"Matnia" - ciąg dalszy [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

1
No i nie spełniłem obietnicy wrzucenia ciągu dalszego w najbliższy weekend... wrzucam w następny. Niemniej, jak już mówiłem, ostatnio mam naprawdę bardzo mało czasu na cokolwiek.

Ciąg dalszy "Matni" - której poprzedni fragment można znaleźć TU - jest na razie cokolwiek spokojny. Nie przechodzimy jeszcze do sceny batalistycznej (ale mamy już preludium do takowej), dowiadujemy się jeszcze co nieco o postaciach i świecie przedstawionym. Pojawiają się tu między innymi pewne zagadnienia, na których brak narzekano w poprzednim fragmencie - czy nie za mało i za późno?

Skoro już przy tym jesteśmy - odnosząc się do sytuacji wynikłej w poprzednim temacie, chcę solennie zapewnić, że odnośnie mojej pisaniny przyjmuję zarówno opinie pozytywne, jak i negatywne. Ale naprawdę chciałbym, żeby osoby wygłaszające te drugie posługiwały się bardziej konstruktywną argumentacją, aniżeli wyszukiwaniem na siłę "błędów" pokroju tego, że sformułowałem zdanie wprawdzie nie niepoprawnie, ale za to nie tak jak oni by chcieli. Oraz żeby przeczytały tekst ze zrozumieniem, zanim zaczną krytykować. Jeden z komentujących w poprzednim temacie, którego palcem wskazywać nie będę, oparł swoją krytykę w zasadzie w całości na fałszywych przesłankach i błędach rzeczowych. Wolałbym, żeby podobne sytuacje nie miały miejsca. Ani to pomocne, ani nawet grzeczne - bo od razu pokazuje, ile uwagi delikwent poświęcił tekstowi. Proszę zatem o niemarnowanie ani swojego, ani mojego czasu, na tego typu uwagi.

I po tym średnio budującym wstępie... przejdźmy po prostu do rzeczy.

Uwaga - tekst zawiera wulgaryzmy


===========================================================================================================================



No i nie spełniłem obietnicy wrzucenia ciągu dalszego w najbliższy weekend... wrzucam w następny. Niemniej, jak już mówiłem, ostatnio mam naprawdę bardzo mało czasu na cokolwiek.

Ciąg dalszy "Matni" - której poprzedni fragment można znaleźć TU - jest na razie cokolwiek spokojny. Nie przechodzimy jeszcze do sceny batalistycznej (ale mamy już preludium do takowej), dowiadujemy się jeszcze co nieco o postaciach i świecie przedstawionym. Pojawiają się tu między innymi pewne zagadnienia, na których brak narzekano w poprzednim fragmencie - czy nie za mało i za późno?

Skoro już przy tym jesteśmy - odnosząc się do sytuacji wynikłej w poprzednim temacie, chcę solennie zapewnić, że odnośnie mojej pisaniny przyjmuję zarówno opinie pozytywne, jak i negatywne. Ale naprawdę chciałbym, żeby osoby wygłaszające te drugie posługiwały się bardziej konstruktywną argumentacją, aniżeli wyszukiwaniem na siłę "błędów" pokroju tego, że sformułowałem zdanie wprawdzie nie niepoprawnie, ale za to nie tak jak oni by chcieli. Oraz żeby przeczytały tekst ze zrozumieniem, zanim zaczną krytykować. Jeden z komentujących w poprzednim temacie, którego palcem wskazywać nie będę, oparł swoją krytykę w zasadzie w całości na fałszywych przesłankach i błędach rzeczowych. Wolałbym, żeby podobne sytuacje nie miały miejsca. Ani to pomocne, ani nawet grzeczne - bo od razu pokazuje, ile uwagi delikwent poświęcił tekstowi. Proszę zatem o niemarnowanie ani swojego, ani mojego czasu, na tego typu uwagi.

I po tym średnio budującym wstępie... przejdźmy po prostu do rzeczy.

Uwaga - tekst zawiera wulgaryzmy


===========================================================================================================================



