Nie wolno okłamywać dzieci (opowiadanie przedświąteczne)

1
Taka mała zabawa na pewien konkurs.
--------------------------------------------------------
Janisław Tajson Woźniak pochylał się w skupieniu nad kartką. Kolejne litery kreślił z wyjątkową starannością, bo sprawa była niezwykłej wagi. Na koniec podpisał się u dołu strony. Nie umiał jeszcze napisać całego imienia i nazwiska, więc poprzestał na zwykłym ‘Jaś’ z wyraźnie zaznaczoną kreską nad s.
– Co piszesz? – zapytała mama.
– List do Świętego Mikołaja.
Mama uśmiechnęła się i spojrzała porozumiewawczo w stronę taty. Na jego twarzy próżno jednak było szukać porozumienia. Minę miał kwaśną z odrobiną zdziwienia.
– I co tam napisałeś?
– To tajemnica, tato. – Jaś złożył kartkę na pół i jeszcze raz na pół.
Ojciec, Tomasz Ksawery Woźniak, pogardliwie znoszący swoje drugie, odziedziczone po dziadku imię, które starannie ukrywał przez prawie całe życie przed kolegami, oderwał się od oparcia kanapy i pochylił w kierunku stolika, przy którym siedział syn. Zastanawiał się nad czymś chwilę, po czym powiedział:
– A po co piszesz ten list?
– Wszyscy w klasie tak robią. Jak chce się dostać wymarzony prezent, to trzeba napisać. Tak to działa, tato.
Tomasz Ksawery pokiwał głową.
– Synku, jesteś już duży. Masz siedem lat, więc jako prawie mężczyzna powinieneś znać prawdę. – Wyprostował się i wziął głęboki oddech. – Nie ma Świętego Mikołaja.
– Co?! – pytanie wydarło się jednocześnie z ust syna i mamy.
– No nie ma.
– A co się z nim stało? – Jaś nie za bardzo rozumiał, co przed chwilą usłyszał, a mama bezgłośnie szeptała nad jego głową „Oszalałeś?”, jednocześnie zastanawiając się czym rzucić w męża, żeby ten natychmiast stracił przytomność i przestał się odzywać.
– Nic się nie stało. Nie ma i nigdy nie było.
– Przecież były prezenty.
– To ja je kupowałem. My. – Spojrzał na żonę, która sądząc po minie, planowała właśnie jego bolesną śmierć. – Nie przejmuj się, jutro też dostaniesz prezencik.
– Mamo. – Chłopiec odwrócił się do mamy, szukając wsparcia.
– Nie słuchaj taty, on ściemnia. Mikołaj jest i przyniesie ci, co tylko zechcesz.
Jaś odwrócił się triumfalnie w stronę ojca.
– Wiedziałem. – Rozprostował kartkę i dopisał jeszcze jedno zdanie, po czym złożył ją ponownie i włożył do koperty, na której napisał „Do Świętego Mikołaja”.
– Mówię poważnie, synek.
– Dobra tata, nie ściemniaj. Wiadomo, że Święty Mikołaj jest, bo nie starczyłoby wam na prezenty dla wszystkich. Nie wolno okłamywać dzieci.
*
Święty Mikołaj siedział wygodnie rozparty w saniach. Zdjął czapkę i wsunął ją pod udo. Niebo było czyste, a noc bezksiężycowa. Gwiazdy mrugały wesoło, lekki wiatr rozwiewał czuprynę i kołysał brodą, która co i rusz uciekała na ramię. Popijał rozgrzewającą herbatkę prosto z termosu i tupiąc nóżką, śpiewał półgłosem:
– Jadę sobie w świat sankami, sanki dzwonią dzwoneczkami…
W kieszeni piknął mu tablet podłączony do SantaNetu. Co roku ktoś sobie przypominał o prezentach na ostatnią chwilę. Mikołaj nawet to lubił i zawsze trzymał w worku coś ekstra. Zerknął na adres, a potem pociągnął solidny łyk z termosu i zawołał:
– Rudolf, musimy zmienić trasę. Coś mi wyskoczyło.
*
Tomasz Woźniak wyszedł z pokoju syna i cicho zamknął drzwi. W sypialni świeciło się światło. Zajrzał tam i zobaczył, że jego żona przebrała się już w piżamę i leży na boku czytając książkę.
– Nie idziesz na dół?
Nie odpowiadała, nawet nie podniosła wzroku.
– Będziesz się na mnie gniewać?
Podniosła wzrok.
– Jak mogłeś powiedzieć, że nie ma Świętego Mikołaja?
– No bo nie ma.
– I co z tego?
– To już duży chłopak, a nie jakaś niedojda wierząca w garbate aniołki.
– Ma dopiero siedem lat.
