--------------------------------------------------------
Janisław Tajson Woźniak pochylał się w skupieniu nad kartką. Kolejne litery kreślił z wyjątkową starannością, bo sprawa była niezwykłej wagi. Na koniec podpisał się u dołu strony. Nie umiał jeszcze napisać całego imienia i nazwiska, więc poprzestał na zwykłym ‘Jaś’ z wyraźnie zaznaczoną kreską nad s.
– Co piszesz? – zapytała mama.
– List do Świętego Mikołaja.
Mama uśmiechnęła się i spojrzała porozumiewawczo w stronę taty. Na jego twarzy próżno jednak było szukać porozumienia. Minę miał kwaśną z odrobiną zdziwienia.
– I co tam napisałeś?
– To tajemnica, tato. – Jaś złożył kartkę na pół i jeszcze raz na pół.
Ojciec, Tomasz Ksawery Woźniak, pogardliwie znoszący swoje drugie, odziedziczone po dziadku imię, które starannie ukrywał przez prawie całe życie przed kolegami, oderwał się od oparcia kanapy i pochylił w kierunku stolika, przy którym siedział syn. Zastanawiał się nad czymś chwilę, po czym powiedział:
– A po co piszesz ten list?
– Wszyscy w klasie tak robią. Jak chce się dostać wymarzony prezent, to trzeba napisać. Tak to działa, tato.
Tomasz Ksawery pokiwał głową.
– Synku, jesteś już duży. Masz siedem lat, więc jako prawie mężczyzna powinieneś znać prawdę. – Wyprostował się i wziął głęboki oddech. – Nie ma Świętego Mikołaja.
– Co?! – pytanie wydarło się jednocześnie z ust syna i mamy.
– No nie ma.
– A co się z nim stało? – Jaś nie za bardzo rozumiał, co przed chwilą usłyszał, a mama bezgłośnie szeptała nad jego głową „Oszalałeś?”, jednocześnie zastanawiając się czym rzucić w męża, żeby ten natychmiast stracił przytomność i przestał się odzywać.
– Nic się nie stało. Nie ma i nigdy nie było.
– Przecież były prezenty.
– To ja je kupowałem. My. – Spojrzał na żonę, która sądząc po minie, planowała właśnie jego bolesną śmierć. – Nie przejmuj się, jutro też dostaniesz prezencik.
– Mamo. – Chłopiec odwrócił się do mamy, szukając wsparcia.
– Nie słuchaj taty, on ściemnia. Mikołaj jest i przyniesie ci, co tylko zechcesz.
Jaś odwrócił się triumfalnie w stronę ojca.
– Wiedziałem. – Rozprostował kartkę i dopisał jeszcze jedno zdanie, po czym złożył ją ponownie i włożył do koperty, na której napisał „Do Świętego Mikołaja”.
– Mówię poważnie, synek.
– Dobra tata, nie ściemniaj. Wiadomo, że Święty Mikołaj jest, bo nie starczyłoby wam na prezenty dla wszystkich. Nie wolno okłamywać dzieci.
*
Święty Mikołaj siedział wygodnie rozparty w saniach. Zdjął czapkę i wsunął ją pod udo. Niebo było czyste, a noc bezksiężycowa. Gwiazdy mrugały wesoło, lekki wiatr rozwiewał czuprynę i kołysał brodą, która co i rusz uciekała na ramię. Popijał rozgrzewającą herbatkę prosto z termosu i tupiąc nóżką, śpiewał półgłosem:
– Jadę sobie w świat sankami, sanki dzwonią dzwoneczkami…
W kieszeni piknął mu tablet podłączony do SantaNetu. Co roku ktoś sobie przypominał o prezentach na ostatnią chwilę. Mikołaj nawet to lubił i zawsze trzymał w worku coś ekstra. Zerknął na adres, a potem pociągnął solidny łyk z termosu i zawołał:
– Rudolf, musimy zmienić trasę. Coś mi wyskoczyło.
*
Tomasz Woźniak wyszedł z pokoju syna i cicho zamknął drzwi. W sypialni świeciło się światło. Zajrzał tam i zobaczył, że jego żona przebrała się już w piżamę i leży na boku czytając książkę.
– Nie idziesz na dół?
Nie odpowiadała, nawet nie podniosła wzroku.
– Będziesz się na mnie gniewać?
Podniosła wzrok.
– Jak mogłeś powiedzieć, że nie ma Świętego Mikołaja?
– No bo nie ma.
– I co z tego?
– To już duży chłopak, a nie jakaś niedojda wierząca w garbate aniołki.
– Ma dopiero siedem lat.
– Ja byłem niewiele starszy, jak zobaczyłem pierwszy świerszczyk.
Gniew w oczach żony przybrał jadowity odcień.