XXXX- Uspokoił się pan już? – zapytał jaszczur z ironią w głosie.
XXXX- Chyba tak – odrzekł Kos podobnym tonem. – I całe szczęście, że zrobiłem to dość szybko, bo wygląda na to, że nie zastałbym pana ani w siedzibie Protektoratu, ani w wozie dowodzenia.
XXXX- Ja… No, muszę przyznać, że czasami za bardzo swędzi mnie ogon, żebym mógł długo usiedzieć w jednym miejscu.
XXXXObydwaj oficerowie siedzieli na wieży czołgu – Kos na jej krańcu, natomiast Sanukode przy centrum, z nogami opuszczonymi w głąb otwartego włazu. Nie patrzyli na siebie nawzajem, każdy z nich miał wzrok wbity w mijane budynki.
XXXX- Chyba jestem panu winien przeprosiny – oznajmił porucznik. – Zachowałem się karygodnie. Widzę, że cała ta sytuacja wkurwia nie tylko mnie, ale…
XXXX- Nie mówmy już o tym. – Jaszczur machnął szponiastą dłonią. – Zacznijmy od tego cholernego raportu. Jak wygląda wasza sytuacja?
XXXXKos westchnął i ponurym tonem zrelacjonował mu to, co już usłyszał od Murraya i Alleya. Nie było tego zresztą wiele. Najbardziej liczyło się dla niego to, żeby Sanukode jak najszybciej pogonił własnych żołnierzy i przysłał ich do pomocy. Dał mu to zresztą do zrozumienia.
XXXX- Krótko mówiąc – powiedział, podsumowując swój meldunek – jest nas sześćdziesięciu jeden, a niedługo może być jeszcze mniej, jeśli ktoś nie pomoże Alleyowi. A mieszkańcy… po prostu nie umiemy powiedzieć, ilu ich tam zostało. Jest nas za mało, żeby sprawdzić te dzielnice, które już rozwalili, służby miejskie też ucierpiały.
XXXX- Dobrze, zajmę się tym od razu – odrzekł Sanukode. – Wyślę do waszej kwatery kilku swoich sanitariuszy… z sześcioma chyba dacie sobie radę. Mam dwa plutony piechoty, które są w tej chwili bez zajęcia, więc mogą chyba zrobić coś pożytecznego i pomóc w przeszukiwaniu ruin. Będą z nimi kolejni sanitariusze.
XXXX- Dziękuję.
XXXX- Ale musi pan wiedzieć – dodał jaszczur, podpierając się ramionami i przymierzając do wślizgnięcia przez właz – że kiedy tylko wykryjemy zagrożenie, będę musiał odesłać tych żołnierzy z powrotem na pozycje.
XXXXTo rzekłszy, Sanukode zniknął we wnętrzu czołgu. Kos słyszał, jak wydaje poprzez kom-link rozkazy we własnym języku. Dziwił się samemu sobie, ale żałował, że jaszczur akurat teraz pozbawił go towarzystwa. Odwróciłoby ono przynajmniej jego uwagę od tego, co miał nieszczęście oglądać.
XXXXWjeżdżali właśnie do zniszczonej części miasta.
XXXXZ początku próbował odwrócić wzrok, ale to nie miało sensu – ruiny rozpościerały się po obu stronach ulicy. Przez jakiś czas mógł jeszcze obserwować te budynki, do których Auvelianie nie zdążyli się dobrać, ale czołg szybko zostawił je daleko w tyle. Andrzejowi pozostało zatem tylko udawać przed samym sobą, że niczego nie widzi i odpędzać niechciane wspomnienia. O dziwo, to drugie okazało się trudniejsze.
XXXXTam, gdzie spoczywał na poły zawalony budynek, z ruiną fasady ozdobioną szczątkami jarzącego się jeszcze na żółto holoszyldu, niegdyś mieścił się pub „Złoty dzwon”, gdzie Kos i inni oficerowie kompanii wielokrotnie spędzali weekendowe wieczory. Zresztą, nie tylko oni. Pewnego dnia zebrała się tam niemal cała jednostka, żeby wspólnie świętować wieczór kawalerski Dyera. Do samego ślubu ostatecznie nie doszło po tym, jak kapral po pijaku dobierał się do jednej z barmanek i w końcu zaciągnął ją do łóżka na piętrze. Tego, jak zareagowała na to jego narzeczona, każdy byłby w stanie się domyślić. Andrzej pamiętał doskonale, że Dyer przyjął to wszystko tak, jak miał w zwyczaju – czyli ze stoickim spokojem. I zaraz po rozstaniu z niedoszłą zapowiedział, że jeszcze tego wieczoru, na otarcie łez, stawia w „Złotym dzwonie” kolejkę kolegom z drużyny. Teraz, kiedy Kos oglądał ruiny budynku, w którym to wszystko miało miejsce, wciąż nachodziła go uporczywa myśl, że przygodna dziewczyna Dyera może w tej chwili spoczywać przed zniszczonym frontem pubu, w jednym z usytuowanych tam worków na ciała.
XXXXWłaśnie – worki na ciała. Wszędzie było ich pełno. Ekipy ratownicze przeszukały już tę dzielnicę i chociaż ich priorytetem było ocalenie żywych jeszcze ludzi, to zajmowali się również wyciąganiem i identyfikowaniem zwłok, jakie znaleźli. Nie było dość czasu, żeby odpowiednio się nimi zająć, więc chwilowo pakowali je po prostu do worków i układali przed tymi budynkami, w których je znaleziono. Powiedzieć, że ten widok był przygnębiający, to jakby orzec, iż stąd do Ziemi to dość spory kawałek drogi.
XXXXCzołg minął wreszcie samą ekipę ratowniczą, pracującą na tym odcinku. Niewielka grupa ludzi, w skład której wchodzili strażacy, sanitariusze i funkcjonariusze policji, krzątała się wokół karetki pogotowia oraz wozu pożarniczego. Byli właśnie zajęci przeszukiwaniem ruin budowli, która kiedyś była centrum rozrywkowym „Arkadia”. Tak oficerowie kompanii, jak i zwykli żołnierze, bywali tam nawet częściej, niż w weekendy. No, może z wyjątkiem sierżanta Murraya, który miał tam zakaz wstępu po tym, jak w napadzie złości zniszczył jeden z symulatorów wirtualnej rzeczywistości. Oraz wdał się w bójkę z ochroniarzem, który usiłował go wyprowadzić z lokalu. Ostatecznie rozdzielił ich soreviański oficer, przebywający wówczas w Nova Livigno na urlopie. Po prostu chwycił obydwu awanturników za karki i uniósł w powietrze jak szczenięta, budząc tym powszechną radość wśród bywalców.
XXXXObserwowanie akcji ratunkowej pod „Arkadią” przyniosło Andrzejowi przynajmniej odrobinę pocieszenia – wyglądało na to, że udało się tam znaleźć kogoś żywego. Jeden poszkodowany był właśnie przenoszony do karetki, drugiego próbowali reanimować sanitariusze. Kos nie patrzył na to dość długo, aby ujrzeć rezultat – jego uwagę odwrócił odgłos zgrzytnięcia pazurów o metal. Odwrócił się i zobaczył wyłaniający z włazu łeb Sanukodego. Wzbudziło to u niego niezbyt miłe skojarzenia z wynurzającym się z wody krokodylem.
XXXX- Pomoc jest w drodze – oznajmił jaszczur, wydostając się na zewnątrz i ponownie sadowiąc na wieżyczce. – Piechota opuszcza posterunki, więc część z nich powinna się z nami zaraz wyminąć.
XXXXRzeczywiście. Czołg musiał teraz zjechać lekko na prawo, aby zrobić miejsce transporterowi opancerzonemu, który zmierzał w przeciwnym kierunku. Kos odwrócił się i zobaczył, że pojazd zatrzymuje się tuż obok ekipy ratowniczej, a z jego przedziału desantowego natychmiast wysypują się soreviańscy żołnierze. Można się było domyślić, że w tej chwili kilka podobnych oddziałów zmierza ku różnym częściom miasta, odnajdując pozostałe grupy ratowników. Ale czy to wystarczy?
XXXX- Skoro jedziemy na tym samym wózku – podjął Andrzej, który tym razem patrzył jaszczurowi w oczy – to może należy mi się mimo wszystko jakieś wyjaśnienie? Co to za przesyłka, o którą macie zadbać?
XXXXSorevianin westchnął. Przypominało to przeciągły syk.
XXXX- Sam nie wiem wszystkiego – odrzekł. – Ja tylko wykonuję rozkazy, nawet nie dowodzę całą tą operacją. Chwilowo podlegam oficerowi OSA, shivaren Bakurze.
XXXX- Ale musieli panu coś powiedzieć na odprawie? Nie wysyłaliby was na misję, nie tłumacząc wam absolutnie niczego.
