele za późno na wyjaśnianie tej sprawy. Okupujemy terrańskie kolonie już od wielu dekad. Przez cały ten czas agenci SNNM nie byli zbytnio zainteresowani śledzeniem, co dokładnie robią terrańscy naukowcy. Czy nie pracują nad nowymi technologiami militarnymi. Oficjalnie, mieliśmy przecież tylko ochraniać Terran, a nie patrzeć im cały czas na ręce.
XXXX- Tak, tak. – Bakura uśmiechnęła się sardonicznie. – Nie przesadzać z inwigilacją, bo to ma być przecież tylko wojskowy protektorat, a nie okupacja.
XXXX- Takich projektów, jak ten w Nova Livigno – ciągnęła shivanure – jest zapewne dużo więcej. A jeśli trwa to tyle czasu, pewnie cały system jest obecnie zbyt rozbudowany, żeby można go było tak po prostu zdemontować. Powinniśmy się martwić o coś innego.
XXXX- A mianowicie?
XXXXAnumora uśmiechnęła się porozumiewawczo.
XXXX- Ten protektorat… czy też okupacja, jak kto woli… kiedyś się skończy. To tylko kwestia czasu. Jeżeli Terranie istotnie mieliby powrócić do gry jako licząca się siła militarna… lepiej, żebyśmy mieli tę siłę po naszej stronie. A to możemy osiągnąć tylko wtedy, jeżeli nadal będziemy zabiegali o dobre stosunki z ludźmi. Misja, jaką właśnie wykonaliście wspólnie z suvore Sanukodem, jest w pewnym sensie znacznie ważniejsza, niż próby rozpracowania systemu, jaki w międzyczasie zbudowali Terranie.
XXXXWizja, jaką roztoczyła przed nią przełożona, wcale nie spodobała się Bakurze. Wiedziała przecież doskonale – każdy to wiedział – jakich okrucieństw dopuścili się Terranie, zanim sivantien zdołali ich pokonać i rozbroić. Nie było żadnej gwarancji, że kiedy soreviański nadzór nad ich koloniami zostanie usunięty, nie powrócą do swojej barbarzyńskiej przeszłości.
XXXXNiemniej zdawała sobie sprawę, że Anumora ma słuszność. Obecny porządek nie mógł trwać wiecznie. Musieli być gotowi na nadchodzącą przyszłość. I jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało, dalsze wygrywanie serc i umysłów zwykłych obywateli rzeczywiście mogło im w tym pomóc.
XXXXTak czy inaczej, Bakura miała nadzieję, że nigdy nie dożyje kolejnej takiej sytuacji, z jaką musieli się borykać w Nova Livigno. Drugi raz mogli nie znaleźć już wyjścia z matni.


THE END
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”