– To sobie go przypomnij, bo prawdziwej kobiety długo nie zobaczysz.
Znów opuściła wzrok na książkę.
– Ja mu już kupiłem prezent. Czytałaś list? Co mu powiesz, jak nie dostanie tego, co chciał?
– Kupię mu jutro, co będzie chciał.
– A jak nie będzie w sklepie?
– To kupię coś innego. Powiem, że Mikołaj nie miał.
– Słyszałaś, co powiedział. Nie wolno okłamywać dzieci.
*
Tomasz poszedł do przedpokoju, założył kurtkę i wyszedł na zewnątrz. Noc była bezksiężycowa, a niebo roiło się od gwiazd. Kątem oka zauważył drobne błyski. Wpatrywał się dłuższą chwilę w to miejsce, ale nie mógł dojrzeć samolotu. Zapewne spadająca gwiazda.
Zabrał z garażu spore podłużne pudło i wrócił do domu.
Rozciął brzegi szarego opakowania, na którym naklejony był pobrudzony list przewozowy i wyciągnął z środka kolorowe kartonowe pudełko z napisem „Space Sniper”. To było to. Otworzył je. Karabin był całkiem spory. Chwycił go, jakby był prawdziwy i wycelował w ścianę. Że też nie było takich, kiedy sam był mały. Nacisnął spust. Światełko wokół zakończenia lufy rozbłysło na czerwono i w pokoju rozległ się odgłos wystrzału. Puścił cyngiel, nie chciał obudzić dziecka.
Popatrzył z zachwytem na broń. Włożył ją z powrotem do pudełka i zamknął starannie. Podszedł do choinki, która stała między oknem, a kominkiem i położył na podłodze.
Kiedy się podnosił, usłyszał jakiś szmer od strony kominka. Podszedł bliżej, nasłuchując uważnie. Szmer powtórzył się po raz drugi, tym razem głośniej. Przyklęknął i zobaczył, że z szybu opadają drobinki sadzy.
Pochylił się i wsunął głowę nad palenisko. Przytrzymując się obmurówki wykręcił się tak, żeby spojrzeć do góry. I wtedy to zobaczył. Ciemny płaski obcas lecący w jego głowę.
Dostał w sam środek czoła i nim poczuł szarpnięcie, stracił przytomność.
*
Ktoś go policzkował. Czoło pulsowało tępym bólem, pod powiekami tańczyły mroczki, a obraz przed oczami falował. Zobaczył rozpływającą się postać w czerwonym wdzianku.
Facet był dość duży. Wysoki i lekko otyły. Chciał go znów uderzyć, ale Tomasz odruchowo uchylił się i palce tylko prześlizgnęły się po policzku. Podciągnął się na rękach i oparł o ścianę. Siedział w swoim salonie, między kominkiem, a choinką.
– Bardzo przepraszam. Następnym razem nie wkładaj głowy do kominka. Nikt tak nie robi.
– Kim pan jest? – Oszołomienie przechodziło powoli. Facet miał brązowe wysokie buty i czerwoną czapkę z białym pomponem na głowie. Był siwy i nosił długą brodę. Był dość stary, chociaż na twarzy nie miał zbyt wielu zmarszczek.
– Mikołaj. Święty Mikołaj. – Uśmiechnął się i wyciągnął rękę.
– Nie zamawialiśmy.
– Jak to nie? – Gość sięgnął do kieszeni i wyjął rozdartą kopertę. To była ta koperta, z listem od Jasia. – Do Świętego Mikołaja.
Tomasz podkurczył nogi i trzymając się ściany zaczął wstawać. Właśnie dotarło do niego, że jakiś obcy grubas wdarł się w nocy do domu. Pijany albo bandyta. Tak czy inaczej pożałuje. Sprzeda mu parę kopniaków i wyrzuci za drzwi. Jak tylko odzyska siły.
– Coś tu się nie zgadza – szepnął bezwiednie do siebie.
Przybysz tymczasem przysunął spory wór i rozwiązał go. Sięgnął do środka i zaczął wyjmować owinięte w kolorowy papier pudełka.
– Wszystko się zgadza, nie robię tego pierwszy raz.
Ułożył trzy prezenty obok choinki, jeden na drugim.
Mimo ustępującego bólu i oszołomienia Tomasz czuł się coraz bardziej zmieszany. Pijaczek, a tym bardziej włamywacz nie zostawiałby prezentów.
– Kim pan jest?
– Chyba nieźle oberwałeś. Będziesz miał nauczkę, żeby następnym razem nie pchać głowy do kominka. A jak ci się zdaje?
– Święty Mikołaj nie istnieje.
– No, to już szczyt bezczelności. A kto przynosi prezenty?
– Ja.
– Tak? A coś ty tam przyniósł? – Siwy grubasek podszedł do choinki i wysunął pudełko z karabinem. – Co to jest?