XXXXJaszczur nie odpowiedział od razu. Przez długą chwilę wydawał się walczyć ze sobą.
XXXX- Wiem tylko – Sanukode zniżył głos – że siedziba Protektoratu w tym mieście służy zarazem jako przykrywka do… jakichś badań. Nie wiem dokładnie, o co chodzi, ale zdaje się, że to dość ważne. Dostaliśmy rozkaz, żeby pomóc ewakuować laboratorium, personel, a także wywieźć najważniejsze dane oraz efekty pracy. Zdaje się, że były tam już jakieś prototypy, które trzeba jak najszybciej przenieść w bezpieczne miejsce… Przepraszam na chwilę.
XXXXPowodem, dla którego jaszczur przerwał swoją wypowiedź, był fakt, że czołg dotarł już na stanowisko jednego z soreviańskich oddziałów pancernych. Wszystkie pojazdy zajęły pozycje, wykorzystując ruiny zabudowań jako osłonę. Sanukode zeskoczył z wieżyczki na ziemię z wdziękiem pantery, by następnie skierować się do oficera stojącego przy jednej z maszyn. Tym samym, znów zostawił na chwilę porucznika sam na sam z własnymi myślami.
XXXXCzyli miejscowa siedziba Protektoratu kryła coś więcej, niż pomieszczenia administracyjne, a na miejscu prowadzono w sekrecie jakieś badania. I teraz wojskowi zamierzali zrobić wszystko, żeby ocalić efekty owych badań. Historia przedstawiała się boleśnie wręcz typowo. Zbyt typowo, jak na gust Andrzeja. Czy to było naprawdę wszystko? Kos nadal miał co do tego wiele wątpliwości. Na przykład, dlaczego tutejsze prace były tak ważne dla soreviańskich wojskowych? Musiałyby mieć charakter militarny, a to wydawało się niezbyt realne. Jaszczury nie powierzałyby przecież tego rodzaju badań terrańskim naukowcom. Skoro ludziom nie wolno było tworzyć ani utrzymywać własnych sił zbrojnych, to tym bardziej nie mogli prowadzić prac nad nowymi rodzajami uzbrojenia, ani tym podobnymi. Czyżby zatem pracowali tu uczeni soreviańscy, w cieniu administracji terrańskiej? To też wydawało się mało prawdopodobne.
XXXX- Ten oddział strzeże północno-wschodniego sektora – oznajmił Sanukode, który powrócił z rozmowy ze swoim oficerem i teraz powtórnie wspinał się na czołg. – Zakładamy, że wróg nadejdzie z kierunku wschodniego, ale jeśli będzie próbował obejść miasto od północy… To w razie czego będziemy mogli szybko rozlokować oddziały na nowo. At kevasa!
XXXXOstatnie dwa słowa jaszczur zawołał w stronę włazu. Zaledwie to zrobił, a czołg ruszył ponownie, skręcając tym razem w prawo, na południe.
XXXX- Mało prawdopodobne, żeby mieli podchodzić od północy – oznajmił Kos. – Teren im nie sprzyja. Podejście od wschodu jest łatwiejsze, zresztą idzie tam główna droga. Oczywiście można przerzucić wszystko na północ desantowcami, ale to byłaby tylko strata czasu. Łatwo byłoby to wykryć i przygotować się.
XXXXSorevianin spojrzał na niego, unosząc bezwłose brwi.
XXXX- Długo już tutaj stacjonujecie?
XXXX- Będzie ze dwa lata. Jeśli chciałby pan, żebyśmy…
XXXX- Darujmy sobie formalności – przerwał jaszczur, unosząc rękę do podania. – Jestem Sanukode.
XXXX- Andrzej Kos – odrzekł porucznik, ściskając mu dłoń. – Jak pan… jak zapewne wiesz, u nas używa się pierwszego imienia, jeżeli ktoś zwraca się do kolegi, ale na mnie wszyscy mówią po prostu Kos. – Andrzej parsknął ponurym śmiechem. – Albo „porucznik”. Bez „pan”.
XXXXWidząc konsternację na twarzy Sorevianina, człowiek dodał tytułem wyjaśnienia:
XXXX- Mieliśmy tutaj w Nova Livigno dość swobodną dyscyplinę. Prywatnie wszyscy jesteśmy na „ty”, nawet oficerowie. Ale zwykli żołnierze dbają o to, żeby na służbie zwracać się do nas bardziej oficjalnie, tak na pokaz. Zwłaszcza, jeśli w pobliżu są cywile. Zawsze się tego czepiałem, więc chłopcy obrócili to w żart. I zaczęli nazywać mnie „porucznikiem” częściej, niż to konieczne.
XXXX- Rozumiem. Tak czy inaczej, skoro jesteście tutaj od dawna i znacie ten teren, moglibyście nam przynajmniej pomóc jako przewodnicy. Nie chcę was angażować do walki, bo widzę, że dość już przeszliście, ale…
XXXX- Chyba nas nie doceniasz – wtrącił Kos tonem pełnym urażonej godności. – To prawda, że jesteśmy w kiepskim stanie, ale myślę, że zdołam jeszcze zebrać paru ochotników. Niektórzy z nas wciąż chcą dokopać tym auveliańskim skurwysynom.
XXXXPorucznik wypowiedział te słowa spontanicznie, w obronie własnej. On i jego koledzy nie mogli przecież wypaść gorzej od jaszczurów. Dopiero w drugiej kolejności do głosu doszły zdrowy rozsądek oraz świadomość, że ten pomysł ma niewielkie szanse na realizację. Bitwa skończyła się bardzo niedawno i Kos doskonale pamiętał, jak zmęczeni byli jego żołnierze, kiedy już interweniowali Sorevianie. Nie chciał ich wtedy posyłać do dalszej walki. Od tamtej chwili minęło zbyt mało czasu, żeby mogło się w tej materii coś zmienić.
XXXX- „Paru ochotników” to trochę mało – zauważył cierpko Sorevianin.
XXXX- No tak, bo ty przecież masz tutaj od cholery żołnierzy – odparował Andrzej.
XXXXObydwaj oficerowie przez długą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Wreszcie jaszczur obnażył ostre zęby w skąpym uśmiechu. Widok ten budził ambiwalentne uczucia. Z jednej strony instynktowny lęk – Kos z łatwością był w stanie sobie wyobrazić, jak te szczęki, zbrojne w równe rzędy kłów, zamykają się na jego gardle. Z drugiej pokrzepienie – miło było widzieć u obcego tak ludzką reakcję. Szczególnie że do tej pory Sanukode raczej nie okazywał ciepłych uczuć.
XXXX- W swojej sytuacji, może faktycznie nie powinienem pogardzić żadną pomocą – stwierdził gad z zażenowaniem. – Ale wciąż uważam, że bardziej się przydacie jako przewodnicy. Jeżeli zdołasz zebrać tych paru ochotników, może rozesłałbyś ich do poszczególnych oddziałów?
XXXX- Pomyślę o tym. Póki co… popatrz, chyba zbliżamy się właśnie do następnego takiego oddziału.
XXXXTak było. Czołgi oraz kilka towarzyszących im mechów skoncentrowały się przy głównej drodze, wiodącej wprost do centrum. Pojazd, którym podróżowali Kos i Sanukode, zatrzymał się pośrodku skrzyżowania tej drogi z jedną z bocznych ulic.
XXXXJaszczur powtórnie zszedł z czołgu, żeby odbyć rutynową wymianę zdań ze swoim oficerem. Kos tymczasem znów rozmyślał o powodach, dla których w ogóle znaleźli się w obecnym położeniu. Rozmowa o sprawach przyziemnych pozwoliła mu na chwilę o tym zapomnieć, ale nie zamierzał tak po prostu odpuścić.
XXXX- Mimo wszystko, chciałbym wrócić do tamtej sprawy – oznajmił, kiedy Sorevianin znów zajął miejsce na wieży czołgu i zawołał do włazu „at kevasa!”.
XXXX- Do której sprawy?
XXXX- Wiesz, do której. Rozumiesz chyba, jak bardzo mi zależy, żebyś powiedział coś więcej o tym, co się tutaj wyrabia w Nova Livigno, że tak bardzo chcecie ocalić jakieś prototypy.
XXXXJaszczur zwęził oczy.
XXXX- Przecież ci powiedziałem, że sam niewiele wiem – odrzekł tonem, w którym pobrzmiewała ostrzegawcza nuta.
XXXX- Pamiętam, co powiedziałeś. Ale podejrzewam, że nie mówisz mi całej prawdy.
XXXXSanukode nie okazał irytacji, dzięki czemu Kos poznał, że trafił w sedno. Gdyby to, co powiedział, było oszczerstwem, jaszczur natychmiast by się zdenerwował. W końcu nie było dla soreviańskiego wojownika wiele gorszych obelg, niż zarzucenie mu świadomego kłamstwa czy też podawanie w wątpliwość danego przezeń słowa.