– Ja byłem niewiele starszy, jak zobaczyłem pierwszy świerszczyk.
Gniew w oczach żony przybrał jadowity odcień.
– To sobie go przypomnij, bo prawdziwej kobiety długo nie zobaczysz.
Znów opuściła wzrok na książkę.
– Ja mu już kupiłem prezent. Czytałaś list? Co mu powiesz, jak nie dostanie tego, co chciał?
– Kupię mu jutro, co będzie chciał.
– A jak nie będzie w sklepie?
– To kupię coś innego. Powiem, że Mikołaj nie miał.
– Słyszałaś, co powiedział. Nie wolno okłamywać dzieci.
*
Tomasz poszedł do przedpokoju, założył kurtkę i wyszedł na zewnątrz. Noc była bezksiężycowa, a niebo roiło się od gwiazd. Kątem oka zauważył drobne błyski. Wpatrywał się dłuższą chwilę w to miejsce, ale nie mógł dojrzeć samolotu. Zapewne spadająca gwiazda.
Zabrał z garażu spore podłużne pudło i wrócił do domu.
Rozciął brzegi szarego opakowania, na którym naklejony był pobrudzony list przewozowy i wyciągnął z środka kolorowe kartonowe pudełko z napisem „Space Sniper”. To było to. Otworzył je. Karabin był całkiem spory. Chwycił go, jakby był prawdziwy i wycelował w ścianę. Że też nie było takich, kiedy sam był mały. Nacisnął spust. Światełko wokół zakończenia lufy rozbłysło na czerwono i w pokoju rozległ się odgłos wystrzału. Puścił cyngiel, nie chciał obudzić dziecka.
Popatrzył z zachwytem na broń. Włożył ją z powrotem do pudełka i zamknął starannie. Podszedł do choinki, która stała między oknem, a kominkiem i położył na podłodze.
Kiedy się podnosił, usłyszał jakiś szmer od strony kominka. Podszedł bliżej, nasłuchując uważnie. Szmer powtórzył się po raz drugi, tym razem głośniej. Przyklęknął i zobaczył, że z szybu opadają drobinki sadzy.
Pochylił się i wsunął głowę nad palenisko. Przytrzymując się obmurówki wykręcił się tak, żeby spojrzeć do góry. I wtedy to zobaczył. Ciemny płaski obcas lecący w jego głowę.
Dostał w sam środek czoła i nim poczuł szarpnięcie, stracił przytomność.
*
Ktoś go policzkował. Czoło pulsowało tępym bólem, pod powiekami tańczyły mroczki, a obraz przed oczami falował. Zobaczył rozpływającą się postać w czerwonym wdzianku.
Facet był dość duży. Wysoki i lekko otyły. Chciał go znów uderzyć, ale Tomasz odruchowo uchylił się i palce tylko prześlizgnęły się po policzku. Podciągnął się na rękach i oparł o ścianę. Siedział w swoim salonie, między kominkiem, a choinką.
– Bardzo przepraszam. Następnym razem nie wkładaj głowy do kominka. Nikt tak nie robi.
– Kim pan jest? – Oszołomienie przechodziło powoli. Facet miał brązowe wysokie buty i czerwoną czapkę z białym pomponem na głowie. Był siwy i nosił długą brodę. Był dość stary, chociaż na twarzy nie miał zbyt wielu zmarszczek.
– Mikołaj. Święty Mikołaj. – Uśmiechnął się i wyciągnął rękę.
– Nie zamawialiśmy.
– Jak to nie? – Gość sięgnął do kieszeni i wyjął rozdartą kopertę. To była ta koperta, z listem od Jasia. – Do Świętego Mikołaja.
Tomasz podkurczył nogi i trzymając się ściany zaczął wstawać. Właśnie dotarło do niego, że jakiś obcy grubas wdarł się w nocy do domu. Pijany albo bandyta. Tak czy inaczej pożałuje. Sprzeda mu parę kopniaków i wyrzuci za drzwi. Jak tylko odzyska siły.
– Coś tu się nie zgadza – szepnął bezwiednie do siebie.
Przybysz tymczasem przysunął spory wór i rozwiązał go. Sięgnął do środka i zaczął wyjmować owinięte w kolorowy papier pudełka.
– Wszystko się zgadza, nie robię tego pierwszy raz.
Ułożył trzy prezenty obok choinki, jeden na drugim.
Mimo ustępującego bólu i oszołomienia Tomasz czuł się coraz bardziej zmieszany. Pijaczek, a tym bardziej włamywacz nie zostawiałby prezentów.
– Kim pan jest?
– Chyba nieźle oberwałeś. Będziesz miał nauczkę, żeby następnym razem nie pchać głowy do kominka. A jak ci się zdaje?
– Święty Mikołaj nie istnieje.