– Prezent.
– To? – Przyglądał się ze skrzywioną miną obrazkowi na opakowaniu. – Karabin?
– To super zabawka. Na baterie. I są do tego dwa komplety naboi. A ty co mu przyniosłeś? – Nie za bardzo potrafił sobie wytłumaczyć dlaczego licytuje się ze Świętym Mikołajem.
– Karabin? – Starzec powtórzył pytanie, a potem sprawnym ruchem rozdarł opakowanie i wyciągnął zabawkę z środka.
– Co robisz? Popsujesz.
– Karabin? Kupiłeś dziecku karabin? Z nabojami? Przecież on ma dopiero siedem lat.
– No i co z tego. Musi wyrosnąć na mężczyznę, a nie jakiegoś mięczaka. Oddaj to.
Rzucił się do przodu, złapał zabawkę i próbował ją wyrwać, ale staruszek miał więcej siły niż się mogło wydawać.
– Nie ma już lepszych prezentów dla siedmiolatków?
– Oddawaj to i wynoś się.
Tomasz pociągnął z całej siły. Ręce zsunęły mu się po plastiku i klapnął na ziemię. Po drodze, chcąc czegoś się złapać, zacisnął rękę na mankiecie. Szew na ramieniu trzasnął i w dłoni został mu kawałek czerwonego rękawa.
Obaj przez chwilę wpatrywali się w strzępki zwisające wokół nadgarstka Mikołaja. Twarz starca przeszła z czerwieni do głębokiego bordo.
– Oż ty… – wysyczał.
Tomasz zerwał się i próbował przyłożyć kawałek, który mu został w ręce, do pozostałej części, jakby to mogło pomóc. Mikołaj wyszarpnął się, zrobił krok wstecz i podniósł karabin nad głowę. A potem z całej siły trzepnął nim oburącz o ugięte kolano, tak że zabawka rozleciała się na dwie części.
– Sam się baw tym badziewiem. I oddawaj mój rękaw.
– Coś ty zrobił? – Tomasz w szoku przyklęknął i zaczął zbierać kawałki. – To był mój prezencik.
– Podarłeś mi kurtkę. A dzieciom nie kupuje się karabinów. Zapamiętaj sobie.
Tomasz wstał. Teraz on miał purpurową twarz i oczy żądne krwi.
– Wynoś się z mojego domu, bo nie ręczę za siebie. I zabieraj ze sobą te swoje paczki.
– Nie żartuj sobie, prezenty są dla dziecka.
– Zaraz ci rozkwaszę nos, to zobaczysz moje żarty.
Przyjął postawę boksera gotowego do walki. Mikołaj zmierzył go wzrokiem, po czym podparł się pod boki i uśmiechnął lekceważąco.
– Lepiej uważaj. Możesz trafić na lepszego od siebie.
– Znam się na boksie, i umiem walczyć.
– Aaaa, to stąd to durne drugie imię dla dziecka.
– Tracę cierpliwość.
– Chyba nie jest twoją mocną stroną.
– Mówię ostatni raz.
– No dobra, to zrobimy tak. Jak wygrasz, zabieram prezenty, jak przegrasz zostają.
Tomasz opuścił ręce, zaskoczony propozycją. Popatrzył z niedowierzaniem na gościa, a potem spojrzał w górę.
– Spokojnie, śpią już wszyscy. To jak, panie bokser?
– Zaraz naprawdę oberwiesz, ostrzegam.
Mikołaj zmrużył oczy i uśmiechnął się złośliwie.
– No, dawaj… Ksawery.
W Tomaszu eksplodowało. Rzucił się na siwego grubaska, nie dbając o postawę, gardę ani dystans. Chyba nawet raz go trafił, ale pięść tylko prześlizgnęła się po materiale wdzianka.
Tomasz przyjął postawę obronną gotów, odeprzeć kontrę, ale Mikołaj stał spokojnie z rękami opuszczonymi wzdłuż tułowia.
– Poddajesz się?
– Nie. Dlaczego? Rozgrzej się trochę, bo na razie kiepsko ci idzie.
Nie czekając na dalsze drwiny, ruszył znów do ataku. Zamarkował prosty na głowę i drugą ręką wyprowadził sierpowy w szczękę, jednak przeciwnik znów dał radę się uchylić. Chciał jeszcze w ostatniej chwili zmienić trajektorię, żeby go jakoś dosięgnąć, ale za bardzo się odchylił. Nogi mu się poplątały i runął w kierunku okna. Dłonie odruchowo zacisnęły się na firance, która przy trzasku strzelających żabek oderwał się od karnisza. Lecąc w dół pociągnął ją za sobą razem z dwoma doniczkowymi storczykami.
Pozbierał się niezgrabnie, wyplątując się z materiału.