XXXX- A nawet jeśli, to co z tego? – Pysk Sorevianina wykrzywił pogardliwy uśmieszek. – Czemu tak bardzo ci zależy, żeby o tym wiedzieć? To w niczym ci nie pomoże. W żaden sposób nie poprawi twojej sytuacji.
XXXX- Po prostu lubię wiedzieć, za co każą mi umierać – odparł Andrzej z przekąsem. – Śmierć za sprawę śmiercią za sprawę, ale najpierw musi być jakaś sprawa. Chyba się zgodzisz?
XXXXJaszczur zamilkł na chwilę. Kiedy się odezwał, przemawiał na poły zirytowanym, a na poły przygnębionym głosem. Przez moment wyglądał wręcz na zrezygnowanego.
XXXX- W takim razie – powiedział powoli – zadajesz niewłaściwe pytania. Na twoim miejscu raczej zastanawiałbym się nad tym, kto cię tak urządził.
XXXX- Nie wy? – zaryzykował Kos.
XXXXJaszczur nie odpowiedział na to pytanie, ale jego milczenie było wymowne. Porucznik zaczynał domyślać się, o co tu chodzi. Miał teraz podejrzenie, że w obecnym bałaganie maczali palce nie tylko sami Sorevianie, ale także terrański rząd. Oznaczało to, że istotnie nie mógł mieć pretensji do samego Sanukodego oraz jego żołnierzy. Całkiem możliwe, że soreviański major został wplątany w całą sytuację wbrew własnej woli i był w tej chwili kimś w rodzaju kozła ofiarnego. Porucznikowi nagle zrobiło się głupio, że tak surowo go ocenił podczas pierwszego ich spotkania.
XXXXNiemniej uznał, że najlepiej będzie zmienić temat. Wciąż potrzebował pomocy Sanukodego w bardziej palącej sprawie.
XXXX- Tak czy inaczej – zagaił – dzięki, że wysłałeś swoich chłopców i dziewczynki do pomocy naszym, ale będę miał jeszcze jedną prośbę.
XXXX- Jaką?
XXXX- Wiem już, że odjeżdżacie stąd, jak wykonacie własne zadanie, a nie zamierzam ryzykować, że Auvelianie tu wrócą, kiedy tylko was nie będzie… więc powiedziałem swoim, żeby przymierzali się do ewakuacji. Wciąż nie wiadomo, czy coś z tego wyjdzie, bo bez pomocy służb miejskich i tak nie damy rady tego zrobić. Ale to z pewnością zajmie dużo czasu, więc…
XXXX- Krótko – uciął jaszczur, kręcąc łbem ze zniecierpliwieniem. – Czego potrzebujesz?
XXXX- Po prostu pozwól konwojowi uchodźców zabrać się z wami. Opóźnij wymarsz, jeśli będzie trzeba. Skoro nie możemy tu zostać, spróbujemy wyjechać pod waszą eskortą.
XXXX- To nie zależy ode mnie. Dowodzi shivaren Bakura. Jeśli ona wyda rozkaz, będziemy musieli was zostawić.
XXXX- Ale możesz chyba jakoś na nią wpłynąć? Albo wysłać żołnierzy do pomocy przy organizacji konwoju? No wiesz, tych, którzy w tej chwili przeszukują ruiny. Jeżeli władze miejskie zgodzą się na ewakuację, to i tak będą musieli zmienić priorytety.
XXXX- Jeśli rzeczywiście tak się stanie… i jeśli nie będziemy musieli akurat odpierać ataku… uznaj, że moi Strażnicy są do waszej dyspozycji.
XXXXCzołg dotarł do punktu stacjonowania trzeciego soreviańskiego oddziału pancernego – ten usytuował się w sąsiedztwie ruin centrum handlowego. Lokalizacja była całkiem korzystna dla obrońców, gdyż okoliczne parkingi i place tworzyły znaczną, pustą przestrzeń. Natomiast same czołgi kryły się pośród ruin zabudowań przy skrzyżowaniu ulic, skąd miały doskonałe pole ostrzału i były jednocześnie dobrze osłonięte. Kos powątpiewał jednak, żeby Auvelianie byli na tyle głupi, by pchać się prosto w tę otwartą przestrzeń. To przypominało strzelnicę.
XXXX- To już ostatnia grupa – oświadczył Sanukode. – Pozostali albo kręcą się teraz po mieście i pomagają waszym, albo siedzą z plutonem dowodzenia.
XXXX- Trzy grupy – skonstatował Kos. – Czyli przydałoby się, żebyśmy zmontowali trzy drużyny do pomocy.
XXXX- Dokładnie. Choć wszystko zależy od tego, ilu uda ci się zebrać ochotników.
XXXX- Myślę, że będzie ich dosyć, nie martw się. – Andrzej znów dał upust poczuciu godności osobistej. – Swoją drogą, jedno mnie zastanawia. Czy byłeś już tu kiedyś? Ty, albo któryś z twoich żołnierzy?
XXXX- Nie, nigdy. Znam oficerów, którzy przyjeżdżali tutaj na urlop, ale żaden z nich nie pochodzi z mojej jednostki. Studiowałem mapy, zanim tutaj przyjechaliśmy, ale pierwszy raz oglądam to miejsce na własne oczy.
XXXX- Więc dlaczego przysłali tutaj właśnie was? Nie byłoby rozsądniej powierzyć to zadanie komuś, kto zna to miasto? Pamiętam doskonale, że przez Nova Livigno przeciągnęło całkiem sporo waszych. Prawie zawsze byli tu jacyś Sorevianie, w tym sporo wojskowych.
XXXX- Nie wiem. – Jaszczur machnął od niechcenia ogonem, jakby wzruszał ramionami. – Może po prostu ci w sztabie uważali, że w razie czego możemy się zwrócić do was. Albo po prostu że znajomość tego miasta nie będzie potrzebna do jego obrony.
XXXXAndrzej wyczuł, że Sanukode znów nie mówi mu całej prawdy, ale tym razem nie drążył. To wszystko zaczynało mu coraz bardziej pachnieć z góry zaplanowanym przedstawieniem. I nie pocieszała go wcale myśl, że soreviański major, podobnie jak on sam, jest tylko mimowolnym aktorem w owym przedstawieniu.
XXXXSanukode raz jeszcze zostawił go na chwilę samego, żeby porozmawiać z dowódcą oddziału, po czym wrócił, wydając komendę kierowcy czołgu. Pojazd ponownie ruszył w drogę, tym razem kierując się z powrotem do siedziby Protektoratu.
XXXX- Mówiłeś, że widywałeś sivantien, którzy tu byli – zagaił jaszczur. Sivantien było pojęciem, jakim Sorevianie zwykle określali samych siebie, tak samo, jak Terranie woleli, żeby nazywać ich po prostu ludźmi. – Pamiętasz jakichś z imienia?
XXXX- Niewielu – odrzekł Kos. – Wiesz, zwykle po prostu się mijaliśmy, czasem zamieniliśmy parę słów i tyle. Nie kumplowałem się z nimi. Ale kilku poznałem. Najbardziej kapitan Namurę.
XXXX- Garave Namura. – Sanukode uśmiechnął się, ale jakoś tak smutno. – Wiem, kto to. Służyliśmy razem jeszcze na Ravaneri…
XXXX- Sympatyczna dziewczyna. Dusza towarzystwa. Była tu przez dwa tygodnie, codzienne rano chodziła na grav-boarding, potem do parku wodnego, a wieczorami przesiadywała w barach i klubach. Świetnie grała na tym waszym instrumencie dętym… przepraszam, zapomniałem nazwy. Ale przypomina nasz saksofon. Prawie każdego dnia dawała jakiś koncert. No i miała poczucie humoru. Cały czas widziałem ją uśmiechniętą. To jedna z tych… sivantien, dla których nie ma różnicy, czy rozmawiają ze swoimi, czy też z kimś obcej rasy.
XXXX- Wszystko się zgadza. A instrument nazywa się hanusuke.
XXXX- Postaram się o tym pamiętać. Ty też ją znasz? Wiesz może, co się z nią teraz dzieje? Kontakt z nią jakoś tak się nam urwał…
XXXX- Nie żyje. – Sanukode przestał się uśmiechać. – Virinery rozszarpały ją, kiedy wyzwalaliśmy Nova Zurich na Bethorze.
XXXXNa długą chwilę zapanowało milczenie.
XXXX- Byłeś tam? – zapytał wreszcie porucznik.
XXXX- Nie. Ale znałem żołnierzy z jej kompanii i to oni opowiedzieli mi, co się stało. Te potwory obskoczyły ją ze wszystkich stron, po prostu nie dała rady.
XXXXObaj oficerowie znów zamilkli na chwilę.
XXXX- Przykro mi – powiedział Kos. – Naprawdę.
XXXX- Tak – wyrzekł Sanukode z trudem. – Mnie również.
XXXXAndrzej nie odezwał się już więcej przez resztę drogi, a i Sorevianin nie próbował już go zagadywać.
XXXXCzołg ostatecznie zatrzymał się dokładnie w tym samym miejscu, w którym zaczęli objazd – bezpośrednio przed budynkiem Protektoratu.