– No, to już szczyt bezczelności. A kto przynosi prezenty?
– Ja.
– Tak? A coś ty tam przyniósł? – Siwy grubasek podszedł do choinki i wysunął pudełko z karabinem. – Co to jest?
– Prezent.
– To? – Przyglądał się ze skrzywioną miną obrazkowi na opakowaniu. – Karabin?
– To super zabawka. Na baterie. I są do tego dwa komplety naboi. A ty co mu przyniosłeś? – Nie za bardzo potrafił sobie wytłumaczyć dlaczego licytuje się ze Świętym Mikołajem.
– Karabin? – Starzec powtórzył pytanie, a potem sprawnym ruchem rozdarł opakowanie i wyciągnął zabawkę z środka.
– Co robisz? Popsujesz.
– Karabin? Kupiłeś dziecku karabin? Z nabojami? Przecież on ma dopiero siedem lat.
– No i co z tego. Musi wyrosnąć na mężczyznę, a nie jakiegoś mięczaka. Oddaj to.
Rzucił się do przodu, złapał zabawkę i próbował ją wyrwać, ale staruszek miał więcej siły niż się mogło wydawać.
– Nie ma już lepszych prezentów dla siedmiolatków?
– Oddawaj to i wynoś się.
Tomasz pociągnął z całej siły. Ręce zsunęły mu się po plastiku i klapnął na ziemię. Po drodze, chcąc czegoś się złapać, zacisnął rękę na mankiecie. Szew na ramieniu trzasnął i w dłoni został mu kawałek czerwonego rękawa.
Obaj przez chwilę wpatrywali się w strzępki zwisające wokół nadgarstka Mikołaja. Twarz starca przeszła z czerwieni do głębokiego bordo.
– Oż ty… – wysyczał.
Tomasz zerwał się i próbował przyłożyć kawałek, który mu został w ręce, do pozostałej części, jakby to mogło pomóc. Mikołaj wyszarpnął się, zrobił krok wstecz i podniósł karabin nad głowę. A potem z całej siły trzepnął nim oburącz o ugięte kolano, tak że zabawka rozleciała się na dwie części.
– Sam się baw tym badziewiem. I oddawaj mój rękaw.
– Coś ty zrobił? – Tomasz w szoku przyklęknął i zaczął zbierać kawałki. – To był mój prezencik.
– Podarłeś mi kurtkę. A dzieciom nie kupuje się karabinów. Zapamiętaj sobie.
Tomasz wstał. Teraz on miał purpurową twarz i oczy żądne krwi.
– Wynoś się z mojego domu, bo nie ręczę za siebie. I zabieraj ze sobą te swoje paczki.
– Nie żartuj sobie, prezenty są dla dziecka.
– Zaraz ci rozkwaszę nos, to zobaczysz moje żarty.
Przyjął postawę boksera gotowego do walki. Mikołaj zmierzył go wzrokiem, po czym podparł się pod boki i uśmiechnął lekceważąco.
– Lepiej uważaj. Możesz trafić na lepszego od siebie.
– Znam się na boksie, i umiem walczyć.
– Aaaa, to stąd to durne drugie imię dla dziecka.
– Tracę cierpliwość.
– Chyba nie jest twoją mocną stroną.
– Mówię ostatni raz.
– No dobra, to zrobimy tak. Jak wygrasz, zabieram prezenty, jak przegrasz zostają.
Tomasz opuścił ręce, zaskoczony propozycją. Popatrzył z niedowierzaniem na gościa, a potem spojrzał w górę.
– Spokojnie, śpią już wszyscy. To jak, panie bokser?
– Zaraz naprawdę oberwiesz, ostrzegam.
Mikołaj zmrużył oczy i uśmiechnął się złośliwie.
– No, dawaj… Ksawery.
W Tomaszu eksplodowało. Rzucił się na siwego grubaska, nie dbając o postawę, gardę ani dystans. Chyba nawet raz go trafił, ale pięść tylko prześlizgnęła się po materiale wdzianka.
Tomasz przyjął postawę obronną gotów, odeprzeć kontrę, ale Mikołaj stał spokojnie z rękami opuszczonymi wzdłuż tułowia.
– Poddajesz się?
– Nie. Dlaczego? Rozgrzej się trochę, bo na razie kiepsko ci idzie.
Nie czekając na dalsze drwiny, ruszył znów do ataku. Zamarkował prosty na głowę i drugą ręką wyprowadził sierpowy w szczękę, jednak przeciwnik znów dał radę się uchylić. Chciał jeszcze w ostatniej chwili zmienić trajektorię, żeby go jakoś dosięgnąć, ale za bardzo się odchylił. Nogi mu się poplątały i runął w kierunku okna. Dłonie odruchowo zacisnęły się na firance, która przy trzasku strzelających żabek oderwał się od karnisza. Lecąc w dół pociągnął ją za sobą razem z dwoma doniczkowymi storczykami.