– Na pewno robisz tym spore wrażenie na swoich przeciwnikach.
– Zaraz cię zmasakruję.
Skoczył znów do przodu młócąc na przemian rękami i chociaż wiedział, że w oficjalnych pojedynkach się tego nie praktykuje, postanowił sprzedać mu jeszcze kopniaka. To najwyraźniej był błąd, bo Mikołaj znów jakimś cudem uniknął ciosów, a w dodatku podłożył mu nogę i popchnął. Tomasz rozpostarł ręce, łapiąc równowagę i po dwóch niezgrabnych krokach wylądował na choince, która z głośnym brzękiem tłuczonych bombek runęła najpierw na ścianę, a potem na podłogę.
– Nie wolno podkładać nóg.
– Ani kopać. Albo walczymy według zasad, albo nie.
Tomasz podniósł się, rozdeptując przy tym kolejną bombkę
– No, to kończymy, panie święty – wycedził.
Przyjął postawę i ruszył do przodu. Kiedy był już odpowiednio blisko, rozpoczął. Dwa proste poszły, jakby ćwiczył je wczoraj. Pierwszy sierpowy zgodnie z planem nie wszedł, chociaż sięgnął tej białej kudłatej brody. A potem zobaczył pięść tuż przed twarzą. Coś błysnęło w prawym oku i nagle cały pokój wraz z Mikołajem odskoczył do tyłu. Ściana z tyłu trzepnęła go w plecy i zgasły wszystkie światełka.
*
Znów ktoś bił go po twarzy. Otworzył oczy. Świat był rozmazany, ale rozpoznał to czerwone wdzianko i siwą brodę, która kołysała mu się przed oczami. Właściwie jednym okiem, bo drugie puchło dość szybko i ciężko było je otworzyć.
– Chciałem cię tylko lekko trafić, ale tak się jakoś zachwiałeś. Musisz popracować nad balansem, bo sam się nadziałeś.
Tomasz mrugnął parę razy.
– Ja już muszę lecieć, ale tak jak się umawialiśmy, prezenty zostają.
Mimo katastrofy, zerwanej firanki, zrzuconych doniczek, przewróconej choinki i rozsypanych wszędzie potłuczonych bombek, trzy kolorowe pudełka stały nietknięte.
– I co ja im mam powiedzieć?
– Prawdę. – Mikołaj przyklęknął znów koło niego i wyciągnął list Jasia. – Mały tu dopisał na końcu. Żeby tata nie ściemniał. – Ostatnie zdanie zaakcentował szczególnie wyraźnie. – Nie wolno okłamywać dzieci.
*
– O rany, to najwspanialsze prezenty na świecie! – Jaś wrzeszczał w niebogłosy, rozrywając opakowania.
Tomasz siedział na kanapie w salonie z twarzą pozbawioną wyrazu. Został tam po wyjściu niespodziewanego gościa, przyłożył sobie do oka kawałek mrożonej wołowiny i nie miał odwagi wrócić do sypialni. W końcu usnął ze zmęczenia, w ubraniu, brudny i obolały. Jego żona stała na przeciwko niego, i trudno było uznać, że również wypełnia ją obojętność.
– Tato, tato – synek wpadł między nich. – Tato, jest wszystko co było w liście. Był Mikołaj?
– Tak, był.
– I on to przyniósł?
– Tak, przyniósł.
– A kto popsuł choinkę?
– Obawiam się, że ja. Mieliśmy małe nieporozumienie z Mikołajem.
– A tobie też coś przyniósł?
– W tym roku chyba nie zasłużyłem.
Jaś przyglądał się spuchniętemu oku, które już zdążyło zsinieć.
– Dorośli mają gorzej. – Powiedział w końcu. – Niegrzeczne dzieci dostają tylko rózgę. Mogę się iść pobawić?
– Możesz.
– Super, to najfajniejsze zabawki, jakie dostałem!
Jaś pobiegł do zabawek, a Tomasz z rezygnacją podniósł wzrok na żonę.
– Był tu Święty Mikołaj?
– Tak.
– I mieliście nieporozumienie?
– Tak.
– I podbił ci oko?
– Był szybszy.
– I przyniósł prezenty?
– Jak widać.
– I ja mam w to uwierzyć?
– Nie wolno okłamywać dzieci.
Pokiwała głową, ale z twarzy znikła już większość wściekłości.
– Chciałabym się kiedyś dowiedzieć co tu zaszło. – Pochyliła się i pocałowała go w policzek. Ten niezapuchnięty. – Ale nie myśl sobie, że nie doceniam, że zorganizowałeś prezenty. Zrobię Ci śniadanie.
Odwróciła się i ruszyła do kuchni.
– Ty dziś sprzątasz – rzuciła jeszcze przez ramię.