* * *

XXXXPrywatna kwatera oficerska, jaką na co dzień zamieszkiwał Kos, wydawała się przestronna jak na pomieszczenie mieszkalne dla pojedynczego żołnierza. Był to kolejny powód – poza tym, że tutaj mogli liczyć na ciszę, spokój i brak wścibskich oczu – dla którego porucznik zdecydował się zaprosić do niej Murraya i Dyera na poufną rozmowę. Po prawdzie, początkowo przypominała raczej monolog, kiedy Andrzej streszczał przebieg rozmowy z soreviańskim majorem. Przez cały ten czas obydwaj podoficerowie milczeli, stojąc z założonymi rękami.
XXXXKiedy Kos skończył swoją relację, nie odzywali się jeszcze przez dłuższą chwilę. Pierwszy przemówił Dyer.
XXXX- Jeśli dobrze zrozumiałem – rzekł beznamiętnie – jaszczury chętnie nam pomogą, z obroną, ewakuacją i ze wszystkim, ale na dobry początek same chcą naszej pomocy?
XXXX- Tylko przewodnictwa – odparł porucznik. – Sorevianie tak czy inaczej będą walczyć, ale nie znają dobrze tego miasta. My tak. Nie chodzi o to, żeby nasi dali się zabić, tylko żeby po prostu podpowiedzieli tym gadom, co mają zrobić, żeby jak najmocniej dopieprzyć Auvelianom.
XXXX- Naprawdę tak bardzo w nas wierzą? – wtrącił Murray. – Wcześniej z nimi walczyliśmy i nie za bardzo im wtedy dopieprzyliśmy.
XXXX- My nie byliśmy do tego przygotowani. Nie mieliśmy planu, a co gorsza, nie mieliśmy nawet dość ludzi i sprzętu. Teraz będziemy wiedzieli, którędy nadchodzą, a jaszczury… no, widziałeś, co ze sobą przytargały.
XXXX- No dobra, w tym szaleństwie jest metoda. Tymczasem, kiedy ty wybrałeś się na przejażdżkę czołgiem, my dostaliśmy cynk od Banksa, że rozważył naszą opcję i faktycznie zamierza odwołać wszystkich z akcji ratunkowej i skierować ich do formowania konwoju.
XXXX- Dobrze wiedzieć. Czyli jak już wybierzemy ochotników dla Sorevian, resztę moglibyśmy odesłać do pomocy przy ewakuacji.
XXXX- Aha, jasne. Pozostaje tylko inny problem… kto będzie miał tyle odwagi, żeby jeszcze raz wystawić się na odstrzał? Po tym, jak nas poszatkowali i wykończyli cały pluton Arnauda?
XXXXA teraz najgorsze, pomyślał Kos z goryczą. Teraz jeszcze bardziej żałował tego, że wcześniej nie umiał zachować pokory i utrzymać języka za zębami. Zaklął w duchu. Właśnie dlatego nie pisał się na to, żeby robić za dowódcę! Zbyt często miewał ciągoty do tego, żeby najpierw działać, a dopiero potem – z trudem – myśleć.
XXXX- Wiecie może, jak czują się nasi chłopcy? – zapytał, starając się włożyć w swój ton szczerą troskę. – Czy ktokolwiek ma jeszcze zapał do walki, czy może mam powiedzieć Sanukodemu, że muszą sobie radzić sami?
XXXX- Trzeba było w ogóle mu tego nie proponować, wtedy przynajmniej zachowalibyśmy twarz – odrzekł Murray, nawet nie próbując ukrywać przygany. Zawsze był bezpośredni. – Ale chyba czytamy ci w myślach, bo sami postanowiliśmy sprawdzić, jak tam morale. Większość naszych zdecydowanie wolałaby nie wdawać się w żadne bójki, a niektórzy z nich… no, powiedzmy, że trzeba będzie ich po tym wszystkim odesłać gdzieś na tyły, żeby odreagowali. Alley dał im jakieś prochy, ale ostrzegł, że to może się rozprzestrzeniać. Szczególnie jeśli mieliby się dowiedzieć, że jaszczury wpadły tu tylko na chwilę.
XXXX- Większość? – powtórzył Kos. – To znaczy, że niektórzy są wciąż zdolni do walki?
XXXX- Tak myślę. W każdym razie, wyglądają bardziej na wkurwionych, niż przestraszonych tym, co nam zrobili ci auveliańscy skurwiele.
XXXX- Ilu?
XXXX- Wliczając nas trzech, to siedemnastu. Może osiemnastu.
XXXX- Co możemy zrobić? – wtrącił Dyer, wciąż nie okazując emocji. – Pomachać Auvelianom i zawołać, że nadal tu jesteśmy?
XXXX- Możemy zorganizować zasadzki – odwarknął Andrzej. – Większość budynków w tym mieście leży w tej chwili w gruzach, ich mieszkańcy nie żyją, więc możemy je obsadzić bez obawy, że ktoś na tym ucierpi. Nie zobaczą nas w tych ruinach, dopóki nie będzie za późno.
XXXX- Jak sobie chcesz, to ty dowodzisz – westchnął Murray. – Czyli co właściwie proponujesz?
XXXX- Na początek ogarnijmy temat. Dałbyś radę skrzyknąć ochotników i zmontować z nich trzy drużyny? Nie muszą to być pełne drużyny. Ważne, żeby każdemu oddziałowi Sorevian towarzyszyło kilku naszych.
XXXX- Dałbym radę. Wtedy ty weźmiesz pierwszą drużynę, ja drugą, trzecią zająłby się Ramirez. Ze wszystkich starszych podoficerów, tylko on i ja przeżyliśmy.
XXXX- Myślałem, że Ramirez oberwał. Był w lazarecie.
XXXX- Stymulanty już zrobiły swoje. W każdym razie, mówił, że jest w stanie walczyć. Inna sprawa, że w ten sposób rzeczywiście nie możemy zdziałać wiele więcej, niż służyć jaszczurom jako wujek Dobra Rada.
XXXXKos skrzywił się. Sam był na siebie zły za to, że w ogóle wpadł na ten pomysł, ale ciągłe uwagi sierżanta zaczynały go już irytować.
XXXX- Sam niedawno biadoliłeś, że Sorevian jest tutaj za mało – zauważył z sarkazmem – a teraz uważasz, że paru żołnierzy więcej im zaszkodzi? Mając do wyboru albo czekać bezczynnie, albo chociaż spróbować pomóc im obronić miasto, lepiej chyba będzie zrobić to drugie. Póki co, jedziemy na jednym wózku.
XXXX- Kiedy biadoliłem, że jest ich za mało, liczyłem na dywizję, albo chociaż pułk – odparował Murray. – Paru naszych nic nie zmienia w tej sytuacji.
XXXX- Wiesz, na co ja liczę? – warknął Andrzej, tracąc już cierpliwość. – Że przestaniesz wreszcie pierdolić i zrobisz, co do ciebie należy. Jesteś cholernym żołnierzem, wszyscy nimi jesteśmy. Każdy z nas znał ryzyko, kiedy decydował się na taką służbę. Skoro tak cię to przeraża, to czemu w ogóle wstąpiłeś do Samoobrony?
XXXX- Tak jest, poruczniku – odrzekł sierżant zimno. – Jak już mówiłem, to ty dowodzisz. Ja staję na baczność i słucham. Rozkaz. Czemu wstąpiłem do Samoobrony? Skądś trzeba było wziąć pieniądze po tym, jak stra…
XXXX- Przepraszam panów – wtrącił Dyer ze spokojem, unosząc rękę jak uczeń w szkole – ale czy nie mieliśmy się czasem zająć czymś konkretnym? Podobno mamy mało czasu.
XXXXMurray obrzucił go morderczym spojrzeniem. Najwyraźniej zdenerwował się tym, że nie było mu dane dokończyć swojej myśli. Zaraz jednak się opanował, zdumiewająco szybko, jak na niego. Niemniej, wystarczyło czasu, aby Kos mógł na powrót przejąć inicjatywę.
XXXX- Po prostu zorganizuj te drużyny – rzucił, starając się mówić spokojnie i pojednawczo. – Może zapomniałeś, ale oprócz jaszczurów mamy tu całe mnóstwo cywilów, którzy mogą zginąć, jeżeli tak po prostu pozwolimy Auvelianom wparadować do miasta jeszcze raz. Więc może warto byłoby do tego nie dopuścić?
XXXX- Racja – mruknął Murray, który teraz sprawiał wrażenie lekko zawstydzonego. – Tak czy inaczej, na pewno stąd po prostu nie uciekniemy. Nawet jeśli jaszczury spierdolą i nas tutaj zostawią. Więc może masz trochę racji.
XXXXSkierował się do drzwi i zaledwie je otworzył oraz przestąpił próg, a omal nie zderzył się z Sorevianinem, kręcącym się po korytarzu. Był to jeden ze Strażników, podwładnych Sanukodego. Wszyscy – i Murray, i Kos, a nawet Dyer – zbaranieli na jego widok.
XXXXJaszczur, który z początku wyglądał na równie zaskoczonego, jak Terranie, wyjrzał wreszcie zza sierżanta i skierował wzrok na Andrzeja.
XXXX- Mai derian Kos? – rzucił niepewnie, a kiedy zapytany potwierdził skinieniem głowy, podjął kalekim esperanto. – Suvore Sanukode…. wzywa pana do siebie. Chce się spotkać… w wozie dowodzenia. Natychmiast.
XXXXWidząc zaskoczenie na twarzy Andrzeja, Sorevianin wyszczerzył kły w kpiącym uśmiechu i flegmatycznym ruchem wskazał na swoje ucho. Kosmopolityczny, wręcz ponadrasowy gest, oznaczający „włącz radio, idioto”. W odpowiedzi Kos pokiwał powoli głową i ruszył w stronę wyjścia.
XXXXUwaga na przyszłość – pomyślał z goryczą – kiedy już coś się dzieje, zawsze miej na swoim durnym łbie albo hełm, albo przynajmniej podręczny kom-link.