Pozbierał się niezgrabnie, wyplątując się z materiału.
– Na pewno robisz tym spore wrażenie na swoich przeciwnikach.
– Zaraz cię zmasakruję.
Skoczył znów do przodu młócąc na przemian rękami i chociaż wiedział, że w oficjalnych pojedynkach się tego nie praktykuje, postanowił sprzedać mu jeszcze kopniaka. To najwyraźniej był błąd, bo Mikołaj znów jakimś cudem uniknął ciosów, a w dodatku podłożył mu nogę i popchnął. Tomasz rozpostarł ręce, łapiąc równowagę i po dwóch niezgrabnych krokach wylądował na choince, która z głośnym brzękiem tłuczonych bombek runęła najpierw na ścianę, a potem na podłogę.
– Nie wolno podkładać nóg.
– Ani kopać. Albo walczymy według zasad, albo nie.
Tomasz podniósł się, rozdeptując przy tym kolejną bombkę
– No, to kończymy, panie święty – wycedził.
Przyjął postawę i ruszył do przodu. Kiedy był już odpowiednio blisko, rozpoczął. Dwa proste poszły, jakby ćwiczył je wczoraj. Pierwszy sierpowy zgodnie z planem nie wszedł, chociaż sięgnął tej białej kudłatej brody. A potem zobaczył pięść tuż przed twarzą. Coś błysnęło w prawym oku i nagle cały pokój wraz z Mikołajem odskoczył do tyłu. Ściana z tyłu trzepnęła go w plecy i zgasły wszystkie światełka.
*
Znów ktoś bił go po twarzy. Otworzył oczy. Świat był rozmazany, ale rozpoznał to czerwone wdzianko i siwą brodę, która kołysała mu się przed oczami. Właściwie jednym okiem, bo drugie puchło dość szybko i ciężko było je otworzyć.
– Chciałem cię tylko lekko trafić, ale tak się jakoś zachwiałeś. Musisz popracować nad balansem, bo sam się nadziałeś.
Tomasz mrugnął parę razy.
– Ja już muszę lecieć, ale tak jak się umawialiśmy, prezenty zostają.
Mimo katastrofy, zerwanej firanki, zrzuconych doniczek, przewróconej choinki i rozsypanych wszędzie potłuczonych bombek, trzy kolorowe pudełka stały nietknięte.
– I co ja im mam powiedzieć?
– Prawdę. – Mikołaj przyklęknął znów koło niego i wyciągnął list Jasia. – Mały tu dopisał na końcu. Żeby tata nie ściemniał. – Ostatnie zdanie zaakcentował szczególnie wyraźnie. – Nie wolno okłamywać dzieci.
*
– O rany, to najwspanialsze prezenty na świecie! – Jaś wrzeszczał w niebogłosy, rozrywając opakowania.
Tomasz siedział na kanapie w salonie z twarzą pozbawioną wyrazu. Został tam po wyjściu niespodziewanego gościa, przyłożył sobie do oka kawałek mrożonej wołowiny i nie miał odwagi wrócić do sypialni. W końcu usnął ze zmęczenia, w ubraniu, brudny i obolały. Jego żona stała na przeciwko niego, i trudno było uznać, że również wypełnia ją obojętność.
– Tato, tato – synek wpadł między nich. – Tato, jest wszystko co było w liście. Był Mikołaj?
– Tak, był.
– I on to przyniósł?
– Tak, przyniósł.
– A kto popsuł choinkę?
– Obawiam się, że ja. Mieliśmy małe nieporozumienie z Mikołajem.
– A tobie też coś przyniósł?
– W tym roku chyba nie zasłużyłem.
Jaś przyglądał się spuchniętemu oku, które już zdążyło zsinieć.
– Dorośli mają gorzej. – Powiedział w końcu. – Niegrzeczne dzieci dostają tylko rózgę. Mogę się iść pobawić?
– Możesz.
– Super, to najfajniejsze zabawki, jakie dostałem!
Jaś pobiegł do zabawek, a Tomasz z rezygnacją podniósł wzrok na żonę.
– Był tu Święty Mikołaj?
– Tak.
– I mieliście nieporozumienie?
– Tak.
– I podbił ci oko?
– Był szybszy.
– I przyniósł prezenty?
– Jak widać.
– I ja mam w to uwierzyć?
– Nie wolno okłamywać dzieci.
Pokiwała głową, ale z twarzy znikła już większość wściekłości.
– Chciałabym się kiedyś dowiedzieć co tu zaszło. – Pochyliła się i pocałowała go w policzek. Ten niezapuchnięty. – Ale nie myśl sobie, że nie doceniam, że zorganizowałeś prezenty. Zrobię Ci śniadanie.
Odwróciła się i ruszyła do kuchni.
– Ty dziś sprzątasz – rzuciła jeszcze przez ramię.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

Nie wolno okłamywać dzieci (opowiadanie przedświąteczne)

2
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43) pogardliwie znoszący swoje drugie, odziedziczone po dziadku imię
nie wiem jak można znosić pogardliwie imię.
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43) zastanawiając się czym rzucić
zastanawiając się, czym rzucić
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43) Puścił cyngiel, nie chciał obudzić dziecka.
przed nie chciał umieściłbym gdyż lub coś podobnego
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43) i położył na podłodze
przecinek przed i
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43) lano, tak że zabawka
przecinek przed że
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43)i po dwóch
przecinek przed i

specjalistą nie jestem, ale mam nadzieję, że trochę pomogłem

Nie wolno okłamywać dzieci (opowiadanie przedświąteczne)

3
Postaram się być bardziej wylewny, niż przedmówca i powiedzieć coś więcej na temat moich wrażeń z lektury. Na wstępie jednak - parę standardowych, drobnych uwag.
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43) Janisław Tajson Woźniak pochylał się w skupieniu nad kartką
No, naprawdę... rozumiem, że imię tego dzieciaka miało być w zamierzeniu wydziwione (Mikołaj później sam zresztą się z niego naśmiewa), ale bez przesady. Istnieją pewne reguły prawa, jeśli chodzi o nadawanie dzieciakom imion i o ile imię "Janisław" jest jak najbardziej rzeczywiste, o tyle poważnie wątpię, czy pozwoliliby rodzicom (bo pragnę zauważyć, że takie imiona musiały zostać nadane nie tylko z inicjatywy ojca, ale i za przyzwoleniem matki) nazwać chłopaka "Tajsonem". Słyszałem o pewnej parze, która próbowała nadać swojemu dzieciakowi na imię "Boromir" - dowiedzieli się, że byłoby to sprzeczne z prawem i musieli zadowolić się "Bożymirem".
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43) Ojciec, Tomasz Ksawery Woźniak, pogardliwie znoszący swoje drugie, odziedziczone po dziadku imię
Podobne jak przedmówca, zastanawiam się nad sensem sformułowania o znoszeniu swojego imienia. Imię po prostu się ma i tyle. Czym konkretnie różniłoby się, na przykład, pogardliwe znoszenie swojego imienia od jego znoszenia z kamienną twarzą? Gdybyś napisał po prostu, że Tomasz nie znosił swojego drugiego imienia, to co innego.
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43) Nie słuchaj taty, on ściemnia
Nie jestem pewien, czy "ściemniać" to określenie, jakiego użyliby rodzice w rozmowie z dzieckiem... Nie jest wprawdzie wulgarne, ale tak czy inaczej kojarzy się raczej z ulicą, niż z rodzinnym ogniskiem. W każdym razie, jakoś sobie nie wyobrażam własnych rodziców, zwracających się w podobny sposób do siedmioletniego mnie, ale nie chcę tu wyrokować zanadto. Czasy mogły się przecież zmienić.
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43) Gwiazdy mrugały wesoło
Gwiazdy? Te płonące kule wodoru, odległe od nas o całe lata świetlne? W jaki sposób miałyby mrugać "wesoło"? Zresztą, skoro już przy tym jesteśmy, dlaczego w ogóle mrugały? To nie latarnie Aldissa ani lampki choinkowe.
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43) Gniew w oczach żony przybrał jadowity odcień.
Przepraszam, ale nijak nie jestem w stanie ogarnąć, w jaki sposób gniew może przybierać jakieś odcienie. Gniew to uczucie, które jest wyrażane na przykład poprzez mimikę twarzy, ale samo w sobie nie ma fizycznej postaci. Czyli na przykład moglibyśmy powiedzieć, że gniewna mina żony Tomasza nabrała odrobiny jadu, albo że w jej gniewne spojrzenie stało się lekko jadowite. Ale jadowity odcień gniewu? Co to w ogóle jest?
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43) – Kim pan jest?
– Chyba nieźle oberwałeś. Będziesz miał nauczkę, żeby następnym razem nie pchać głowy do kominka. A jak ci się zdaje?
Odpowiedź na pytanie powinna była pojawić się raczej na początku wypowiedzi, a nie na samym końcu...
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43) Tomasz przyjął postawę obronną gotów, odeprzeć kontrę, ale Mikołaj stał spokojnie z rękami opuszczonymi wzdłuż tułowia.
– Poddajesz się?
– Nie. Dlaczego? Rozgrzej się trochę, bo na razie kiepsko ci idzie.
W tym momencie nie jestem pewien, co kto powiedział.
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43) Mimo katastrofy, zerwanej firanki, zrzuconych doniczek, przewróconej choinki i rozsypanych wszędzie potłuczonych bombek, trzy kolorowe pudełka stały nietknięte.
Skoro o tym mowa... narobili takiego rabanu w środku nocy, a to nie tylko nie zwróciło uwagi sąsiadów, ale nawet nie obudziło ze snu żony ani syna?
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43) Zrobię Ci śniadanie.
Śniadanie? To w jakiej my tu kulturze w końcu jesteśmy - polskiej, czy anglosaskiej? Bo fakt, że Mikołaj zostawia prezenty w nocy, a dzieci rozpakowują je już nazajutrz z samego rana, wskazuje na to drugie. Ale imiona i nazwiska postaci są jednoznacznie polskie, co nakazywałoby raczej spodziewać się, że normalnie zasiądą do wigilijnej wieczerzy, dzieciak dopiero potem zabierze się do prezentów...