* * *

XXXXWóz dowodzenia przypominał z wyglądu zwykły transporter piechoty, lecz był od niego wyraźnie większy i zdecydowanie różnił się wyposażeniem wnętrza. Większość przestrzeni, która normalnie służyłaby jako przedział desantowy, tutaj zajmowały wciśnięte w ściany komputery oraz sprzęt do łączności. Było tu w efekcie dość ciasno, ale Sanukode zdążył już do tego przywyknąć przez te kilka lat, odkąd otrzymał awans na suvore i batalion pod komendę. W tym czasie zdołał też nabrać orientacji co do rozmieszczenia i funkcji całej elektroniki. Wystarczyło zatem, że zajął miejsce w centralnym punkcie maszyny i obrzucił wzrokiem wyświetlacze komputerów, a zorientował się natychmiast, że sytuacja jest poważna.
XXXXNiemniej, z wrodzonego lenistwa oraz zamiłowania do tradycjonalizmu, wolał, aby podwładni sami zdali mu meldunek.
XXXX- No dobrze, po kolei – zagaił, spoglądając ponad ramieniem technika, padene Manurego, na dwuwymiarową projekcję holopadu. – Co wiemy jak dotąd?
XXXX- Auvelianie podchodzą do miasta od wschodu w trzech kolumnach – odparł żołnierz, ze wzrokiem wlepionym w mapę taktyczną. – Tak, jak przewidywaliśmy, suvore.
XXXX- Ilu ich tam jest? Po naszemu?
XXXX- Powiedziałbym, że wzmocniony pułk, suvore.
XXXX- A my mamy tutaj jeden batalion Strażników i jeden pluton OSA. – Sanukode stwierdził fakt, po czym pokręcił głową. – Batalion wystarczy, mówili. Nie chcemy doprowadzić do eskalacji, mówili.
XXXX- Za pozwoleniem, suvore – w głosie Manurego zabrzmiał sarkazm – nawet gdybyśmy wzięli ze sobą cały pułk, oni pewnie sprowadziliby brygadę.
XXXX- Czy ja dobrze usłyszałam? – odezwał się nowy głos. – Czyli jednak bierzesz pod uwagę moich komandosów w obronie miasta, suvore?
XXXXSanukode odwrócił się i ujrzał Bakurę, stojącą we włazie. Wyglądało na to, że przynajmniej ona jest punktualna i łatwo osiągalna. Shimane nie był jednak pewien, czy jej towarzystwo rzeczywiście go cieszy.
XXXX- Tak, biorę – odrzekł chłodno. – Ale nie jako snajperów. Jeżeli chcą nam pomóc, będą musieli pobrudzić sobie trochę pazury, zamiast siedzieć na dachach.
XXXX- Chyba o czymś zapominasz, suvore – zaznaczyła Sorevianka uprzejmym tonem. – To ja jestem tutaj dowódcą. Do mnie należy decyzja, co będą robili operatorzy OSA. Nie mówiąc już o twoich Strażnikach.
XXXXShimane zwiesił nieznacznie głowę, nie spuszczając jednak wzroku z Bakury.
XXXX- Proszę o wybaczenie, shivaren – powiedział z udawaną skruchą.
XXXX- Wybaczam skwapliwie – odrzekła oficer, uśmiechając się lekko – bo uważam, że w tym wypadku masz rację. Co prawda przynajmniej jedna drużyna musi nadal pilnować przekazania przesyłki, ale dwie pozostałe mogę wam odesłać. I chyba rzeczywiście rozsądniej będzie ich wykorzystać do bezpośredniej walki z wrogiem.
XXXX- Dziękuję, shivaren. – Sanukode skłonił się, jak nakazywała etykieta.
XXXX- Poza tym, skoro to ty masz większe doświadczenie w dowodzeniu jednostkami pancernymi, chętnie wysłucham twojego planu obrony miasta.
XXXX- Zanim pokażę jakikolwiek plan, wolę zaczekać na terrańskiego dowódcę. Ufam, że skoro on i jego żołnierze znają to miasto, będą mieli jakieś przydatne pomysły.
XXXX- Dobrze pomyślane. Tylko gdzie jest teraz ten terrański dowódca?
XXXXSanukode warknął z irytacją.
XXXX- Jak wreszcie raczy się zjawić, to może się dowiem.
XXXX- Nie można po prostu go wezwać poprzez kom? – Shivaren uniosła bezwłose brwi.
XXXX- Próbowałem. Ale chyba nikt nie wytłumaczył tym ludziom, że w warunkach alarmu bojowego powinni mieć stale przy sobie podręczny sprzęt do łączności. Więc posłałem padene Haneia, żeby go tutaj ściągnął staroświecką metodą.
XXXXBakura nie skomentowała tego. Najwyraźniej kwestia współpracy z Terranami nieszczególnie ją interesowała. Przestąpiła teraz właz maszyny i spojrzała na tę samą mapę taktyczną, którą wcześniej studiował Shimane.
XXXX- Ciekawe – rzekła, nie okazując najmniejszego przejęcia tym, co zobaczyła. – Dlaczego nie przeprowadzili desantu bliżej miasta? Teraz muszą tu podejść, a to daje nam czas, żeby się przygotować.
XXXX- Pewnie z tego samego powodu, co my – odparł Sanukode, nie kryjąc sarkazmu. – Poza tym, te wyrzutnie rakiet, które pozostawiliśmy w strefie lądowania, mogą mieć z tym coś wspólnego. Ich zasięg obejmuje Nova Livigno oraz tereny na wschód od niego.
XXXX- Wiemy chociaż, co to za jedni? Szturmowcy?
XXXX- Nie, shivaren – odpowiedział Manure. – Zwykłe oddziały frontowe. Jednostki pancerne i zmechanizowane, z przewagą tych drugich. Czerpiemy dane z trzech dronów zwiadowczych oraz sondy szpiegowskiej na orbicie, więc mamy pozytywną identyfikację każdego wrogiego pojazdu z osobna.
XXXX- Czyli chcą nas po prostu przydusić przewagą liczebną. – Bakura zwróciła się ponownie do Shimanego. – Czemu aż tak cię to martwi, suvore? Nie jest to chyba coś, z czym wcześniej byście sobie nie radzili.
XXXXSanukode zdusił pierwszą odpowiedź, jaka przyszła mu do głowy. Wolał nie okazywać zbytnich emocji przy Bakurze. I tak nie był zadowolony, że shivaren zdołała dostrzec jego zdenerwowanie – choć z drugiej strony, do tej pory nie zrobił zbyt wiele, żeby je ukryć. Niemniej, komentarz tymczasowej przełożonej po prostu go zirytował. Prawda, on i jego żołnierze już wcześniej byli zmuszeni walczyć w obliczu przewagi liczebnej wroga. Prawda, radzili sobie w takich przypadkach. Ale to wcale nie oznaczało, że poradzą sobie również tym razem – i za każdym następnym. Poza tym, Sanukode pamiętał twarze zbyt wielu towarzyszy broni, którzy nie przeżyli, kiedy cena zwycięstwa okazała się zbyt wysoka. Tak było właśnie z garave Namurą. Jej jednostka poradziła sobie i wygrała tamtą bitwę, ale co z tego? Namura i tak nie żyła.
XXXX- Ujmę to tak, shivaren – odrzekł chłodno. – Sarukeri też radzili sobie w podobnych sytuacjach, i to o wiele więcej razy, niż my. Ale nawet oni nie są nieśmiertelni. Nawet im zdarzało się ponosić porażki. A skoro nasi najbardziej elitarni wojownicy nie powinni lekceważyć przeciwnika, to tym bardziej my nie możemy tego robić.
XXXX- A kto mówi o lekceważeniu przeciwnika? – Bakura znów obdarzyła go lekkim, zabarwionym kpiną uśmiechem. – Polecam zwykły, żołnierski fatalizm. Po tych wszystkich latach, jakie spędziłeś w służbie Feomara, powinieneś już przestać się przejmować rzeczami, na które nie masz wpływu.
XXXXZanim Sanukode zdążył porzucić konwenanse i udzielić jej mniej parlamentarnej odpowiedzi, jego uwagę odwróciło przybycie porucznika Kosa.
XXXXGłówny właz pojazdu dowodzenia był nadal otwarty, więc suvore mógł z łatwością dostrzec, że Terranin biegnie ku nim szybkim truchtem. O dziwo, Sanukode uspokoił się nieco na jego widok. Wprawdzie wciąż miał mu za złe, że przez jego niedbalstwo musiał zmarnować czas, ale z dwojga złego, wolał towarzystwo jego, niż Bakury.
XXXXKiedy człowiek już się zbliżył, w pierwszej kolejności zasalutował Bakurze. Najwidoczniej dostrzegł oficerskie insygnia na jej kombinezonie.
XXXX- Porucznik Andrzej Kos mel… – zaczął.
XXXX- Dajcie na „spocznij”, poruczniku – przerwała shivaren, znów przybierając uprzejmy ton. – Nie przepadam za wojskowym ceremoniałem, a poza tym, chyba nie mamy teraz na to czasu.