Dobra, poprzyczepiałem się trochę, ale to wszystko drobiazgi. Ważniejsze są chyba ogólne wrażenia. I tu jest pewien feler.

Przyznam bez bicia, drugą połowę tego opowiadania spędziłem, chichocząc. Z absurdu całej sytuacji, z komentarzy Mikołaja, no i ze starego dobrego slapsticku. Pod tym względem ci się zdecydowanie udało. Męczy mnie natomiast parę innych spraw.

Po pierwsze, zastanawia mnie, jaki to właściwie wszystko ma sens. Z jednej strony mamy świat, gdzie Święty Mikołaj istnieje naprawdę i faktycznie rozdaje prezenty dzieciom, które piszą do niego listy... z drugiej strony, poza tym jednym przypadkiem z Janisławem najwyraźniej brak śladów działalności Gwiazdora. Gdyby takie były, z pewnością rodzice sami znaliby przypadki jakichś prezentów, co to się tajemniczo pojawiły, choć żadnego z nich nie kupowali - a stąd byłaby droga prosta do uwierzenia, że Mikołaj jednak istnieje. Tymczasem oni weń nie wierzą, ani też nie zauważają, że upominków jest zawsze więcej, niż być powinno. Z drugiej strony, to krótkie, ewidentnie humorystyczne opowiadanie - może za dużo o tym myślę?

Inne, bardziej istotne zagadnienie, to przekaz opowiadania. Jego tytuł nakazuje w pierwszej chwili pomyśleć o wyrażeniu potępienia dla tzw. białych kłamstw, tymczasem postać usiłująca rozwiać te kłamstwa jest przedstawiona jednoznacznie negatywnie, same kłamstwa jednak okazują się prawdziwe... Szybko przestaje to być zrozumiałe. Zresztą, ogólnie wydźwięk tego opowiadania jest taki jakiś... lekko dydaktyczny. Mamy tu dość stereotypowego "prawdziwego mężczyznę", który dostaje zasłużoną nauczkę, mamy ten niesamowicie wręcz naiwny motyw, że dawanie dzieciakom w prezencie karabinów (lub jakichkolwiek innych zabawek kojarzonych z przemocą) jest immanentnie złe - zabrakło tylko pogadanki o przemocy w kreskówkach i przyklaśnięcia wszelkiej maści "obrońcom moralności", którzy z uporem maniaka wymazują ze scenariuszy rzeczonych kreskówek choćby wzmiankę o śmierci (albowiem patologie, które w społeczeństwie istnieją dosłownie od zawsze - ergo, od ładnych paru tysięcy lat - niewątpliwie zostały spowodowane wynalazkiem sprzed zaledwie paru dekad). Z jednej strony sam żywię antypatię do wspomnianych "prawdziwych mężczyzn", z drugiej zrównywanie dawania dziecku podobnych zabawek z byciem podobnym indywiduum jest niesamowitym, krzywdzącym wręcz uproszczeniem. Ogólnie rzecz biorąc, brakuje w tym wszystkim złotego środka, przekaz jest potraktowany dość stereotypowo. Aczkolwiek, znów - to tylko krótkie, humorystyczne opowiadanie, więc może za dużo o tym wszystkim myślę.

Nie wolno okłamywać dzieci (opowiadanie przedświąteczne)

4
Odczuwam pewne opory przed dzieleniem tego włosa na czworo.... i potem jeszcze raz na czworo... i potem jeszcze raz... ale :)
Der_SpeeDer pisze: (czw 30 gru 2021, 14:22) ale bez przesady.
Co dla jednych jest przesadą, dla innych może być normą. Jeśli nie wierzysz, pooglądaj sobie Wiadomości w TVP ;).
Akurat Tajsona wyczytałem w liście imion odrzuconych w 2021, ale biorąc pod uwagę co przeszło, to gdyby rodzice trafili do innego USC - kto wie. Same drugie imiona pełnią też konkretną funkcję. A co do koniecznej zgody obojga rodziców... moja lepsza połowa, mająca jak najbardziej 'standardowe' imię, uzyskała je z woli ojca, który to poszedł do USC, podczas gdy mama leżała w szpitalu i... zrobił co mu się podobało. Tak, że...
Der_SpeeDer pisze: (czw 30 gru 2021, 14:22) znoszeniu swojego imienia
Przyznam się szczerze, że nie do końca rozumiem konfuzję w tym przypadku. Można czegoś nie znosić i można coś znosić - godzić się na to, chociaż jest uciążliwe. Można mieć na przykład fajną pracę, ale durnego przełożonego. Jakoś się go znosi, ale w duchu się nim gardzi - dla przykładu.
Der_SpeeDer pisze: (czw 30 gru 2021, 14:22) Gwiazdy? Te płonące kule wodoru,
Posłużę się internetami.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Migotanie_gwiazd
https://brainly.pl/zadanie/3594442
Robią to w podobny sposób, jak wiatr, który hula wesoło. Albo rozmawiamy i literaturze (choćby i przez małe l), albo o fizyce :).
Der_SpeeDer pisze: (czw 30 gru 2021, 14:22) gniew może przybierać jakieś odcienie
Znów mam wrażenie, że zamiast wyobraźnią, oceniasz nauką. Zgaduję również, że nigdy nie powiedziałeś kobiecie nietrafionego komplementu ;)
Der_SpeeDer pisze: (czw 30 gru 2021, 14:22) Skoro o tym mowa... narobili takiego rabanu w środku nocy, a to nie tylko nie zwróciło uwagi sąsiadów
Może odrobinę naciągane, ale chyba nie niemożliwe. Mieszkają w domku, sypialnie są na piętrze. Można w nocy przewrócić choinkę i sprawdzicz czy sąsiedzi wpadną z pomocą.
Der_SpeeDer pisze: (czw 30 gru 2021, 14:22) Śniadanie? To w jakiej my tu kulturze w końcu jesteśmy
Zasadniczo są różne szkoły. W odległych czasach mojego pierwszego zdziecinnienia Mikołaj nic nie zostawiał, tylko przynosił - 6 grudnia wieczorem. Zadawał niezręczne pytania o grzeczność, miał głos sąsiada i dawał pomarańcze. W wigilię po choinką czasem się coś znajdowało, a czasem nie. Jak już byłem trochę starszy, Mikołaj przestał przychodzić 6 grudnia, za to w wigilię częściej zaczęło się coś pojawiać pod choinką. O skarpetach na kominku dowiedziałem się z amerykańskich filmów. Skojarzenie w tekście jest czysto symboliczne zatem, a chronologia wydarzeń wskazuje jednoznacznie, że Mikołaj przyszedł jak wszyscy spali, a całe zamieszanie wyszło na jaw rano - kiedy wstali.
Der_SpeeDer pisze: (czw 30 gru 2021, 14:22) Po pierwsze, zastanawia mnie, jaki to właściwie wszystko ma sens.
O rany... to ja też muszę pomyśleć :) Odpiszę jak coś wymyślę;)
To miał być tylko mały tekścik na mały konkurs. Odrobina pozytywnych wrażeń. Nikt w nim nie jest zły, nawet ojciec, który ma swoje fanaberie, ale w gruncie rzeczy chce dobrze. Tyle, że czasem w dziwny sposób. Miałem kolegę, który uważał, że jeśli synowi da na imię Bonawentura, to ustawi go do na całe życie. Nie potrafił wyjaśnić dlaczego, ale głęboko w to wierzył. Jeśli już miałbym się przyznać do wzniosłych idei, to stanąłem po stronie niewinnej i łatwowiernej dziecięcej psychiki, w która ma prawo do Świętego Mikołaja i nie musi wiedzić zbyt wiele o karabinach.
Świat mojego dzieciństwa nie był radyklany i spolaryzowany. Chodziłem na pogrzeby i bawiłem się pistoletami (ależ to były epickie bitwy), oglądałem kreskówki, w których kojot co chwilę brutalnie ginął, a nawet filmy z Humphreyem Bogartem (nie jestem aż tak stary ale leciały 'W starym kinie'). Ale Mikoła przychodził, a mnie pouczano, żebym nie kłamał, szanował starszych i pomagał ludziom.
Der_SpeeDer pisze: (czw 30 gru 2021, 14:22) więc może za dużo o tym wszystkim myślę.
Miejscami miałem podobne odczucie:)

Dzięki za przeczytanie i podzielenie się. Tak, siak czy owak, parę rzeczy muszę przemyśleć na przyszłość.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

Nie wolno okłamywać dzieci (opowiadanie przedświąteczne)

5
Przybywam wrzucić tu krótką notkę głównie na temat odczuć co do tego opowiadania. Tak po prawdzie, przedmówcy w swoich komentarzach wskazali na praktycznie wszystkie błędy dotyczące samej konstrukcji zdań składających się na owe opowiadanie, jakie rzuciły mi się w oczy, zatem nie poruszę ich tutaj zbyt mocno.

Opowiadanie to wywołało we mnie kilka różnych emocji. Z jednej strony ukuło mnie samo powiedzenie dziecku, że Święty Mikołaj nie istnieje w tak dosadny i bezemocjonalny sposób. Dość dobrze oddaje to realia w wielu domach, co mnie osobiście trochę smuci. Poruszenie tematu replik broni otrzymywanych pod choinką przez małe dzieci jest według mnie in plus - Mikołaj tutaj jest dobrze wykorzystaną postacią, aby się wypowiedzieć i coś przekazać. Scena pojedynku ojca z Mikołajem... Brakowało mi tam nieco lepszego opisu, dało się pogubić kto co mówi. Jest to kosmetyka, ale te kilka słów wrzuconych tu i ówdzie, aby nieco łatwiej było przypisać dialogi do postaci, zrobiłoby sporą różnicę. Pojedynek między bohaterami jest dobrze uargumentowany, choć, na logikę, rozniesienie po drodze połowy pokoju przez bójkę z kimś obcym w domu powinno wywołać nieco więcej zamieszania w samej rodzinie niż tylko słomianą wściekłość żony.