XXXX- Tu się zgodzę – rzekł sucho Sanukode. – Mam nadzieję, że ty i twoi żołnierze możecie ruszyć zaraz, bo Auvelianie są już w drodze. – Shimane zwrócił się do Manurego. – Kiedy tutaj będą?
XXXX- Za jeden alit i dwa do trzech enelitów, suvore.
XXXX- Jeden alit, trzy enelity – powtórzył Sanukode, ponownie odwracając się do Kosa. – Czyli po waszemu, niecałe dwadzieścia minut.
XXXX- Mogło być gorzej – stwierdził Andrzej, wyraźnie siląc się na spokój. – Mogli wysadzić desant bezpośrednio pod miastem.
XXXX- To prawda. Ale tak czy inaczej, będziemy chyba zmuszeni darować sobie przydługie narady i opracować strategię na gorąco. Podejdź bliżej i spójrz na mapę. Czy możesz… – Shimane znów odezwał się do technika. – Czy możesz zrobić zbliżenie na… o tak, właśnie tak. I teraz nanieś przewidywaną marszrutę na ulice.
XXXXSanukode stanął tuż obok podwładnego, twarzą do komputera, pochylając się lekko nad pulpitem. Kos dołączył do niego, wpatrzony w mapę taktyczną, która pokazywała w tej chwili wschodnią część Nova Livigno. Czerwone linie, poprowadzone wzdłuż głównej ulicy oraz dwóch równoległych, wytyczały prawdopodobną trasę, którą będą musieli pokonać Auvelianie, żeby dostać się do centrum.
XXXX- Zakładając, że to, co widzisz, jest prawdą – powiedział Sanukode. – Gdzie powinniśmy przygotować zasadzki? Lepiej myśl szybko, bo za niecałe piętnaście minut wszyscy muszą być na pozycjach.
XXXX- Powiedziałeś, że za dwadzieścia – zaoponował Kos.
XXXX- Odejmij od tego kilka minut. Mamy pomysł, jak nie dać się wykryć, ale przez to będziemy wyłączeni z akcji przynajmniej na trzy enelity. Może cztery.
XXXX- Dobrze, że dowiaduję się o tym dopiero teraz. Co właściwie zamierzacie zrobić, żeby nie wyłapały was sensory? Jeden z naszych plutonów próbował już wykorzystywać budynki jako osłonę i wszyscy zginęli.
XXXXSanukode wydał z siebie syczące westchnienie. Naprawdę musieli tracić czas na drobiazgi?
XXXX- Możemy ręcznie zwiększyć przepływ chłodziwa, ponad normalną wartość. W ten sposób, znacznie zmniejszamy sygnaturę cieplną i termosensory mogą nas zwyczajnie nie zauważyć. Potem wystarczy wyłączyć wszystkie systemy i nie wyłapują nas też pozostałe detektory. Dopóki będziemy stali bezczynnie, ci dranie mogą nas po prostu przeoczyć.
XXXX- Nieźle. – Terranin był pod wrażeniem. – Nie wiedziałem, że tak się da. Czemu nie robicie tak częściej? W każdym razie, nie słyszałem o tym.
XXXX- Bo to nie takie proste. Po pierwsze, trzeba umieć to zrobić. Odrobina chłodziwa za mało i nic nie wyjdzie z tej sztuczki. Odrobina za dużo i można zepsuć czołg. Po drugie, kiedy już potraktujemy maszynę zwiększoną dawką płynu chłodniczego, zagaszamy przez to silnik. Nie da się go uruchomić przez najbliższe trzy albo cztery enelity.
XXXX- Aha, rozumiem.
XXXX- A teraz… – tonem Sanukode dał odczuć, że jest zniecierpliwiony – skoro już zmarnowaliśmy kolejną cenną minutę na ten wykład, może przejdziemy wreszcie do rzeczy?
XXXXKos skinął głową i podszedł bliżej. Wydawał się być szczególnie zainteresowany jednym ze skrzyżowań na trasie centralnej kolumny – tej, która według założeń, miałaby wjechać do miasta główną drogą.
XXXX- Swego czasu, kiedy byliśmy jeszcze tutaj nowi – podjął rzeczowo – razem z chłopakami mieliśmy jakieś pomysły, ale nigdy nie zastosowaliśmy ich w praktyce. Kiedyś musieliśmy pomagać policji w uprzątnięciu bałaganu po wypadku na głównej ulicy. Trzeba było zorganizować jakieś objazdy. Później zauważyliśmy, że ludzie generalnie wybierają te same trasy, jeżeli chcą uniknąć tłoku. Więc jeśli przyblokujecie tam Auvelian, a tak pewnie zrobicie, będą musieli pojechać tymi ulicami, żeby was zajść od tyłu. Na pewno tego spróbują, a my będziemy wtedy na nich czekali – Kos sięgnął dłonią do projekcji, wskazując kolejne miejsca na mapie – tu… tu… i tutaj. Gdybyśmy ukryli wasze czołgi i bojowe wozy piechoty w odpowiednich miejscach, te sukinsyny w zasadzie wpadałyby z jednej zasadzki w drugą.
XXXXIm dłużej porucznik mówił, tym szerzej Bakura się uśmiechała, a Sanukode miał dla niego coraz większe uznanie. Może i Terranin nie posiadał doświadczenia bojowego, ale z pewnością znał swoje miasto i rzeczywiście wiedział, jak powitać intruzów. Gdyby stacjonujący w Nova Livigno żołnierze Samoobrony byli liczniejsi i lepiej wyposażeni, być może sivantien w ogóle nie musieliby się fatygować z interwencją.
XXXX- Widzę, że doskonale sobie poradzicie – stwierdziła Bakura, kiedy Kos kończył omawianie swojego planu. – Pozostaje jeszcze odciąć im drogę odwrotu. Myślę, że tym możemy zająć się my.
XXXX- Co zamierzacie zrobić… pani pułkownik? – zapytał porucznik.
XXXX- Przyczaimy się bliżej rubieży miasta. Gdy minie nas ariergarda kolumny, będziemy mogli w każdej chwili zaatakować ich od tyłu. Jak już wykrwawią się w walkach ulicznych, na pewno spróbują się wycofać. Proponuję, żebyśmy zaczekali w ukryciu do tego momentu i wtedy odcięli im odwrót. Z wami następującymi im na ogony i z nami blokującymi im drogi odwrotu, zrobimy spore zamieszanie.
XXXX- Świetnie, zatem mamy już jakiś plan – powiedział Sanukode. – I naprawdę mało czasu, żeby go zrealizować. Kos, ściągaj jak najszybciej swoich żołnierzy. Transportery są już w drodze, powinny was zawieźć na miejsce. Ty jedziesz ze mną.
XXXX- Zmieścimy się? – Andrzej nie krył powątpiewania. – My i wy?
XXXX- Jakoś sobie poradzimy. I tak tylko część naszych pojedzie transporterami. Nie wszyscy będą brali udział w zasadzkach, część musi walczyć otwarcie, żeby związać siły Auvelian. Poza tym… – Sanukode uśmiechnął się sarkastycznie. – Te pojazdy były projektowane z myślą o kimś większym, niż wy.
XXXX- Punkt dla ciebie. – Kos nachmurzył się. – To ja będę się zbierał. Siebie i swoich chłopców.
XXXXTerranin odwrócił się i wyszedł, tym razem nie dbając już o ceremoniał. Obserwując, jak się oddala, Shimane stwierdził ze zdumieniem, że czuje się teraz nieco lepiej, niż jeszcze kilka alitów temu. Mimo wszystko, to było coś, czym zajmował się na co dzień. Chwilowo nie musiał dbać o przedstawienie, w jakim kazano mu wziąć udział – miał po prostu pokonać wroga. Nawet Bakura nie wydawała mu się teraz taka zła, skoro ona i jej komandosi mieli dla odmiany zrobić coś pożytecznego. Ponadto, co było dla suvorego niemałym zaskoczeniem, nie próbowała udawać mądrzejszej od niego i zdała się całkowicie na jego ekspertyzę, jeśli idzie o dowodzenie Strażnikami.
XXXX- Ja też powinnam zwołać swoich samani – oznajmiła shivaren, zbierając się do odejścia. – Do zobaczenia na miejscu. Chwała Feomarowi.
XXXXSanukode przez chwilę odprowadzał ją wzrokiem, po czym zwrócił się do Manurego.
XXXX- Daj transmisję z dronów i sondy do kombinezonów oficerów – zarządził. – Chcę mieć to samo, co widzę tutaj, naniesione na mój wizjer.
XXXX- Już się tym zająłem, suvore – oznajmił technik sarkastycznie. – Tak, jak zwykle, już od kilku lat.
XXXX- Zwracam honor – odrzekł Shimane, również nie kryjąc sarkazmu. – A teraz jeszcze raz zrób to, co zwykle robisz i przekaż moje rozkazy.