Całość wyszła całkiem nieźle, przyjemnie się to czytało. Dziękuję za podzielenie się opowiadaniem.

Nie wolno okłamywać dzieci (opowiadanie przedświąteczne)

6
Zacznę od tego, że gwiazdy jak najbardziej mrugają, bo gdyby nie mrugały, nie byłoby tej piosenki „Mrugaj, mrugaj, gwiazdko ma”. ;)

Techniczne sprawy:
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43)Na koniec podpisał się u dołu strony.
To zdanie. Niby poprawne, niby nie można się przyczepić, ale to taki zroślak zbudowany z „Na koniec podpisał się” i „Podpisał się u dołu strony”.
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43)Na jego twarzy próżno jednak było szukać porozumienia. Minę miał kwaśną z odrobiną zdziwienia.
Rymuje się (a nie powinno).
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43)Ojciec, Tomasz Ksawery Woźniak, pogardliwie znoszący swoje drugie, odziedziczone po dziadku imię, które starannie ukrywał przez prawie całe życie przed kolegami, oderwał się od oparcia kanapy i pochylił w kierunku stolika, przy którym siedział syn.
Tu aż się prosi o wydzielenie myślnikami: Ojciec – Tomasz Ksawery Woźniak – pogardliwie znoszący...
Właśnie, pogardliwie znoszący, czyli co? Jednocześnie znosił swoje imię i nim gardził?
Dodatkowo jednego „który” trzeba się pozbyć, bo to powtórzenie nawet nie w jednym akapicie, a w jednym zdaniu.
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43)Niebo było czyste, a noc bezksiężycowa. Gwiazdy mrugały wesoło,...
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43)Noc była bezksiężycowa, a niebo roiło się od gwiazd.
Tu chodziło o to, żeby spiąć, że scena Mikołaja i Ksawerego działa się w tym samym czasie? W tak krótkim tekście można olać, wszyscy się domyślą.
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43)Nie czekając na dalsze drwiny, ruszył znów do ataku. Zamarkował prosty na głowę i drugą ręką wyprowadził sierpowy w szczękę, jednak przeciwnik znów dał radę się uchylić. Chciał jeszcze w ostatniej chwili zmienić trajektorię, żeby go jakoś dosięgnąć, ale za bardzo się odchylił. Nogi mu się poplątały i runął w kierunku okna. Dłonie odruchowo zacisnęły się na firance, która przy trzasku strzelających żabek oderwał się od karnisza. Lecąc w dół pociągnął ją za sobą razem z dwoma doniczkowymi storczykami.
Dwa „się” na ten akapit to max, i to pod warunkiem, że tu:
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43)Pozbierał się niezgrabnie, wyplątując się z materiału.
Będzie jedno albo wcale.
Seener pisze: (śr 29 gru 2021, 10:43)– I przyniósł prezenty?
– Jak widać.
– I ja mam w to uwierzyć?
– Nie wolno okłamywać dzieci.
Tu bym ucięła.

Dwie rzeczy, które bardzo mi się w tym tekście podobały to przedstawianie bohaterów z imienia, drugiego imienia, i z nazwiska, co dało efekt takiej filmowej stopklatki, oraz tytułowe „nie wolno okłamywać dzieci”, które powtarza się jak refren, podsumowuje sceny i nadaje rytm.

Nie wolno okłamywać dzieci (opowiadanie przedświąteczne)

7
Seener pisze: (pt 31 gru 2021, 09:33) To miał być tylko mały tekścik na mały konkurs. Odrobina pozytywnych wrażeń. Nikt w nim nie jest zły, nawet ojciec, który ma swoje fanaberie, ale w gruncie rzeczy chce dobrze.
Dokładnie tak odebrałam ten tekst i przyznam się że nie przyszło by mi do głowy analizować czy śniadanie , czy kolację. W jakiej kulturze rzecz się dzieje i czy Tajson jest udziwniony.
No przecież to jest tekst humorystyczny z dużą dozą luzu mentalnego i być może na czytankę dla dzieci szkolnych do przeprowadzenia analizy utworu nie bardzo się nadaje to jednak spełnia rozrywkowe zamierzenia autora. Tekst fajne płynie, dobrze i bez wymuszenia poprowadzone dialogi .
Trochę dziwnie się czuję oceniając inne teksty bo sama niedawno oceniona zostałam :) ale w tym wypadku poza wpadkami interpunkcyjnymi nie doszukiwałabym się
błędów na siłę i poszukiwała logiki w założeniu nielogicznym opowiadaniu.
Najsmutniejszym aspektem dzisiejszego życia jest to, że nauka osiąga wiedzę szybciej niż społeczeństwo osiąga mądrość. http://cytatybaza.pl/autorzy/isaac-asimov.html?cid=41
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”