* * *

XXXXI tak się złożyło, że w zaledwie pół godziny po tym, jak on i jego koledzy ledwie uszli z życiem w ostatniej walce, Kos już pchał się do następnej. Tym razem na własne życzenie.
XXXXKiedy wraz z innymi żołnierzami stawał na placu przed kwaterą główną Samoobrony, stwierdził, że czuje się mimo wszystko trochę pewniej, niż poprzednio. Teraz mogli liczyć na pomoc silnego sojusznika. Teraz mieli już odpowiednie środki, by pokonać auveliańskie pancerne zagony. Teraz ufał, że nie zawiedzie go technika.
XXXXTo ostatnie wydawało mu się szczególnie istotne, kiedy włożył wreszcie bojowy hełm i sprzągł wszystkie układy swojego ekwipunku. Był dosłownie opakowany elektroniką. Wszystko, co nosił – podzespoły kombinezonu, sensory, systemy optyczne, nawigacyjne i celownicze w wizjerze hełmu, a nawet wbudowane w karabin minikomputer, czujniki i dalmierze – było połączone i sprzężone ze sobą w Indywidualną Sieć Bojową. Dzięki ISB miał pełną orientację przestrzenną, znał położenie tak wrogów, jak i swoich, mógł koordynować działania własne i kolegów, a także precyzyjnie i błyskawicznie mierzyć z posiadanej broni dzięki systemowi wspomagania celowania. Tyle że cała ta technologia okazała się mało pomocna podczas minionej walki. Siły Samoobrony – szczególnie te stacjonujące w nieistotnych strategicznie miejscach, jak Nova Livigno – nieraz musiały polegać na sprzęcie poprzedniej generacji. Jeśli dodać do tego liczebną przewagę Auvelian, nie powinno Kosa dziwić, że cała jego elektronika była zakłócana i nie działała prawidłowo. Zresztą, wróg nie dał im nawet szansy, żeby ją dobrze wykorzystać. Teraz miało być inaczej.
XXXXWidział też, że nastroje w jego kompanii uległy poprawie. Okazało się, że Murray nie docenił własnych ludzi. Początkowo, kiedy padło pytanie o ochotników, rzeczywiście jedynie kilkunastu wyraziło zamiar przyłączenia się do Sorevian. Lecz gdy najbardziej zdeterminowani żołnierze dali przykład tym mniej zdecydowanym, zaraz pojawiło się kilkunastu dalszych chętnych. Wyraźnie nie chcieli tak po prostu porzucać swoich kolegów. W efekcie oddział, którego liczebność Murray oceniał na góra osiemnastu ludzi, składał się ostatecznie z trzydziestu dwóch żołnierzy.
XXXXTeraz Andrzej liczył jeszcze na to, że bitwa przeciągnie się tak bardzo, jak to tylko możliwe. To dałoby służbom miejskim dość czasu, aby – z drobną pomocą tych żołnierzy samoobrony, którzy nie walczyli – zdążyły przygotować cywili do ewakuacji. Poza tym, dopóki trwałby auveliański atak, Sorevianie nie mogliby tak po prosty wycofać się z miasta i zostawić ich. Porucznik roześmiał się w duchu ponuro. Istny obłęd. Naprawdę miał nadzieję na wielką, długą bitwę i mnóstwo okazji, żeby dać się zabić.
XXXXKiedy Terranie opuścili już kwaterę główną i wylegli na plac, wszystko potoczyło się szybko. Drużyny rozdzieliły się i pognały do oczekujących transporterów. Sam Kos dołączył do Sanukodego, który stał przy otwartym włazie wozu z plutonu dowodzenia.
XXXX- Przejdź na przód – nakazał jaszczur, kiedy tylko porucznik się zbliżył. – Będziemy siedzieli przy kokpicie.
XXXXAndrzej posłusznie wszedł do przedziału desantowego i zajął miejsce. Soreviański major zasiadł naprzeciw niego. Pozostali Strażnicy uwinęli się szybko i właz już po chwili się zamykał.
XXXX- Shimei! – oznajmił głośno Sanukode. – At kevasa!
XXXXZaledwie ruszyli, a poprzez komunikator w kokpicie odezwał się nowy głos.
XXXX- Mae, samani – oznajmił nonszalanckim tonem. – Vanora ka nishitada?
XXXXKos wzdrygnął się. Zwykle to robił, kiedy nagle słyszał niespodziewany dźwięk. Po tym, jak padło ostatnie słowo Sorevianina, nagle w całym transporterze rozległa się apokaliptyczna muzyka, najwyraźniej odtwarzana poprzez system komunikacji. Było to z pewnością sprzeczne z regulaminem, ale nie wyglądało na to, żeby Sanukode się tym przejmował. W tej chwili on i inne jaszczury uśmiechały się szeroko, spoglądając po sobie. Zważywszy fakt, że każdy z nich eksponował pełen garnitur ostrych kłów, był to dość niepokojący widok.
XXXXUtwór otwierał dźwięk instrumentów smyczkowych, po kilku chwilach dołączały do nich dęte. Całość brzmiała dość złowrogo, a zarazem triumfalistycznie. Jednocześnie wydawała się dziwnie znajoma.
XXXX- Co to jest? – zapytał Kos.
XXXXSanukode parsknął śmiechem i skorzystał z podręcznego komunikatora, gdy wypowiedzieć kilka słów. Po chwili otrzymał odpowiedź.
XXXX- Kanei powiedział, że to dziwne pytanie z twojej strony – rzekł, nie przestając się uśmiechać. – Zrozumiałby, gdyby akurat puścił coś naszego, ale żebyś nie rozpoznawał utworu kompozytora terrańskiego? Szczególnie że ten jest podobno znany.
XXXX- Więc co to w końcu za utwór? – Andrzejowi wcale nie udzielał się dobry nastrój Sorevian. Najwyraźniej nie był równie wielkim fanem muzyki. Albo po prostu nie miał kiedy przywyknąć do dziwactw ich kolegi.
XXXX- Kanei twierdzi, że to Wagner. W sam raz na szarże i naloty.


To be continued...

"Matnia" - ciąg dalszy [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

2
Witaj, na wstępie chcę powiedzieć, że historia jest ogólnie ciekawa. Wciągnęła mnie. Słownictwo na zadowalającym poziomie. Brak powtórzeń.
Der_SpeeDer pisze: (sob 07 maja 2022, 17:10) Powiedzieć, że ten widok był przygnębiający, to jakby orzec, iż stąd do Ziemi to dość spory kawałek drogi.
nie pasuje mi to "orzec". Przeczytałem to zdanie kilka razy i z mojej perspektywy brzmi jakoś dziwnie.

nie wiem też o co chodzi z tymi akapitami przed każdą linią dialogu.

Podoba mi się tłumaczenie pojęć w tekście. Fajne budowanie napięcia. Miejsca, które pozwalają odetchnąć od akcji.

"Matnia" - ciąg dalszy [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

3
No... dzienks. Czytanie takich opinii sprawia mi też swego rodzaju ulgę - że moja pisanina wciąż się komuś podoba (zwłaszcza na tym sajcie).

Aczkolwiek do pełni szczęścia brakuje mi tego, by komentarz był jednak bardziej wyczerpujący i dokładniej wskazywał, gdzie było dobrze, a gdzie niedobrze. Pozytywne opinie dają motywację, by pisać dalej, ale mimo wszystko nie dostarczają wskazówek, na jakim polu warto byłoby pomyśleć nad zmianami na lepsze.
Lukasz112 pisze: (ndz 22 maja 2022, 18:52) nie wiem też o co chodzi z tymi akapitami przed każdą linią dialogu.
Z początku ów komentarz mnie skonfundował, ale kiedy przeczytałem fragment twojego własnego opowiadania...

Tak czy inaczej - bierz ze mnie przykład. Tak się po prostu poprawnie pisze dialogi.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron